Goniec

Register Login

Szlakami bobra: Park Prowincyjny Presqu’ile – piraci, przemytnicy i romans sieweczki bladej

Oceń ten artykuł
(6 głosów)

Dwie godziny jazdy na wschód od Mississaugi, a od Toronto jeszcze bliżej, nad brzegiem jeziora Ontario koło miasteczka Brighton utworzono przepiękny Park Prowincyjny Presqu’ile. Ponad 9 km kw. wydm, bagien, lasów, mokradeł i jedna z największych plaż w Ontario. Wszystko to można podziwiać, korzystając z 16 kilometrów szlaków i tras rowerowych. Ale zacznijmy od początku, czyli tak mniej więcej 5 tysięcy lat wstecz. Wtedy były tu wapienne wyspy. Prądy wodne i wiatry przez tysiące lat nanosiły piasek i około 500 lat temu Presqu’ile stało się półwyspem. Tereny te zasiedlali Indianie – w czerwcu w parku odbywa się tradycyjny pow wow, potem przybyli biali odkrywcy – nazwę temu miejscu podobno nadał w XVI w. Samuel de Champlain, znaczyła ona „prawie wyspa” – za nimi pierwsi osadnicy, rozwijało się rolnictwo, handel, powstawały miasteczka. XX wiek przyniósł modę na turystykę i w 1922 roku podjęto decyzję o utworzeniu parku.
Dziś Presqu’ile jest świetnie zorganizowane. Można przyjechać na zbiorowy kemping, jest ponad 400 miejsc, można przyjechać tylko na jeden dzień. Dla każdego znajdzie się miejsce nad jeziorem w części, gdzie brzeg pokrywają drobne kamienie, jest tam wiele stołów piknikowych, dużo przestrzeni, a wzdłuż brzegu jeziora wytyczono rowerową ścieżkę. Plaża jest olbrzymia, z jasnego koloru piaskiem, woda idealnie przezroczysta, płyciusieńka, idealna dla dzieci.

W tym roku z powodu wysokiego poziomu wody w jeziorze Ontario niestety jej część została zalana i wiele drzew na brzegu, w tym wiekowych topól i wierzb, zostało podmytych.
Szlaki w parku poprowadzono wśród starych świerków, jodeł, klonów i topól, przez bagna i mokradła przerzucono kładki. Na trasie nazwanej Marsh Boardwalk z wież obserwacyjnych można podglądać łabędzie, kaczki, czaple i wiele innych ptaków wodnych, tam też rosną cedry zwane „horse tree”, często pokazywane na zdjęciach w przewodnikach. Sto lat temu coś zniszczyło ich główny pień i boczne konary wygięły się ku górze, tworząc coś w rodzaju siodeł. Na 4-kilometrowej Newcastle Trail, w brzozowo-klonowym lesie pełnym paproci można trafić na białoogoniaste jelenie, kojoty, żaby i salamandry. Kilometrową Jobes Wood Trail poprowadzono przez las pięknych starych, dostojnych klonów cukrowych, terenem dawnej farmy. Po farmie pozostały resztki płotów, a po dawnych osadnikach cmentarzyk koło bramy wjazdowej.
Każdy szlak w Presqu’ile jest ciekawy, ale głównym punktem programu jest obowiązkowo Owen Point Trail. Krótka, półtorakilometrowa trasa meandruje wśród wysokich trzcin. Odbija od niej kilka ścieżek do punktów obserwacyjnych na plaży. Można stąd podglądać rzadkie, gniazdujące na piaszczystym brzegu gatunki ptaków, wyjście poza ograniczające liny surowo wzbronione. Szlak kończy się na cyplu, z którego widać Gull i High Bluff Islands, wyspy chronione jako miejsce lęgowe m.in. mew i kormoranów. Do wysp nie można nawet podpływać bliżej niż 200 metrów w okresie od początku marca do 10 września. Bo ptakami właśnie zasłynęło Presqu’ile, to dla nich zjeżdżają się tu w czasie ptasiej migracji i w czasie lęgów miejscowych gatunków ornitolodzy amatorzy, cierpliwie wystający z wielkimi obiektywami w nadziei na niepowtarzalne zdjęcie. To piping plover, po polsku sieweczka blada, stała się bohaterką okładkowego zdjęcia tegorocznego wydania parkowej broszury, a jej historia poruszyła serca i mięśnie do działania wielu wolontariuszy. Warto ją tu za gazetką przytoczyć.
Piping plover to mały ptak gniazdujący na piaszczystych brzegach jezior. Po II wojnie światowej, kiedy popularna stała się turystyka i plażowanie, jego populacja gwałtownie się zmniejszyła. W latach 80. naliczono tylko 12 gniazdujących par na Wielkich Jeziorach, wszystkie w Michigan. Amerykanie wdrożyli program ochrony tego gatunku i powoli liczba sieweczki bladej zaczęła wzrastać. Pierwsze gniazdujące sieweczki zaobserwowano w Kanadzie na Sauble Beach w 2007 roku. W Presqu’ile można je zobaczyć każdego roku, ale dopiero w zeszłym, 2016 roku, po stu latach, coś się zaczęło dziać! Dwa samce konkurowały o pojedynczą samicę i wyglądało na to, że zamierzają założyć w parku rodzinę. Żeby dodać dramaturgii temu miłosnemu trójkątowi, trzeba wspomnieć, że po analizie numerów obrączek stwierdzono, że dwaj konkurenci są braćmi. W końcu, jeden z nich zdobył serce damy i 3 czerwca 2016 roku w gnieździe pojawiły się cztery jajka. Fakt ten wzbudził w obserwatorach euforię i energię. Wyznaczono 500-metrową strefę ochronną wokół gniazda, zużyto 100 metrów liny na ogrodzenie, zbudowano 3-metrową klatkę ochronną nad gniazdem przed mewami, szopami i kojotami. Zorganizowano warty wolontariuszy – było ich około 70 – na plaży. Pisklęta wykluły się z trzech jajek i mimo monitoringu ptasich rodziców i ludzkich wolontariuszy były nie do upilnowania, rozłażąc się we wszystkie strony i znikając na godzinę – dwie na drzemkę. Wszyscy liczyli, że pisklaki wreszcie zaczną słuchać rodziców i bezpiecznie dorosną. Po trzynastu dniach od wyklucia matka opuściła młode, a ojciec po tym, jak pisklęta zaczęły latać w czwartym tygodniu życia. Ostatni raz młodą sieweczkę widziano 15 sierpnia 2016 roku, siedem tygodni od wyklucia.
Poszliśmy na plażę wytyczoną ścieżką, zupełnie nieświadomi tej historii. W zalanej części, będącej aktualnie płytkim błotkiem, oddzielonej od jeziora pasmem traw, z kilkunastu metrów sfotografowaliśmy sieweczki, niestety nie blade, a zapewne obrożne lub skąpopłetwe, dla nas nie do rozróżnienia. Nie było to wcale łatwe, bo plovers są bardzo ruchliwe. Ukryci w trawach fotografowie z wielkimi tubami aparatów w zamaskowanych kolorach, wymierzonych w brzeg jeziora, nagle skierowali swe obiektywy w naszą stronę. Pewnie sądzili, że wypatrzyliśmy bohaterkę historii. Po chwili, rozczarowani, wrócili na swoje pozycje. Sieweczki bladej nie widzieliśmy, ale park nam to wynagrodził wielką liczbą motyli Monarch.
Jeśli po wycieczkach poczują państwo niedosyt, że nie udało wam się zobaczyć zapowiadanych przedstawicieli miejscowej fauny, koniecznie proszę się wybrać do Nature Centre. Są tam żywe węże, żaby, ryby, pająki, wypchane ptaki i ssaki. Dla dzieci przygotowano ciekawe pomoce naukowe.
Kilkaset metrów stąd, na końcu półwyspu, znajduje się najliczniej odwiedzane miejsce w Presqu’ile, latarnia, sygnalizująca, że to tu była jedyna bezpieczna przystań w drodze między Toronto a Prince Edward County, kiedy żeglowanie jesienią pod północno-zachodni wiatr w wąskim przejściu stawało się niemożliwe. Tuż obok znajduje się Lighthouse Interpretive Center. Filmy, archiwalne zdjęcia i makiety przeniosą nas do przeszłości, mrożących krew w żyłach opowieści o zatopionych w okolicy statkach, przemytnikach i piratach. Najsłynniejsza jest historia zaginięcia szkunera „Speedy”. W 1804 roku Indianin Ogetonicut został aresztowany i oskarżony o zamordowanie trapera Johna Skarpa na jeziorze Scugog. Rozprawę wyznaczono na terenie zaplanowanego dopiero miasta, w Presqu’ile. 7 października szkuner wypłynął z York. Na jego pokładzie znajdowali się sędziowie, adwokaci, policjanci, oskarżony i uczestnicy procesu. „Speedy” ostatni raz był widziany w pobliżu Presqu’ile 8 października, po czym zniknął na zawsze. Wraku do tej pory nie odnaleziono, ale w centrum można oglądać mapkę ze zlokalizowanymi do tej pory innymi zatopionymi statkami.
Nie mniej słynna jest historia pirata Billa Johnsona i jego bandy. W pierwszej połowie XIX wieku ten proamerykański sympatyk w wojnie 1812 roku, a antybrytyjski pirat napadał na angielskie okręty, także w okolicach Presqu’ile. Nazwano go „Piratem Tysiąca Wysp”. Aresztowany i skazany przez Amerykanów, Bill Johnson został ułaskawiony przez prezydenta Harrisona i zmarł w wieku 88 lat w 1870 roku w stanie Nowy Jork.
Po spokojnym okresie początków XX wieku, kiedy do hoteli nad zatoką zjeżdżali turyści na wypoczynek, z nastaniem w 1920 roku prohibicji w Stanach Zjednoczonych, z zatoki wypływały statki, czasem malowane na czarno, żeby nocą niepostrzeżenie dostarczyć do USA whiskey. Oficjalnie towar miał trafiać do Meksyku, stąd nazwano je „The Mexican Navy”. Era gangsterów skończyła się w 1933 roku, kiedy w Stanach zniesiono prohibicję.
Siedzieliśmy przy ognisku w Presquile, piekliśmy kiełbaski, z przyjemnym uczuciem, że zapach nie zwabi niedźwiedzi, bo ich tu nie ma. Towarzyszył nam szum fal uderzających w brzeg jak nad morzem, który trochę wystraszył na początku nasze koty. Studiując przy ognisku parkową broszurę, dowiedzieliśmy się o nieznanej nam chorobie, zwanej Nature Deficit Disorder (NDD), która została zidentyfikowana jako problem nowoczesnego społeczeństwa, głównie wśród dzieci. Osoby niemające kontaktu z naturą wykazują objawy depresji, mają stany lękowe, trudności w kontaktach z innymi ludźmi. Remedium na to, wg gazetki, mają być regularne wizyty w parkach prowincyjnych. Pomijając, ilu ludzi na nowej chorobie zrobi pieniądze, coś w tym jest. A więc brać dzieci i do lasu, Panie i Panowie, do lasu!
Na koniec kilka uwag praktycznych. Park ma jeden jedyny minus, miejsca kempingowe zapewniają mało prywatności, a zupełnie jej nie ma na tzw. primium sites nad samym brzegiem. Polecamy miejsce nr 233. W parku można wypożyczyć wózek inwalidzki na specjalnych dużych oponach, który nadaje się do jazdy po szlakach i plaży, a także za 15 dol. zamówić dodatkową ławę piknikową dla gości. 


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska Andrzej Jasiński

Zaloguj się by skomentować