farolwebad1

A+ A A-

wandarat1Jadę autobusem, długim, nienowym, prawie wszystkie miejsca zajęte. Siedzę z tyłu, a za nami już tylko mężczyźni. Nie czuję się komfortowo, nie mogę się przesiąść, bo miejsce mi wyznaczono. Patrzę, czy może są wolne miejsca przede mną, ale okazuje się, że nie. Tam, gdzie wydaje się, że miejsce wolne, tam siedzą dzieci
Wracam z roboty w Niemczech. Dzisiaj przyjechała ta nowa, bardzo miła osoba, matka czwórki dzieci. Najmłodsze ma 15 lat – córka. Pojechaliśmy po nią z dziadkiem – ja, pani starsza niemiecka demencyjna i jej mąż, który kierował samochodem. Samochód to automat, ja nie umiem takim jeździć. Ma automatyczną skrzynię biegów. No więc jadę i jeszcze mam pięć godzin jazdy. Ludzie śpią, ja dzisiaj nie zasną. Pilnować trzeba bagażu i pieniędzy, zwłaszcza w Hamburgu. Tam mieliśmy przesiadkę i mówiono w tym poprzednim autobusie, żeby nie rozmawiać z osobami postronnymi.
Przez cały dzień tłumaczyłam, wyjaśniałam wszystko tej nowej. Dobrze było pogadać znowu w języku polskim. Moi sąsiedzi w autobusie się rozpychają. Pani obok już mnie kłuje swoim łokciem, a pan z tyłu położył ramiona, łokcie na moim oparciu, gdzie powinnam mieć głowę. Na tych ramionach ulokował swoją głowę, więc się nawet nie mam jak oprzeć, nie opieram się więc. Co chwila moje siedzenie podskakuje, moje oparcie, bo on się rusza. Też sobie wynalazł sposób spania!
Pani obok już mi opowiedziała swoją smutną historię. Pojechała dwa dni temu do syna, który mieszka w Niemczech. Zawiozła dobre wędliny, jak to babcia. Syn ma mieć następne dziecko. Pierwsze było, gdy był jeszcze niepełnoletni. Syn pije, zrobił się agresywny, za wszelkie krzywdy matkę obwiniał. Szturchnął żonę w ciąży, a pani matka bała się o swoje życie. Widziała nóż na stole i pomyślała, aby się bronić. Nie mogę uwierzyć! Zabiłaby własnego syna? Dostałaby w głowę od niego, gdyby się nie usunęła. Ledwo stamtąd uciekła, pomogła jej synowa. Pomogła jej rzeczy zabrać, gdy syn poszedł wreszcie spać Zapewniała ją, że on się nie obudzi, będzie spał kilka godzin. Pani wraca więc do siebie, druga noc w podróży. Jedzie do Szczecina, gdzie ma swoje mieszkanie. Mąż umarł dawno temu, sama dwoje dzieci chowała. Jedno mieszkanie dała córce. To jej obecne mieszkanie ma być dla syna, po jej śmierci. Jednak po tym, jak on się zachował, przepisze je notarialnie na wnuczkę. Syn i tak by przepił to mieszkanie. Tym bardziej będzie się czuć pokrzywdzony- mówię jej. Poza ty, to nie jest jedyna jej wnuczka.

Opublikowano w Teksty
wtorek, 22 grudzień 2015 16:44

W czasie Wigilii babcia zawsze opowiadała...

RatajewskaW czasie Wigilii babcia zawsze opowiadała, jak to dziadek jej dławił się ością ryby. Napędzała tym stracha naszym dzieciom i bały się co roku babci opowieści, ale .. były one tradycyjne, a babcia nie zdawała sobie z tego sprawy.
Mój tata pod koniec życia zaczął piec baby. Nie kupował chleba, piekl baby z drożdżowego ciasta, ale chyba tylko z 1 łyżką cukru. Wyglądały pięknie, smakowały gorzej. Dzieci nie miały z nich pożytku, chociaż chętnie nimi częstował.


Świeżo po naszym ślubie jeździliśmy na Wigilię do męża rodziny - do teścia, do teściowej, do rodzeństwa męża. Do Kalisza. Tradycją tam stało się, że czekało się zawsze na dziadka, który mieszkał osobno, chociaż miał około 90-tki.
Dziadek był bardzo mądrym człowiekiem i miał po wojnie kilka sklepów w centrum Kalisza. Robił buty, był także szewcem... miał tam też mieszkanie. Pamiętam, jak go odwiedziłam z małymi dziećmi, bo zostałam u teściów, a mąż pojechał, aby kilka dni popracować. Był to chyba czas między Wigilią, a Sylwesterem.
Rodzina męża po obiedzie drzemała, a dzieci miały dużo energii, więc chodziłam do dziadka. Dziadek na kuchence robił mi jakąś czekoladową nalewkę.


Swego czasu, przed wojną, dziadek przygarnął razem z żoną  syna siostry swojej żony.
Żona pochodziła z bardzo wierzącej, katolickiej rodziny i wszyscy o niej mówili, że codziennie była w kościele, razem z dziećmi Miała 8 sióstr, więc w rodzinie tej było 9 sióstr. Żadnego brata, żadnego syna.
Siostry syn był jedynakiem, a jego rodzice zginęli w jakimś wypadku kolejowym. Został on przygarnięty przez dziadka mojego męża. Miał  syna jedynaka, młodszego od przygarniętego dziecka, czyli mojego przyszłego teścia.


Ta religijność babci mojego męża, sprawiła chyba, że przygarnięty chłopiec odszedł w wieku lat 18-stu, na początku wojny, do zakonu. W tym czasie, a może przedtem, Niemcy wzięli 16-letniego syna dziadka, a mojego teścia, na roboty, do Niemiec. Wrócił stamtąd po wojnie.


Weszłam więc do rodziny arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego. Od strony matki pochodził on z bardzo katolickiej, religijnej rodziny. Rodzina męża nie wie, kim był jego ojciec.

Syna mojego boli ząb, mąż z drugim synem umocowują choinkę, wysoką, kupioną po trudach, gdyż wszędzie były w sprzedaży choinki różnego gatunku, tylko nie te normalne, tradycyjne świerki i po niskiej tradycyjnie cenie.

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 04 lipiec 2014 16:48

Wyjazd do teatru i nad morze

RatajewskaTego nie ma w umowie

Dzisiaj już czwartek, więc czwarty dzień po usunięcia kleszcza i powstaniu plamy. Całkiem możliwe, że jest to plama uczuleniowa. Sprzątaczka Natalia mówi, że powinnam zgłosić się do lekarza, tobym dostała szpricę, zastrzyk.
Ja już bym bardziej wolała do domu pojechać. Niechby biuro załatwiło tutaj inną opiekunkę na moje miejsce. Pobyłaby miesiąc i by przyjechała ta, która mnie już zmieniała raz. Ona była z Poznania.
W wolne dwie godziny nie poszłam ani nie pojechałam nigdzie. Czyżby to objaw boreliozy? Tak, wiem, teraz będę przewrażliwiona i będę się wszędzie dopatrywać objawów zakażenia. A tak przyjemnie leżało się na trawie. Tu gorąco, a trawa chłodna.
Kolega dzieci moich pracuje w Anglii, sześć nocy pod rząd po dwanaście godzin. Słabsi czy słabsze się wykruszają. Potem będzie miał wolnego kilka dni i cztery noce pod rząd i trzy dni wolnego.
Noce są tak ciężkie, że ludzie nie mają siły chodzić. Bolą kości, ścięgna. Przychodzą i śpią i budzą się, a tu trzeba do pracy znów.
Znana sieć sklepów, której zaczyna się źle wieść.
Polacy i tak się cieszą, że mają trochę pracy. Płacone jest tylko za przepracowane godziny. Nie płacą im za niedziele, soboty, święta, gdy nie ma pracy.

Opublikowano w Teksty
piątek, 27 lipiec 2012 15:20

Ci niedobrzy rodzice...

RatajewskaGłośne kilka dni temu pozostawienie dziecka na lotnisku uświadomiło mi, że podczas gdy ja, rodzic, jeżdżę tylko w celach zarobkowych, to niektórzy rodzice mają się lepiej i biorą swoje dzieci na zagraniczne wczasy. Czasem nie nadążą za zmieniającymi się przepisami i muszą gwałtownie podejmować decyzje, które potem szokują cały kraj. Dziwi mnie to tak wielkie nagłośnienie przez media i to piętnowanie rodziców.
Poprzez to nagłośnienie świat się dowiaduje, że Polacy dobrze się mają. Tylko że nie znają się na przepisach. Nie są też zapobiegliwi i mądrzy, żeby dziecku wcześniej paszport wyrobić. A na końcu okazują się bezlitosnymi rodzicami.
Cieszy mnie, że nie wszystkie dzieci mają źle w Polsce, tak jak moje. Że niektórym lepiej , to mnie cieszy. Bo to są zawsze dzieci i świat powinny mieć kolorowy. Ale kłopoty nie omijają nikogo, tych bogatszych także.


Z lotniskiem to było chyba tak, że rodzice mieli wykupioną wycieczkę na cztery osoby. Na siebie i na dwoje dzieci. Na lotnisku okazało się, że jedno dziecko nie może z nimi lecieć, bo nie ma paszportu, a przepisy się zmieniły i ono też paszport powinno mieć. Rodzice więc postanowili wziąć ze sobą tylko to starsze dziecko, a to małe, dwuletnie, zostawić z babcią i dziadkiem. To dziewczynka była.
No i kogoś tam w biurze turystycznym poprosili, żeby zaopiekował się przez pół godziny dzieckiem, a dziadek z opiekunką już po dziecko jechali. Wszystko działo się na lotnisku. Ale dziecko płakało, więc władze lotniska zawiadomiły policję. I nagłośniły sprawę o złych rodzicach, bez serca. W międzyczasie pokazywały się w telewizji mądrze mówiące panie psycholog.


I wszyscy wiedzieli, że rodzice nie użyją na tych wczasach, bo będą po powrocie pod pręgierzem. Może powinni nawet wrócić wcześniej.
Ale jednocześnie dowiedzieliśmy się, że Polacy mają dobrze, po plażach innych się włóczą. I dzieci ich mają dobrze, też wyjeżdżają z rodzicami, jeśli mają paszporty. Teraz wszyscy o tym wiedzą. Polacy mają jeszcze swój Bałtyk, ale wolą mieć kłopoty z paszportami i lecieć gdzieś dalej. A tu u nas tak pięknie, tylko pogoda, jak na złość. Gdyby nie ta pogoda czasem zła, to nasze plaże najcudowniejsze. Tylko woda jeszcze zimna jest. W nogi łupie, jak się wejdzie.
Opalać się można, odpocząć ze swoimi myślami, posłuchać szumu fal i mew krzyczących, popatrzeć w dal, na widnokrąg, pogrzebać w piasku i czasami coś znaleźć. Fajnie jest nad morzem. Dawno nie byłam.
Już nas nawet nie stać na pole namiotowe. Noce tam były straszne, bo niektórzy zbyt hałasowali. Ale w dzień, jak świeciło słońce i powietrze miało słony zapach... A jeszcze fale, cudowne fale. I piasek, i kamyczki mokre, fajnie nogę zamoczyć...
Ale wracam do tego lotniska, gdzie tak głośno było o tych rodzicach.
Podobno przyjechał po dziecko dziadek i niania, ale hałas jest dalej, bo panie psycholog twierdzą, że rodzice nie powinni dziecka opuszczać, że mogli następnym samolotem lecieć.


Jeśli mieli wykupioną wycieczkę, to musieli lecieć w wyznaczonym terminie. Każda zmiana pociąga za sobą dopłatę pieniędzy. Mógł jeden rodzic lecieć ze starszym dzieckiem, a matka mogła zostać z tym młodszym.
Ale rodzice mieli jeszcze dziadków, którzy mogli się dzieckiem zaopiekować, gdy oni polecą ze starszym dzieckiem do tej Grecji. Więc chodziło tylko o te pół godziny. Zostawili dziecko komuś obcemu, pod opieką.


Czy ja byłam tak kiedyś zostawiana? Albo moje dzieci? No tak. W szpitalu, w żłobku, w przedszkolu. To też był szok dla dziecka, przynajmniej na początku. Pamiętam, jak personel przedszkola odrywał ode mnie dwójkę moich dzieci, żebym zdążyła na autobus do pracy. Jeszcze wtedy nie było tak dużo pań psychologów. A mama, która mnie wiozła przez kilka godzin do sanatorium i ani słowa mi nie powiedziała, że tam jadę. Potem pokazano mi akwarium, wielkie, kolorowe ryby, i mamy już nie było. Albo jak bolał mnie ząb. Musiałam jechać do dentysty, a moje dzieci pod opieką sąsiadki wcale nie były zadowolone. Darły się niemiłosiernie.


Ale lotnisko to nie dom. To instytucja. Tutaj ma być cicho i spokojnie. Naruszono powagę tego miejsca i posypały się gromy na rodziców.
Rodziców się łatwo piętnuje, trudniej im się pomaga. Łatwiej jest piętnować złych rodziców – wtedy wygląda na to, że społeczeństwo o dzieci dba. Zamiast wspomóc biedne dzieci zwiększonym dodatkiem rodzinnym, łatwiej zadbać o psychikę dziecka bogatego. Nasze państwo dba o dzieci. Teraz to nie tylko widać, ale i słychać. Nasze państwo, dla dziecka, lepsze jest od jego rodziców. Tak, tak, to się potwierdza.
Dziwiło mnie takie nagłośnienie tej sprawy i niepodawanie wszystkich szczegółów tej sytuacji. Potem dopiero powiedziano – o dziadku, o opiekunce, o drugim dziecku. A jak to wyglądało od strony tego małego dziecka? Na pewno chciało jechać z rodzicami, ze starszym bratem. Rodzice nie mieli dość czasu, żeby dziecku wytłumaczyć zmianę sytuacji. I to, że ono właśnie musi zostać. Ale właściwie takie dwuletnie dziecko lepiej jak zostanie przy dziadkach i w chłodniejszym klimacie.


Czytałam, że prokuratura nie chce się za to brać, bo dziecko na lotnisku było przez cały czas pod opieką. Ale jednak rodziców chcą ukarać w inny sposób. Czy to nie przesada? Dlaczego na lotnisku nie znalazł się nikt, kto by dziecko usiłował uspokoić, pocieszyć jakimś kolorowym lizaczkiem, pokazać pieska?


Ta sytuacja na lotnisku przedstawiła problemy tych, których stać na wyjazd z kraju na urlop. Dlaczego w Polsce nie nagłaśnia się problemów dzieci biednych. Ich na loty nie stać. Może tułają się gdzieś głodne. A ile to przyjaciół dzieci się odezwało. A ile to nieprzyjaciół rodziców się odezwało.
Za grosz tym krzykaczom nie wierzę. Nikt nie jest lepszy dla dziecka niż jego rodzice, niż matka, niż ojciec.

Opublikowano w Teksty
piątek, 13 lipiec 2012 17:45

Mój ostatni tydzień w Niemczech (3)

Ratajewska Opiekuję się starszym małżeństwem w Niemczech, po moim wyjeździe przyjedzie tu polskie małżeństwo. Pan starszy zwolni ogrodnika, a pani starsza zwolni pomoc domową.
28 czerwca 2012
    Dzisiaj dzień paskudny, bo duszny. Byłam w mieście. Zawsze muszę schodzić z samej góry, bo nasz dom na górze. Po drodze są roboty budowlane, innej drogi nie mam. Tam jest jeden pracownik, z dziwnymi oczami, który zawsze się na mnie patrzy, i to prosto w oczy. Wygląda jakoś strasznie. Nie zaczyna się na mnie patrzeć, jak jestem daleko, tylko jak przechodzę koło niego, wtedy ten jego wzrok, jak strzała... A ja muszę wrócić też tą samą drogą.
    Dzisiaj dziadek niemiecki chyba już chce sobie zaoszczędzić  i nie dał mi pieniędzy  na moje jedzenie, na te moje trzy dni do wyjazdu. Więc po południu się go spytałam, czy mogę wziąć sobie czekoladę. Na podwieczorek też chciałam coś zjeść, ale co tu zjeść, jak wszystko co dobre jest dla pani. Ona taka chora i ja nie mam sumienia jej wyjadać. Bo może będzie miała akurat na to ochotę.
    Oni mają po ponad 90 lat i jedzą bardzo mało. Dziadek na obiad każe mi ugotować trzy ziemniaczki. Tak, wcale nie ziemniaki. Kroi się je po ugotowaniu wzdłuż. I tak podaje na talerzu. Pani już na samym początku się mnie spytała , czy ja wiem, jak się kroi ziemniaki. O Boże, zupełnie, jakbym znalazła się przy tablicy na dawnej lekcji historii. Więc teraz wiem, jak się kroi ziemniaki w tym domu, bo w innych domach niemieckich najczęściej robili z ziemniaków miazgę po ugotowaniu. Dobrze, że w gwiazdki nie trzeba ich kroić.

Opublikowano w Teksty
piątek, 06 lipiec 2012 18:58

Mój ostatni tydzień w Niemczech (2)

RatajewskaNastępnej niedzieli mnie tu już nie będzie. I może o tej porze będę już w Polsce. I w moim małym mieszkanku, jak z pudełka. Takie mam wrażenie, gdy wchodzę do domu po pobycie w wielkich, niemieckich domach. Czego im zazdroszczę? Zazdroszczę tego, że mogą mieć porządek, bo mają dużo miejsca. Nie mają zapchanych szuflad, szafek, w których bez przerwy trzeba układać, bo inaczej się nie widzi, co w nich jest. 

W kościele pieniądze były zbierane już poprzez przekazywanie sobie tacy. Czyli już na zwyczaj niemiecki. Kilka lat temu na korepetycje do mnie przychodził uczeń, który był ministrantem. Mówił mi, że zawsze się głupio czuł, gdy szedł jakiś odcinek drogi sam z pieniędzmi zebranymi na tacy. Głupio się czuł z taką myślą, że ktoś by mógł go posądzić o to, że sobie wziął jakiś pieniążek.
Już zdążyłam wrócić z kościoła i obiad ugotować. Oni gotują jedno danie, co ja też i w Polsce w moim domu często stosuję.
Staruszek niemiecki zawsze mi towarzyszy, sprawdza, czy nie zmarnuję jego dobrego mięska. Chce dodawać do mojego sosu jakiegoś zagęstnika sosowego, na co ja się nie zgadzam. I dobrze, sos jest bardzo dobry i bez chemii, bez glutaminianów. To one chyba powodują, że wszystko nam dobrze smakuje. Takie polepszacze smaków. Za dużo bym zjadła dziadkowi. Musi na jutro zostać, jak w każdym domu, przy oszczędnej gospodyni. I trochę leniwej.
Nici z mojej przerwy poobiedniej, kiedy staruszkowie niemieccy śpią sobie. Deszcz pada. Byłam na dworcu tylko i zorientowałam się, że pociągi do Kolonii nie jeżdżą w soboty. A ja mam wyjechać do Polski właśnie w sobotę i muszę dotrzeć do głównego dworca autobusowego z moimi ciuchami, tymi z domu i tymi dokupionymi w Niemczech, z przeceny.
Jakoś to będzie. Nie chcę wyjechać do domu o jeden dzień wcześniej, bo szkoda mi zarobku, każdy dzień to dla mnie ponad 30 euro. A chcę mojemu najmłodszemu synowi kupić spodenki krótkie. On jest bardzo szczupły i trudno dla niego coś dostać. A tu jest taki sklep. Sprzedawczyni powiedziała mi w tajemnicy, że w czwartek będzie przecena. Poczekam.
Oglądam film o Jacksonie. Ich ojciec był bardzo surowy… takie małe dzieci grały po knajpach. Przedtem słyszałam, że ich cała rodzina nigdy nie bawiła się na podwórku, przed domem. Tak mówili sąsiedzi. Dzieci te siedziały po prostu w domu.
To dzisiaj minęła moja ostatnia niedziela tutaj. Dobrze, że czas jakoś kroczy do przodu. Jak jestem w Polsce, to leci jak szalony. Więc jutro poniedziałek, a przede mną następna noc pod kocykami. Pospałam pod wieczór, bo nie było co robić.
W domu, w Polsce, szykują się kłopoty. Syn wrócił ze szpitala i znów się izoluje. Ale za to tomografia komputerowa kolan naszego najmłodszego syna nie wykazała niepokojących zmian.
Wiedziałam, że w naszej rodzinie nie może być żadnych takich ciężkich chorób. Przecież moi rodzice nigdy po lekarzach nie chodzili ani żadnych leków nie brali. Kawy oboje nie pijali, ani mocnej herbaty. Dziadkowie też długowieczni. Z męża strony trochę gorzej, ale rodzice byli palaczami i mąż pamięta, jak im donosił popielniczki, jak oglądali telewizję. Ich M-4 miało 46 metrów kwadratowych. Wszystko się zgadzało, były tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka i mieszkała rodzina 5-osobowa. Ale to były pokoiki, nie pokoje.
Zbaczam z tematu.
Mecz Anglia – Italia, nadal 0:0. Nic ciekawego, biegają za piłką.
Więc ten tydzień od jutra, to już mój ostatni. I wracam do Polski i wszyscy się zjedziemy. Żeby tylko pogoda była, bo co to jest teraz? To ma być lato? A trąbili tyle o ociepleniu klimatu, dziura ozonowa. A tu słońce jakoś nie chce zaglądać za bardzo. Wiosna była zimna. W kwietniu byłam w Niemczech, pięć tygodni. Potem prawie miesiąc w domu i z powrotem do Niemiec.
Nadal 0:0, chociaż jakieś hałasy słychać z boiska, z telewizji. Ja też grałam kiedyś w piłkę nożną. Zaczęłam pracować w zakładzie i codziennie dyrektor z nami chodził nas trenować. A potem był mecz, ja biegłam za piłką i wszyscy wrzeszczeli moje imię. Jednak bramki nie zaryzykowałam, podałam piłkę koleżance. Bałam się, że jak strzelę, to piłka potoczy się o centymetry, albo że nie trafię do bramki i będzie wstyd. Boisko wydawało mi się bardzo duże, a nas, zawodniczek, było za mało na to boisko. Nic nie umiałyśmy, ale to były ostatnie socjalistyczne podrygi zakładu. Dużo ludzi było w nim niepotrzebnych, ale bezrobocia wtedy nie było.
Nadal wrzeszczą i jest 0:0.
Jak poprzednio poszłam spać, to było 4:2, więc było na co patrzeć. Mecz jest ciekawy, gdy jest dużo bramek. Każda bramka to przecież wynik sprzyjających okoliczności i dążeń wielu ludzi, zespołu i przecież siedzą jeszcze ci hałaśnicy na trybunach i też w jakiś sposób tę piłkę pchają do bramki.
Dzisiaj zrobiłam dobre placuszki. Na drożdżach, takie jakby racuchy. Najpierw podsmażyłam cebulę na złoto-brązowo. Zamiast mleka dodałam trochę śmietany 30-proc. i wyszły bardzo delikatne. Zaniosłam na talerzyku 6 placuszków starszemu małżeństwu niemieckiemu. Ciekawe, kiedy zauważą. Czy dzisiaj, czy jutro. Będzie to dla nich zaskoczenie, bo będą się spodziewać słodkiego smaku. A tu słony... dziadek się ucieszy. Babci na pewno nie będzie się podobać ta cebula.
Niemki zazwyczaj szczycą się swoją kuchnią i ja na początku gotuję, jak sobie życzą. Potem powolutku przekazuję im moje wypieki czy wyroby. I naraz Niemki dochodzą same do wniosku, że nie… że one tego nie potrafią. I już wtedy kuchnia moja. Dwóch tygodni na to potrzebuję. Ja nie mam typowo polskiej kuchni. Taką sobie wypracowałam sama, gotowałam zawsze to, co lubiły dzieci, i patrzyłam też, żeby było zdrowo. Jak piec, to na maśle. Bo lubię smak masła i jego zapach. Niemcom mówię zawsze, jakie masło u nich tanie. Że u nas, w Polsce, masło jest droższe. I oni wtedy nie żałują masła na moje wypieki.
Ostatnio zdziwiły mnie ceny owoców. W markecie niemieckim. To, co niemieckie, było drogie. To, co przebyło masę kilometrów i było z dalekiego kraju, to było tanie. Czereśnie siedem razy droższe od bananów! Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Banany podobno lecą nawet samolotem.
Nieciekawy mecz. Żadnej bramki. Co to za hałasy? Włosi bramkę strzelili? Nic nie rozumiem. Włosi wygrywają, ale z jakim wynikiem? Kiedy bramkę strzelili? Siedzę tu, przed telewizorem, i nic nie widziałam. Kto bramkę strzelił. Ten Murzyn, co koszulkę zdjął? Poczekam, zaraz będą gadać.

25 czerwca 2012
Już wiem, przegapiłam wczoraj ważne momenty meczu Włochy – Anglia. Nie widziałam rzutów karnych. A dlatego, że wolałam już pisać, niż patrzeć i wyczekiwać bramki. Telewizorek mam stary i akurat program z meczem był słabo widzialny.
Dzisiaj narobiłam się, że aż nogi mnie bolą. Towarzyszyłam dziadkowi przy robieniu obiadu. Moje mielone byłyby lepsze, ale ludzie w Niemczech mają swoje przyzwyczajenia i ja gotuję, jak oni chcą.
Poza tym, sprzątałam w swoim mieszkaniu, żeby Polacy, którzy tu w niedzielę zjadą, to małżeństwo polskie, żeby się nie przestraszyli. Ja przyjechałam tu 13 dni temu w sam środek remontu. I kupiłam do tych starych kafelków coś tam Bang. Znam dobrze jego silne działanie, bo przed kilkoma laty doprowadziłam do porządku stare kafle w mieszkaniu rodziców. Obowiązkowo potem trzeba wietrzyć, bo śmierdzi chlorem. Więc dzisiaj kończyłam jeszcze i tutaj kafle. A rano dziadek mi przekazał, żebym po śniadaniu poszła do mojego mieszkania, bo mają przyjść rano majstry. Czekałam i oglądałam film. Ponad 50-letni Niemiec, który mieszkał z siostrą i jej mężem, poznał przez Internet Ukrainkę Iwonę. Zaprosił ją i ona przyjechała. Młodsza od niego o 20 lat. Jego siostra walczyła przeciwko tej Iwonie i była wredna. Napuszczała na nich różne władze, skarżyła, chciała udaremnić ich małżeństwo. Potem nawet nie chciała ich wpuścić do domu, policję musieli wzywać. Iwona prosi tego swojego Niemca o pieniądze, bo mama chora i musiałaby wracać na Ukrainę. On nie chce, żeby ona wracała, więc pożycza 5 tys. euro. Potem okazuje się, że mama była zdrowa i tylko Iwona sprowadziła swojego brata wraz z jej synem. Więc go okłamała i on odchodzi. Potem jednak jej szuka i dowiaduje się, że ona za 20 minut odlatuje na Ukrainę. Jedzie szybko, poznaje jej syna, którego przytula… i wtedy majster pyta się mnie, gdzie jest ubezpieczenie czy zabezpieczenie. Czy na górze. Ja mówię, że tak, na górze, chociaż nie wiem dokładnie, o co mu chodzi. On idzie tam, ja z powrotem do telewizora... i naraz ciemno, telewizor wyłączony. I nie wiem, jak skończyła się ta historia. Była ku przestrodze Niemcom, bo podobno coraz więcej Niemców upatruje sobie młodsze Ukrainki. Majstrowi chodziło o bezpiecznik i wyłączył mi światło, podłączają w kuchni coś tam. Cały czas byłam po stronie tej Ukrainki. Niemka walczyła o majątek po rodzicach, ale nie szanowała uczuć swojego brata.
Jak ta historia mogła się skończyć...? Ślubem, tylko ślubem. Ale już ich raz wyproszono z pałacu ślubów, bo coś siostra naskarżyła. Pani z tego pałacu mówiła do nich – raus! raus! Nie za bardzo lubię to słowo, tak samo jak – jawohl. Myślę, że Polacy, którzy nie znają języka niemieckiego, to kilka słów na pewno znają, np. Haende hoch! Jawohl! Raus!
Więc jak ostatnio moja pani starsza mówiła do mnie – jawohl! , to jej powiedziałam, że kojarzy mi się to z armią, z wojskiem i gdy wydawała mi jakieś polecenie, też powiedziałam – jawohl. I już więcej tego słówka nie słyszałam. Nikt wcześniej w Niemczech tego słowa nie używał, więc możliwe, że mnie sprawdzała. Czasem mówi np. do mnie po angielsku albo przepytuje z gramatyki z języka niemieckiego. Angielski rozumiem trochę, bo kiedyś sama sobie poczytywałam. Gramatykę niemiecką znam prawie dobrze, ale jak chcę coś powiedzieć, to o niej nie myślę. Myślę o tym, co mam powiedzieć. Wróciłam z marketu. Przeżywałam tam prawdziwe męki. Czy kupić sobie truskawki, czy banany, czy lody orzechowe. Truskawek było pół kilo i jedna była zepsuta i dlatego jeszcze na mnie czekały, nikt ich nie wykupił… Bananów było za dużo, bo prawie kilogram, a ja miałam ochotę tylko na jednego. Czasami się kupi tak dużo, przydźwiga do domu, a one niedobre. Więc najpierw chciałabym spróbować, czy dobre, i wtedy dopiero dokupić.
Lody orzechowe nauczyła mnie jeść starsza pani niemiecka, gdy byłam u niej kolejny raz w Duesseldorfie. Jadłyśmy wciąż lody i, o dziwo, wcale nie przytyłam.
Oprócz tego jeszcze inne podstawowe zakupy i nie mogłam wszystkiego kupić, więc tylko jedno i... odłożyłam z boleścią truskawki. Na pewno byłyby słodkie i dobre. Odłożyłam banany, a potem z powrotem zastanawiałam się, czy po nie nie wrócić. Bo banany mają potas, a jak się je za dużo soli, to się je za dużo sodu, a potas i sód się zwalczają, są jak bracia, bardzo podobni. Potas bardziej zażarty. I potas, i sód to są metale. Dość dziwne, bo tak aktywne, że trzeba je trzymać w więziennym laboratorium. Zabezpiecza się je, żeby nie chwyciły tlenu, żeby nie chwyciły wody z powietrza. Malutkie kawałki potasu spalają się z trzaskiem na talerzu. Wodór z tlenem też w odpowiednim stosunku tworzą mieszaninę wybuchową, jak niektóre małżeństwa, jakoś tak dobrane.
Jem lody, już drugi kubek. Wcale nie żałuję, że je wybrałam. Dziadek niemiecki dał mi 10 euro na zakupy dla mnie.
Pod koniec tego tygodnia wyjeżdżam, chyba w niedzielę rano. I będę jechać przez cały dzień i pewnie późno w nocy dowiozą mnie do domu, aby szczęśliwie. Dzisiaj rozmawiałam chwilę z moim najmłodszym synem. I potem nie mogłam odżałować, że zdecydowałam się jechać tak, że nie przyjadę na niedzielę rano. Bylibyśmy już w niedzielę razem. Tak tęsknię za nim.
Idę znów po lody, do lodówki. Ubiorę się, bo mi zimno się zrobiło.
Jak zaczęłam, od 2009 roku, jeździć do Niemiec na zarobek na chleb, to zazdrościłam nawet mojemu psu. On mógł być w domu, z nimi, a ja nie. Każda chwila to była jedna wielka tęsknota. Szczególnie za najmłodszym synem, który mnie wtedy bardzo potrzebował. To była wielka krzywda dla rodziny. Mąż jeszcze pracował, ale jego pensja nie wystarczała. Zasiłki rodzinne, którymi państwo wspiera najbiedniejsze dzieci, starczają tylko na chleb dla dziecka. Dosłownie, bo jest to około 90 złotych na dziecko miesięcznie, to można za to kupić 30 bochenków chleba. Co to za pomoc? Bawicie się przed telewizorami, oglądając kopanie piłeczki, a dzieci polskie są głodne.
Rząd, cały naród polski powinien zadbać o rodziny polskie, aby matka nie musiała swojej rodziny zostawiać, swoich dzieci i zarabiać na chleb w obcym kraju.
Moja starsza pani niemiecka skupia się na tym, aby serweteczka prosto leżała, żeby tu wyrównać, tam wyrównać. Czy całe życie tylko to robiła? Bo ja nie miałam czasu na takie czynności. Obiad na drugi dzień gotowałam już poprzedniego dnia. Ja musiałam pracować, a pod wieczór sprawdzać sprawdziany uczniów. A na ich zeszyty już nie było czasu.
Dzisiaj cieplej. Ale pani starsza niemiecka nie chce jeść śniadania. A wczorajszy obiad jest w lodówce. Coś jest nie tak. Ona niedawno miała operację na żołądek.
Jak tęsknię za moim mężem, coś mi się w tej chwili przypomniało, z nim związanego. Nawet nie wiem dokładnie co, ale może po prostu on myśli w tej chwili o mnie i czeka na mój telefon. A ja nie mogę zadzwonić, bo telefonu na swoim miejscu w kuchni, na mikrofali, nie ma. Może pan starszy niemiecki specjalnie go schował, żebym nie telefonowała. Wczoraj trochę dłużej rozmawiałam z moim synem. Dzwonię przez prefiks, rozmowa wtedy kosztuje około półtora centa na minutę.
Dziwny sposób sprzątania ma ta pani starsza niemiecka. My wszystko myjemy wodą, ze środkami chemicznymi, coraz lepszymi. Ona ma swoje ściereczki i tylko poleruje, na sucho, np. do wanny miała specjalną ściereczkę, wanna była zabrudzona, bo obok był dorabiany prysznic i trochę się napyliło i nakruszyło. Kazała mi tylko tą ściereczką wszystko zebrać, wyrzucić... Ściereczki nie płukać wodą, tylko za oknem wytrzepać… Potem polerować tą ściereczką. I wanna rzeczywiście była umyta bez kropli wody. A jak się błyszczała. Ściereczka miała kolor zielony. Może do nas, do Polski, także docierają takie ściereczki, ale my o tym nie wiemy. Ja o tym nie wiem.
Liczę dni, jakie mi tu pozostały do mojego powrotu do Polski. Dzisiaj środa, przyszła była Rosjanka do sprzątania. Pytam się jej, czy nie tęskni za krajem. Mówi, że nie, bo ona ma tu wszystkich – bliską rodzinę, kuzynów, nawet koleżanki. Wszyscy ci ludzie mieli korzenie niemieckie. Jest miła i wie, która ściereczka do czego służy. Np. stolik ze szkłem na wierzchu najpierw trzeba przetrzeć na wilgotno ścierką ze skóry wielbłąda, a potem zieloną ściereczką do sucha. Ja bym wzięła płyn do mycia szkła czy szyb. Ale robię tak, jak tu się robi, i rzeczywiście, bez chemikaliów szkło na stoliku się błyszczy.
Przez wczorajszy dzień nie miałam telefonu, nie mogłam zadzwonić do rodziny i już się w środku buntowałam. Dzisiaj dziadek przyniósł telefon, ale była Rosjanka myje w kuchni podłogę i nie mogę zadzwonić. Potrzebuję tego bardziej niż jedzenia. Pięć minut mojej rozmowy kosztuje 8 centów. To niedużo.
Moja mama jest zatrwożona tą moją pracą w Niemczech. Ona pochodzi z Warszawy, tam przeżyła wojnę, straciła brata na Pawiaku. Opowiadam jej czasem, opowiadam, że ci Niemcy to normalni ludzie… Nie tacy, jak z czasów ostatniej wojny. Chociaż mama pamięta i dobrych Niemców.
Wanda Rat
Polska

Opublikowano w Teksty
piątek, 29 czerwiec 2012 21:15

Mój ostatni tydzień w Niemczech


RatajewskaPracuję od 2009 jako opiekunka ludzi starszych w Niemczech. Pracuję za pośrednictwem polskich firm, które najczęściej są końcówkami na Polskę niemieckich firm. Polskie firmy delegują pracownika do Niemiec, jest to przeważnie umowa-zlecenie.


Nie wyjeżdżam po to, żeby sobie kupić nową kanapę. Wyjeżdżam, bo brakuje nam na chleb i na opłaty. Mamy troje dzieci jeszcze w domu. Jako osoba ponad 55-letnia, otrzymuję oferty do ludzi ponad 90-letnich. Bo tylko dla nich osoba w moim wieku jest młodą osobą.
Ze względu na to, że jestem wykształcona i, jak na opiekunkę, mówię dobrze po niemiecku, jestem kierowana przez firmy do trudnych przypadków. Tam gdzie ludzie niemieccy są bardzo wymagający, gdzie żadna poprzednia opiekunka nie zapuściła korzeni albo nie została zaakceptowana. Albo po prostu w całkiem nowe miejsce. Firma uważa, że moje zdanie jest obiektywne. Moja praca to dużo stresu związanego z zadomowieniem się, z poznaniem moich obowiązków. Przeciętnie jeżdżę na jeden miesiąc, najdłużej sześć tygodni, czyli stosunkowo krótko. Dłużej nie umiem wytrzymać bez mojej rodziny, bez moich dzieci, bez męża, bez Polski.


Byłam tylko dwa tygodnie u małżeństwa na południu Niemiec – ona była fizykiem, on elektronikiem i malarzem... Oboje byli wcześniej aktywni politycznie. Zazdrość pani o jej 92-letniego męża spowodowała, że firma wysłała mnie do następnego małżeństwa, w wieku także ponad 90 lat. Pan był ginekologiem, a pani zajmowała się jego praktyką prywatną i domem.
Obecnie pani jest po operacji żołądka i leży. Pan się nią opiekuje. Dużo ze sobą rozmawiają, dobre małżeństwo.
Jaka jestem zmęczona. Myłam pani starszej włosy. Oblałam jej niechcący koszulę nocną wodą, jak płukałam jej włosy. Ona siedziała pochylona nad umywalką. Robi tak chyba całe życie. I uparła się, żeby założyć na zmianę koszulę, której wczoraj nie uprasowałam, bo przełożyłam to na dzisiaj. Wczoraj miałam dużo roboty ze sprzątaniem i już nie miałam sił.


Pani nabierała szklanką wody i płukała włosy. W łazience było bardzo nagrzane i było gorąco. Nie miałam rękawiczek gumowych, a ona miała szampon przeciw łupieżowi. Więc czułam, że coś nie tak robię. Że łamię zasady mojego zawodu, ale istnieją jeszcze zasady w domu niemieckim, gdzie żałuje się pieniędzy na rękawice dla opiekunki, chociaż ludzie wiedzą, że osoba chora niemiecka ma groźną chorobę, bakterie, np. gronkowca złocistego.


No i po wypłukaniu włosów tej pani kazała mi ona powyjmować dużo szczotek, które na bieżąco myłam z nią i usuwałam włosy. Jak doszło do układania fryzury i suszenia włosów, to suszarka nie chciała działać. Siedziała w mokrej koszuli, miała mokre włosy, a ja biegałam po dużym domu i szukałam pana. Jego nigdzie nie było. Poza tym, on źle słyszy. Więc sprawdziłam, podłączając suszarkę do gniazdka w jej pokoju, że suszarka jest dobra. Dom stary, gniazdko jest złe.


I naraz przypomniałam sobie o przedłużaczu, który jest w moim mieszkaniu, a mieszkam obok. Pędzę szybko po schodach w dół i po klucz do kuchni i wybiegam przed dom, otwieram moje mieszkanie. Jest przewód, taki przedłużacz. I z powrotem szybko, szybko, bo pani się przeziębi. I podłączam i ulga. Wreszcie mogę jej włosy nakręcać na szczotę okrągłą i suszyć.
Pani bardzo zadowolona z fryzury. Mam wprawę, bo kiedyś też miałam taką fryzurę i włosy na szczotę nawijałam. Pani wcale nie chce iść do ciepłego łóżka, jeszcze doczyszcza to i tamto. Albo pokazuje, jak doczyścić. Jeszcze chwali mój wczorajszy sernik, który w ukryciu upiekłam. Bo oni nie chcieli już ciasta, a dla mnie ciasto jest tutaj uzupełnieniem zbyt skąpego jedzenia. Jak już upiekłam, to musiałam poczęstować. Więc moje pieczenie ciasta bez pytania o ich pozwolenie czy zgodę zostało zaakceptowane.
Przede mną dwa duże gołębie. Uwielbiam ich gruchanie bardzo głośne, gołębie są prawie wielkości kury. Muszą mieć gniazdo u sąsiada w ogródku, a do nas przylatują najeść się i pozbierać gałązek.


Kilka lat temu takie gołębie wykorzystały koszyczek wielkanocny, który leżał sobie na balkonie, i zaczęły robić w nim gniazdo. Mąż najpierw był przeciwny, martwił się o to, co sąsiedzi powiedzą, bo gołębie brudzą tym, co są pod nami. Ale zgodził się. Dziwiłam się tym gołębiom, bo my stanowimy dużą rodzinę i do tego był pies. A mimo to chciały być u nas na balkonie.
Ja zza firanki robiłam im zdjęcia. Fajnie było obserwować, gdy jeden gołąb siedział na gnieździe, a drugi przylatywał, siadał na tamtym i układał gałązkę, którą w dziobie przyniósł.
I naraz się to skończyło, bo pan gołąb zginął tragicznie. Chyba pies go zaatakował. Leżał nieżywy na trawniku. Minęło 10 dni i gołębica z nowym panem przyleciała. Ze trzy dni trwały próby zaadaptowania się tego nowego partnera, ale odleciały w końcu.


Dzisiaj moje imieniny.
I jestem sama i samotna. Kupiłam synowi spodnie fajne na lato, mam nadzieję, że mu się spodobają. Kolor zielony nie jest teraz modny, ale może. Mnie się podobają.


Szykuje się mój ostatni tydzień i cieszę się, że już blisko, że do domu, że spotkam się z rodziną bliższą i dalszą. Tutaj pani niemiecka staruszka dochodzi do siebie po operacji na raka żołądka. Dzisiaj po południu zjechała windą na dół, mogła zlustrować czystość kuchni, o którą ja dbam. I siedzą teraz razem dziadkowie przed domem, na słońcu.
Może jej pomógł ktoś, kogo mam nagranego. Przy okazji oglądania zdjęć w moim laptopie pokazałam jej urywek z kolejnego programu naszego Nowaka, co energetyzuje rękoma, które leczą. Na końcu dodałam, że to taka bajka. A jednak po dwóch dniach pani starsza jak zdrowa. W łóżku już nie chce leżeć, zwiedza kolejno wszystkie partie domu. Nawet do piwnicy zajrzała, windą zjechała. Oboje z dziadkiem ją asekurowaliśmy.
Zrobiłam pranie moich rzeczy. Jakie miałam niesamowite problemy z tym praniem. Wirówka w pralce nie działa. Rzeczy były niewypłukane do końca. Dałam sobie radę. Wszystko już wisi.


Jutro na 11 idę do kościoła, do polskiego kościoła, gdzie msza po polsku, kościół pełen, samochodów dużo przed kościołem stoi. Razi to chyba trochę Niemców, bo mój staruszek niemiecki jakoś skrzywił się, gdy o tych samochodach wspomniał.
Więc Polacy tam siłą, razem i razem się modlą. Ksiądz wykorzystuje ten materiał ludzki i gorliwie nawraca ku Bogu tych ludzi, którzy tu chcieli przyjść. Pod ten dach święty. Moja droga do tego kościoła katolickiego była długa. Ale trafiłam, chociaż spóźniona. Czyżby dziadek nie chciał, żebym tam trafiła? Skierował mnie do innego kościoła, który okazało się, był zamknięty. A może dziadek się po prostu pomylił.
Na 11 msza, potrwa ponad godzinę, a ja o 12 muszę być w domu. Chyba że wszystko na obiad wcześniej przygotuję. Ciekawe, co oni planują jutro na obiad i jak szybko da się to zrobić.


Ciekawe, jak ta niedziela będzie dzisiaj wyglądać. Czy pani starsza będzie mnie od rana ganiać do roboty, czy uszanuje ten dzień święty. Podobno są katolikami. Od 2009 roku byłam do tej pory u ponad 12 rodzin. I nigdzie nie spotkałam się z tym, żeby jakaś starsza pani lub jej rodzina wybrała się w niedzielę czy w święto do kościoła. Niektórzy twierdzą, że w domu też modlić się można. Ale też nie zauważyłam, żeby taka rodzina jakoś inaczej ten dzień traktowała. Nie widziałam porządków sobotnich, żeby w niedzielę inaczej ten dzień spędzić. Przeciwnie, czasem panie niemieckie najwięcej energii i krzątania miały właśnie w niedzielę. Nie było wtedy innych celów, np. zakupów, więc niedziela to był dzień pracy, ale domowy. I okołodomowy, np. koszenie trawy. Jakoś mi to nie pasowało. Nawet nie wiedziałam, że tak jestem przyzwyczajona do tego dnia. I wszystko, co mi kazały robić tego dnia rano, wszystko to mi nie pasowało. Bo dlaczego akurat teraz to robić?
Jedynym uświetnieniem tego dnia były odwiedziny dzieci starszych niemieckich osób.

I tu się różniły te odwiedziny. Bo w połowie rodzin było to goszczenie się i niedostrzeganie, że rodzice już starzy się zrobili. Może tylko w dwóch rodzinach dzieci, które ich odwiedzały, próbowały sprawdzić w czasie odwiedzin, co nie działa tym staruszkom. Może trzeba żarówkę wymienić, może pralka działa, ale wirówka już w tej pralce nie działa. A może któryś z kontaktów kopie. Albo w łazience nie można podłączyć suszarki, bo coś tam się zrobiło z gniazdkiem. A może trzeba podnieść siodełko w rowerze.
Ludzie młodzi przyzwyczajają się do tego, że rodzice wszystko mogą i wszystko wiedzą. Rodzice ich do tego przyzwyczaili. Poza tym, żyją w oddaleniu od siebie.

Przyszłam do swojego pokoju, bo starsza pani nie chciała wstawać. Dobrze jej się spało. Sprawdziłam, czy może się źle czuje. Ale nie, wszystko OK.
Wzięłam moje jajko ugotowane na miękko i poszłam do siebie. Tutaj mam chleb w lodówce i masło. I robię sobie moją kawę. Normalną, zalewaną i odstaną. Pomimo tego, że wiem, że kawa z ekspresu jest zdrowsza, bo nie ma drobinek kawy, ale jednak działa na mnie mocniej i moje serce ostrzegawczo szybciej i mocniej bije. Wtedy wiem, że na kilka dni muszę całkiem zrezygnować z kawy. Coś musi wyciągać dodatkowego ta kawa z ekspresu. Więc mam okazję posiedzieć trochę u mnie i popisać. Mam okazję dziadka opuścić, zostawić go samego pałaszującego śniadanie. Tu się nie rozmawia podczas jedzenia.

Nie jestem wyspana. Znów nad ranem było mi zimno. Jakąś częścią mózgu myślałam, żeby wstać i podkręcić ogrzewanie, ale brakowało decyzji z innej części. Więc tak spałam i nie spałam po części.
Nie będę się kłócić tutaj o kołdrę, dotrwam, jeszcze tylko sześć dni. I wyjazd. Ale na jaki wyjazd się zdecydować? Czy dużym autobusem? Wtedy wieziona jestem prawie prostą linią do domu, na dworzec w moim miasteczku. Do męża wysyłam smsa i on po mnie przyjeżdża. Kiedyś zaspałam w autobusie, wysłałam smsa za późno i stałam z wielką walizą z 10 minut niedaleko nieczynnego dworca. Ciemno było i bałam się. Każda minuta była wtedy bardzo długa.

Jeśli więc dużym autobusem, to on odjeżdża z dworca w Kolonii, czyli do tego dworca rodzina musi mnie dostarczyć. Dziadek uważa, że mogę przejechać kolejką, sama, z tego tutaj dworca. Tylko te schody potem i ta waliza ciężka.
Albo druga możliwość, to jazda małym busikiem. Podjeżdża pod sam dom i zawozi mnie do domu mojego, ale zbiera po drodze wszystkie 10 osób, bo tyle się w nim mieści. I z powrotem wszystkie te osoby rozwozi. Jedzie więc zygzakami. I czasami za szybko. Jazda jest długa, ale można wziąć więcej niż jedną walizę.

Zobaczę, co tam moja pani z firmy załatwi w sprawie wyjazdu. Ona pewnie będzie wszystko ustalać z rodziną. Zaproponowała mi mały busik, bo wtedy nie musi o nic się starać i wie, że będę odebrana i że dojadę na miejsce.
Ale dzisiaj jest prawie 10. Dziadek przyniósł mi mięso, wieprzowe, ale nie wiem, jak je zrobić. Czy schabowe oni w ogóle znają? Nigdzie nie widziałam tłuczka do mięsa. Więc może zrobię w sosie, z cebulką podsmażaną. Albo iść do niej na górę i się spytać, a może ona by chciała, żebym zrobiła po swojemu. Wtedy mi to powie. Lepiej iść i porozmawiać. Ale z kolei nie chcę jej przeszkadzać.
Mąż mówił, że moja mama dzwoniła wczoraj do mojego domu i przekazała mi życzenie imieninowe. Dziękuję ci, mamo. Ja muszę być tak daleko od rodziny mojej.

Byłam w kościele. To moja już druga msza w tym kościele.
Tym razem weszłam do strony głównego wejścia i stopniowo przesuwałam się do przodu. Miałam nadzieję na jakieś miejsce siedzące. Jednak nic z tego. Ludzie w ławkach siedzieli daleko od siebie i w czasie mszy nie wypadało się tam dostawać, bo ludzie musieliby wstawać, żeby mnie przepuścić. Byłam kiedyś w kościele katolickim w małej miejscowości koło Bonn. Tam był taki zwyczaj, że ludzie przesuwali się do środka długiej kościelnej ławki, wtedy ci później siadający byli na brzegu. Nie przeciskali się, żeby się umieścić w wolne miejsce. Ten zwyczaj wydaje mi się najmądrzejszy, najlepszy.

Tutaj by się przydało jednak trochę podpowiedzieć ludziom…
W kościele było więcej mężczyzn niż kobiet, na pewno trzykrotnie. I miejsca siedzące były zajęte przez kobiety właśnie. Z tego wniosek, że są bardziej zapobiegliwe, albo nie lubią stania, albo po prostu bliżej mieszkają i mogły przyjść wcześniej i zająć sobie miejsce.
Msza była piękna, jak zawsze pod przewodnictwem tego księdza. Mówi on tak wyraźnie, że miałam wrażenie, że niektóre słowa modlitw teraz dopiero do mnie docierały.

Jakiś pan nie wiedział, kiedy wstawać, kiedy klękać, i obrał mnie sobie za osobę do naśladownictwa. Ja też nie wiedziałam za bardzo i rozglądałam się po bokach, żeby się upewnić, czy dobrze wszystko robię, wg porządku kościelnego.
Jak głośno ludzie śpiewali i jak piękne są polskie pieśni religijne... to też do mnie dotarło.
Zawsze się wstydziłam śpiewać w kościele, ale tutaj ludzie wszyscy głośno śpiewali i mieli w tym przyjemność. Msza po polsku i polski śpiew. Dla mnie dawno niesłyszany, bo ja tutaj nie mam żadnych znajomości polskich. Nie zdążyłam ich zawrzeć.
Z powrotem specjalnie spytałam o drogę dwie panie. Z tyłu wyglądały na dwie siostry, bo takie same figury. Bardzo zadowolone panie, bardzo szczęśliwe, wiek około 60 lat. Powiedziały, że pracują tu także jako opiekunki, ale już od dawna. Że tęskni się tylko na początku, a potem już nie. My tu już mieszkamy – powiedziały. Pomimo mojej zdolności do zagadywania i rozgadywania ludzi, rozmowy dalej nie pociągnęły. Na pewno spieszyły się też robić obiad niemieckim staruszkom. Oni jadają obiad najpóźniej o 13.
I ja też popędziłam do domu. Nie, nie pędziłam. Szłam sobie szczęśliwa i odprężona. Cieszyłam się, że ten dzień jakoś się wyróżnia od innych. Że mogłam tam, w kościele, trochę o sobie pomyśleć, trochę się nad sobą zastanowić i poprzypominać sobie to i owo.


Wanda Rat
Niemcy

Opublikowano w Teksty
piątek, 22 czerwiec 2012 12:06

Musiałam stamtąd wyjechać...

  RatajewskaJestem tutaj przy starszym małżeństwie niemieckim. Przyjechałam do nich sześć dni temu, dokładnie 12 czerwca. Na moje poprzednie miejsce firma kieruje mężczyznę- opiekuna, bo pani jest zazdrosna o swego 92-letniego męża. Ja bym też chyba była zazdrosna, gdyby koło męża kręciła się młodsza kobieta. Od rana do wieczora.

      Bardzo mi szkoda tamtego miejsca, bo było tam pięknie, a w ogrodzie rosły i dojrzewały czereśnie wspaniałe i czerwone porzeczki, których kwaśny smak uwielbiam. I herbatkę co wieczór robiłam sobie z melisy. I dziadek pozwolił mi malować mój obraz, czyli moje bazgroły. W bazgrołach najważniejszy jest dobór kolorów, a ja to potrafię. Więc szkoda, że nie powstanie mój pierwszy obraz.

      To ciekawe, jak mało człowiek wie o sobie. W wieku ponad 50 lat można się dowiedzieć, że się dobrze pisze... a może i się dobrze maluje. Szkoda, musiałam stamtąd wyjechać.

      I przyjechałam znów do innego małżeństwa niemieckiego. Dziadek były lekarz, 92 lata, zdrowy. Babcia po operacji niedawnej na raka żołądka. Bardzo wesoła i rozporządzająca ze swojego łóżka. Dziadek jeździ z instrukcjami z góry na dół i odwrotnie na swojej windzie fotelowej, która oplata swoim biegiem schody. Dziadek jest bardzo poważny i bardzo poważnie zjeżdża tą swoją windą.

      I przybyłam ja, żebym biegała po schodach, od kuchni do pani pokoju. Wcale mi to nie przeszkadza, lubię schody. Trochę może będę chudsza? Żeby tylko mi nie umarli. Mam tu być tylko dwa tygodnie, potem firma planuje dać tutaj, do pracy przy nich, polskie małżeństwo. Szykowane jest dla nich mieszkanie, w którym aktualnie jestem. Telewizor przybył mi tu dwa dni temu. Przedtem miałam tylko przedpotopowe radio. Polubiłam to radio. W TV zaczęły się mecze. Przegapiłam niektóre, bo to akurat jechałam od jednych staruszków niemieckich, do drugich. Trzema pociągami, z dwoma przesiadkami. I firma kupiła mi bilet bez miejscówek. Nawet nie wiedziałam, że powinnam mieć miejscówkę. Było mi bardzo niemiło, gdy stanęła nade mną jakaś pani, mówiąc, że to miejsce jest jej. Sprawdziłam, inni też mieli miejscówki, tylko ja nie. To nie w moim stylu taka jazda. Poszłam do konduktora i wskazał mi przedział, gdzie już mnie nikt nie niepokoił.

      W następnym pociągu znów ta sama sytuacja z miejscówkami. Można było się naprawdę bardzo zdenerwować. Stacja za stacją, a ja patrzyłam na wchodzących ludzi, czy mnie nie wyproszą z mojego miejsca... Dojechałam. Mieszkam obok małżeństwa, mamy wspólny ogród. W ogrodzie żadnego drzewa ani krzaka owocowego. Jak Niemcy mogą tak żyć. Czy oni sądzą, że najlepsze jest wszystko w markecie? W tamtym roku zbierałam kilogramami rydze. To było niedaleko Stuttgartu. Nikt z tubylców niemieckich nie znał tych grzybów. Za to kupowali ukraińskie kurki. Moja starsza pani niemiecka nie mogła spać w nocy, bała się, że nie dożyję następnego dnia po tych dziwnych grzybach. Rosły one sobie koloniami, w lesie. Wcale nierobaczywe. Pyszne.

      Tutaj będę jeszcze prawie dwa tygodnie. I już więcej nie pojadę opiekować się małżeństwem. Ci tutaj trzymają ze sobą sztamę. Tamci wcześniej sztamy nie trzymali, ale za to Frau była zazdrosna. Najbardziej chyba o moje stopy. Dopiero potem o tym pomyślałam. Jako opiekunka trzeba bardzo uważać. Pani starsza niemiecka miała dziwne stopy. Dwa palce nóg sterczały w górę i leżały na pozostałych palcach. Stopa od środka szła pod dużym skosem, do środka. Była już po operacjach. To defekt rodzinny. Żaliła mi się, opowiadała, ale ja jakoś na to nie mogłam patrzeć. Przecież rok temu widziałam taka stopę u pani w Duesseldorfie. Taką stopa powoduje, że powierzchnia, na której dana osoba chodzi, jest zmniejszona. Powinno być to ze szkodą dla zdrowia. Ale nie. Pani z Duesseldorfu do lat 60 grała w tenisa i była w tym bardzo dobra.

      A ja zrobiłam błąd, dzięki któremu pani zazdrosna zrobiła się jeszcze bardziej zazdrosna. Było gorąco, więc założyłam klapki. Paznokcie u nóg pomalowane jeszcze w Polsce. No i efektem był mój wyjazd stamtąd.

      Tutaj, nowa pani Niemka też spojrzała zaskoczona na moje pomalowane paznokcie u nóg. Na kolor różowo-czerwony. Od razu jej wyjaśniłam, że w Polsce wszystkie kobiety się malują. Że to u nas normalne. Że maluje się paznokcie u nóg i u rąk także.

      Teraz jednak, jak do niej idę, to nie zakładam klapek. Pani starsza zapomni i pomyśli po niemiecku, że nowa opiekunka to jakaś prostytutka. U nich kobieta usta może lekko pomalować. Oczu nie powinna malować.

      W kościele też byłam. Dotarłam do niego, niestety, spóźniona. Siedzę i po kilku minutach uświadomiłam sobie, że msza jest po polsku. Po polsku! Więc wszyscy naokoło byli Polakami. Coś niesamowitego. Do domu odwiozła mnie pani, która od 25 lat mieszka w Niemczech i pracuje jako pielęgniarka. Rozmawiałyśmy po polsku. Pani była ładnie, elegancko ubrana, umalowana i włosy miała ufarbowane na blond. Starsze panie niemieckie rzadko farbują włosy. Przeważa typ sportowy, w wygodnych sandałach lub adidasach.

      To my, Polki, tak męczymy się na tych obcasach dla tych mężczyzn. Czy oni to docenią?

      Całkowicie zaniedbuję się w tych Niemczech. Człapię sobie często w wygodnych butach. Nikt mnie tu nie zna. Nie muszę wyglądać lepiej niż inne kobiety. Jaka to wolność. Ale i tak bez malowania nie wyjdę z domu. Tylko usta i rzęsy pomalować. Inaczej czuję się bezbarwną, nijaką blondynką.

      Oj, o czym ja tu piszę.

      Wczoraj tu był remont, musiałam ukrywać się z czytaniem książki, którą jako ostatnia w rodzinie czytam. Moja mama – 90 lat, przyniosła ją do mojego domu. Zaraz… zobaczę, jaki ma dokładnie tytuł. "Przypadek Adolfa H.". Już tę książkę skończyłam. Przeleciałam, bo niektóre strony wydawały mi się nierealne. Albo nie chciałam ich czytać. Nie takiej książki się spodziewałam. Jest to podejście do Hitlera jak do człowieka, ale za bardzo naciągane. Raziło mnie to, że wszystkie kobiety, które go otaczały, były podobne.

      Dziadek ma 92 lata, musiał brać udział w wojnie, więc nie chwaliłam mu się, jaką książkę czytam. Poza tym, zauważyłam, że Niemcy mają II wojnę światową całkowicie wypartą i czasem odczuwają strach, gdy o niej muszą pomyśleć. Jest to dla nich niewygodny temat.

      My, Polacy, nie.

      Ten czerwiec akurat jest bardzo ważny, dla mężczyzn zwłaszcza. Mecze piłki nożnej. I my, Polacy, dalej nie idziemy. Nie ma co rozpaczać. Znajdźmy sobie drużynę, której będziemy kibicować. Niech wygrywa ten lepszy i niekoniecznie ten nasz. Przez to gra jest ciekawsza.

      Nasi byli dobrzy, zespołowo. Brakowało jakiegoś talentu nieujarzmionego, niepodporządkowanego zespołowi. Żeby albo z daleka główkę strzelił, albo… W sytuacji, gdy są dobre dwa zespoły, tylko takie działania, których przeciwnik nie przewidzi albo ich się nie domyśla… tylko takie mogą dać bramkę. Ukochaną bramkę.

      Dobrze, że ci mężczyźni walczą na boisku, a reszta mężczyzn się tym entuzjazmuje. I utożsamia się z nimi. Polacy, wcale nie przegraliśmy. Czesi mieli po prostu szczęście, a my pecha. Na drugi raz dopuśćcie do gry młodych nieprzewidywalnych.

      Ale wracam do mojej rzeczywistości. Ludzie w wieku 90 lat mało jedzą. Brakuje mi jedzenia, ale już poczekam na Polskę. Tam się najem. U nas jest pyszny biały twaróg. W Biedronie i w Lidrze, z Kalisza. W wiaderku. Tęsknię za nim. To mój syn najmłodszy nauczył mnie mówić "w Lidrze". Niech sobie tak będzie, przynajmniej nikt nie pomyśli, że bawię się w reklamę.

      Upiekłam sernik, ale jest u nich w lodówce. Niemcy jedzą wszystko o określonej godzinie. Ja czasami zjem sobie w Polsce ciasto na śniadanie, czasami w południe spostrzegę, że śniadania jeszcze nie jadłam. U nich wszystko na zegarek. Żadnego polotu, żadnego czegoś innego. Toż to nuuuuda.

      Duszę się. Chcę do Polski!!!

      Zamiast kołdry mam dwa cienkie koce. Jeden z nich jest w poszewce. Ostatnie dni zimno mi w nocy. Na samym początku byłam przy tym, jak rodzina niemiecka rozmawiała na temat kołdry. Kołdra nie nadawała się do uprania, więc dano mi koce. I zimno mi w nocy. I muszę włączać klimatyzację, ogrzewanie, wypalać im energię. Taniej by było, gdyby mi za 10 euro kupili nową kołdrę. Można już chyba za tę cenę dostać. Teraz wyjeżdżając z Polski, do pracy do Niemiec, muszę brać ze sobą kołdrę albo śpiwór. Albo męża! On też jest ciepły. I grzeje. Gdybym miała być tu dłużej, tobym poprosiła o kołdrę, o dostęp do telefonu, do Internetu. A ponieważ wyjeżdżam za 10 dni, to nie warto niepokoić zadaniami ludzi starszych.

      I pod kątem dostępu do telefonu i Internetu będę teraz szukała w Niemczech nowej pracy. Dzwoni do mnie dużo firm z propozycjami. Czasami nie wiem, na który wyjazd mam się zdecydować. Zarobki podobne. Więc powinnam się spytać od razu – czy będę mogła telefonować do domu, bo ja mam dużą rodzinę i muszę mieć z nią kontakt i muszę wiedzieć, co się w mojej rodzinie dzieje. Ja płacę za telefon stacjonarny 15 euro na miesiąc. Po to tylko, żeby będąc w Niemczech, móc rozmawiać z moją rodzina. Niemcy wykupują wtedy opcję za 4 euro, że mogą telefonować na telefony stacjonarne na całym świecie. M.in. w Polsce. Więc ich to taniej kosztuje niż mnie.

      Z dostępem do kompa jest gorzej, bo Niemcy boją się dopuścić osobę ze Wschodu do swojego kompa. Mam więc swojego notebooka, ale nie chcą udostępnić hasła. Do Internetu. Tak ogólnie, bo są przecież różni Niemcy. Powinnam zmienić zawód w Niemczech. Na opiekunkę znam już za dobrze niemiecki i jestem za mądra. Tak mi powiedziała pani zazdrosna na odchodne. Ja jestem zu klug. Na inne zawody z kolei jestem za stara. Kto przyjmie prawie 58-latkę do pracy w szkole. Lubię też dziećmi się zajmować. Kocham dzieci. I mam spore doświadczenie w wychowaniu moich dzieci. I w pracy w szkole. Co z tego? Mogę być tylko opiekunką ludzi starszych. Jestem za stara na inne zawody.

      Ale przecież wyglądam młodo. Dowody, Pesel, wszystko mi teraz przeszkadza. Jak odchowałam dzieci i chcę rozwinąć zawodowe skrzydła, to mi przeszkadza mój rok urodzenia. Wszyscy pod jedno kopyto musimy być?

      Pająk jakiś łazi po krześle. Zabić go?

      Nic nie napisałam o mojej ciężkiej pracy opiekunki. Więc mój dzień pracy to 24 godziny na dobę, czyli całą dobę. Muszę być wciąż w tym domu. Mój aktywny dzień pracy to tutaj od 7.45 do 19. Potem idę do mojego pokoju, ale w każdej chwili starsze małżeństwo może mnie wezwać, gdyby potrzebowało mojej pomocy.

      Jest to dla nich idealne rozwiązanie, taka Polka. Nie muszą iść do domu starców, mogą mieszkać dalej w swoich domach. Opiekunka dba o nich i czasami mają dopiero teraz dobre życie i poznają pyszne polskie potrawy. Jak tu przyjechałam, to pani od razu się mnie spytała, czy robię pierogi. Polki robią pierogi. Na szczęście, umiem to robić. Polki gotują też zupy.

      Muszę zacząć jeździć samochodem. Ma automatyczną skrzynię biegów. Nie jestem za dobrym kierowcą. O, dlaczego kierowca jest tylko rodzaju męskiego? Może być – ta kierowca? Kierownica jest tylko chyba.

      Dzisiaj następny dzień. Zaczynam się tu przyzwyczajać. Zawsze najgorszy jest pierwszy tydzień. Dzisiaj przyszła miła Niemka, która była przyjaciółką zmarłej córki tego starszego małżeństwa. Przywiozła zakupy, truskawki, szparagi. Obierałyśmy je razem, na dzisiejszy obiad. Po jej wizycie zaproponowałam mojemu poważnemu dziadkowi, żebyśmy się umówili i jak przyjdzie ktoś z rodziny lub ktoś obcy... i jeśli ja będę niepotrzebna i będę mogła sobie pójść, to on pociągnie się za ucho. Nie, nie za ucho. On złoży ręce razem. Natomiast jeśli ja będę prosić o opuszczenie niemieckiego towarzystwa, to wtedy ja dwie ręce złożę razem. On zrobi to samo i to będzie jego zgoda. Jutro rano muszę z dziadkiem potrenować nasze umówione gesty, żeby nie zapomniał. Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, w której czuję, że przeszkadzam.

      Dzisiaj przed pewnym sklepem zauważyłam dużo kobiet w chustach na głowie. Przebierały w rzeczach, które sklep wystawił jako przecenione. Każda rzecz była po 1 euro. Też się przyłączyłam do nich i kupiłam sobie spodnie w małą granatową krateczkę, na dole wąskie. Rozmiar 42, chociaż czasem 40-tka jest dobra. Jutro znów idę tam na łowy. Nie wiedziałam, że mogą być aż takie przeceny. Moje spodnie na początku kosztowały 30 euro prawie. Moja starsza pani niemiecka zaproponowała mi dzisiaj rzeczy po jej siostrze. Gdyby to było ze 25 lat temu, tobym się ucieszyła. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, żeby jej nie urazić. Kręciłam jakoś, a ona sama powiedziała, że w Polsce dużo sklepów z towarami noszonymi już. Odłożyłyśmy na potem przeglądanie tych rzeczy. To prawda. Kiedyś ciuchy były drogie. Teraz możemy je kupić w szmateksie, ale za to żywność, opłaty są drogie. W latach 90. jeździłam do ucznia, który mieszkał na wsi. Wszyscy chcieli mu pomóc, ale dając jakieś rzeczy, które zbywały w domu. A rodzina ucznia potrzebowała pieniędzy na jedzenie.

      Oglądam mecz Ukraina-Anglia.

      Dzisiaj wtorek, myłam okna razem z tą byłą Rosjanką w całym ich domu. Podczas mycia na 1. piętrze zażartowałam sobie do leżącej pani niemieckiej, co wydaje rozkazy, że może i dach domu też umyć.

      Nie trzeba, deszcz go już myje. Niemcy są za poważni na żarty. I nie zapłacą za dodatkową robotę. Potraktowałam tę pracę jak ćwiczenia gimnastyczne, których mi brak.

      Zimno mi było w nocy. Wreszcie o tym powiedziałam. Dodali kocyk cieniutki, już trzeci, chyba przedwojenny. Nadal mi będzie zimno.

Wanda Rat.

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

\

Opublikowano w Teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.