farolwebad1

A+ A A-

Złota Praga

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Znowu jestem w Polsce, a dokładnie w Jeleniej Górze. Powoli kończy się kalendarzowe lato, choć to niekalendarzowe jest jeszcze w pełni. Wciąż jest ciepło. Mam trochę czasu, oglądam ulotkę biura podróży Śnieżka. Oferta składa się z kilkunastu wycieczek jednodniowych w okolice Dolnego Śląska, do pobliskich Czech i Niemiec. Tak się złożyło, że nigdy nie byłem w Pradze. Pomyślałem sobie – czemu nie skorzystać z okazji? Kupuję wycieczkę za jedyne 78 złotych.

W biurze radzą mi, żebym jeszcze w Jeleniej Górze wymienił złotówki i kupił około 300 czeskich koron, co kosztuje około 50 złotych. Jedziemy pięknym, nowym autobusem firmy Eljan. Prowadzi miły pan Łukasz. Za sobą słyszę, jak ktoś mówi, że jest to jego już trzecia wycieczka w tym tygodniu!

W Szklarskiej Porębie przewodnik opowiada o tym, że żył tu wielki pisarz niemiecki Gerhard Hauptmann. Za powieść "Tkacze" otrzymał Nagrodę Nobla. W pobliskim Jagniątkowie znajduje się dom, w którym mieszkał. Dziś znajduje się tam utrzymywane przez niemiecką fundację muzeum pisarza.

Przy okazji dowiadujemy się, że w Szklarskiej Porębie mieszkał i tworzył wielki polski malarz Vlastimil Hofman. On też ma swoje muzeum. Znacznie skromniejsze od domu noblisty, bo utrzymywane z wolnych datków osób je odwiedzających. Szkoda, że tak niewiele osób wie o jego istnieniu. Niewiele osób też wie, że w kościele w Szklarskiej Porębie znajdują się obrazy Vlastimila Hofmana. Zdaje się, że coś słabo dbamy o tę naszą polską tożsamość.

W Jakuszycach przekraczamy granicę. Już jesteśmy w Czechach. Ta sama droga po obu stronach granicy remontowana była w tym samym czasie, a remont finansowany był z tych samych środków z Unii Europejskiej. Jednak droga po stronie czeskiej jest jakby nieco równiejsza. Mijamy Liberec, a w nim ładnie odnowione dziewiętnastowieczne domy kupców, którzy wzbogacili się na produkcji i sprzedaży kryształów i szkła. Za oknami autobusu Jablonca nad Nysą, gdzie nieopodal urodził się twórca znanej firmy jubilerskiej – Swarovski.

Patrzę na samochody jadące autostradą. Wydaje się, że przeciętny Czech ma tak na oko większy samochód niż przeciętny Polak. Przypominam sobie, jak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych do Jeleniej Góry przyjeżdżały wycieczki z Czech. Czesi mieli lepsze od polskich autobusy i byli też lepiej od nas ubrani. Dziś my jedziemy pięknym autobusem i patrząc po ubraniach, nie odróżniamy się od Czechów.

Ze wzgórz widzimy rozległą, piękną panoramę Pragi. Przewodnik opowiada o tym, co stało się w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. Przypomina o podpisanym we wrześniu 1938 roku układzie monachijskim. Układ ten, zawarty między Francją, Wielką Brytanią, Niemcami i Włochami, przy nieobecności Czechosłowacji, oddawał część terytoriów Czechosłowacji w ręce Niemiec. Prezydent Czechosłowacji Edward Benes zrezygnował z zajmowanego stanowiska i opuścił Czechosłowację. Wyjechał do Wielkiej Brytanii. Jego miejsce zajął Emil Hacha. W marcu 1939 roku Hitler wezwał Hachę na rozmowy do Berlina. Tam w obecności Goeringa zagroził zmasowanym bombardowaniem Pragi, o ile Czechy nie złożą broni. Zmuszony w ten sposób Hacha podpisał dokument akceptujący inkorporację Czech i Moraw do Niemiec, nie mając możliwości konsultacji tej decyzji z parlamentem Czech. To był akt kapitulacji. Czechosłowacja była wówczas bardzo dobrze uzbrojona, a jednak złożyła broń. W niemieckie ręce dostało się niezniszczone uzbrojenie, w tym kilkaset czołgów, dział, amunicji i samolotów. Uzbrojenie to zostało użyte później przez Niemców przeciwko Polsce i Francji.

Na mocy zawartego układu utworzony został tak zwany Protektorat Czech i Moraw. Najpierw jego protektorem był von Neurath, później został on zastąpiony przez Reinharda Heydricha.

Wjeżdżamy na most, na którym w czerwcu 1942 roku dokonany został zamach na tegoż generała SS i autora tak zwanego "Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej".

Trzeba tu opisać to, o czym nie mówił przewodnik, a więc historię i tło samego zamachu. Otóż Czechosłowacja była jednym z zagłębi zbrojeniowych pracujących na rzecz wojsk niemieckich. W Czechach praktycznie nie istniał żaden ruch oporu. Czesi na swój sposób byli bierni i lojalni wobec Niemiec. Przykładem tej bierności był fakt, że Heydrich jeździł po Pradze otwartym samochodem, bez specjalnej ochrony, tylko w asyście kierowcy. Rząd Czechosłowacji na uchodźstwie i rząd Wielkiej Brytanii, chcąc pobudzić Czechów do oporu, zrzuciły w Czechach małą grupę zamachowców. W czasie zamachu jednemu z nich zaciął się pistolet maszynowy, drugi rzucił granat pod samochód, którym jechał niemiecki generał. Odłamek granatu spowodował późniejsze zakażenie i śmierć Heydricha. Niemcy w odwecie spalili wieś Lidice i zabili jej wszystkich 340 mieszkańców.

Czy ten zamach spowodował zmianę nastawienia Czechów i czy zmotywował ich do oporu przeciw Niemcom?

Pamiętam, jak były rektor mojej uczelni, profesor Józef Kaleta, na wykładzie w czasie stanu wojennego, jako przykład stawiał Czechy, których produkcja przemysłowa była większa w momencie zakończenia drugiej wojny światowej niż przed jej rozpoczęciem. Niemcy rozbudowali przemysł zbrojeniowy w opanowanym przez siebie kraju, biorąc pod uwagę to, że nie ma tam ruchu oporu i że teren ten nie jest bombardowany przez samoloty aliantów.
Dla polskich żołnierzy II Armii Wojska Polskiego wkraczających w maju 1945 roku na teren Czech największym szokiem było to, że widzieli Czechów idących jakby nigdy nic do pracy. Jakby nic się nie wydarzyło.

Wracamy do współczesności. Nasz autobus parkuje w pobliżu zamku Hradczany przy ogrodach zwanych Vinohrady. Akurat w ogrodach panuje święto winobrania. Podejrzewam, że to święto permanentne, obchodzone w tym miejscu przez cały sezon ku uciesze turystów. A są ich tysiące. Są więc występy zespołów ludowych, pokazy sokołów, orłów i jastrzębi. Co chwila zatrzymujemy się przed jakąś atrakcją. W końcu wchodzimy na teren zamku Hradczany. Na jednym z dziedzińców, przy studni, zatrzymujemy się i przewodnik opowiada, jak to jadąc parę lat temu gazikiem z kilkoma kolegami przewodnikami po szlaku przyjaźni w Sudetach, gazik zjechał do rowu. Wspólnie próbowali go z tego rowu wypchnąć. W pewnej chwili – opowiada przewodnik – obejrzał się za siebie i zobaczył... pchającego z nimi samochód prezydenta Czech, Vaclava Klausa, który przejeżdżał w pobliżu, zatrzymał się i ruszył im z pomocą. Gdy wypchnęli gazik na szosę, mówią do prezydenta, że teraz muszą się z nim napić. Wyciągnęli butelkę ajerkoniaku i wypili "na jedną i drugą nóżkę". Na pożegnanie prezydent Klaus dał im wizytówkę i zaprosił na kawę, jak będą na zamku w Hradczanach. Tak się złożyło, że po pewnym czasie byli grupą przewodników na królewskim zamku i któryś z nich wpadł na pomysł sprawdzenia, czy Vaclav Klaus dotrzyma słowa i ich przyjmie. Poszli do biura, recepcjonistka zadzwoniła dalej i rzeczywiście – prezydent znalazł dla nich czas i ich przyjął, poczęstował kawą, a po kawie znowu napili się "na jedną i na drugą nóżkę".

Przechodzimy przez kolejny dziedziniec. Jesteśmy przed katedrą patronów Czech – św. Wita, św. Wacława i św. Wojciecha. Musimy czekać, bo przed świątynią długa kolejka turystów. W końcu wchodzimy. Większość Polaków żegna się. Obok Niemcy głośno rozmawiają i śmieją się, nie wiedzą, jak zachować się w kościele.

Nasz przewodnik cichym głosem opowiada historię katedry. Jej budowa trwała prawie 500 lat. W środku katedra ma surowy, ascetyczny wystrój. Nie wiem, czy intencjonalnie, czy też nie, ale budynek świątyni swoim surowym wnętrzem nawiązuje do tego, co głosił Jan Hus, czyli postulatu ubóstwa i skromności.

Przy katedrze znajduje się skarbiec, w którym przechowywane są insygnia czeskich królów, w tym ważąca 2 kilogramy korona św. Wacława. Korona ta zrobiona jest ze złota najwyższej próby i wysadzana szlachetnymi kamieniami, w tym jednym z największych brylantów. Z koroną związana jest legenda, że ten, kto ją założy na głowę, a komu ona nie przysługuje, tego spotka nieszczęście. Ta klątwa dosięgnęła Reinharda Heydricha. Niemiecki protektor Czech i Moraw w czasie zwiedzania skarbca w swojej pysze założył koronę królów czeskich. Dwa miesiące później zginął w zorganizowanym na niego zamachu.

Inna legenda katedry związana jest z dzwonem "Zygmunta" i jego sercem. Legenda głosi, że jeśli pęknie serce dzwonu, to niedługo potem Pragę spotka nieszczęście. I rzeczywiście – na parę miesięcy przed wielką powodzią tysiąclecia, która nawiedziła Pragę w 2002 roku, pękło serce "Zygmunta".

Opuszczamy świątynię. Na sąsiednim dziedzińcu dokonuje się uroczysta zmiana warty. Naokoło tłumy turystów. Większość robi sobie pamiątkowe zdjęcia. Muszę powiedzieć, że Czesi ten spektakl wyreżyserowali świetnie. Nie wiem, jak często zmiana warty ma miejsce w ciągu dnia, ale każdy turysta ma okazję, by później opowiedzieć swoim znajomym, że uczestniczył w czymś naprawdę spektakularnym.

Po małej pochyłości dziedzińca, przez mały tunel pod budynkiem, przechodzimy na taras. A tam przepiękny, zapierający dech widok na panoramę Pragi. Znowu wszyscy fotografują. Wokół słyszę polskie głosy. Odnoszę wrażenie, że połowa turystów to Polacy.

Idziemy w stronę Wełtawy na most Karola. Wokół nas tłumy turystów. Trzeba uważać, by nie zgubić przewodnika. Idziemy w kierunku Starego Miasta, placu staromiejskiego i dzielnicy żydowskiej. Czas na posiłek i krótki odpoczynek w barze szybkiej obsługi. Ciekawe, że ceny bardzo przystępne i jedzenie jest dość dobre w smaku, podobne do polskiego. Bar w środku zabytkowej dzielnicy? Dobry pomysł na to, by przyciągnąć do zwiedzania Pragi wszystkich, również tych z mniejszymi zasobami. Mimo że lokal jest bardzo oblegany, obsługa jest miła i stara się odpowiadać po polsku na kierowane do niej zapytania.

Obok bogato zdobiony kościół. Nawet krzyż na dachu jest pozłacany. Korzystam z wolnej chwili i pytam się przewodnika, skąd biorą się pieniądze na renowację kościołów, bo przecież Czesi są chyba najbardziej zsekularyzowanym narodem Europy. Okazuje się, że kościoły są pod opieką miasta. Miasto odpowiada za ich renowację. Wszystko więc jest tu podporządkowane potrzebom turystów.

Robimy sobie zdjęcia na placu staromiejskim przy wielkim pomniku Jana Husa. Potem przez dzielnicę żydowską powoli wracamy w kierunku Wełtawy. Tam, za mostem, czeka na nas nasz autobus.

W pamięci pozostaje na zawsze przepiękna Praga. Teraz można zrozumieć, dlaczego Hacha podpisał kapitulację i dlaczego Czesi zachowali się w czasie wojny biernie. Niszczyć tak piękne miasto? Dla kogo i w imię czego?

Przed wyjazdem do Polski przypadkowo rozmawiałem ze znajomym, który przeżył wojnę na Wołyniu. Zgadało się o Czechach i o tym, że w czasie wojny Delegatura Rządu na Kraj wysłała do Czech emisariuszy, by nawiązali oni kontakty z czeskim ruchem oporu.

Zostali wydani Niemcom i zgładzeni.

Znajomy wówczas powiedział, że Czesi są fałszywi. Dziś – po zwiedzeniu Pragi – zadaję sobie pytanie, wobec kogo Czesi są fałszywi?

Moja znajoma z pracy, zmarła już Mila Kulhanek, której pierwszy mąż wchodził w skład pierwszego niekomunistycznego rządu Czechosłowacji stworzonego przez Vaclava Havla, opowiedziała mi, jak to na jednym z pierwszych jego posiedzeń zastanawiano się nad dekomunizacją i lustracją. Okazało się, że około 80 proc. dziennikarzy współpracowało z czeską służbą bezpieczeństwa. Przed nowym rządem pojawił się dylemat – jak postąpić? Jeśli bowiem rząd rozpocznie wielką debatę na temat lustracji i dekomunizacji, to dziennikarze od razu się jej sprzeciwią i będą się przeciw niej wypowiadali. Sprawa napotka wielki opór.

Postanowiono więc nie opuszczać budynku, ujawnić i wydrukować nazwiska wszystkich osób współpracujących ze służbą bezpieczeństwa.

Następnego dnia rano w "Rudym Pravie" wydrukowano nazwiska wszystkich osób współpracujących z komunistyczną bezpieką, które były dostępne w centralnym archiwum służby bezpieczeństwa. Parę tygodni później opublikowano też nazwiska osób współpracujących z wywiadem i z wojskową służbą bezpieczeństwa. W ten sposób, przez zaskoczenie, uzyskano przychylność opinii publicznej do wprowadzenia szeregu ustaw dekomunizacyjnych i do odsunięcia ludzi powiązanych z komunistycznymi służbami od wpływu na gospodarkę. Dzisiaj dochód narodowy Czech na osobę to około 30 tysięcy dolarów, podczas gdy w Polsce sięga on około 23 tysięcy. Bezrobocie w Czechach od wielu lat jest na poziomie poniżej 10 proc. Nawet pozbawiona surowców naturalnych Słowacja ma dochód narodowy na mieszkańca o kilka tysięcy dolarów wyższy niż Polska.

Czesi są rozluźnieni i swobodni. Polacy bardzo spięci. Nie rozmawiają między sobą. Są milczący. Na próby rozpoczęcia rozmowy żartem lub na serio, nie odpowiadają. Patrzą podejrzliwie, nie mówią nic, odsuwają się.

Później przy innej okazji zapytałem przewodnika z innego biura podróży, czy to tylko moje wrażenie, że Polacy są tak bardzo spięci? Potwierdził moją obserwację.

Dla przewodnika to trudny temat. Nie wiadomo, jak rozluźnić ludzi, którymi się opiekuje, co mówić, by ich zabawić? Żarty nie działają. Gdy z kolei mówi serio, to spotyka się z murem braku jakiejkolwiek reakcji...

Przez głowę przeleciały mi wspomnienia z Kuby, gdzie gdy się spotyka dwu przypadkowych Polaków z Kanady, to gadulstwu i plotkowaniu nie ma końca. Czasem zapomina się o tym, by pójść na plażę, tylko się gada i gada. Tu na wycieczce jest na odwrót. To chyba największe zderzenie i zaskoczenie dla kogoś, kto mieszka poza Polską przez wiele lat. Co tak zmieniło Polaków? Czy duże bezrobocie w kraju, niskie zarobki, wieloletnia walka o przetrwanie tak bardzo zmieniły ich osobowość?

Ostatni rzut oka na Pragę. Na tłumy ludzi, którzy się przez miasto przetaczają, którzy w swojej masie wyglądają jak ludzka powódź, która zalała miasto; na bogate sklepy jubilerskie wzdłuż głównych ulic, na pełne biesiadujących gości restauracje. Te widoki pozostawiają wrażenie na odwiedzającym Pragę na całe lata. Być może ta masa turystów jest dla stałych mieszkańców stolicy Czech kłopotem i uciążliwością, ale te miliony ludzi stają się nieświadomymi ambasadorami gospodarczego, kulturowego i politycznego sukcesu Czech.

Wciąż przypomina mi się opinia mojego znajomego, że Czesi są fałszywi. Muszę ją skorygować. Czesi nie są fałszywi, tylko sceptyczni wobec obcokrajowców. Są też sceptyczni wobec siebie. Ten sceptycyzm od ponad 25 lat, jakie upłynęły od czasu upadku komunizmu, pozwolił im na podjęcie słusznej decyzji i odsunięcie 5 proc., a może 10 proc. społeczeństwa od wpływu na politykę, a przez to i gospodarkę, co spowodowało, że Czesi uniknęli błędów – tych wszystkich afer gospodarczych, jakich doświadczyli Polacy. Czesi nie okradali samych siebie, a przede wszystkim ich elity nie okradają tych, którzy są na niższym szczeblu drabiny społecznej; odwrotnie – usiłują im pomóc i ulżyć.

Czesi są sceptyczni wobec siebie, ale też są sceptyczni wobec wrogów, bo nic dobrego po nich się nie spodziewają. Ale najbardziej sceptyczni są Czesi wobec tych, z którymi podpisują umowy międzynarodowe – wobec potencjalnych aliantów, bo zakładają, iż wynik podpisanej umowy może być dużo gorszy dla nich, niż dla partnera umowy. I chyba właśnie ten sceptycyzm, czy może lepiej powiedzieć – zimny realizm Czechów uratował ich piękną stolicę.

Czesi są największymi ateistami w Europie. Po aksamitnej rewolucji łatwiej im było niż Polakom odsunąć komunistów od władzy i wprowadzić przepisy, by ci, którzy byli na kierowniczych stanowiskach w partii i w administracji komunistycznej, przez 10 lat nie mogli wrócić do ich zajmowania.

W Polsce tak zwana laicka lewicowa opozycja i przedstawiciele mniejszości narodowej, a także byli komuniści odwołali się do katolicyzmu Polaków, do wiary, miłości, wybaczenia i miłosierdzia. Tę wiarę Polaków lewica laicka traktuje wybiórczo i instrumentalnie do dziś. Jest dla niej instrumentem szantażu emocjonalnego.

Zaledwie parę tygodni po przegłosowaniu antykatolickiej ustawy o sztucznym zapłodnieniu i zabijaniu zarodków dzieci, te same środowiska napominały Polaków, że nieszczerze stosują się do nakazów wiary, jeśli nie będą miłosierni i nie przyjmą imigrantów z Syrii i Afryki.

Na Czechach takie bzdurne, wzajemnie sprzeczne argumenty, taki emocjonalny szantaż nie zrobiły żadnego wrażenia. W Parlamencie Europejskim Czesi zagłosowali inaczej niż Polska i nie zgodzili się na narzucanie sobie kwot imigrantów, czego domagały się Francja i Niemcy. Racjonalność i sceptycyzm Czechów powoduje, że nie szukają romantycznych sojuszników daleko od Czech. Za to są lojalni wobec samych siebie i liczą przede wszystkim na siebie.

Czesi nie emigrują, bo żyje im się w Czechach dobrze.

Wracamy do miejsca, skąd wycieczka się zaczęła. Kiedy od strony Karpacza wjeżdżamy do Jeleniej Góry; jest już noc. Przejeżdżamy koło cmentarza. Widać palące się znicze. Nie wszystko więc stracone. Polacy zamknęli się w sobie, ale dalej są wierni swoim bliskim.

I to jest w nas piękne... I daje nadzieję.

Janusz Niemczyk

Ostatnio zmieniany piątek, 16 październik 2015 18:56
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.