Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /var/hsphere/local/home/goniec/goniec24.com/images/domdziecka1619
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/domdziecka1619

farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Marny los

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Byli mniej więcej w tym samym wieku: około 40 lat. Obaj, po wielu latach pobytu w Kanadzie, wylądowali w tym samym czasie w areszcie imigracyjnym. Co tych obywateli dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów przygnało do Kanady i dlaczego tak marnie kończyli tutaj swój pobyt?

Krzysztof pochodził z Krakowa – Nowej Huty, gdzie mieszkała od "po wojnie" cała jego najbliższa rodzina. Wcześniej korzenie tej rodziny były gdzieś "za Bugiem". Ojciec jego był budowniczym symbolu socjalizmu, czyli Huty im. Lenina (później nazwę tę zmieniono). Matka pracowała fizycznie aż do emerytury. Ambicją ich było, aby dzieci (dwoje) uzyskały wyższe wykształcenie. Krzysztof ukończył Akademię Górniczo-Hutniczą i chciał zastąpić ojca w hucie, choć liczył na to, że na dużo wyższym stanowisku. A tu nadeszły zmiany ustrojowe, redukcja zatrudnienia i Krzysztof w zasadzie nie wykorzystał swojego wykształcenia. Błąkał się po jakichś małych firmach, częściej był bezrobotny niż zatrudniony. W końcu postanowił zmienić swój los.


Pedrakis pochodził z Wilna, gdzie rodzina jego, pochodząca z jakiegoś małego miasteczka litewskiego, osiedliła się po wypędzeniu stamtąd Polaków, w okresie trwania drugiej wojny światowej. Ojciec jego był nacjonalistą litewskim, ale w okresie stalinizmu poszedł na współpracę z komunizmem. Syn ukończył studia, odsłużył wojsko, uzyskując stopień porucznika (rezerwy), i podjął pracę w swoim zawodzie. Aż tu następują zmiany ustrojowe i możliwość wybicia się na niepodległość tego małego nadbałtyckiego narodu. Dla ojca Pedrakisa jest to jednocześnie okres radości (z uzyskiwanej niepodległości), a jednocześnie tragedii, bo jako komunista współpracujący z reżimem sowieckim, stał się osobą potępianą przez własnych rodaków. To szarpanie się, konflikty, niepewność jutra spowodowały, że popełnił samobójstwo.
Pedrakis został sam z matką. Mimo swego patriotyzmu, czuł żal do swoich rodaków o doprowadzenie jego ukochanego ojca do ostateczności. Postanowił wyemigrować. Wybrał Kanadę. Przybył tu czternaście lat temu. Znajomi pomogli mu się urządzić. Nie miał co liczyć na coś lepszego poza ciężką pracą na budowach.


Kiedy skończyła mu się wiza, nie ujawniał się przed władzami imigracyjnymi. Zrobił to dopiero po kilku latach pobytu w Kanadzie. Potraktowano go pobłażliwie. Otrzymał zezwolenie na pracę i naukę. Wykorzystał to skrupulatnie, ucząc się intensywnie angielskiego, i doszedł do płynności w posługiwaniu się tym językiem. Oprócz tego mówił płynnie po litewsku i rosyjsku i trochę po polsku.
Ten wysoki, przystojny mężczyzna nie potrafił jednak urządzić sobie życia osobistego. Jakieś przelotne związki z kobietami szybko się rozlatywały. Zarabiał dość dobrze, a więc mógłby zapewnić wybrance dość dobre warunki życia. Nic jednak z tego nie wychodziło. Kiedy władze imigracyjne, w miarę poprawiania się sytuacji politycznej na Litwie, zaczęły coraz natarczywiej domagać się od Pedrakisa, aby wrócił do swojego rodzinnego kraju, w końcu grożąc mu deportacją, przeszedł do podziemia.


Stało się to w czasie, gdy do Kanady przybyła jego matka, zaproszona przez kolegę jej syna. Ona z miejsca wszczęła postępowanie imigracyjne i po kilku latach starań uzyskała status stałego rezydenta Kanady. Syn jej, który przybył do Kanady dziewięć lat wcześniej, był tu nielegalnie.
Krzysztof przybył do Kanady z wizą studencką. Mimo ukończonych trzydziestu lat uzyskał zgodę władz kanadyjskich na studiowanie tutaj języka angielskiego. Przyleciał do Vancouveru. Ale, nie mając tam nikogo znajomego, przyleciał po kilku tygodniach do Ontario, a konkretnie do Peterborough, gdzie mieszkali jego znajomi. Liczył na to, że mu pomogą. Ale spotkał się z zimnym przyjęciem. Po kilku godzinach pobytu u nich został prawie wyproszony za drzwi. Przyjechał do Toronto, gdzie nie znał kompletnie nikogo. Wysiadł z autobusu, nie znając języka, nie znając miasta i nie wiedząc, w którym kierunku się udać.


Początki były bardzo trudne. Pomogli trochę rodacy. Wynajął pokój w suterenie w dzielnicy polskiej i dzięki nawiązanym kontaktom zaczął pracę przy pracach rozbiórkowo-budowlanych. Z jednym pracodawcą był związany przez dziewięć lat pobytu w Kanadzie. Praca, setki wypitych butelek wódki i innych alkoholi zniszczyły wygląd tego stosunkowo jeszcze młodego człowieka. Głównie w czasie przestoju w pracy, czyli zimą, czas był mierzony od jednego upicia się do drugiego.
Pewnego dnia, w godzinach popołudniowych, udał się z kolegą do taniej jadłodajni w południowo-zachodniej dzielnicy Toronto. Zamówili jakiś posiłek i po setce, ale tego nie skonsumowali. Wie tylko, że w pewnym momencie upadł i oprzytomniał w szpitalu. Mocno krwawił. Przez górną część głowy przebiegała długa rana, którą zszyto kilkunastoma szwami. We włosach utworzył się obfity strup, z ciągle broczącą lekko krwią.
Policjanci, którzy przybyli na wezwanie właściciela jadłodajni, szybko ustalili dane rannego, eskortowali go do szpitala, a w końcu przekazali go w ręce oficerów imigracyjnych po ustaleniu, że mają do czynienia z nielegalnym imigrantem. Przybyły do aresztu Krzysztof wyglądał nie najlepiej. Położył się na łóżku, nie miał chęci nic jeść. Z rana sprzątaczka stwierdziła, że nie tylko powleczka, ale również poduszka, na której spał, była zbroczona krwią. Widocznie w szpitalu nie potraktowano Krzysztofa najlepiej, zszywając po partacku ranę.
Krzysztof przebywał przez kilka dni w areszcie. Kiedy dostarczono jego paszport, oficer imigracyjny zaproponował mu wyjście na wolność, jeśli ktoś posiadający status stałego rezydenta Kanady wpłaci dwutysięczną kaucję. Na drugi dzień zostało wszystko zaaranżowane i Krzysztof został zwolniony z aresztu z poleceniem zgłaszania się co dwa tygodnie do biura imigracyjnego, aż do momentu, gdy otrzyma ostateczne polecenie wyjazdu z Kanady.
Pedrakis przebywał w areszcie dużo dłużej, bo przez trzy tygodnie. Trafił tu prosto z budowy, w roboczym ubraniu, będąc aresztowany na skutek jakiegoś donosu. Na drugi dzień koledzy dostarczyli mu ubranie. Kiedy je zmieniał, to widoczne były na jego rękach duże żylaki. Na pytanie, skąd się nabawił tych problemów, odpowiedział, że od ciężkiej pracy. Odwiedzała go systematycznie matka. Kiedy dostarczono jego paszport oficerowi imigracyjnemu, ten zaaranżował wyjazd Pedrakisa na Litwę.
Przed tym jednak wydarzyło się coś, co nieomal zakończyło się wysłaniem Pedrakisa do więzienia. Otóż był on nałogowym palaczem. A w areszcie imigracyjnym obowiązuje zakaz palenia. Już w izbie przyjęć pozbawiony został jedynej paczki papierosów i zapalniczki. Czuł głód nikotynowy. Skarżył się na tę niedogodność kolegom. Po kilku dniach postanowili oni mu pomóc. Ale zacznijmy od końca.
Na oddziale Pedrakisa dwaj strażnicy przeprowadzali rutynowe przeszukanie jego pokoju i znaleźli w kieszeni skórzanej kurtki siedemnaście papierosów w małej, plastikowej torebeczce. Zapytali zatrzymanych, czyja to kurtka. Pedrakis oświadczył, że jego. Przyznał też, że papierosy też są jego, i wyjaśnił, że przyniósł je ze sobą, kiedy przybył do aresztu. Wydawało się to nieprawdopodobne, bo w czasie przyjmowania do aresztu zatrzymany jest dokładnie przeszukiwany. Strażnicy poszukiwali zapałek lub zapalniczki, bo na cóż komu papierosy bez ognia. I znaleźli. Zapalniczkę w kieszeni spodni Pedrakisa, które miał na sobie.


Wzięty na spytki opowiedział w końcu, w jaki sposób wszedł w posiadanie tej kontrabandy. Dzień wcześniej podczas lunchu, kiedy zadzwonił do kolegi, ten mu powiedział, aby poszukał małej paczuszki koło drzewa na placu, na którym zatrzymani spacerują i grają w piłkę. Kiedy zatrzymani wyszli na plac, Pedrakis szybko podszedł do wskazanego mu miejsca i faktycznie znalazł zawiniątko, które schował do kieszeni. Strażnicy tego nie widzieli. Poszedł w kąt placu i stwierdził, że w plastikowej paczuszce są papierosy, zapalniczka i kamień, który posłużył do obciążenia tej paczuszki. Wyrzucił ten kamień, a papierosy i zapalniczkę zabrał do pokoju.
Stosując różne sztuczki, wypalił trzy papierosy. Chodziło o to, aby strażnicy nie poczuli dymu, jak również aby nie zadziałał alarm, czuły na wszelki dym. Udało mu się to, bo nikt nie poczuł dymu. Wyrzucał sobie głupotę, że nie zabrał małej paczuszki z papierosami przed wyjściem z pokoju, a przed jego przeszukiwaniem. Po tym zdarzeniu już nie próbował pozyskać nielegalnie papierosów. Ten nałogowy palacz cierpiał jeszcze przez dwa tygodnie, aż do wyjazdu z aresztu. Już na terenie lotniska, ale jeszcze przed wejściem do terminalu, wypalił swojego pierwszego papierosa po trzech tygodniach przerwy. Miał szczęście, bo odwoził go strażnik, też palacz, który na prośbę Pedrakisa zgodził się na to, aby ten wypalił papierosa przed wejściem do środka terminalu. Bo w czasie kilkugodzinnego lotu też nie miał szans na zaciągnięcie się. Cierpienie związane z niepaleniem było prawie równe temu związanemu z koniecznością pożegnania się z Kanadą po czternastoletnim tutaj pobycie.


Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.