Goniec

Register Login

Torontońskie schroniska dla bezdomnych pomagają organizacjom zajmującym się uchodźcami. W styczniu z miejskich schronisk korzystało 810 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci – które starają się o przyznanie statusu uchodźcy, podaje Shelter Support and Housing Administration (SSHA). To o 80 proc. więcej niż w styczniu 2016 roku. Pracownicy mówią, że wiele osób przybyłych np. z zachodniej Afryki, chciało jechać do Stanów, ale ostatecznie zmieniło zdanie. Gdy takie osoby przyjeżdżają do Toronto, mają dwie możliwości zakwaterowania – u kogoś ze swojej społeczności lub w schronisku. Toronto jawi się im jako miasto wielu możliwości.
Burmistrz Tory mówi, że miasto monitoruje sytuację i ma nadzieję na pomoc federalną.
Canada Border Services Agency podaje, ze rośnie liczba osób skąłdających wnioski o przyznanie statusu uchodźcy na przejściach granicznych w Niagara Falls, Fort Erie i Sarni. W styczniu przyjęto 433 wnioski. Jeśli tendencja się utrzyma, liczba złozónych wniosków w ciągu roku może wynieść prawie 5200. Dla porównania w 2016 wpłynęło 3865 podań, w 2015 – 2742.

Opublikowano w Wiadomości kanadyjskie
sobota, 03 wrzesień 2016 08:14

Można włożyć korki

W Toronto Star pojawiła się dyskusja, na temat torontońskich pokazów lotniczych - atrakcji końca lata. Co prawda pokazy nie należą do najszczęśliwszych -rozbiło się w ich trakcie kilka samolotów, w tym potężny odrzutowiec do wykrywania łodzi podwodnych. Mimo to jakoś nikomu do głowy nie przyszło, by je skasować, tym bardziej, że samoloty latają nad jeziorem, z dala od ludzi…
Tymczasem, nasza ulubiona socjalistyczna gazeta uznała, że latanie nad głowami sprzętu wojskowego można uznać za "gloryfikację narzędzi wojny" i z szacunku dla uchodźców, zwłaszcza tych syryjskich, powinniśmy The Canadian International Air Show schować do szafy. Nasi uchodźcy mają podobno traumatyzować się słysząc grzmot odrzutowców…
Tu mi się przypomniała sonda uliczna, którą dobrych kilka lat temu robiłem na plazie "Wisła". pytając o to jak obchodzimy Canada Day. Pewien pan w średnim wieku odparł, że nie lubi tego święta, bo mu psa zepsuli. Na moje wielkie oczy wyjaśnił, że z pies będąc szczeniakiem przestraszył się ogni sztucznych i od tego czasu na każdy większy hałas wchodzi pod łóżko.
Podrzucam temat redakcji "Toronto Star", bo zwierzęta są bliskie nam wszystkim. Fajerwerki to i tak jest wyrzucanie pieniędzy w błoto (czy też w powietrze). Na co to komu?!
A jeśli chodzi o ludzi, no to można nad jezioro nie chodzić, a gdy się tam mieszka wziąć rodzinę na spacer na północ miasta. Z pewnością trauma będzie mniejsza… Można też włożyć sobie korki do uszu.

Opublikowano w Andrzej Kumor

Scarborough W przeprowadzonych w czwartek wyborach uzupełniających do legislatury prowincji Ontario wygrał kandydat prowincyjnej Partii Postępowo-Konserwatywnej, były radny Raymond Cho otrzymując 38,6 proc. głosów. Piragal Thiru z rządzącej Partii Liberalnej dostał 28.9 proc., a Neethan Shan z NDP 27,4 proc. Okręg uważany był do tej pory za bastion Liberałów. Głównym tematem kampanii była spraw skandalicznego programu edukacji seksualnej w szkołach. Lider konserwatystów najpierw program skrytytkował i zapowiedział jego wycofanie, a następnie uznał, że to była "pomyłka". Słowa o pomyłce - w przeciwieństwie do pierwotnej deklaracji - nie zostały jednak przetłumaczone na języki mniejszości etnicznych zamieszkujących okręg. Wynik wyborów pokazuje, że rządzący Liberałowie w drastyczny sposób tracą poparcie.

Lider prowincyjnych konserwatystów Patrick Brown zadeklarował początkowo, że jeśli zostanie premierem, wycofa wprowadzony przez liberałów nowy program edukacji seksualnej. Brown opublikował list programowy, w którym pisze, że konserwatyści opracują inny program po konsultacjach z rodzicami. Podkreślał, iż pierwsze prawo do edukacji dzieci przysługuje rodzicom. Rodzice powinni być z wyprzedzeniem informowani o tym, kiedy, czego i przy użyciu jakich materiałów pomocniczych będzie się uczyć ich dziecko. Na tej podstawie będą decydować, czy jest gotowe na przyjęcie tych treści. Jeśli uznają, że nie, nie powinni być za to karani czy w jakikolwiek sposób represjonowani.

W środę wieczorem spekulowano na temat możliwych wyników wyborów uzupełniających w Scarborough-Rouge River, na które cieniem kładła się sprawa listu Patricka Browna zawierającego obietnicę wycofania nowego programu edukacji seksualnej. Liberałowie mówili o manipulacji i sugerowali, że list został przetłumaczony na języki ludności napływowej stanowiącej ponad połowę mieszkańców okręgu, jednak tłumaczenia nie doczekały się późniejsze sprostowania wygłaszane przez Browna.


Po kilku dniach Brown chyba przestraszył się tego, co napisał (a nawet twierdził, że nie wiedział o publikacji listu), i pospieszył z wyjaśnieniami i sprostowaniem. Powiedział, że słowa o odwołaniu programu były zbyt pochopne i nie zamierza tego zrobić. Temat edukacji seksualnej jest bardzo ważny dla mieszkańców okręgu Scarborough-Rouge River, w którym wielu wyborców należy do społeczności tamilskiej, muzułmańskiej i azjatyckiej. Należy przeprowadzić konsultacje z rodzicami, ale nie oznacza to otwierania się na nietolerancję, tłumaczył Brown. Dodał, że edukacja seksualna jest ważnym narzędziem w walce z homofobią i dotyczy tak ważnych tematów, jak zgoda, zdrowie psychiczne, nękanie czy tożsamość płciowa.
Przewodniczący Institute for Canadian Values Charles McVety stwierdził, że Brown traci poparcie konserwatystów społecznych. Przypomniał, że walcząc o stanowisko lidera partii, mówił o ochronie rodzin i dzieci przed radykalnym programem edukacji seksualnej. Teraz po raz trzeci zmienił zdanie. Konserwatyści społeczni mają pełne prawo czuć się wykorzystani i zdradzeni.


Rzecznik prasowy Browna starał się łagodzić sprawę, mówiąc, że po publikacji listu Brown pisał na Twitterze, że popiera zmieniony program edukacji seksualnej, który bierze pod uwagę obecne realia.

W 2014 roku walka w okręgu była zacięta. Liberał Bas Balkissoon otrzymał 39 proc. głosów, Neethana Shana z NDP poparło 31 proc. wyborców, a konserwatystę Raymonda Cho – 28 proc. Dwaj ostatni kandydowali ponownie, co działało na ich korzyść, jako że byli już znani wyborcom. O mandat poselski ubiegało się 11 kandydatów, należących do partii politycznych i niezależnych.

Opublikowano w Wiadomości kanadyjskie
czwartek, 24 marzec 2016 08:03

Zawalczył

Czym wyjaśnić fenomen popularności Roba Forda? To proste! Był jednym z nas, przełamywał coraz powszechniejsze w dzisiejszej demokracji poczucie pozostawienia normalnych na pastwę. Próbował zrobić coś w naszym imieniu – milczącej większości, która nie ma czasu chodzić na wiece, zebrania, a niekiedy nawet na wybory, bo zajmuje się zarabianiem na chleb, wożeniem dzieci na hokej, tysiącem innych codziennych spraw; nas wszystkich, którzy nie mają siły przedzierać się przez kłamstwa gazet i telewizji; tych wszystkich, którzy nie mają synekur, tłustych emerytur i na co dzień zachodzą w głowę, dlaczego zostaje im coraz mniej pieniędzy w portfelu.

Rob Ford po prostu wiedział, że oprócz różnych grup interesów, lóż i mafii, w mieście żyją również zwykli ludzie. Usiłował im poprawić los. Tylko trochę, na miarę prerogatyw, które posiadał, a które później nawet zostały mu odebrane. Przeciwko miał całą lokalną elitę, tych wszystkich, którzy żyją z wyrwanego nam pieniądza. Dlatego tak bardzo się zakotłowało, gdy udało mu się sprywatyzować wywóz śmieci, gdy obniżył podatki.

Toronto, jak każde duże miasto, oblepione jest mafijnymi układami, miliony robi się na styku prywatno-państwowym, tam gdzie rozdają miliardowe kontrakty, tam orki rozdrapują środki na "odnowę infrastruktury czy ożywienie gospodarcze.

Tam wszystko musi być drogie i poprzedzone litanią "konsultacji" i "opracowań", gdzie 16 stron musi kosztować 60 tys. dolarów. My wiemy z PRL-u, że "miś" ma być drogi.

Tam trzeba wiedzieć, jakich pośredników wynająć, aby dostać się do miodu, jak to zrobić, by najtańszy kontrakt był najdroższy – jak skutecznie wyciągać dodatkowo miliony.

Oprócz tego w wodach pływają większe i mniejsze rekiny, a potem całe stada płotek, żyjących z różnych rozdawnictw, różnych programów na kontrolowanie emocji w parkach, promocję rozrodczości słowików, kontroli ścieżek wałęsających się kotów i długości trawnika przed domem; słowem, cała banda, cały kosmos wielkomiejskiej klasy próżniaczej.

Niedawno podczas debaty nad Uberem w mieście jedna pani, która wygodnie żyje dzięki trzem licencjom taksówkowym przynoszącym jej grubo ponad sto tysięcy rocznie, ze zgrozą zawołała, "jakże to tak puścić wszystko na żywioł i wolną konkurencję, przecież my mamy kapitalizm!". Taki dokładnie jest nasz "kapitalizm".

Rob Ford to widział, bo przez długi czas żył z pracy rąk własnych i wiedział, że zwykli ludzie nie mogą brać dolarów z powietrza. Wziął na poważnie deklaracje składane w polityce i zaczął porządkować miasto.

Przecenił swe siły, nawet gdy gwiazda jego popularności zaczęła wybudzać coraz większe rzesze "Ford nation", miał przeciwko sobie beton środków masowego przekazu, beton starego układu, beton mafii i beton miejskiej lewiczki karmionej podatkową strugą.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, tam zawsze chodzi o pieniądze. Blok pieniądza natychmiast zaczął Forda utrącać, wypuszczono na niego całe watahy posokowców szperających w papierach, rozpytujących sąsiadów, a czy czasem krzywo się nie uśmiechnął na śmieciarza, może ma kochankę, może bije żonę albo sąsiadowi 20 lat temu strącił czapkę z głowy…

Rob Ford na dodatek sam sobie nie pomagał. Był dzieckiem swego pokolenia – czasem wypił – choć nigdy publicznie nie widziano go pijanego, czasem pozwolił sobie na tyradę, od której politycznie poprawnym ciotkom mdlał rozum.

Zapędzono go do rogu i osaczono. Są w tym mieście ludzie, u których zamawia się takie usługi. Dla nich to małe piwo; gdyby był Rob nawet święty, wiedzieliby jak go "zdekonstruować" i tak opluć, by do wyborów nie mógł się wytrzeć. Podłość ludzką kupuje się na tym świecie za dolary. Upadek Roba Forda był przybijający nie tylko dla niego samego, pokazywał bowiem skalę naszej bezsilności. Obnażył układ, który coraz bardziej będzie motał nasze dzieci i wnuki. Bo władzy raz uzyskanej nie oddaje się nigdy.

Wyborcza karuzela może zmieniać kolory rady miasta, legislatury czy parlamentu, nie może jednak zachwiać prawdziwym systemem czerpania korzyści. Ma go po prostu kryć.

Rob Ford poszedł przedwczoraj za Zmartwychwstałym.

Wielki szacunek, że przynajmniej próbował coś zmienić. Tak, jak umiał. Niedoskonale, ale zawalczył o nas.

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
wtorek, 26 styczeń 2016 00:25

Sałata z bakterią w środku

Dole wycofuje paczkowaną sałatę w związku z możliwością zakażenia bakterią listeria. Sałata będzie wycofana w Ontario, Quebecu, prowincjach atlantyckich i w 20 stanach USA. W zeszły piątek centrum kontroli chorób zakaźnych i prewencji podało, że jeden przypadek zgonu w Michigan i 12 przypadków hospitalizacji w 6 stanach mają związek ze spożyciem sałaty wyprodukowanej przez zakład Dole w Ohio. Kanadyjska agencja zdrowia publicznego mówi o 7 osobach hospitalizowanych w 6 prowincjach (3 w Ontario i po jednej w Quebecu, Nowym Brunszwiku, na Wyspie Księcia Edwarda i na Nowej Fundlandii i Labradorze).


W fabryce w Springfield wstrzymano produkcję. Konsumenci mogą rozpoznać sałatę z tej konkretnej fabryki sprawdzając kod wytwórcy umieszczony na opakowaniu. Paczki ze Springfield na początku kodu mają literę „A”.


Pierwsze przypadki zakażenia listerią pojawiły się w lipcu. Sałata była sprzedawana jako produkty Dole, Fresh Selections, Simple Truth, Marketside, The Little Salad Bar i PC Organics. Loblaw Companies Limited podał, że bakterie mogą znajdować się w opakowaniach sałaty PC Organics, które zawierają szpinak i rukolę. Supermarkety usunęły podejrzane produkty z półek od razu po oficjalnym ogłoszeniu wydanym przez kanadyjską inspekcję żywności.


Listeria jest bakterią znajdującą się w żywności, w glebie, roślinach, ściekach itp. Skażona żywność nie odbiega smakiem i wyglądem od dobrej. Wywołuje chorobę zwaną listeriozą. Objawy to gorączka, bóle mięśni, nudności, biegunka, bóle głowy, drętwienie szyi. Zaczynają się niedługo po zjedzeniu skażonego produktu, mogą jednak wystąpić nawet po 21 czy 70 dniach. Stosuje się leczenie antybiotykowe. W grupie ryzyka znajdują się kobiety w ciąży, noworodki i dzieci nienarodzone, osoby po 65 roku życia i osoby, których system odpornościowy jest osłabiony.

Opublikowano w Wiadomości kanadyjskie
piątek, 17 kwiecień 2015 16:21

Panie pilocie, dziura w samolocie!

Gdzie dzisiaj latały samoloty? – pytam Jacka. On pokazuje na swoją głowę i zadowolony odpowiada: Tam! To znaczy, że nad głową. Nad czyją głową? – dopytuję się. – Ani, mamy, taty... – wylicza.

Jakieś dwa tygodnie temu wypatrzyłam odpowiednie miejsce do obserwacji, więc czekaliśmy tylko na lepszą pogodę. W ramach indoktrynacji pokazaliśmy Jackowi kilka filmów na YouTube z lądowania na wyspie Saint-Martin. Do tego rozcięłam karton po pieluchach Ani i narysowałam pas startowy oraz drogę kołowania. Wokół tego zbudowaliśmy z Jackiem tory dla pociągów i samoloty z klocków. Rafał po powrocie z pracy dobudował terminal i rękawy. Pasażerów dowoziły autobusy, a na lotnisko mógł wjeżdżać spychacz (by odśnieżać) i cysterna z paliwem.

Opublikowano w Turystyka

Gdyby nie Jacek, pewnie nigdy nie wybralibyśmy się do torontońskiego Ripley's Aquarium. Rafał obiecał wcześniej Jackowi, że pojedziemy na lotnisko oglądać samoloty, ale w ostatnią niedzielę pogoda nie zachęcała do takich wycieczek. Musieliśmy więc wymyślić jakąś alternatywę. Dlaczego by więc nie pooglądać rybek...

Akwarium znajduje się w centrum miasta, obok Rogers Centre i CN Tower. Dojazd jest prosty – metrem do stacji Union, a potem pieszo. Można też podjechać tramwajem 509 lub 510 z Union do przystanku Lower Simcoe Street i stamtąd przejść. My podjechaliśmy – urzekł nas kontrast starego tramwaju, który wjeżdża na nowiutki podziemny peron na stacji Union. Pętla ma tak mały promień, że obserwując skręcający tramwaj, mieliśmy wrażenie, że zaraz przytrze dachem o ścianę.

Opublikowano w Turystyka