Logo
Wydrukuj tę stronę

Szlakami bobra: Jak drwale puszczę rąbali...

Oceń ten artykuł
(6 głosów)

 

Long weekend w Algonquin zapowiada się deszczowo, a nawet śnieżnie. Zdaje się, że z dalekich wycieczek i canoe trzeba będzie zrezygnować, ale proponuję Państwu w zamian odwiedzenie Algonquin Logging Museum. Znajduje się na 54,5. kilometrze drogi nr 60 licząc od zachodniej bramy, a tylko parę kilometrów od wschodniej granicy parku, więc dogodnie dla weekendowiczów na Kaszubach ontaryjskich.

 

Przy parkingu muzeum, które powstało w celu udokumentowania historii tych terenów, znajduje się budynek parkowy, w którym przy wejściu umieszczono plastyczne makiety w pomniejszonej skali obrazujące cały proces ścinania, obróbki drewna i jego transportu jeziorami i rzekami.
Natomiast w sali projekcyjnej kilka razy dziennie pokazywany jest dokumentalny film z fenomenalnymi zdjęciami archiwalnymi z wielkiej wycinki i spławu drzew do rzeki Ottawa, skąd płynęły statkami do Anglii. Nie do uwierzenia, jak ciężka i niebezpieczna była to praca, jakiej siły i sprawności trzeba było do ręcznej obróbki potężnych drzew, do skakania po spławianych kłodach, do rozładowywania zatorów na rzekach, co podobno było jednym z najniebezpieczniejszych zajęć, w ogóle do życia w puszczy w zimie i wiosną. Końcówka filmu to współczesność, i trochę propagandy tłumaczącej – o czym mało kto wie – dlaczego 80 proc. powierzchni Algonquin nadal podlega wycince i normalnej gospodarce leśnej, a także jak rząd zażegnał wieloletni konflikt z lobby tartakowym działającym na terenie parku, ku obopólnej korzyści. Według mnie, ta ugoda to skandal i Alqonquin w całości powinno zostać objęte ochroną. O ironio – w całym parku tnie się drzewa, a turyście za zerwanie grzybka grozi kara 500 dol.
Po filmie czeka nas przejście 1,5-kilometrowej trasy, przy której kolejne obiekty obrazują wycinkę od początków XIX w. do współczesności. Zwiedzić możemy chaty drwali, zbudowane bez jednego gwoździa, z dachami z wydrążonych w środku pni poukładanych naprzemiennie, przez taki dach nie mogła przeciec woda, genialny pomysł. W środku palenisko. Wszystko, drzwi, drewniane zawiasy, belki, połączone bez gwoździ. Majstersztyk rzemiosła. Pod ścianami piętrowe prycze. Szpary między balami ogacone mchem. W takiej chacie na siennikach od października do marca spało 52 drwali, w tych samych ubraniach, w których pracowali, po dwóch na pryczy. Powszechne były choroby, wszy i pluskwy, powietrze ze szpar rozwiewało smród niemytych ciał. Oglądałam ze wzruszeniem chatę z lat 40. XX w., już ogaconą konopiami, z oddzielną jadalnią, trochę lepsze warunki niż sto lat wcześniej, ale tylko trochę. Pewnie tak właśnie odrabiali żołnierze armii Andersa dwuletnią pańszczyznę, praca na farmie lub przy wycince to zawarty w kontrakcie warunek imigracji do Kanady. Ocaleńcy z Syberii, którzy często zastępowali odsyłanych do domu jeńców niemieckich, znowu musieli powrócić na prycze i do potwornie ciężkiej pracy, choć pewnie jedzenia nie brakowało. Być może pracowali tu też Kaszubi z pobliskiego Wilna i Barry's Bay


Idąc ścieżką, mijamy kolejno stajnie dla koni – z drewnianymi solidnymi podłogami, urządzenia służące do wyciągania bali pod górę i do ich spuszczania, na brzegu jeziorka jeden z trzech zachowanych parowców do ciągnięcia drewna po jeziorach zwany aligatorem, temu samemu służący wcześniej prom z kołowrotem napędzanym siłą koni. Konie zresztą były niezbędne tutaj przy każdej pracy, organizatorzy muzeum uhonorowali je naturalnej wielkości sztucznymi replikami, na które mimo zakazujących tabliczek natychmiast wdrapują się dzieci. Odtworzono też specjalne koryta do spuszczania wiosną wraz z wysoką wodą pni. Jest także gablota z dokładnie opisanymi narzędziami drwala, w tym 12-funtowa siekiera do końcowego nadawania belce kształtu – jacy to musieli być mężczyźni, żeby nie tylko ją podnieść, ale i sprawnie się nią posługiwać, i jakie to były potężne drzewa. Wyeksponowano już obrobione pnie. To po prostu mistrzostwo we władaniu siekierą. Wielkie drzewa idealnie obciosane ręcznie w bele o idealnie prostych kątach – rozmiar każdej musiał być taki sam do transportu. Potem jeszcze odtworzony warsztat kowala, domki pierwszych pionierów, w których możemy posiedzieć i obejrzeć film o tych dawnych czasach na monitorach (w jednej z chat przepiękny żeliwny piec na drzewo). I wzruszające miejsce, kopia krzyża z grobu jednego z drwali znad rzeki Petawawa. Ginęło ich mnóstwo, np. w jednym tylko roku 1846 zginęło 130 drwali w dopływach rzeki Ottawa, m.in. na terenie Algonquin. Chowano ich tam, gdzie umarli, stawiano krzyże, które się nie zachowały, a do najbliższego drzewa przybijano buty. Marnie żyli i marnie ten żywot kończyli.
I jeszcze obejrzeć można ciężarówki do przewożenia drewna z lat 50. i starą lokomotywę, można je dotknąć, wejść do środka. Wszystkie te eksponaty i tablice informacyjne przenoszą nas w tamten czas, czas, kiedy biały człowiek zdobywał kanadyjską puszczę i podbijał nowy kraj. Z tej puszczy w Algonquin niewiele zostało, najstarsza sosna w parku i jedyna taka liczy 320 lat i można ją obejrzeć tylko z canoe.
Przyprowadźcie Państwo do muzeum dzieci, niech poznają historię, a i na Was zrobi ono wrażenie.


Wstęp jest bezpłatny, jeśli chcemy zatrzymać bardzo ciekawą książeczkę-przewodnik, trzeba wrzucić do puszki 1 dol. Projekcje filmowe w budynku od 9.00 do 17.00 do Thanksgiving włącznie, natomiast ekspozycja w terenie otwarta cały rok.


Joanna Wasilewska
Fot. J. Wasilewska/A. Jasiński



Ostatnio zmieniany piątek, 05 październik 2012 21:45