farolwebad1

A+ A A-
piątek, 21 wrzesień 2012 11:44

Państwo się pruje

michalkiewiczZ naszym demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, jest trochę tak jak z Penelopą, to znaczy – z Penelopą widzianą oczyma gitowców. Gitowcy mający ambicje intelektualne, zapoznawszy się z "Odyseją", a konkretnie – z podstępem Penelopy wobec zalotników, orzekli, że ta cała Penelopa to "w dzień szyje, a w nocy się pruje".


Otóż podobieństwo naszego demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego... i tak dalej – z Penelopą polega na tym, że ono wprawdzie niczego nie szyje, za to widać gołym okiem, że pruje się na potęgę. Tak być musi, bo do jakiegoż innego stanu mogą doprowadzić państwo okupujący je bezpieczniacy, w dodatku niepewni trwałości tej okupacji?


A tę niepewność widać gołym okiem choćby w oskarżeniu, jakie właśnie wysunął pod adresem Służby Kontrwywiadu Wojskowego słynny agent CBA "Tomek" – obecnie poseł Prawa i Sprawiedliwości Tomasz Kaczmarek – że mianowicie SKW go inwigiluje. Kontrrazwiedka, ma się rozumieć, wszystkiemu zaprzecza, ale nie ma co się tym przejmować, skoro wiadomo, że bezpieka inwigiluje nie tylko posła Kaczmarka, a więc – poszczególne watahy śledzą się nawzajem – ale wszystkich bez wyjątku?


Przekonałem się o tym przed kilkoma laty, gdy kilku osiedlowych operatorów telefonii komórkowej poprosiło mnie o napisanie w ich imieniu pisma do ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka, by rząd refundował im koszty utrzymywania kancelarii tajnych, koszty zatrudnienia w nich ubeka, to znaczy – pracownika mającego certyfikat dostępu do informacji niejawnych, jakie w naszym nieszczęśliwym kraju wydaje Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a także koszty przechowywania przez 10 lat elektronicznych nośników informacji, na których zarejestrowane są wszystkie rozmowy prowadzone przez telefony komórkowe. Nie billingi, to znaczy – billingi oczywiście też – ale TREŚĆ ROZMÓW! Ponieważ ustawa Prawo telekomunikacyjne nakłada na operatorów te obowiązki, prosili oni o refundację kosztów, bo im te informacje nie są do niczego potrzebne, natomiast potrzebne są bezpieczniakom, którzy obficie z nich korzystają, nie przejmując się naturalnie żadnymi tam głupstwami w rodzaju ochrony tajemnicy korespondencji. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – wiara, że tę tajemnicę ochronią niezawisłe sądy, jest straszliwą iluzją, którą powinniśmy jak najprędzej porzucić. Jakże niezawisłe sądy mogą kogokolwiek uchronić przez wścibstwem bezpieki, kiedy nie mamy przecież pewności, czy niezawiśli sędziowie nie są przypadkiem konfidentami, a nawet – kadrowymi pracownikami którejś z bezpieczniackich watah?
Bo tylko angelicznie naiwnemu Pierwszemu Prezesowi Sądu Najwyższego Adamowi Strzemboszowi wydawało się, że kto jak kto – ale środowisko sędziowskie "oczyści się" z konfidentów samodzielnie. Jak wiadomo, nic takiego nie nastąpiło, a ostatnia "ohydna prowokacja" wobec prezesa niezawisłego Sądu Okręgowego w Gdańsku skłania do podejrzeń, że przez ostatnie 22 lata bezpieczniackie watahy wojskowe i cywilne nafaszerowały organy wymiaru sprawiedliwości konfidentami, niczym wielkanocną babę – rodzynkami. Dlatego też bardzo szybko okazało się, że pobożny minister Gowin, dopuszczony przez soldateskę w charakterze listka figowego, który do czasu ma zakrywać figę, jaką wataha zamierza pokazać Kościołowi, może tylko groźnie kiwać palcem w bucie – co zresztą skrupiło się na wiceministrze sprawiedliwości Grzegorzu Wałejce, którego minister Gowin zdymisjonował gwoli podreperowania swego prestiżu. Natychmiast zresztą został oskarżony o – jakżeby inaczej – "złamanie prawa", bo kazał przesłać do Ministerstwa Sprawiedliwości akta spraw Amber Gold.


Okazało się bowiem, że na skutek wiosennej nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych, minister nie może kontrolować akt sądowych. Znaczy się – może tylko bezpieka. Jako pierwszy złamanie prawa przez pobożnego ministra Gowina odkrył były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, który ministrem sprawiedliwości w rządzie premiera Tuska został zamiast Julii Pitery, przewidzianej na ten resort w "gabinecie cieni". Kto pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego premieru Tusku nastręczył – tego pewnie już nigdy się nie dowiemy, ale pamiętamy, że pan Ćwiąkalski ministrem sprawiedliwości być przestał w związku z aferą hazardową, której początki tkwią w zuchwałym aresztowaniu Petera Vogla wiosną 2008 roku. Można tedy wydedukować nie tylko to, że soldateska w ten sposób przygotowuje grunt pod podmiankę premiera Tuska na jakiegoś jeszcze niezużytego Umiłowanego Przywódcę. Pewne znaki wskazują, że w przygotowania do takiej podmianki został wciągnięty również tak zwany "duży pałac", czyli ekipa obstawiająca prezydenta Komorowskiego.


Wprawdzie prezydent Komorowski cieszy się zaufaniem soldateski, o czym świadczy choćby deklaracja pana generała Marka Dukaczewskiego, że jak tylko Bronisław Komorowski wygra, to on otworzy sobie szampana – ale przecież jestem pewien, iż funkcjonariusze i wychowankowie RAZWIEDUPR nie zapomnieli przykazania Włodzimierza Lenina, że należy "ufać i kontrolować". Zatem zaufanie – to jedno – a obstawa – to rzecz druga.
Kolejna sprawa, to to, iż zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przez ministra Gowina przestępstwa skierował poseł SLD Dariusz Joński. Można z tego wydedukować, że niedorżnięte w swoim czasie komuchy mają nadzieję, że w ramach podmianki soldateska powierzy zewnętrzne znamiona władzy właśnie im, a oni, razem z sojuszniczym PSL-em, no i schetyniakami, którzy będą tworzyli PO po wyciśnięciu stamtąd niepotrzebnego już pobożnego ministra Gowina, utworzą nowy rząd bez konieczności przeprowadzania przyśpieszonych wyborów.
Oczywiście nie są to jedyne, ani nawet – najbardziej spektakularne objawy prucia się państwa. Właśnie wojskowa prokuratura przeprowadziła kolejną ekshumację ofiary katastrofy w Smoleńsku, tzn. Anny Walentynowicz, bo wygląda na to, że w jej grobie pochowany został ktoś inny, a podobne podejrzenia pojawiają się w jeszcze 4 przypadkach. Warto w związku z tym przypomnieć kłamstwa wygłaszane publicznie przez ministra Jerzego Millera, jakoby prokuratorzy polscy brali udział we wszystkich czynnościach podejmowanych przez władze rosyjskie w tej sprawie. Kłamstwa te były dezawuowane niemal natychmiast, bo zaledwie kilka minut później w tym samym dzienniku telewizyjnym, kiedy to prokurator wojskowy informował, iż prokuratorzy polscy "czekają na protokoły z Rosji".


Otóż gdyby naprawdę uczestniczyli w czynnościach, to na żaden protokół nie musieliby czekać, gdyż podpisywaliby go na miejscu po zakończeniu czynności. Skoro zaś "czekali", to znaczy, że minister Miller koloryzował, podobnie jak pani Ewa Kopacz, która chyba w uznaniu tych umiejętności została sejmową marszalicą.


Dopiero w tym kontekście można lepiej zrozumieć awanturę wywołaną przez Andrzeja Wajdę w związku z pochowaniem na Wawelu prezydenta Lecha Kaczyńskiego z małżonką. Niezależnie od poczucia konieczności odwdzięczenia się za zakończenie wesołym oberkiem incydentu w Głuchach, gdzie niezwykle taktowne samobójstwo "bez udziału osób trzecich" popełnił Bartłomiej Frykowski, pan Andrzej mógł się awanturować również dlatego, że dotarły doń jakieś przecieki co do prawdziwej tożsamości osób pochowanych z takim przytupem na Wawelu. Kto wie, czy nie zachodzi podejrzenie, iż Rosjanie, przynajmniej w kilku przypadkach, nie zalutowali w trumnach żadnych "osób", tylko szczątki jakichś innych organizmów? Jakże inaczej wytłumaczyć determinację niezależnej prokuratury, by pod żadnym pozorem nie otwierać trumien? A ponieważ nie jest wykluczone, że pan Andrzej Wajda nie traci nadziei, iż sam będzie pochowany na Wawelu, to w tej sytuacji może nie być mu obojętne, w jakim znajdzie się towarzystwie.
Tak czy owak widać wyraźnie, że soldateska doprowadziła do sytuacji, w której nie można już mieć zaufania do ŻADNEGO organu naszego demokratycznego państwa prawnego, które wprawdzie niczego już nie szyje, za to pruje się w tempie stachanowskim, by w ten sposób stworzyć uzasadnienie dla podmianki.


Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 17 sierpień 2012 19:59

Wobec uświadomionej konieczności

michalkiewiczJuż się wyjaśniło, co miał na myśli pan prezydent Komorowski, zapowiadając w drugą rocznicę swego zaprzysiężenia zainstalowanie w naszym nieszczęśliwym kraju "własnej tarczy antyrakietowej". Przemawiając podczas przypadającego 15 sierpnia Święta Wojska Polskiego, prezydent Komorowski wyjaśnił, że chodzi o zbudowanie systemu obrony przeciwlotniczej. Zresztą nie tylko o to, bo oprócz zbudowania systemu obrony przeciwlotniczej, będziemy "ratowali" Marynarkę Wojenną, a już prawdziwa rewolucja nastąpi w wojskach lądowych. Zacznie się od tego, że siedem dotychczasowych dowództw zostanie zastąpione trzema: Dowództwem Generalnym, Dowództwem Operacyjnym, no i oczywiście – Generalnym Sztabem – a w ogóle ma być "mniej dowódców, a więcej wojowników" – powiedział pan prezydent, mianując jednocześnie siedmiu generałów. Znaczy się – nasza niezwyciężona armia powiększyła się o kolejnych siedmiu generałów.


A co z "wojownikami"? Czy przybył chociaż jeden "wojownik"? Tego niestety nie wiemy, bo wiadomo, że w naszej niezwyciężonej armii łatwiej znaleźć pułkowników do awansowania na generałów, niż "wojownika". Na około 90 tysięcy żołnierzy jest tam około 22 tys. oficerów, ok.45 tys. podoficerów, ok. 12 tys. szeregowców zawodowych i ok. 10 tys. szeregowców nadterminowych. Zatem na jednego szeregowca przypada jeden oficer i dwóch podoficerów. W takiej sytuacji jest oczywiste, że dowództw musi być więcej niż "wojowników". Czy to jest przyczyna, dla której "wojsko oddziela się od narodu, a naród od armii" – co zauważył w okolicznościowym kazaniu w dniu 15 sierpnia biskup polowy WP JE Józef Guzdek, zwracając uwagę na krytykę, a nawet nienawiść, z jaką autorzy internetowych opinii kierują przeciwko wojsku, a zwłaszcza formacjom uczestniczącym w misjach pokojowych? Wszystko to być może, skoro doktryna obronna naszego nieszczęśliwego kraju ufundowana jest na założeniu, że polskich interesów państwowych do ostatniej kropli krwi będzie broniła Bundeswehra. Zatem – jak partia mówi, że odwróci trwający co najmniej 20 lat proces rozbrajania państwa – to mówi! Co to komu szkodzi zapowiedzieć takie rzeczy, zwłaszcza w święto, skoro każde dziecko wie, że nie ma na to pieniędzy?


A skoro już o pieniądzach mowa, to nasz nieszczęśliwy kraj żyje aferą Amber Gold, w której co i rusz pojawiają się nowe wątki. Wprawdzie rzesza klientów tej firmy wije się ze wstydu i złości, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przy okazji objawiony nam został nowy standard uczciwości. Objawił go sam premier Donald Tusk na konferencji prasowej specjalnie zwołanej w celu zademonstrowania, jaki to wzniosły i szlachetny jest pan premier Tusk i jaki szczery i uczciwy jest syn pana premiera Michał Tusk. O jednym i o drugim zapewnił sam pan premier, dzięki czemu III Rzeczpospolita wzbogaciła się o nowy standard. Jak bowiem wiadomo, standardy moralności wyznaczyła w naszym nieszczęśliwym kraju pani Aneta Krawczykowa, bohaterka "seksafery" w Samoobronie. Pani Aneta, nie będąc pewna, kto jest ojcem jej córki, najpierw przypisała autorstwo wpływowemu mężowi stanu Stanisławowi Łyżwińskiemu, a kiedy badania DNA możliwość tę wykluczyły – samemu Andrzejowi Lepperowi. Kiedy badania DNA wykluczyły również i tę możliwość, wyraziła przypuszczenie, że ojcem może być nieznajomy mężczyzna, któremu w swoim czasie oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim.


Do tego standardu moralności doszedł teraz standard uczciwości. Uczciwy jak pan Michał Tusk – czegóż chcieć więcej? Wprawdzie wszyscy alarmują, że gospodarka "spowalnia", że bezrobocie przekroczyło już 10 procent i coraz szybciej rośnie nadal – ale właśnie w takich okolicznościach przyjemnie jest odnotować wzrost w dziedzinie standardów. Nie można mieć wszystkiego naraz, więc albo standardy, albo armia i dobrobyt.
Zresztą nie jest źle, bo oto właśnie do naszego nieszczęśliwego kraju przybył z wizytą Patriarcha Moskiewski i Całej Rusi Cyryl, który w piątek, 17 sierpnia, na Zamku Królewskim w Warszawie, wraz z JE abpem Józefem Michalikiem podpisał "Przesłanie do narodów polskiego i rosyjskiego", postrzegane przez wszystkich komentatorów, zwłaszcza niemieckich, jako przełomowy moment w stosunkach polsko-rosyjskich, który utoruje drogę do "pojednania". Warto w związku z tym przypomnieć, że przygotowania tego dokumentu, którego treść miała zostać ujawniona dopiero na dwie godziny przed jego podpisaniem, rozpoczęły się w roku 2009, kiedy to w miesiąc po obietnicy uczynionej przez izraelskiego prezydenta Peresa rosyjskiemu prezydentowi Miedwiediewowi, że przekona on prezydenta Obamę do wycofania się z pomysłu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce, prezydent Obama 17 września zadeklarował wycofanie się USA z aktywnej polityki w Europie Środkowowschodniej. Pewnie dlatego JE abp Józef Michalik w wywiadzie dla KAI zauważył, że jest "absolutnie przekonany", że "na obecnym etapie" Kościół "nie mógł nie podjąć tej inicjatywy". To bardzo prawdopodobne – tym bardziej, że Episkopat właśnie prowadzi z rządem, to znaczy – za pośrednictwem rządu z okupującą Polskę bezpieczniacką watahą – negocjacje na temat materialnych podstaw egzystencji Kościoła w najbliższych dziesięcioleciach. Nietrudno sobie wyobrazić, że gdyby tej inicjatywy Kościół nie podjął, to nie tylko zostałby oskarżony o krzewienie w naszym nieszczęśliwym kraju rusofobii albo nawet ksenofobii, nie tylko negocjacje na temat materialnych podstaw egzystencji Kościoła mogłyby utknąć w martwym punkcie, a nawet cofnąć się do jeszcze niższego poziomu – a z łańcucha zostałby spuszczony Janusz Palikot, który ze swoją dziwnie osobliwą trzódką, wzmocnioną przez zmobilizowane w tym celu ubeckie dynastie, pokazałby Kościołowi ruski miesiąc. W takiej sytuacji już lepiej, a w każdym razie – bardziej elegancko, kiedy ruski miesiąc pokazuje nie biłgorajski filozof z poślęciem Grodzkiem, tylko we własnej osobie Patriarcha Moskwy i Całej Rusi Cyryl, zwłaszcza że jego obecność ułatwia dostarczeniu tej konieczności pozoru moralnego uzasadnienia, że oto do spółki z Cerkwią prawosławną będziemy walczyli z zachodnią zgnilizną. Znaczy, że ambitne plany ewangelizowania zlaicyzowanej Europy, przywoływane w charakterze pozoru moralnego uzasadnienia Anschlussu w roku 2004, zostały już zarzucone i teraz wraz z prezydentem Putinem będziemy już tylko bronili naszego nieszczęśliwego kraju przed zgniłym Zachodem. W takiej sytuacji lepiej rozumiemy również świąteczne, zbrojeniowe przechwałki pana prezydenta i apele JE biskupa polowego WP o przywrócenie więzi wojska z narodem

Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 27 kwiecień 2012 22:23

Bez nienawiści

Parliament-OttawaZapewne z zaplanowanym na 14 maja przyjazdem premiera Donalda Tuska do Kanady (mimo oficjalnego zapytania w biurze premiera nie otrzymaliśmy na ten temat żadnych wiadomości) główni aktorzy naszego tutejszego podwórka politycznego zaczęli apelować o "jedność". Było to szczególnie wyraźne podczas niedawnych obchodów "katyńsko-smoleńskich".


O to, by smoleńska katastrofa nie dzieliła, apelował w Brampton poseł do parlamentu federalnego Władysław Lizoń; z tym samym przesłaniem przemawiał w Toronto przed pomnikiem Katyńskim konsul generalny Marek Ciesielczuk czy ambasador Zenon Kosiniak-Kamysz w Ottawie.
Jakby się umówili... Wiadomo nie od dziś, że jedność dobra rzecz, i podziały nas tutaj tylko osłabiają, nie znaczy to jednak, że mamy pozostawać bierni wobec zła, zwłaszcza gdy to zło dotyczy kwestii dla kraju kluczowych, tam gdzie chodzi o siłę, powagę i szacunek dla Polski.
Niestety, w kwestii śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej wysocy rangą urzędnicy RP zachowują się ostatnio jak pijane zające, albo plotąc trzy po trzy, albo goniąc własny ogon zaprzeczeniami wcześniejszych wypowiedzi. Oddanie śledztwa Rosjanom i przeprowadzenie go po stronie polskiej w taki sposób i w takich warunkach, jak to miało miejsce, jest oznaką wielkiej słabości państwa.

Opublikowano w Andrzej Kumor
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.