farolwebad1

A+ A A-
Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz

Artykuły, felietony, komentarze, aktualności.

piątek, 05 maj 2017 14:12

Ruszyło natarcie

Napisane przez

michalkiewicz        Gdyby żył wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, to musiałby nieco zmodyfikować swoją spiżową sentencję, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu.

Bo w miarę postępów socjalizmu zaostrza się nie tylko walka klasowa, ale również – walka z „populizmem”, która właśnie rozgorzała w Europie. Co prawda walka z „populizmem” jest odmianą walki klasowej, bo chodzi tu o konflikt między demokracją kierowaną a demokracją spontaniczną. Demokracja kierowana z kolei jest bardzo podobna do modelu arystokratycznego (z greckiego aristoi – najlepsi), podczas gdy spontaniczna – do plebejskiego. Inna rzecz, że obecna arystokracja, zarówno ta tornistrowa, jak i biurokratyczna, ma rodowód raczej plebejski, który Julian Tuwim w słynnym wierszu charakteryzował następująco: „I ty, co mieszkasz dziś w pałacu, a srać chodziłeś za chałupę...” – i najlepszy to ma przede wszystkim tupet. Ale neoficka gorliwość bywa największa – co ilustruje słynna anegdotka o Mośku, który z judaizmu dokonał konwersji na katolicyzm. Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o Judejczyków, to oni czerpią uroszczenie do narzucania reszcie hołoty, co i jak ma myśleć, z przeświadczenia, iż specjalnie upodobał sobie w nich właśnie Stwórca Wszechświata. 

czwartek, 27 kwiecień 2017 22:30

Idą ciekawe czasy

Napisane przez

michalkiewicz        Po raz pierwszy od wyborów w 2015 roku Platforma Obywatelska uzyskała w sondażach wynik lepszy od Prawa i Sprawiedliwości. Rządząca partia cieszy się poparciem 29 procent respondentów, podczas gdy Platforma Obywatelska – 31 procent.

Składa się na to zapewne szereg zagadkowych przyczyn, ale wśród nich może być również zatapianie ministra Antoniego Macierewicza, w którym prezes Jarosław Kaczyński znalazł się po tej samej stronie co soldateska i S(r)alon. Dlaczego soldateska chętnie utopiłaby złowrogiego ministra Macierewicza w łyżce wody – nietrudno zgadnąć. Jednym powodem jest kuracja przeczyszczająca, którą złowrogi minister Macierewicz zaaplikował naszej niezwyciężonej armii, w następstwie czego odeszło z niej co najmniej 30 najbitniejszych generałów. Ale to jeszcze nic w porównaniu z odstąpieniem od kontraktu na zakup francuskich śmigłowców „Caracal”, za które Polska miała zapłacić cenę dwukrotnie wyższą od tej, którą płacili inni nabywcy. Nasuwa to podejrzenia, że ta nadwyżka została rozdzielona między rozmaite osobistości w nagrodę za doprowadzenie do kontraktu. Ale w sytuacji, gdy do kontraktu nie doszło, należałoby te pieniądze zwrócić. Jakże jednak zwracać, kiedy prawdopodobnie zostały już wydane? Na razie Francuzi siedzą cicho, bo stanęli do kolejnego przetargu, ale gdyby i ten przegrali, to któż powstrzyma ich przed wywołaniem skandalu? 

Plan spotkań Stanisława Michalkiewicza W Mississaudze Toronto i Guelph znajdą Państwo tutaj.

czwartek, 20 kwiecień 2017 23:09

Popłuczyny po Wielkim Tygodniu

Napisane przez

michalkiewicz        Jak zwykle po świątecznej nirwanie przychodzi bolesny powrót do rzeczywistości. I tak jest tym razem, z tą różnicą, że dały znać o sobie skutki myślenia pozytywnego, do którego jesteśmy ze wszystkich stron intensywnie zachęcani.  

        Na czym polega myślenie pozytywne – o tym można by rozprawiać i długo, i krótko. Najkrócej można powiedzieć, że myślenie pozytywne wyrasta z przekonania, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 

czwartek, 13 kwiecień 2017 14:31

Czy Macierewicz polegnie za prawdę?

Napisane przez

michalkiewiczDu sublime au ridicule il n`y a, q`un pas – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności tylko krok.

Podobnie jest w innych sprawach, na przykład – z fortuną. Fortuna variabilis – mawiali starożytni Rzymianie, kiedy jeszcze, jako poganie, pogrążali się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, więc kiedy się nawrócili, dodawali – Deus mirabilis, co razem się wykłada, że szczęście zmienne, a Bóg wszechmocny. W tym miejscu nie mogę powstrzymać się od zacytowania majora Czeżowskiego ze Studium Wojskowego UMCS w Lublinie, który każdą kwestię, bez względu na to, czegokolwiek by dotyczyła, zwykł kończyć uwagą: „tak samo i w wojsku”. Kto by pomyślał, że ta rutynowa uwaga po 50 latach nabierze takiej aktualności?

Ale incipiam. Po piekielnym jazgocie nazwanym debatą nad konstruktywnym wotum nieufności wobec rządu pani Beaty Szydło, w której w charakterze kandydata na premiera objawił się pan Grzegorz Schetyna, zapadła chwila ciszy, jako że zgodnie z przewidywaniami wniosek upadł, zaś jazgoty odpryskowe rozgorzały na tle sporu o przywództwo opozycji. Sprytny pan Rysio dopiero poniewczasie pojął, że poparcie przez Nowoczesną wniosku PO z panem Schetyną, jako kandydatem na premiera, było równoznaczne z poddaniem Nowoczesnej pod komendę PO – więc dla starych kiejkutów może to być dodatkowy argument, by tę całą Nowoczesną rozmontować, podobnie jak Komitet Obrony Demokracji, z którego, jak się wydaje, nie pozostała już nawet mokra plama.

No bo jakże tu wywijać na oczach całej Europy sztandarem praworządności, jeśli sztandar ten miałby dzierżyć aferzysta w rodzaju pana Mateusza Kijowskiego, a przygrywać do kicania w obronie demokracji miałby muzykant, właśnie oskarżony o handel kobietami, które podobnież w ramach zorganizowanej grupy przestępczej sprzedawał do włoskich burdeli? Nic, tylko jak najszybciej rozgonić tę hałastrę i zatrzeć w pamięci widok, jak to za panem Kijowskim, w rytmie majufesa rzępolonego przez muzykanta, podrygiwały autorytety moralne i najtęższe filary praworządności naszego bantustanu. Nie na darmo przysłowie przestrzega, że kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży – a cóż dopiero w towarzystwie starych kiejkutów?

Więc chwilę ciszy rozdarł komunikat komisji, która pod egidą złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza bada przyczyny smoleńskiej katastrofy, realizując w ten sposób rozkaz prezesa Kaczyńskiego, by „dążyć” do prawdy. Pan dr Wacław Berczyński ogłosił mianowicie, że niezależnie od podstępnego wprowadzania w błąd załogi samolotu wiozącego prezydenta Kaczyńskiego i inne osobistości przez rosyjskich kontrolerów lotu, samolot zaczął rozpadać się w powietrzu, aż wreszcie rozerwała go eksplozja. Co eksplodowało – dokładnie nie wiadomo, ale wszystko wskazuje na bombę termobaryczną. W szczególności – liczba fragmentów samolotu i sposób ich rozrzucenia, a także obrażenia, jakich doznały ofiary katastrofy. Warto dodać, że jednym z dowodów jest film pani red. Anity Gargas, w którym odnotowane jest zeznanie świadka, który twierdzi, że eksplozję widział, a w każdym razie – na pewno słyszał. Jak tam było, tak tam było – ale jeśli w samolocie wybuchła bomba, to trudno i darmo – ktoś ją musiał tam umieścić, i to prawdopodobnie nie w powietrzu, a na lotnisku w Mińsku Mazowieckim lub najpóźniej – w Warszawie, zanim prezydent Kaczyński i inne osobistości do samolotu wsiadły. Bo że wsiadły – to rzecz pewna, a w każdym razie tak to wygląda w świetle filmu, jaki odnalazła Służba Kontrwywiadu Wojskowego. To podważa inną teorię, którą w swoim czasie przez 5 godzin w podróży z Warszawy do Gdańska, wykładał mi pewien jegomość. Według tej teorii, żadnej katastrofy w Smoleńsku nie było; bo wszyscy pasażerowie samolotu zostali zamordowani jeszcze w Warszawie, a na miejscu zaaranżowano katastrofę i podrzucono trupy. W tej sytuacji wykrycie, kto tę bombę do samolotu wpakował, wcale nie wymaga ani sprowadzania wraku, ani zabiegania o współpracę z ruskimi szachistami. Wystarczyłoby podłączyć do prądu kilku najstarszych kiejkutów i poddać ich tak zwanemu krzyżowemu ogniowi pytań, a wtedy nawet z rozmaitych zaprzeczeń można by odtworzyć przebieg zdarzeń. Czy jednak w ramach „dążenia do prawdy” ktokolwiek odważy się na taką konfrontację? To już nie jest takie pewne, zwłaszcza w świetle opinii pani red. Anity Gargas, która uspokajająco wyjaśniła, że nie trzeba bać się hipotezy wybuchu, bo mógł on przecież mieć charakter samoistny. Ha! – Skoro „samoistny”, to znaczy, że nikt z tego tytułu nie ponosiłby winy. Zatem – i wilk syty, i owca cała. Fundament kultu prezydenta Kaczyńskiego, że „poległ” w katastrofie smoleńskiej, byłby w ten sposób ocalony, bo jednak co wybuch, to nie kraksa, a jednocześnie nikomu włos nie spadłby z głowy. To znaczy – nie tyle może „nikomu”, co starym kiejkutom, stanowiącym – jak się okazuje – sól ziemi czarnej. W takiej sytuacji można spokojnie „dążyć do prawdy”, tym bardziej że pan dr Berczyński, zapytany przez pana red. Rachonia, na jakim etapie prac znajduje się komisja, odparł, że „na półmetku”. Może to oznaczać, że wspomniane „dążenie” potrwa jeszcze co najmniej 7 lat.

Tymczasem, kiedy obchody kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej 10. odbywały się w wyjątkowo uroczystej oprawie, przed niezawisłym sądem wlókł się proces o niedopełnienie obowiązków, wytoczony panu Tomaszowi Arabskiemu, jednemu z „trójki klasowej” (Donald Tusk, Tomasz Arabski i Paweł Graś), która podjęła decyzję o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej. Akurat zeznawał książę-małżonek, czyli były minister spraw zagranicznych Radek Sikorski. Najwyraźniej musiał zapatrzyć się w niezawisłych sędziów i niezależnych prokuratorów przesłuchiwanych przez sejmową komisję badającą aferę Amber Gold, bo odpowiadał w stylu: „nie wiem, nie pamiętam”. Ale jakże miałby cokolwiek pamiętać, skoro „logistyczne kwestie odbywają się pięć szczebli poniżej ministra spraw zagranicznych”, który – jak wiadomo – do wyższych rzeczy jest stworzony, a jeśli nawet nie – jak to chyba miało miejsce w przypadku księcia-małżonka – no to tym bardziej nie musi być informowany o sprawach, w których decyzje podjęli starsi i mądrzejsi? Przypomnę, że kiedy książę-małżonek został wystrugany na ministra spraw zagranicznych, w Salonie zapanował jaskółczy niepokój, który żydowska gazeta dla Polaków natychmiast rozładowała wyjaśnieniem, że nie ma powodów do niepokoju, bo bez względu na to, kto akurat jest ministrem, sprawami zagranicznymi kieruje ekipa skompletowana przez „drogiego Bronisława”, czyli prof. Geremka. Z senną atmosferą przed niezawisłym sądem kontrastowała atmosfera konfrontacji, wytworzona przez 150-200-osobową grupę, przez pewnego obłąkanego docenta pretensjonalnie nazwaną „Obywatele RP”. Wykrzykiwali oni: „konstytucja!, konstytucja!” i usiłowali przedostać się w pobliże miejsca, gdzie odbywały się główne rocznicowe uroczystości liturgiczne, ale policja była nieubłagana. Z jakichś zagadkowych powodów „Obywateli RP” intensywnie nadyma żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika. Najwyraźniej redakcyjny Judenrat powyznaczał każdemu funkcjonariuszowi zadania na tym odcinku frontu ideologicznego, na który został rzucony, toteż nawet słynny ptaszek Boży, czyli red. Turnau, obsztorcował arcybiskupa Jędraszewskiego za karygodny przechył na stronę PiS.

Tymczasem w samym PiS rozpoczęła się walka buldogów pod dywanem – prawdopodobnie ad captandam benevolentiam naszej niezwyciężonej armii. W charakterze harcownika wystąpił najpierw pan prezydent Duda, który po obsztorcówie od generała Polko przypomniał sobie, że według konstytucji (ach, ta konstytucja!) jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych. A Siły Zbrojne nie tylko zostały poddane kuracji przeczyszczającej, ale w dodatku cierpią z powodu niedopieszczenia, bo złowrogi minister Macierewicz podobnież faworyzuje żandarmerię, no i pana Misiewicza, który po urlopie dostał posadę-perłę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Niezależnie od wszystkiego, taka sytuacja musiała zaniepokoić prezesa Jarosława Kaczyńskiego, bo nie może być dwóch Naczelników państwa, tylko jeden. Tymczasem jeśliby złowrogi minister Macierewicz podporządkował sobie niezwyciężoną armię, a przynajmniej żandarmerię, to cóż mógłby mu wtedy zrobić prezes Kaczyński, niechby nawet z panem Adamem Lipińskim do spółki? Toteż póki sprawy nie zaszły zbyt daleko, prezes Kaczyński „zawiesił” pana Misiewicza w prawach członka PiS i pozbawił posady-perły, a kiedy to piszę, właśnie ze złowrogim ministrem Macierewiczem „rozmawia”. Czy jednak ofiara ze złowrogiego ministra Macierewicza powstrzyma karzącą rękę sprawiedliwości ludowej, gdy Nasza Złota Pani w ramach kombinacji operacyjnej każe dokonać roszady na politycznej scenie naszego bantustanu? O tym przekonamy się już po świętach, podczas których jeszcze zdążymy „ukrajać szyneczki i umaczać w chrzanie”. Czego wszystkim życzę.

Stanisław Michalkiewicz

piątek, 07 kwiecień 2017 13:13

Nadchodzi „bój ostatni”?

Napisane przez

michalkiewiczJeszcze w święta wielkanocne „ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie”, ale zaraz po dyngusie wydarzenia mogą przyspieszyć, wytrącając nas na dobre ze świątecznej nirwany. Mnożą się bowiem zwiastuny kolejnej kombinacji operacyjnej, która tym razem będzie chyba przygotowana staranniej, z mniejszym wykorzystaniem głupich cywilów – chociaż bez tego się nie obejdzie.

Oto jeden z takich, konkretnie pan Ryszard Petru, napisał donos do Guya Verhofstadta. Ten Guy Verhofstadt był kiedyś premierem Belgii i niezłym ananasem, skoro prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył go Orderem Zasługi RP. Jest zwolennikiem utworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy”, a teraz przewodniczy frakcji ALDE, to znaczy Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy. Nie można wykluczyć, że ta frakcja wykonywała jakieś zadania w ramach grudniowej kombinacji operacyjnej, która miała doprowadzić do przesilenia politycznego w Polsce – bo ni z tego, ni z owego 3 grudnia odbyła w naszym nieszczęśliwym kraju zjazd. W roli gospodarza wystąpił tam pan Ryszard Petru, przywódca Nowoczesnej, którą uważam, podobnie jak i jego samego, za wydmuszkę starych kiejkutów, utworzoną w ramach majstersztyku, mającego przekonać Amerykanów, że warto wciągnąć ich na listę „naszych sukinsynów”.
No a teraz pan Rysio poinformował Guya, że Polska „przestaje być demokratycznym państwem prawa”.

piątek, 31 marzec 2017 14:22

Paź nadymany na Zygfryda

Napisane przez

michalkiewicz        Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, a już zwłaszcza w takim, jak Polska – a szczególnie nie jest nim Donald Tusk. Jako premier owszem, próbował trochę poluzować sobie gorset, jakim skrępowały go stare kiejkuty, wystrugując z banana na stanowisko premiera rządu. Kiedy dowiedział się, że w Polsce przebywa niejaki Peter Vogel, zarządził jego aresztowanie, co niezawisły sąd skwapliwie wykonał.

        Ten Peter Vogel tak naprawdę nazywał się Filipczyński, pochodził z porządnej, ubeckiej familii, a w latach 70. za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem został skazany na 25 lat. Jednak w 1983 roku na przepustkę z więzienia wyjechał do Szwajcarii, gdzie zmienił nazwisko na Peter Vogel i został finansistą. Na jakich finansach? Tego nie wiem, ale możliwe, że został zatrudniony w charakterze strażnika Labiryntu, w którym stare kiejkuty zdeponowały skarby Sezamu, pracowicie kradzione z różnych miejsc, m.in. z PEWEX-u. Ujawnione to zostało na marginesie „afery Oleksego”; na początku 1996 roku w tygodniku „Wprost” ukazał się artykuł opowiadający, jak to PZPR kradzione z PEWEX-u walory lokowała w szwajcarskich bankach. Np. w latach 1988–1989 wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych NBP, a więc musiała wykonywać więcej niż jeden transfer dziennie. Przykładowo jednego dnia przekazała 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów – i tak dzień w dzień przez 18 lat!         

 O ile wiem, nikt nigdy nie zainteresował się, nie mówiąc już o wyjaśnieniu, kto tym Sezamem zawiaduje, jaki z tej forsy robi  użytek, a z faktu, że prezydent Kwaśniewski w ostatnim dniu swego urzędowania Petera Vogla ułaskawił, wysuwam podejrzenie, że właśnie ktoś taki jak Peter Vogel, odcięty czasowo od stryczka, w sam raz się na strażnika Labiryntu nadawał. I kiedy premier Tusk kazał go aresztować, minister sprawiedliwości Ćwiąkalski obiecywał sobie, że w „areszcie wydobywczym” Vogel zacznie śpiewać, a minister spraw wewnętrznych Schetyna spodziewał się nawet wyjaśnienia zagadkowych okoliczności jego wyjazdu do Szwajcarii i jego ułaskawienia.

        Stare kiejkuty zbagatelizowały aresztowanie Vogla i tylko w niezależnych mediach głównego nurtu ukazała się seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak to więźniowie, sami nie wiedząc kiedy, wieszają się na własnych skarpetkach w celach monitorowanych 24 godziny na dobę – więc jak tylko Vogel obejrzał sobie przynajmniej jeden taki program, to już wiedział, czego się trzymać. Ale mijały miesiące, a nikt go z aresztu wydobywczego nie wydobywał, więc chyba zaczął chlapać – bo w dzienniku „Dziennik” ukazały się rewelacje z tajnych zeznań Vogla, do których „dotarł” dziennikarz śledczy, jak to generałowi Czempińskiemu ze szwajcarskiego konta jakiś Turek ukradł milion dolarów, a generał nawet tego nie zauważył. Tego dla starych kiejkutów było już za wiele i postanowili przytrzeć premieru Tusku rogi. W rezultacie dziennik „Rzeczpospolita” „dotarł” do tajnych stenogramów z podsłuchów rozmów pana Chlebowskiego, Drzewieckiego i innych, którzy na cmentarzu namawiali się, jak by tu korzystnie ukształtować branżę hazardową w naszym nieszczęśliwym kraju. Premier Tusk dopiero zobaczywszy, jak pan Chlebowski wytapia z siebie tłuszcz na oczach całej Polski, zrozumiał z przerażeniem, że parasol ochronny nad nim został zwinięty i nie tylko powyrzucał wszystkich zamieszanych w „aferę hazardową”, której – jak się potem okazało – wcale „nie było”, ale również pana Schetynę za to, że – jak powiedział – „ma do niego zaufanie”. Ale starym kiejkutom było to za mało i rząd musiał w dwa tygodnie przeforsować ustawę hazardową z regulacjami korzystnymi dla „służb”, ustawę o IPN, a ponadto premieru Tusku zakazano kandydować w wyborach prezydenckich, czego, jak się wydaje, bardzo pragnął. Tu jednak włączyła się Nasza Złota Pani, obdarzając premiera Tuska Orderem Karola Wielkiego, co dla wszystkich było widomym znakiem, że kto odtąd podniesie na niego rękę, będzie miał do czynienia z samą Naszą Złotą Panią. Ale potem wybuchła afera Amber Gold i Nasza Złota Pani w ostatniej chwili podała premieru Tusku pomocną dłoń, wyciągając go z „polskiego piekła” na brukselskie pastwiska, gdzie pozwala mu leżeć i tłuszczem obrastać, żeby w roku 2020, kiedy przyjdzie pora, został prezydentem polskiego tubylczego bantustanu.

        Wspominam o tym nie tylko dlatego, by rozmaitym „obrońcom demokracji” odświeżyć pamięć, ale przede wszystkim dlatego, że właśnie dowiedzieliśmy się, kim tak naprawdę jest Donald Tusk. A spenetrował tę zbawienną prawdę nie byle kto, tylko sam „legendarny” Władysław Frasyniuk, oznajmiając, że „Donald Tusk jest bezpiecznikiem, łącznikiem i gwarancją, że Polska zostanie w UE. On będzie musiał dźwignąć ten ciężar przewidywalności, odpowiedzialności i reprezentować Polskę na arenie europejskiej”.  Z obfitości serca usta mówią, toteż dzięki temu lepiej rozumiemy, jaką misję Nasza Złota Pani powierzyła Donaldu Tusku i dokąd zamierza go Mocną Ręką doprowadzić. Myślę, że i Władysław Frasyniuk został o tym, może niekoniecznie w szczegółach, ale w ogólnych zarysach poinformowany, jako wypróbowana, użyteczna transmisja zbawiennych prawd do szerokich mas ludowych.

        Wszystko to oczywiście być może, ale – jak mówi poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście” i oto niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że złowrogi minister Macierewicz nie tylko – jak zauważył były minister obrony Bogdan Klich – „obciął armii głowę”, przeprowadzając w naszej niezwyciężonej kurację przeczyszczającą, ale w dodatku rozpoczął „redukowanie” polskiej obecności w Eurokorpusie, który jest zalążkiem przyszłych „niezależnych od NATO, europejskich sił zbrojnych”. Nie każdy to pamięta, więc wypada przypomnieć, że kiedy w roku 1954 USA zgodziły się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – pozwoliły Niemcom na posiadanie armii, to nie miały pewności, czy Hitler przypadkiem nie zmartwychwstanie. Toteż kiedy w roku 1955 utworzona została Bundeswehra, Amerykanie wmontowali ją w całości w struktury NATO, przez które mają nad nią surveillance. Po 1990 roku Niemcy wielokrotnie puszczali próbne balony o potrzebie utworzenia europejskich sił zbrojnych poza NATO, ale zawsze spotykało się to ze stanowczym amerykańskim „niet”, bo dla nikogo nie było tajemnicą, że ten pomysł to tylko pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod  amerykańskiej kurateli. I dopiero administracja prezydenta Obamy w lipcu ub. roku na kolejny balon próbny nie zareagowała stanowczym „niet”. Teraz jednak u steru Ameryki jest prezydent Donald Trump, który niechętnie patrzy na niemiecką hegemonię w Europie i – również ustami Teodora Mallocha, kandydata na ambasadora USA przy UE – opowiadał się za powrotem Europy do formuły konfederacji, czyli związku państw, od której odciągnął Europę traktat z Maastricht, narzucając formułę federacji, czyli państwa związkowego. Nie trzeba chyba dodawać, że przy takim podejściu „niezależne od NATO europejskie siły zbrojne” są Ameryce potrzebne jak psu piąta noga. Nie jest zatem wykluczone, że złowrogi minister Macierewicz, pozostający w kręgu Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, nie bez powodu  rozpoczął „redukowanie” polskiego zaangażowania w Eurokorpusie, a ta redukcja zbiegła się w czasie nie tylko z otwarciem w Warszawie biura Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, przywitanego przez prezydenta Dudę czołobitnym listem radosnym, ale również z przybyciem do Polski kolejnych formacji amerykańskich i brytyjskich. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji Donald Tusk w oczach osobistości pozostających w orbicie Stronnictwa Pruskiego urasta do rangi olbrzyma, Wielkiej Nadziei Białych, chociaż – disons franchement entre nous – jest on tylko paziem Naszej Złotej Pani, której słucha na podobieństwo bohatera jednej z piosenek Dody Elektrody.

Stanisław Michalkiewicz

piątek, 24 marzec 2017 06:52

Czyżby znowu moralne zwycięstwo?

Napisane przez

michalkiewicz        Jeszcze nie ochłonęliśmy po niedawnym moralnym zwycięstwie, a wygląda na to, że szykuje się kolejne. Ale incipiam. 22 marca zebrała się w Brukseli komisja Parlamentu Europejskiego do spraw praworządności, demokracji i spraw wewnętrznych, którą w sprawie stanu praworządności i demokracji w Polsce oświecał sam Frans Timmermans, formalnie poddany Jego Wysokości Króla Niderlandów, ale zatrudniony na etacie owczarka niemieckiego. Pan Timmermans zaprezentował parlamentarzystom przygnębiający wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju, co podobno zrobiło wielkie wrażenie na jego słuchaczach, zwłaszcza szczerych demokratach i ultrasach ludowej praworządności. Jednak chociaż wizerunek Polski przedstawiony został w możliwie czarnych barwach, to Frans Timmermans zaprezentował wielką powściągliwość i nie zarekomendował wobec Polski żadnych kroków dyscyplinujących.

piątek, 17 marzec 2017 14:59

W atmosferze zwycięstwa moralnego

Napisane przez

michalkiewicz        Nareszcie Polska wstała z kolan, nareszcie pokazaliśmy tym wszystkim Europejsom, jakie to z nich zgniłki, słowem – odnieśliśmy ogromny, wiekopomny sukces, można powiedzieć – zwycięstwo porównywalne do Wiktorii Wiedeńskiej albo do zwycięstwa w wojnie bolszewickiej. Takie wrażenie można by odnieść, oglądając rządową telewizję albo czytając prorządową prasę. Chodzi oczywiście o podjętą przez rząd próbę  przeforsowania kandydatury pana Jacka Saryusza-Wolskiego na przewodniczącego Rady Europejskiej, którym przez ostatnią, 2,5-letnią kadencję był Donald Tusk.

        Jak wiadomo, jednym z politycznych priorytetów prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest wytarzanie Donalda Tuska w smole i pierzu. A właśnie nadarzała się ku temu wyjątkowa okazja, bo gdyby Donald Tusk nie został przewodniczącym Rady Europejskiej na następną kadencję, to musiałby chyba wrócić do Polski – no a tutaj od razu wpadłby w tryby sejmowej komisji badającej aferę Amber Gold, która chyba w tym celu, albo przede wszystkim w tym, została utworzona. Zostałby tam dokładnie wytarzany w smole i pierzu, a być może jeszcze przy innych okazjach, bo – powiedzmy sobie szczerze – na niewinnego nie trafiło. W rezultacie w ciągu najbliższych dwóch lat zużyłby się moralnie do tego stopnia, że nie tylko nikt nie chciałby zaryzykować wystawienia jego kandydatury na prezydenta w wyborach w 2020 roku, ale nawet pokazać się w jego towarzystwie na ulicy.

   Jakby tego było mało, to jeszcze powracający do Polski Donald Tusk oznaczałby potężny zgryz dla Grzegorza Schetyny, który musiałby stoczyć z nim walkę o polityczne przetrwanie, czego Platforma Obywatelska mogłaby nie przetrzymać. Zatem intryga mająca na celu zablokowanie ponownego wyboru Donalda Tuska poprzez wysunięcie przez Polskę kandydatury Jacka Saryusza-Wolskiego, teoretycznie była dobrze pomyślana. Ale powtórzę, co mówiłem od dawna; Jarosław Kaczyński jest wprawdzie wirtuozem intrygi, ale takim, co z reguły na końcu potyka się o własne nogi.

        Tak też stało się i w tym przypadku. Kandydatura Jacka Saryusza-Wolskiego została wysunięta przez polski rząd dosłownie w ostatniej chwili, w związku z czym nie było czasu nie tylko na staranne, ale w ogóle – na jakiekolwiek dyplomatyczne przygotowanie operacji. W rezultacie Donald Tusk został wybrany na drugą kadencję  przy osamotnionym sprzeciwie Polski, której nie poparły w tej sprawie ani Węgry, ani Słowacja, ani Czechy, ani Wielka Brytania. Następnego dnia po wyborze węgierska gazeta „Magyar Nemzet” w artykule zatytułowanym „Są granice przyjaźni” wyjaśniła, o co chodzi. O to, że kraje Grupy Wyszehradzkiej, podobnie jak Wielka Brytania, chcą i mogą współpracować z Polską w ważnych również dla nich sprawach, ale żadne szanujące się państwo nie pozwoli, by traktować je instrumentalnie, w dodatku w jakichś podwórkowych polskich bijatykach. Tymczasem prezes Kaczyński, swoim zwyczajem, potraktował przywódców zaprzyjaźnionych z Polską krajów jak swoich wyznawców, którzy mają psi obowiązek poświęcać się dla niego bez najmniejszych wątpliwości. Tymczasem ani Wiktor Orban, ani Teresa May żadnymi wyznawcami Jarosława Kaczyńskiego nie są, a pomysł, jakoby mieli się poświęcać dla jego osobistych antypatii, nie przyszedłby im do głowy nawet w gorączce. Toteż postanowili dać mu nauczkę, by na przyszłość nie próbował wciągać połowy Europy w swoje idiosynkrazje. Niestety, koszty tej nauczki zapłaciła Polska, bo w tej sytuacji Nasza Złota Pani miała ułatwioną sytuację z przeforsowaniem kandydatury swego faworyta, chociaż zarzut podniesiony przez Polskę przeciwko Donaldowi Tuskowi, że dał się on użyć przeciwko Polsce w grudniowej kombinacji operacyjnej, był nie tylko prawdziwy, ale i dobrze w Europie rozumiany. W rezultacie Donald Tusk ma otwartą drogę do kandydowania w roku 2020 na prezydenta Polski, z czym Niemcy z pewnością wiążą swoje nadzieje. Po zakończeniu kadencji wróci do Polski na białym koniu, a Grzegorz Schetyna stanie na głowie, żeby wypchnąć go na stanowisko prezydenta, dzięki czemu, niezależnie od wsparcia Naszej Złotej Pani, która z sobie tylko wiadomych powodów w Donaldzie Tusku szczególnie sobie upodobała i pilotuje jego karierę, niezależnie od wsparcia ze strony starych kiejkutów, Donald Tusk będzie miał gotowy aparat wyborczy, bo oprócz konfidentów zorganizowanych w Komitecie Obrony Demokracji i konfidentów tworzących trzon partii politycznych, takich jak np. Nowoczesna, którą uważam za wydmuszkę starych kiejkutów, będzie miał wsparcie ubeckich mediów, celebrytów, autorytetów moralnych, no i mikrocefali tworzących środowisko żydowskiej gazety dla Polaków. Takim saldem zamyka się intryga zadzierzgnięta przez prezesa Kaczyńskiego, więc nic dziwnego, że jego wyznawcy uruchomili kampanię, która za pierwszej komuny nazywała się propagandą sukcesu, i triumfalnie ogłosili wielkie zwycięstwo Polski w konfrontacji z Europą, której pokazaliśmy – i tak dalej. Przypomina to historię opowiadaną przez Adama Grzymałę-Siedleckiego, jak to w pensjonacie w Krynicy jakieś towarzystwo grało w karty, czemu przyglądało się grono kibiców. Jeden z kibiców zauważył, że jeden z graczy oszukuje, więc zwrócił mu uwagę: vous trichez, Monsieur – co się wykłada: pan oszukuje, mój panie! – na co tamten odłożył karty i powiedział: nie wiem, w jakim celu informuje mnie pan o czymś, o czym przecież nie mogę nie wiedzieć – po czym wyzwał go na pojedynek i w tym pojedynku zabił. Mówiąc krótko – Polska za sprawą prezesa  Kaczyńskiego odniosła kolejne tak zwane zwycięstwo moralne.

        Podczas gdy pławimy się w atmosferze moralnego zwycięstwa nad zgniłą Europą, przygotowania do kolejnej kombinacji operacyjnej nieubłaganie postępują. Kolejnym symptomem tego nieubłaganego postępu było niedawne oświadczenie pana sędziego Waldemara Żurka, przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa, że wobec zagrożenia praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju konieczna jest interwencja ze strony Unii Europejskiej. Warto zwrócić uwagę, że deklaracja ta ukazuje się na tydzień przed wyznaczoną na 22 marca sesją Parlamentu Europejskiego, która ma być poświęcona zagrożeniom demokracji i praworządności w Polsce. Jest wysoce prawdopodobne, że wystąpienie pana sędziego Żurka musiało zostać skoordynowane z tymi przygotowaniami, podobnie jak kolejne generalskie „odejścia” z naszej niezwyciężonej armii. Właśnie odszedł z niej pan generał Jerzy Gut na tle niemożności porozumienia się ze złowrogim ministrem Antonim Macierewiczem. Skoro generałowie nie mogą dogadać się ze złowrogim ministrem Macierewiczem, to tym łatwiej dogadają się z Naszą Złotą Panią, w następstwie czego demokracja i praworządność zostaną u nas przywrócone nawet bez otrąbiania zwycięstwa moralnego.

Stanisław Michalkiewicz

czwartek, 09 marzec 2017 23:20

Pogromcy Polski kończą przygotowania

Napisane przez

michalkiewicz        Jeszcze nie ucichły echa buntu sędziów, kiedy to około 10 procent środowiska, która to część – jak podejrzewam – mogła zostać zwerbowana w charakterze tajnych współpracowników nie tylko przez SB, ale również – przez Wojskowe Służby Informacyjne, a także przez Urząd Ochrony Państwa w ramach operacji „Temida” – zbuntowała się przeciwko rządowi, jeszcze nie ochłonęliśmy po pokazie braku koordynacji między bezpieczniackimi watahy na „manifie”, której uczestniczki deklarowały, że „każda władza” im „przeszkadza” – a więc również uważająca się za sól ziemi i „wyjątkową kastę” władza sądownicza – a już w ramach przygotowań do kolejnej kombinacji operacyjnej, stare kiejkuty, najwyraźniej zadaniowane przez Naszą Złotą Panią, zwyczajem sutenerów, wyprowadziły na ulice swoje faworyty płci obojga przy hałaśliwej aprobacie żydowskiej gazety dla Polaków, redagowanej przez pana red. Adama Michnika.

Rozbierając z uwagą skład uczestniczek manifestacji, okrzykniętej przez żydowską gazetę „międzynarodowym strajkiem kobiet”, zauważamy, że obok tzw. pożytecznych idiotek, które komuna upatrzyła sobie na proletariat zastępczy i które naprawdę myślą, że przyczyną ich życiowych niepowodzeń są „męskie szowinistyczne świnie”, które nie tylko je oprymują, ale też podstępnie dybią na ich „cipki”, co najmniej taki sam udział wzięły weteranki ruchu robotniczego, co to jeszcze „samego znały Stalina”, a wiedzę o świecie zdobywały na akademiach pierwszomajowych z okazji Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej.

piątek, 03 marzec 2017 00:09

Kritesomachia, czyli wojna kokosza

Napisane przez

michalkiewicz        Odkąd Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe na początku października 2015 roku rzutem na taśmę wybrały „nadliczbowych” sędziów Trybunału Konstytucyjnego – czemu z marszałkowskiego stolca patronowała posągowa sejmowa marszalica Małgorzata Kidawa-Błońska, w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała szalenie jurydyczna  atmosfera. Nawiasem mówiąc, o ile pamiętam, żaden z dzisiejszych płomiennych szermierzy praworządności nie zająknął się ani słowem protestu. Milczał jak zaklęty nadęty pan profesor Andrzej Rzepliński, nie ośmielił się pisnąć również pan sędzia Jerzy Stępień, a nie przypominam sobie, by „psucie państwa” zauważył nawet sam pan prof. Adam Strzembosz, nieubłaganym palcem wytykający dzisiaj rządowej większości „łamanie prawa”.

        Jużci, nie ma nic gorszego, niż złamane prawo, no, może jeszcze – złamane serce – o czym wypada przypomnieć w przededniu zapowiadanego „strajku kobiet”, albo – bo mamy przecież równość kobiet i mężczyzn – złamana pewna inna część ciała męskiego – ale oczywiście złamane prawo to też sprawa poważna. Potem PiS – jak wiadomo – poszedł w ślady Platformy Obywatelskiej, czego stróżowie praworządności, zarówno w naszym nieszczęśliwym kraju, jak i w Unii Europejskiej, do dzisiaj nie mogą mu wybaczyć. Specjalnie zawzięty na praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju jest poddany króla Niderlandów, pan Frans Timmermans.

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.