farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Powstał niedobry precedens

czwartek, 07 czerwiec 2012 23:22 Opublikowano w Wywiady

WrzesnewskyjBorys LIBW związku z niedawnym orzeczeniem sądu apelacyjnego unieważniającym wynik wyborów w okręgu Etobicoke Centre - w ubiegłym tygodniu przedstawiliśmy Państwu rozmowę z posłem Tedem Opitzem, dzisiaj zaś publikujemy wywiad z byłym posłem Borysem Wrzesniewskim, który w ostatnich wyborach przegrał w tym okręgu z Tedem Opitzem 26 głosami.

Goniec: Czy przed wyborami miał Pan jakieś sygnały o nieprawidłowościach.
Borys Wrzesniewskyj: Nie - nie było. Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o jakichś problemach w czasie samego głosowania w dzień wyborów, zaczęliśmy otrzymywać telefony z okręgu. Ale do tego czasu nie. Wszystko odbywało się spokojnie, może za wyjątkiem medialnego skandalu, kiedy to pierwszy menedżer kampanii pan Opitza musiał zrezygnować z powodu e-mailu, jaki rozesłał przed przyjazdem premiera, w którym prosił o przybycie w strojach ludowych, po to, by stworzyć tło dla premiera. Ale to było tylko faux pas; ktoś popełnił błąd, choć w tym wypadku tym kimś był menedżer kampanii.
Do czasu dnia wyborów nie mieliśmy żadnych sygnałów, natomiast w dniu wyborów zaczęły do nas napływać niepokojące wiadomości, a bezpośrednio po wyborach, ludzie zaczęli telefonować i przychodzić z różnymi informacjami.
- Jakiego rodzaju?
- Najgorsza była o tym, co wydarzyło się w domu starców St. Demetrius, gdzie mieszkają głównie emeryci pochodzenia ukraińskiego. Jeszcze podczas wieczoru wyborczego, jedna z naszych pań ochotników zgłosiła się do mnie i powiedziała, że w bloku mieszkalnym, gdzie była mężem zaufania (scrutineer) przyszła późno, bo nie była w stanie wcześniej zwolnić się z pracy, a kiedy policzono głosy okazało się, że było 16 głosów więcej niż wynikało z listy głosujących. Była tym bardzo podenerwowana, zwłaszcza, że DEO (deputy elections officer) powiedział jej coś w rodzaju - "nie przejmuj się, poprawimy to".
To mi utkwiło w pamięci. Ale były też inne - w jednym z komunalnych osiedli mieszkaniowych pewna nasza ochotniczka dzwoniła, ponieważ ludzie powiedzieli jej, że zmieniła się lokalizacja lokalu wyborczego.
Dzwoniła więc, żeby się upewnić i okazało się, że adres lokalu jest taki, jak był - ona nie mogła zrozumieć, o co chodzi, a my też wtedy nie łączyliśmy faktów.
Jakiś tydzień po wyborach, odebrałem telefon od pewnej pani z Elections Canada, która chciała opowiedzieć, co się stało w domu starców w dniu głosowania. To, co usłyszałem mnie zdumiało. Zaproponowałem więc spotkanie, było w to trudno uwierzyć - takie rzeczy nie zdarzają się w Kanadzie!
Na spotkanie przyszła razem z dwoma innymi pracownikami Elections Canada, którzy byli tam w dniu wyborów. Wszyscy mówili, że gdy po śniadaniu emeryci ustawili się w kolejce do głosowania weszli jacyś mężczyźni, z których jeden zaczął wymachiwać rękami i wrzeszczeć - zamykamy ten lokal to jest nielegalne - strasząc emerytów, jak też pracowników Elections Canada.
Wcześniej jeden z ich ludzi usunął spod drzwi z całego budynku karty przypominające lokatorom o głosowaniu.
Kiedy usłyszałem o tym z pierwszej ręki, od przedstawicieli Elections Canada, a wszyscy troje byli tam w tym dniu, zdałem sobie sprawę, że sprawa jest poważna.
Przecież to właśnie tego rodzaju wydarzeniom zapobiegałem, jako obserwator wyborów na Ukrainie!
Kiedy tak siedziałem i słuchałem pomyślałem sobie o mojej babci. Kiedy byłem dzieckiem, mieszkaliśmy w okolicy Queen i Bathurst wśród takich jak my DP-sów, uciekinierów wojennych, wówczas głosowanie to była duża rzecz. Babcia brała mnie, małego chłopaka, za rękę na wybory; tłumaczyła o co w nich chodzi, jak to nigdy nie miała prawa głosu, aż przyjechała do Kanady. Kiedy była już na emeryturze niedołężna - a do końca życia mieszkała w tamtych okolicach Queen i Bathurst - musiałem ją prowadzić do głosowania; to było dla niej tak ważne.
Kiedy więc tak słuchałem o tym, co się działo w dzień głosowania, stanęli mi przed oczami wszyscy ci emeryci, na których nakrzyczano... Zdałem sobie sprawę, że coś z tym muszę zrobić.
- Charakter wyborów bardzo się zmienił od lat 50., 60.; nikt z nas nie spodziewał się, że praktyki niczym w krajach Trzeciego Świata mogą mieć miejsce w najlepszej demokracji.
- Rok temu gdyby ktoś mnie zapytał, czy to możliwe, żeby tego rodzaju rzeczy miały miejsce w Kanadzie, wyśmiałbym go.
Przecież to były te upragnione "brzegi wolności"; moi rodzice i dziadkowie byli uchodźcami politycznymi, dlatego nasza firma nazywa się "Przyszłość" (Future Bakery). Patrzyli w przyszłość, w kraju, gdzie tę przyszłość mogli spokojnie budować, właśnie ze względu na demokratyczne swobody i prawa. Więc gdyby ktoś mnie zapytał rok temu, powiedziałbym, to niemożliwe, nie w Kanadzie...
Coś się popsuło, coś pękło w tych wyborach, rozerwana została tkanka naszej demokracji.
- Sądzi Pan, że to tylko w tych wyborach, podczas tej jednej kampanii, czy jest to raczej rezultat procesu, który trwa od jakiegoś czasu?
- To jest wynik procesu. Takie rzeczy nie dzieją się w próżni. Trudno uwierzyć, że tak się działo tylko w Etobicoke Centre a nigdy wcześniej ani nigdzie wcześniej się nie wydarzyło.
Dwie kampanie temu zaskarżyłem partię konserwatywną do sądu - nie było o tym wiele w mediach - i wygrałem w sądzie. Konserwatyści wydali broszurę, która fałszywie zarzucała mi nieobecność podczas prac w komisjach. Rozkolportowali ją do każdego domu w całym okręgu wyborczym; do ok. 45 tys. gospodarstw domowych w Etobicoke Centre, w sobotnią noc przed poniedziałkowym głosowaniem. Mieli nadzieję, że nie zdążę zareagować. Nie przewidzieli, że w niedzielę można mieć wysłuchanie sądowe, "jeśli sprawa jest bardzo pilna i istotna". Ta była, wysłuchanie nastąpiło w niedzielę i sąd orzekł na naszą korzyść. Konserwatyści często powołują się na wolność słowa, a sędzia w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że wolność słowa, ma fundamentalne znaczenie dla naszej demokracji, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej, jednakże nie można kłamać; wolność słowa nie dotyczy mijania się z prawdą. A to właśnie miało miejsce i to nie była wolność słowa, lecz dezinformacja. Konserwatyści odwołali się od tej decyzji i przegrali. To miało miejsce dwie elekcje temu i stanowi pewien precedens.
- Więc to, do czego doszło w Etobicoke Centre nie działo się w próżni?
- Dowiedzieliśmy się też o zamykaniu lokali wyborczych w innych miejscach - mieliśmy przypadek w tanim bloku mieszkalnym - zamieszkałym przeważnie przez nowych Kanadyjczyków. Tam dostałem znaczną większość głosów. Mamy złożone pod przysięgą oświadczenie przedstawiciela Elections Canada o tym jak mąż zaufania Partii Konserwatywnej, zablokowała dostęp do urn i wstrzymała głosowanie. Tak więc zdarzyło się to w kilku miejscach.
Przeciwko komu kierowano te działania - emeryci pochodzenia ukraińskiego, nowi Kanadyjczycy. Sądzono najwyraźniej, że ci ludzie w większości będą głosować na mnie, bo tak się zdarzało w poprzednich wyborach,
W przypadku tego bloku z oświadczenia przedstawiciela Elections Canada wynika, że ta pani wzięła krzesło i zablokowała stolik do głosowania. Takiej taktyki, tak ekstremalnej do tej pory nigdy nie widzieliśmy. Zdarzały się różne nieprawidłowości, ale to była eskalacja, odbierająca nam demokratyczne prawa.
Postanowiłem, że nie mam wyboru i muszę zwrócić się do sądu.
- Sąd przyznał Panu rację - po przeanalizowaniu głosów z 10 lokali wyborczych okazało się, że ponad 70 ludzi głosowało mimo, że mogli nie być uprawnieni. Pan ograniczył sprawdzanie do tych okręgów, czy były doniesienia o nieprawidłowościach w innych?
- Tak, ale chodziło o czas; gdybyśmy wzięli pod uwagę wszystkie lokale wyborcze zabrałoby to lata. W styczniu konserwatyści złożyli wniosek o powołanie tysięcy świadków, to ciągnęłoby się 5 - 6 lat. Czyli nie miałoby to żadnego sensu, a w tym czasie byłyby nowe wybory. Sędzia zasugerował więc, żebyśmy ograniczyli się. Porozmawiałem z prawnikami i powiedziałem, że prowadząc biznes jestem przyzwyczajony do wykalkulowanego ryzyka.
Zgodziliśmy się więc na warunki stawiane przez konserwatystów, Sędzia nie chciał zajmować się sprawą przez 5 - 7 lat, ale dla nas było to istotne ryzyko, że będziemy mieli do czynienia tylko z próbką mniej niż pięciu procent lokali okręgu.
Jest jeszcze jedna interesująca rzecz, p. Opitz zadaje pytanie, dlaczego pominąłem w sądzie sprawę głosowania w domu starców, o którym tu wspominałem. Otóż, nie zapomniałem o tym - po prostu nie znalazło się to w tej próbce 10 okręgów. Jest też powód strategiczny - te nieliczne dotychczasowe decyzje sądowe dotycząc kwestionowania wyniku dotyczą głosów w urnach; nie ma żadnego orzeczenia odnośnie głosów, które nigdy do urn nie dotarły - zniechęcania, odstraszania od głosowania, zniechęcanie ludzi do oddania głosu.
- Coś takiego byłoby trudniej udowodnić?
- Tak, nie ma żadnego precedensu, nikt do tej pory czegoś takiego nie był w stanie nawet sobie wyobrazić. Uznałem więc, że te sprawy są w dokumentach sądowych, jestem przekonany, że dziennikarze się tym zajmą i będą o tę taktykę konserwatystów pytać.
Czy jest pan sobie w stanie wyobrazić że coś takiego wydarzyłoby się w dzień wyborów w Copernicus Lodge? - Po śniadaniu ludzie ustawiają się w kolejce do głosowania i wpada jakiś człowiek krzycząc i wrzeszcząc na nich?! Jak by czuła cała (polska) społeczność?
- Kto pozwolił wejść tym ludziom?
- Po prostu weszli! Wiemy kto to był, cała trójka pracowała dla kampanii p. Opitza. Oni sami to przyznali. Tłumaczyli, że zaszło nieporozumienie, że nie krzyczeli, tylko głośno mówili, (wszyscy przedstawiciele Elections Canada i emeryci twierdzą, że na nich krzyczeli), że doszło do nieporozumienia - niezrozumienia zasad, kto jest uprawniony do głosowania. Które to zasady oczywiście powinni byli znać!
Teraz dowiedzieliśmy się, że jednym z tych panów był menedżer kampanii p. Opitza - ten drugi menedżer, bo ten pierwszy zrezygnował.
Każdy, a zwłaszcza menedżer kampanii powinien znać zasady i procedury głosowania.
Fakt jest taki, że lokal został zamknięty, jest faktem, że stało się to w związku z tym incydentem - wtargnięciem ludzi, którzy przeszkodzili w wyborach i jest również faktem, że to byli działacze partii konserwatywnej co sami przyznali w złożonych pod przysięgą oświadczeniach w sądzie; przyznali, że był wśród nich menedżer kampanii, jak również przyznali, że niektórzy z emerytów nie wrócili już, aby głosować
Proszę sobie wyobrazić, że coś takiego miałoby miejsce w Copernicus Lodge - co wtedy ludzie by powiedzieli?!
- Jest więc decyzja sądu...
- Sąd orzekł, że nie wiadomo kto wygrał, tymczasem p. Opitz twierdzi, że będzie nadal głosował. To stwarza bardzo zły precedens.
- No właśnie, co z ustawami, które w tym czasie są głosowane?
- Kanadyjskie prawo nie bierze pod uwagę takich okoliczności. Dlatego rzeczą honorową byłoby powiedzieć - kontynuuję pracę na rzecz wyborców z Etobicoke Centre, ale z uwagi na orzeczenie sądu, do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez Sąd Najwyższy powstrzymam się od głosowania w Izbie Gmin.
Tymczasem dzisiaj, z jednej strony, Partia Konserwatywna odwołuje się, nota bene nie przedkładając żadnych dokumentów, jednocześnie w piątek, sobotę i niedzielę zalewają okręg telefonami.
- Jakiej treści były te komunikaty telefoniczne?
- O, to jest bardzo ciekawe. Mówiono w nich, że prawa wyborców zostały naruszone przez sąd; że sądy chcą pozbawić ludzi ich demokratycznych praw. Mój Boże!
Po pierwsze, sądy są po to by bronić interesów obywateli kanadyjskich, sąd nie zmienia wyników wyborów - orzeka na podstawie faktów. I to nie sądy podjęły te działania podczas ostatnich wyborów, które podważyły wyniki. Sądy są po to by chronić kanadyjski elektorat.
Więc z jednej strony mówią, że sądy obaliły wynik demokratycznych wyborów, a z drugiej odwołują się do tegoż sądu przeciągając sprawę. Mamy więc do czynienia z bardzo poważną sytuacją; mamy do czynienia z dezinformacją.
Jesienią, w okręgu Irvina Cotlera w Mount Royal przeprowadzono kampanię telefoniczną za co konserwatyści skrytykowani zostali w Izbie Gmin przez Speakera, wcześniej były "robo-calls", i to jest echo tej samej dezinformacji, której świadkami jesteśmy od czasu wyborów. Różnica jest tylko taka, że tym razem mówią: "Dzwonimy w imieniu premiera Kanady" - A przecież premier rządu powinien być obrońcą integralności naszego systemu demokratycznego!
- Nie sądzi Pan, że jest to zagrożenie, bo przecież demokracja to nie tylko przepisy prawa, ale przede wszystkim zwyczaj polityczny i tradycja? Dlatego nie można, na przykład, skopiować instytucji demokratycznych Kanady w Afganistanie, bo tam obyczaj polityczny jest zupełnie inny. Czy nie jesteśmy tutaj świadkami zmiany obyczaju politycznego?
- Oczywiście, że tak! Rok temu zarzekałbym się, że coś takiego w Kanadzie jest niemożliwe. Mamy system brytyjski i znaczna jego część opiera się na tradycji i zwyczaju. Wiele rzeczy nie jest zapisane w prawie, a zasadza na tym, co uznajemy za właściwą postawę i dlatego ta właściwa postawa jest tak ważna.
Jestem przekonany, że osobista postawa jest najlepszym wskaźnikiem tego, jak dana osoba zachowa się w przyszłości. Na wybieranych reprezentantów społeczeństwa, kiedy już znajdą się w Izbie Gmin, wywierane są liczne naciski. Jaką postawę przyjmują w obliczu nacisków, z jakimi mają do czynienia podczas kampanii wyborczej, jest prawdopodobnie najlepszym wskaźnikiem tego kim są, jaki mają charakter.
Uważam, że to, czego byliśmy świadkami w Etobicoke Centre nie wróży dobrze na przyszłość. Więcej, napawa mnie obawami. Został stworzony precedens; mamy do czynienia z osobą, co do której sąd orzekł, że nie wiadomo czy jest wybranym reprezentantem, która mówi - "ja będę nadal głosować", a jednocześnie opóźnia rozstrzygnięcie tej sprawy.
- Bo wystarczyłoby rozpisać wybory uzupełniające?
- No właśnie!
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
(ak)

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.