Logo
Wydrukuj tę stronę

AIREN DAGUINOTAS

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

        W marcu tego roku miałem ogromną przyjemność wziąć udział w wyprawie nurkowej na Filipiny zorganizowanej przez Aquarius Scuba Centre. 

        Tę niezwykle ciekawą wyprawę zorganizował Marek Paszyn – szef firmy. Trwała trochę ponad dwa tygodnie i program był tak ułożony, że przemieszczaliśmy się pomiędzy trzema wyspami (Cebu, Bohol, Negros) na typowych dla tego rejony łodziach (patrz zdjęcie), po drodze nurkując i spędzając po kilka dni na każdej wyspie w ośrodkach, które były nastawione na nurków. 

        Była to moja druga wyprawa na Filipiny (ale pierwsza całkowicie nastawiona na nurkowanie). 

        Muszę przyznać, że nurkowałem w wielu miejscach na świecie, ale jak dotychczas Filipiny okazały się jednym z najpiękniejszych rejonów. Przepiękne i ciągle niezniszczone rafy z niezwykłym bogactwem fauny! Gorąco polecam! (Zainteresowani mogą zobaczyć zrobiony przeze mnie film na YouTube, wpisując „czaplinski philipines” w wyszukiwarce).

        Oprócz pięknych raf koralowych spotkaliśmy na Filipinach wielu „pięknych” ludzi! I nie chodzi mi to o piękno zewnętrzne, ale o to prawdziwe piękno – o człowieczeństwo. Filipiny to kraj, w którym dominującą religią jest chrześcijaństwo. 

        Większość stumilionowej populacji żyje bardzo skromnie albo biednie. Wielodzietne rodziny, próbujące związać koniec z końcem; dzieci, które nie mają prawdziwego dzieciństwa i od najmłodszych lat muszą pomagać w zdobywaniu  żywności. Jej brak jest najważniejszym zmartwieniem każdej rodziny. Pomimo tych brutalnych warunków, ludzie są na ogół bardzo życzliwi, uśmiechnięci i bardzo pomocni. Wszyscy członkowie rodziny wspierają się, a więzi pomiędzy dziećmi są niezwykle bliskie. Starsze rodzeństwo często opiekuje się młodszym, zastępując rodziców, kiedy ci usiłują zarobić w często słabo płatnej pracy na utrzymanie. 

        Średni zarobek miesięczny to od 100 do 300 dolarów amerykańskich, czyli według naszych standardów, prawie nic. Tam zaś jest to „food on the table”.

        Na wyspie Negros, która była ostatnią fazą naszej wyprawy, zatrzymaliśmy się na cztery dni w ośrodku położonym trochę na uboczu.  Nasza dość liczna grupa nurków (chyba 26 osób) została podzielona na dwie podgrupy na dwie łodzie. Na każdej łodzi było po dwóch Dive Masters oraz kilka osób do nawigacji. We wszystkich poprzednich ośrodkach, Dive Masters to byli mężczyźni. Na łodzi, do której zostaliśmy przydzieleni, spotkało nas ogromne zaskoczenie. Naszym Dive Master okazała się bardzo drobna i malutka „dziewczynka” – Airen. Trochę ponad 35 lat, czterdzieści kilogramów wagi, mniej niż 150 centymetrów wzrostu – (chucherko) – z ogromnym i promiennym uśmiechem i magicznym wyrazem oczu. Wcale niezachwycająca zewnętrznie, ale, jak się szybko okazało, zachwycająca niezwykłą osobowością. 

        Nasza grupa nurków była międzynarodowa, ale była w niej też ośmioosobowa polska podgrupa. Oczywiście trzymaliśmy się razem i jednomyślnie postanowiliśmy zaopiekować się „dziewczynką”; przecież takie „dziecko” będzie potrzebowało naszej pomocy! Przecież butla z powietrzem waży więcej niż połowa wagi jej ciała, a tu my, szarmanccy Polacy! „Chłopy jak dęby”. Bardzo szybko wywiązała się rozmowa i szybko złapaliśmy kontakt. 

        Airen opowiadała swoim niezwykle spokojnym głosem o nurkowaniu, o Filipinach, o kulturze, problemach tego kraju i po kilku prośbach opowiedziała też swoją historię. Intrygowało nas, jak to się stało, że taka drobna kobieta wykonuje tak wyczerpującą pracę. 

        Otóż, jako najstarsze dziecko, Airen została „sprzedana” przez swoją rodzinę do pracy jako sprzątaczka w Malezji. Jej minimalne  zarobki wysyłała do domu, by pomóc wykarmić dziesięcioro młodszego rodzeństwa. Mały hotelik, w którym pracowała, miał również szkołę nurkowania. 

        Po kilku latach, kiedy Airen miała 25 lat, jej boss, któremu brakowało pracowników w tej szkole, niemalże zmusił ją, aby zaczęła mu pomagać. Zabawne jest to, że Airen nie potrafiła wtedy nawet pływać. Minęło kilka lat i dzięki determinacji nie tylko nauczyła się nurkować, ale bardzo szybko zdobyła licencję „mistrzowską”. Po kilku latach pracy jako Dive Master w Malezji – postanowiła wrócić na Filipiny, by być bliżej rodziny i móc jej pomagać. 

        I dlatego tutaj nasze drogi się spotkały.

        Już w czasie pierwszego nurkowania okazało się, że to nie „dziewczynka” potrzebuje pomocy pod wodą. To wielu z nas miało problemy z silnymi podwodnymi prądami czy niezwykłymi podwodnymi stworzeniami. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że po wskoczeniu do wody nagle jest się otoczonym kłębowiskiem niezwykle jadowitych węży morskich. Ukąszenie takiego węża może zabić do 20 dorosłych mężczyzn. Pierwsza reakcja? Ucieczka i trochę paniki… Ale jedno spojrzenie na Airen, jej uspokajający ruch ręką i cień uśmiechu spoza ustnika od regulatora spowodował, że wszyscy inaczej podeszli do plagi wężowej. Po chwili to my byliśmy ciekawi węży i to my zaczęliśmy za nimi podążać.

        Innym razem, po 15 minutach „pedałowania” pod prąd, by wrócić do łodzi – wielu z nas zaczynało brakować tej odrobiny dodatkowej siły. I tu ponownie interwencja Airen, która podawała dłoń i dosłownie holowała nas przez kilka minut – ratowało sytuację. 

        Była świetna nie tylko w chwilach krytycznych. Wielu Dive Masters, których poznałem, tak naprawdę pod wodą jest bardziej zajętych sobą i są mało aktywni. Airen – była zupełnym przeciwieństwem. Obserwowała bacznie otoczenie, znajdowała rzeczy warte zobaczenia i miała czas, by nam wyjaśnić sprawy pod wodą, używając specjalnej małej tabliczki, na której mogła pisać. Jednocześnie jej spokój i opanowanie udzielały się wszystkim i każde nurkowanie było prawdziwą przyjemnością. 

        Nic dziwnego, że pomiędzy „grupą Polskich Dębów” a „dziewczynką” wywiązała się sympatia. Po czterech dniach wspólnego nurkowania, gdy nadszedł czas na pożegnanie, chcieliśmy jej jakoś podziękować. Zauważyliśmy, że jej strój do nurkowania (wetsuite) jest naprawdę stary i zniszczony i po każdym nurkowaniu w tym ciepłym przecież oceanie wychodziła na pokład, drżąc z zimna. Nie miała też personalnego komputera do nurkowania, który przypomina duży zegarek i jest – moim zdaniem – koniecznym instrumentem. Nietrudno się było domyślić, że wydatek na zakup nowego ubrania i komputera był po prostu zbyt duży. 

        Jej skromna pensja (pewnie około 150 dol. miesięcznie) musiała wystarczyć jej na utrzymanie, pomoc rodzinie i spłatę starego skutera (którym musiała dojeżdżać codziennie do pracy). 

        Nie trzeba było długo czekać. Na hasło „składka”, „Polskie Dęby” sypnęły kasą i pieniądze powędrowały do Marka Paszyna, który zaraz po powrocie przygotował przesyłkę, która zawierała nowy kombinezon i personalny komputer do nurkowania. 

        Kiedy paczka została nadana (Canada Post), poprzez e-mail poinformowaliśmy Airen o nadchodzącej przesyłce. Była przeszczęśliwa! Podziękowania i uściski (wirtualne) nie miały końca. 

        To było w marcu tego roku.  

        I teraz zaczyna się najbardziej fascynująca część opowieści. Pytanie? Jak długo może iść przesyłka z Toronto na Filipiny za pośrednictwem Express Canada Post? Miesiąc? Dwa? Może trzy? 

        Po wielu miesiącach, kiedy przesyłka zniknęła bez śladu i po licznych korespondencjach z Airen, straciłem nadzieję, że paczka kiedykolwiek do niej dotrze.  Było mi też głupio przed „dziewczynką”, której jakby ktoś odebrał nadzieję na Boże Narodzenie! Postanowiłem działać inaczej. Po rozmowie z nią okazało się, że taki kombinezon do nurkowania kosztuje na Filipinach w przeliczeniu na nasze około 600 dol. 

        Jeszcze tego samego dnia, a było to pod koniec września tego roku, wysłałem taką kwotę przez Western Union. O tej akcji poinformowałem kilku bliskich kolegów z grupy (Witold Szpejda, Gerard Natanek, Wojtek Baraniak). Wszyscy zadeklarowali udział i podział kosztów (dzięki Panowie). Pieniądze dotarły na Filipiny następnego dnia, o czym bardzo szczęśliwa Airen natychmiast mnie poinformowała e-mailem, dziękując wszystkim za taką pomoc. Nie koniec jednak na tym, bo ta historia ma zakończenie jak w filmach. 

        Otóż, następnego dnia otrzymałem kolejny e-mail od Airen. Kolejnego dnia po otrzymaniu pieniędzy, po sześciu miesiącach oczekiwania, dotarła na Filipiny „ekspresowa” przesyłka Canada Post. Z pięknym różowym strojem do nurkowania oraz wymarzonym komputerem do nurkowania! Zachwycona Airen przysłała mi kilka zdjęć w nowym, pięknym i ciepłym ubranku do pracy!

        Jednocześnie w tym samym e-mailu Airen napisała, że natychmiast odeśle nam otrzymane dzień wcześniej 600 dol. Nawet bez konsultacji z pozostałymi nurkami, odpowiedziałem, że to nie jest konieczne, i zasugerowałem, by zużyła te pieniądze na osobiste potrzeby. Jakieś ciuchy, zakup kosmetyków czy może spłatę długu za skuter.

        Jej odpowiedź kompletnie mnie zaskoczyła. Otóż Airen powiedziała, że wobec tego przeznaczy całą kwotę, aby zaprosić biedne dzieci w Thanksgiving na specjalny posiłek dziękczynny. Na Filipinach wiele dzieci głoduje. 

        Oczywiście nie mogło być lepszego pomysłu! Właśnie kilka dni temu otrzymałem od niej kolejny e-mail ze zdjęciami z tego specjalnego wydarzenia. Dzięki niej ponad setka dzieci miała okazję dobrze zjeść i mieć wspaniałe lody na deser. Uśmiechnięte twarze dzieci są najlepszym dowodem, że pomysł był fantastyczny. W przygotowaniu posiłku pomogła jej cała jej rodzina i wielu wolontariuszy. Jak twierdzi, pozostało jej jeszcze trochę pieniędzy, które przeznaczy na skromne podarunki dla biednych dzieci na święta Bożego Narodzenia.

        Nie wiem, czy coś jeszcze powinienem dodać do tej opowieści. Może tylko tyle, że wszystko dobrze, gdy się kończy WSPANIALE. Ja bym tego sam nie wymyślił. Dziękujemy Ci – Airen. To były najlepiej wydane pieniądze w moim życiu.

Maciek Czapliński

Ostatnio zmieniany piątek, 22 grudzień 2017 09:21