farolwebad1

A+ A A-

wandarat1To głupota, żeby nauczyciel wybierał książki dla ucznia. Nauczyciel biologii, który uczy np. chemii, bo zrobił studia podyplomowe z chemii, on wybierze jak najłatwiejszą dla niego książkę, aby zbyt pilny uczeń nie był lepszy od niego. Im gorszy nauczyciel, tym wybierze głupszą książkę i uczeń nie dość, że nie skorzysta na lekcji, to z książki też nic nie wyniucha. Nauczyciel dostosowuje książki do siebie, a im niższy poziom nauczania, tym mniej skarg rodziców. Ważny jest także temat zbyt częstych zmian podręczników. Zazwyczaj nowy nauczyciel wprowadza podręczniki, które już zna.

Nasze dzieci szły kolejno do ogólniaka – najpierw dwójka rok po roku i po kilku latach znów dwójka. Zauważyłam wtedy, że poziom się obniżył, a nauczyciele powybierali książki o programie podstawowym, czyli tym niższym. Nawet ten wymagający fizyk spasował.
Dzisiaj uczniowie idą do szkoły, zaczyna się nowy rok szkolny 2017/2018. Mnie już w nim nie ma. W radiu wspominanie pierwszego dnia szkoły. Ja mój też pamiętam. Mama uczyła w tej samej szkole, więc mnie zaprowadziła. Szkoła była dość daleko, ze dwa kilometry, po drodze dwa przejścia przez ulice, takie samochodowe. Włosy miałam krótkie, więc żadnych warkoczy nie trzeba było zaplatać. Z to mama umieściła na głowie wielką granatową kokardę. Byłam chyba jedyna z taką kokardą, wstydziłam się jej. Potem, po latach, zobaczyłam na zdjęciach właśnie mamę z taką kokardą. Po pierwszej lekcji miałam na nią czekać przy jednym z filarów. Gdy musiałam oderwać się od mojej klasy i pójść tam, to okazało się, że biega tam wielu uczniów, starszych ode mnie. W takim hałasie i zgiełku nigdy nie byłam. Stałam i czekałam, jednak nie pamiętam, czy mama przyszła, a tak chciałam być ze swoją klasą.

Opublikowano w Teksty
niedziela, 07 grudzień 2014 01:00

Moje miasteczko na zachodzie Polski

wandarat1Na pewno tu wspaniałe powietrze, bo lasy prawie naokoło. Na pewno wilgotne powietrze – bo jezior dużo. Były tu dwie jednostki wojskowe. Budynek partii, na biało, blisko szkoły. Teraz jest tam hotel. Bank się wyniósł ostatnio do lepszych pomieszczeń, bo był w piwnicy tego domu. Bank ten zajął miejsce szmateksu. Duża powierzchnia, ale ciuchy były tam jakieś nie takie. Za drogie po prostu.

Jest u nas nadal Ośrodek Kultury i tam chodzę do biblioteki. Po drodze widać młodzież coś tam robiącą, a to tańce, a to deklamują. Nie każda młodzież jest chętna, ale są ludzie, którym szkoła i dom rodzinny nie wystarcza. Miasto reprezentują we władzach głównie nauczyciele. Ważny jest targ. On jest i będzie, chociaż był czas, że zamykano targowisko np. w Warszawie i wszystkim się wydawało, że wszędzie ich nie będzie. Jednak przetrwały. Ci, którzy tu sprzedają, to ludzie zaprawieni w tej robocie. Część na murku sprzedaje np. jakieś grzybki uzbierane. Dzięki temu widokowi wiemy, kiedy jechać do lasu, bo grzyby się pojawiły… stragany są bogate, oni chyba jeżdżą po towar gdzieś do Kalisza czy Pleszewa, w stronę centrum Polski.
Jest takie małżeństwo, które ma straganik, i tam zawsze są kolejki. I tylko do nich. Mają jakiegoś wyjątkowego nosa przy wyborze towaru. Ona obsługuje, waży, nakłada. On zawsze z tyłu się kręci, układa. On, jako pomocnik. Tam jest zawsze najtaniej w miarę. Piszę w miarę, bo jednocześnie ci ludzie wybierają najlepszy towar. I to chyba oni przede wszystkim tworzą ten ryneczek. Chociaż był czas na śliwki z jednego straganu i tylko tam je kupowałam. Pochodziły ze wsi koło Wałcza, 20 km stąd.
Jest jeszcze jeden pan, który ma bardzo mało towaru, ale jakoś też lubię u niego kupować i kupuje nawet na siłę. Przy okazji jego wspaniałych gruszeczek, po niecałe 2 złotych za kilogram, kupię jeszcze co się da i co mąż tylko jest w stanie przydźwigać do domu. A więc cebule duże, bo ja lubię cebule. Buraki wspaniałe, z których można zrobić i ćwikłę, i zasmażane. Takie moje dzieci lubią. A naprzeciwko stoi pan, ale tylko czasem, ze swoimi jabłkami antonówkami. Krzywe mają czasem oblicze, mąż ich nie chce, ale w domu za to zajada chętnie. I pyszne są do racuchów... bo dają ten kwas jabłkowy,taki ciągnący się.

Opublikowano w Teksty
piątek, 07 wrzesień 2012 15:14

Spotkałam Polki

RatajewskaByły w markecie i głośno się zachowywały, więc zagadałam do nich. Od miesiąca tonę w niemieckim i wreszcie polska mowa. Jaka cudowna! Ale dobrze, niech Polki nie wstydzą się, że są Polkami. Do tej pory widziałam i słyszałam tylko głośno gadające w sklepach Rosjanki.


Były to trzy Polki, dwie sympatyczne, trzecia coś krzywo na mnie patrzyła. Ostatecznie dostałam od nich telefon ich kierownika. Miałam tam pojechać wczoraj, ale była przecena w upadającej sieci sklepów, w Schleckerze. Aż 90-procentowa, co okazało się na miejscu. Miałam z 15 euro, a taka przecena powoduje, że ludzie kupują co popadnie, a może się przyda. Byłam podekscytowana, pełno kosmetyków, które są drogie w Polsce, tu tak kosztowały mało. Ale musiałam zrealizować zamówienie mojej córki, do której zadzwoniłam. Sobie łatwiej kupić niż swojemu dziecku. Więc musiałam na wyrost kupić, bo nie byłam pewna, czy kupuję to, co będzie jej się podobać. Nie wiem dlaczego, nie mam kolczyków, za które zapłaciłam, bo mam paragon. Były takie piękne, wiszące koła brązowe-białe, a drugie były metalowe, turkusowe. Pewnie wypadły mi z koszyka.
Nie mogę ich zapomnieć. Może zostawiłam je na taśmie obok kasjerki. Były tylko pojedyncze sztuki, ale i tak jutro pojadę zobaczyć.
A dzisiaj po południu, w tajemnicy wielkiej przed dziadkami, pojechałam do zakładu, w którym pracują Polki. Na rowerze, ulicę znalazłam wcześniej na mapie. Na szczęście nie było daleko. Dojechałam, budynek znalazłam, mając numer. Miałam mało czasu, tylko godzinę w sumie na wszystko. Na miejscu wszyscy ludzie mi potrzebni byli, nie musiałam czekać. Pan kierownik – Niemiec, oprowadził mnie po stanowiskach pracy. Znajome dziewczyny piszczały z radości, że przyjechałam.
Mówię – dziewczyny, bo ja już kobieta, niemłoda, nie wiadomo, jakim cudem. Wszystko przez ten czas który biegnie jak szalony. A był okres w moim życiu, że się wlókł.


Polki przepakowywały towar, dzisiaj akurat były to odkurzacze. Wielka hala, na podwyższeniu jej, jakby na podeście duże stoły drewniane. Polacy siedzieli przy nich po 8 osób. Przypomniało mi się laboratorium przemysłu spożywczego, w którym pracowałam. Wybierało się z próbek zboża wszystko, co było niepełnowartościowym zbożem. Żmudna robota to była. Ta tutaj na pewno lepsza. Zarobek na początek 5,60 euro za godzinę. Polki mówiły w sklepie, że zarabiają po 60 euro na dzień, pracując po 11 godzin dziennie. To dużo, to długo. Sobota i niedziela wolne, tylko że firma ma trudności i nie ma mieszkań. Trzeba sobie samemu wynająć.
Pracując jako opiekunka ludzi starszych w Niemczech, zarabiam około 30 euro na dzień. Nie mogę sobie wypić piwa np. w sobotę, nie mam żadnych koleżanek, bo służba nie drużba. Pani niemiecka wyraźnie ostatnio daje znać, jaka przepaść nas dzieli.
50 km stad jest druga firma, gdzie się rozpakowuje przesyłki pocztowe, które z jakichś powodów nie doszły. Potrzebują sześciu osób, które umieją czytać po niemiecku i znają podstawy tego języka. Chciałabym tam właśnie pracować, ale kierownik chce mnie zatrudnić, pomimo mojego podeszłego wieku, właśnie tutaj. Wiem, co ma na myśli. Chce, żebym mu poduczyła przy okazji grupę Polaków niemieckiego. I tak dobrze, że mnie, staruchę, chce zatrudnić . A co będzie, gdy się dowie, ile mam lat? Przecież nie pytał. Wtedy wszystko może upaść, jak ze szkołą w Bremie. Wszystko wspaniale, tylko nie te lata.


Zostawiłam adres e-mailowy, otrzymałam też adres od Niemca mówiącego trochę po polsku, do którego mam wysłać moje CV i CV mojego męża. Bo pomyślałam, że warto by było wynająć mieszkanie i już się przeprowadzić tam.
Polki pracują od października i wcale nie wracają do Polski. Wcześniej robiły przy truskawkach i ogólnie, w rolnictwie.
Może bym mogła mieszkać u dziadków, opiekować się nimi trochę i nie płacić za mieszkanie. Na rowerze do tego zakładu pracy jest z 15 minut. Ale czy da się wytrzymać panią?


Boże, do czego to doszło. Gdzie te zakłady polskie, w których ludzie pracowali i mieli pracę? Ale nie ma co wiązać się z przeszłością. Jeśli poupadały, to widocznie stały się niepotrzebne. Boże, do czego to doszło, że Polacy pracują po 11 godzin na dobę. I są szczęśliwi, że mają płacone za swoją pracę. Bo w Polsce zdarza się, że nie zapłacą. Boże, do czego to doszło. Lata 80. wydawały się być stracone, potem wydawało nam się, że idziemy naprzód, że nasz kraj rozkwita. Tymczasem cofamy się, myśmy się cofnęli.
Polacy pracują za granicą tylko na chleb i na dach nad głową. Ja tak pracuję i inni też. My nie mamy czasu na choroby ani na depresje.
W niemieckiej prasie napisali, że ojciec pozabijał swoje dzieci w wieku przedszkolnym. Wytłumaczono to problemami finansowymi rodziny. Też mi powód. Polski ojciec by wyjechał i by przysyłał rodzinie pieniądze na chleb. Rodzina by mieszkała w mieszkaniu, a nie w domu. Ale by wszyscy żyli.
Po południu dzwonił znów Turek niemiecki. Ten, co w kwietniu podwiózł mnie z babcią niemiecką. Mówił, że kupił córce samochód, a także kupuje w Turcji kawałek ziemi za 17 tys. euro. Po co? Bo ta ziemia sąsiaduje z jego ojcowizną i on nie chce tam mieć nikogo obcego.
Mam ładne niebieskie oczy i blond włosy, to mu się podoba. Pytam się, skąd wie, jakie mam oczy, jeśli wioząc nas, musiał patrzeć na drogę. Coś tam odpowiedział, nie zrozumiałam. Pytał się, czy może do mnie dzwonić jak będę w Polsce, czy mój mąż na to pozwoli. Może dzwonić, mąż nie będzie zły, na pewno mu już o nim opowiedziałam.

Opublikowano w Teksty
piątek, 15 czerwiec 2012 11:51

Moja praca w Niemczech

Dzisiaj mamy 10 czerwca. Jestem już tutaj 10 dni. Pracuję w Niemczech jako opiekunka ludzi starszych i jestem aktualnie przy małżeństwie, które mieszka w dużym domu na południu Niemiec.

      On jest chory, a ona zdrowa. On ma 92 lata, ona 84. Oboje są ludźmi chodzącymi. Ona lubi dużo gadać. Pracowała, jako fizyko-chemik i wszystko jeszcze pamięta.

      On maluje obrazy, elektronik z wykształcenia. W sierpniu ma być wystawa jego obrazów i pan ten codziennie albo coś domalowuje- wtedy czujemy, że jest bezpieczny, albo tnie listwy drewniane na ramy obrazów, wtedy czujemy, że nie jest bezpieczny. Ale jest uparty. I robi to, pomimo że syn zakazał mu tym się zajmować.

      Zaczął się mój drugi tydzień tutaj. Wczoraj się dużo wyjaśniło. W ciągu tego byłego tygodnia opiekowałam się starszym panem, pilnowałam żeby sobie czegoś złego nie zrobił w czasie jego robót nad obrazami, prowadziłam długie rozmowy z panią domu, a właściwie to już potem tylko słuchałam, a mój mozg już niemieckiego nie chciał chwytać i na polski przerabiać. Więc czasem już tylko słuchałam jej, mało co rozumiejąc.

      Ona gaduła niesłychana, większa ode mnie.

      I jeszcze wykonywałam prace, które ona mi zlecała. Tych prac było coraz więcej. Dzień tutaj długi, bo dziadek wcześnie rano wstaje, a późno chodzi spać. Wczoraj przed północą dopiero byłam wolna. Oglądał mecz Niemcy-Portugalia. Ja nie oglądałam, bo wczoraj miałyśmy ważną rozmowę.

      Usłyszałam, jak coś klarowała swojemu mężowi, przed domem. Wydawało mi się, że to o mnie mowa. Więc powoli zaczęłam z nią rozmowę na temat, czy jest ze mnie zadowolona, z mojej pracy tutaj. Dziadek jest zadowolony, to wiem. Ale ważna jest ona, bo ona tutaj rządzi. Na przykład może powiedzieć firmie, żeby przysłali kogoś innego. Na moje miejsce. To by była tragedia dla mojej rodziny, dla mnie. Może by mi firma znalazła inne miejsce, ale ja już tu się przyzwyczaiłam i polubiłam tych dwoje starszych ludzi.

      Więc wczoraj pani starsza mi powiedziała, że odkąd ja tutaj przyjechałam to jej mąż z nią już tak nie rozmawia, jak przedtem. Że on tak naprawdę nie potrzebuje opiekunki, bo ona - żona, może się nim przecież opiekować. Ona potrzebuje pomocy domowej, żebym ją odciążyła w robocie wokół domu, a ona wtedy będzie miała czas zajmować się swoim mężem.

      Maż jej nie potrzebuje opieki, ani damy do towarzystwa. Ja z kolei mam w umowie napisane, że mam się nim opiekować, że ona ma pogorszenie nastroju, depresje. I dlatego firma mnie wybrała, bo ludziom poprawiam humor. Ale starsza pani nie chce, aby mąż jej miał lepszy humor. Jak dla niej, on ma dobry humor. To syn podał takie dane o dziadku, swoim ojcu. Pani jest o mnie zazdrosna i dlatego tyle roboty mi zlecała, do tylu robót zaganiała przez miniony tydzień, żeby mnie odizolować od dziadka. Żebym nie miała czasu na jego doglądanie.

      Pani starsza jest zazdrosna o swojego męża. On ma 92 lata. Nie zauważyłam, żeby jakoś zmienił w stosunku do mnie zachowanie. Uważam, że pani ta jest niepotrzebnie zazdrosna. Nie ma powodów.

      Dziadek nic chyba nie wie o naszej rozmowie. Ja z panią starszą postanowiłyśmy, że stopniowo będę przejmować jej prace domowe, a ona będzie zbliżać się do swojego męża. Ona zacznie z nim chodzić na spacery i ja nie będę jadać z nimi posiłków. Ostatnio jadłam już tylko obiad z nimi, ale dzisiaj już jadłam u siebie, w piwnicy. Pierwszy tydzień było bardzo miło podczas posiłków, ale czasem "miło" może być" za miło"

Więc w tym tygodniu będę izolowana od dziadka.

      Rozumiem tę panią, jej uczucia. Obca kobieta wkracza do domu, zajmuje się jej mężem. Jednak wg umowy nadal jestem opiekunką dziadka i czuję się za niego odpowiedzialna, pomimo tego, że mam tutaj spełniać rolę pomocy domowej i ogrodowej.

Tak naprawdę to jestem tutaj opiekunką dwóch osób: pana, bo chory, pani - bo ma humory i domu - bo dużo jest w nim i koło niego roboty. A pani jest pedantką.

      Zapłata jest tylko jedna, za pana.

      Zmieniam temat.

      Dzisiaj zostały już tylko dwa małe bocianiątka w gnieździe na kościele ewangelickim. Stałam przy kamerze, która filmuje gniazdo, gdy podszedł jakiś starszy pan. Zagadał, a potem spytał, czy nie jestem z Rosji. Bo on był tam w niewoli – od jesieni 1944 do 1949 roku. Dużo słów umiał po rosyjsku, więcej niż ja pamiętam ze szkoły, po wielu latach nieużywania tego języka. Rzucał tymi słowami, chwalił się nimi, a ja je rozpoznawałam z dawnych szkolnych lat. Z rosyjskiego zawsze miałam 5. Byłam uczennicą, która łapę do góry trzymała. W ogólniaku zawsze wiedziałam, co autor miał na myśli i jakoś celnie trafiałam A czasem autor ten miał potężnego bzika. No, nie śmiejcie się. Napisałabym – cha, cha, cha, ale nigdy nie wiem, czy nie powinno się pisać ha, ha ha,. Nie, raczej to pierwsze. Jakoś w szkole tego nie mieliśmy.

      Pan starszy Niemiec opowiadał dalej, że tylko 10 procent ludzi przeżyło tę niewolę. I że pracowali, jako jeńcy niemieccy w kamieniołomach, w kołchozach, w sowchozach, w lesie. Że ludzie rosyjscy są dobrzy, tylko" reżim" jest zły. I że każdy z Rosjanin boi się, że Rosjanin obok jest agentem.

      Jedli tylko buraki i pili wodę.

      Odprowadziłam tego pana trochę, do cmentarza. Jest tam dużo fajnych ławeczek.

      Nie zapytałam się tylko, dlaczego tak daleko na wschód się zapuścił. On się bardzo nad sobą litował i nie wypadało mi.

      Pamiętam filmy wojenne, jeńców niemieckich branych do niewoli, a my widzowie w kinie myśleliśmy – a dobrze im tak, wreszcie sprawiedliwość zwycięża. … I teraz, po 62 latach od czasu końca wojny spotykam takiego jeńca niemieckiego, za którym jest kawał dobrego życia w Niemczech, po powrocie z niewoli z Rosji. Dziwne to wszystko.

      I ten człowiek podchodzi z sympatią do mnie, prawie Rosjanki i ma ochotę porozmawiać sobie po rosyjsku. Ten język kojarzy mu się z jego młodością, może dlatego.. Może dlatego ma sentyment do j. rosyjskiego. Ja, Polka, jestem dla niego prawie Rosjanką, bo mam podobny akcent, mówiąc po niemiecku.

      W życiu trzeba dużo wybaczać i dużo zapominać. Życie niesie nowe. Nowe układy, na które trzeba mieć nowe spojrzenie. Coś jest w nas zakotwiczone, są to stare krzywdy. Ja straciłam na wojnie wujka, pani starsza niemiecka straciła trzech braci swoich. Tylko, że bracia jej zginęli na życzenie swego własnego narodu. A mój wujek zginął w obronie własnego narodu. Śmierć, śmierci nie równa.

      Ale koniec filozofii, teraz ekonomia jest najważniejsza. My się obudziliśmy po socjalizmie biedni, Niemcy – bogaci. I biedny zawsze będzie sługą bogatego. Tak jest, czy przesadzam?

      Może nie obudziliśmy się aż tak biedni, może jeszcze to i tamto mieliśmy, ale jakoś zbiednieliśmy. My, Polacy. Nie dopilnowaliśmy naszego majątku.

      Pani starsza pokazywała mi stare atlasy i mapy. Historia, która w szkole nigdy mnie nie interesowała, naraz stanęła przed moimi oczyma. Nasz kraj, który raz był, nawet całkiem pokaźny, to znów znikał. Potem znów pojawiał się, co prawda okrojony.               Potem już miał morza trochę.

      Pani starsza niemiecka wiedziała o rozbiorach Polski. Dziadek starszy niemiecki pochodzi z Bydgoszczy.

      Jadę pojeździć na rowerze. Dzisiaj mam trochę godzin wolnych, po ciężkiej pracy od rana do wieczora. Jestem w dolinie, troszkę na północ od Freiburga. Jakie tu pola z łanami zbóż, jakie hektary drzew owocowych, pola truskawek, na których pracują ludzie blisko ziemi, z chustkami na głowach. Żeby nie dostać udaru. Słonce tu ostre, jak już świeci. Nie wzięłam okularów, a szkoda.

      Wpatruję się w twarze ludzi przy truskawkach i usiłuję odgadnąć, czy to Polacy. I każdą, kupioną, przez panią Niemkę truskawkę widzę jako owoc potu moich rodaków.

      A może im płacą i są zadowoleni? Słyszałam, że na truskawkach można dużo zarobić, ale ludzie dobrych adresów byle komu nie przekazują. Dobry adres, to tam, gdzie płacą za robotę.

      Polacy jeżdżą tam co roku w to samo miejsce, w czasie ich polskiego urlopu. Polska pensja nie starcza na wszystkie opłaty w ciągu roku, wiec dodatkowy niemiecki zarobek, to jak miód na chleb. Cieszy bardzo i bardzo wspomaga.

      A w Polsce coraz mniej pól uprawnych, a coraz więcej łąk.

      Oj, niedobrze w tej Polsce.

      I to powinien być koniec mojego pisania na dzisiaj, ale czuję się w obowiązku dodać, ze jeżdżę do pracy w Niemczech od 3 lat. Nie pracuję na czarno, tylko za pośrednictwem polskich firm. I zawsze było wszystko, jak w umowie.Raz tylko zdarzyło mi się, że jakąś firma potraciła mi zaliczkę, której nie pobrałam Upomniałam się pisemnie, ostrożnie i przysłano mi zaległe pieniądze. Firma ta już więcej się do mnie nie odezwała, z propozycją wyjazdu do Niemiec.

      Na czarno ludzie zarabiają więcej niż ja, poprzez firmę. Cały Berlin podobno pracuje na czarno.

      Myślę, że poprzez firmę pracują ludzie sobie podobni, zarówno po stronie polskiej, jak i niemieckiej.

      Mogłabym to lepiej wyjaśnić, ale już starczy na dzisiaj. Idę zobaczyć, co robią staruszkowie. Może mnie potrzebują.

Wanda Ratajewska

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 08 czerwiec 2012 11:16

Pomyłka prezydenta Obamy

Ratajewska Myślę, że wyjdzie prawdzie na dobre. Gdzieś już słyszałam takie powiedzenia wcześniej w świecie. Takie przejęzyczenia. Odnośnie niemieckich obozów zagłady, które Niemcy tworzyli na terenach polskich, jako okupanci i najeźdźcy. To nie były polskie obozy zagłady. Powinny się te przejęzyczenia, te pomyłki skończyć . Trzeba o to walczyć. Bo są ze szkodą dla ludzi kiedyś zabijanych, unicestwianych. Masowo, całymi rodzinami, narodami. Teraz, po tej pomyłce, świat powinien usłyszeć dokładniej, czyje to były obozy i na jakiej ziemi.

      To mi przypomina lekcje, które prowadziłam, jako nauczycielka. Zauważyłam, że gdy się pomylę i potem sprostuję, to uczniowie świetnie pamiętają tę partię materiału. No bo nie codziennie pani się przecież myli. Więc nawet powtarzali to w rodzinie. Mamie, tacie. Poszerzali więc zasięg wiedzy, przekazywanej przeze mnie. Cały dzień o tym mówiono, jak to pani się pomyliła. Więc potem, czasami, specjalnie się myliłam i przyznawałam do tego, albo specjalnie udawałam, że nie wiem, jak powinno być. Wtedy nawet najgorszy uczeń czuł, że wystarczy trochę pomyśleć, żeby być lepszym od pani. A to już było coś. To była satysfakcja.

      Ci lepsi uczniowie wiedzieli o co chodzi, że ja ich tylko podpuszczam, żeby lekcja była ciekawsza, żeby poczuli się mądrzejsi, żeby zobaczyli, że warto myśleć . I żeby lepiej zapamiętali. A to było najważniejsze. Pamiętali wtedy nawet ci, którzy nie mieli dobrej pamięci, ani koncentracji na lekcji.

      I teraz też tak się stanie. Bo jeśli wytłumaczymy światu pomyłkę tak wielkiego człowieka, to świat to lepiej zapamięta i zrozumie. Więc świat musi zapamiętać, a przede wszystkim USA, że niemieckie obozy śmierci były w Polsce, bo Niemcy były naszym najeźdźcą. My możemy dodawać faszystowskie Niemcy i hitlerowskie Niemcy, albo naziści lub hitlerowcy, ale byli to po prostu Niemcy.

      Ucieczka od słowa "Niemcy", powoduje takie pomyłki. I Niemcy się nie wypierają i Niemcy o tym wiedzą, że bardzo nas, Polaków i innych skrzywdzili.

      Piszę o obecnych Niemcach, jako o poszczególnych zwykłych ludziach. Wiem, jak oni myślą, gdyż pracuję w Niemczech jako opiekunka ludzi starszych. Do rozmów o wojnie prędzej czy później dochodzi między mną, a staruszkami niemieckimi. Oni mają poczucie winy. Ale czują potrzebę mówienia o tym. Tyle złego narobili na tym świecie. Okropne rzeczy wyprawiali z Żydami, z ludźmi niepełnosprawnymi, ze swoimi antypolitycznymi.

      Więc prezydencie Obamo, mam nadzieję, że pana błąd, bardzo istotny dla Polaków błąd, zostanie poprawiony i że cały świat się dowie, że w czasie drugiej wojny światowej Niemcy mordowali Polaków, Żydów i inne narody. Nawet swoich, w niemieckich obozach zagłady, które były i na terenach polskich. Były to obozy masowego mordu tych ludzi . Niemcy zagazowywali tych ludzi, prowadząc ich niby do łaźni. Potem palono ich ciała. Tak, na terenie obozu były piece i wysoki komin.

      Świat się o tym dowiedział już w czasie wojny, w roku 1942. To zasługa pana Karskiego. I niech zasługą pana Karskiego będzie to, że świat się o tym dowie jeszcze i teraz, po wielu latach. Dobitniej, bo poprzez błąd.

      Prawda jest najważniejsza. Dla tych, którzy wtedy zginęli, którzy zostali zgładzeni. A najbardziej mi szkoda dzieci i ich matek. Jak można było... Niemcy, byliście potworami!         Dwa lata temu, gdy opiekowałam się 72-letnią starszą panią niedaleko Monachium - ona sama mi zaproponowała, że zawiezie mnie do Dachau. Ten obóz zagłady był na terenie Niemiec. Siedziała dwie godziny cierpliwie w samochodzie, podczas gdy ja chodziłam po kamieniach, bo kamieniami wyłożono obszar tego niemieckiego obozu zagłady. Widziałam piece do spalania ludzi . Ludzi! I rzeczkę, która łukiem płynęła i na pewno jej drugi brzeg był marzeniem więzionych w tym obozie. Z drugiej strony był wysoki mur i druty kolczaste. Jakie mieli marzenia, jakie myśli. Oni się bali, wciąż się bali. Na pewno nie rozumieli, dlaczego zabijają ich inni ludzie. Dlaczego zabijane są ich dzieci, całe rodziny. Dlaczego bezlitośnie nie pozwalają żyć na tej ziemi, jakby mordercy czuli się bogami. Oni też na pewno mieli nadzieję, nadzieję na przeżycie.

      Niektórzy się doczekali...okaleczeni śmiercią swoich.Tylko, dlaczego świat nie zareagował szybciej na taką krzywdę. Może dlatego, że prawda była za potworna.

      Wróciłam po chrzęszczących kamieniach do mojej niemieckiej starszej pani. Długo czekała na mnie. To była jej pokuta. Ona czuła się winna. Za swoich, co byli okrutni. Ta niemiecka staruszka. Czuła się w obowiązku pokazać prawdę... niemiecka starsza pani, swojej polskiej opiekunce.

***

      Szklanka gorącej herbaty nabrała dla mnie wartości, gdy kiedyś byłam na spływie kajakowym. Było to na Mazurach, wtenczas całkowicie deszczowych. Zgubiliśmy się tam, bez jedzenia, mieliśmy mokre śpiwory. Kilka dni płynęliśmy prawie bez przerwy. Od rana do wieczora. Goniliśmy nasz spływ, który, jak się potem okazało, był za nami. A nie przed nami.

      A jaka to była rzeka? Czarna Hańcza. Pozwalane pnie. Przedziurawił nam się kajak. Klapkiem zatykałam otwór, ale i tak siedziało się w wodzie. Wyjść na brzeg nie było gdzie. Gęstwina.

      Ciemno już było, kiedy zauważyliśmy przerzedzenie, dobiliśmy kajakiem do brzegu. Przeciągnęliśmy po trawie nasz dobytek. Mieliśmy pulpety w sosie pomidorowym, ale nie było otwieracza. Za pomocą noża udało nam się dostać do puszki. Jedzenie wydziubywalismy widelcem. Ciężko szło. Chyba się nie najedliśmy. Skakałam naokoło rozpalonego ogniska, żeby przygasić ogień, który chciał iść dalej.

      Oj, niebezpieczne to było.

      Potem znów kilka dni płynięcia. Brak jedzenia. Dobrze, że kajak załataliśmy na jakimś postoju. Deszcz padał i padał, całymi dniami. Wszystko mieliśmy mokre. I na sobie i w plecakach.

      Ciemnawo już było, gdy zauważyliśmy leśniczówkę. Było to dla nas wybawienie. Od rana nie widzieliśmy po drodze żadnego domu. Jednak nie mogli nas przyjąć. Mieli gości z Warszawy. Odchodząc, zobaczyłam szklankę z herbatą. Stała na stole. Patrzyłam na nią, jak zahipnotyzowana. Miałam na sobie mokre rzeczy, spałam w nocy na ziemi w mokrym śpiworze. Albo na mokrym sianie w stodole, gdzie w dodatku kapało na nos. Więc ta szklanka gorącej herbaty nie pozwoliła mi wyjść i nie zawracać ludziom głowy. Całkowicie mnie załamała. Zostałam na schodach i sie rozpłakałam.

      A potem, to już pamiętam, jak przez mgłę. Pani z córką zapakowały mnie do ciepłej łazienki. Zdjęły mokre ciuchy, ubrały w wielką niebieska sukienkę. Potem przychodzili wczasowicze mnie oglądać. Dochodziłam do siebie w kuchni, przy piecu. Nalali mi kielich wina. Nie wiedzieli, że nie jedliśmy od dwóch dni. Przenocowali nas, ci dobrzy ludzie. Nawet pan mnie na rękach przeniósł do stodoły, bo deszcz padał.

      Rano – pyszna jajecznica na skwarkach. Taka ciepła. I dobra. Pamiętam ją do dzisiaj. Oni nas wtedy uratowali. Pomogli . Ale ta szklanka z herbatą, która stała tak elegancko…             Taki luksus!

Wanda Ratajewska - Polska

Opublikowano w Teksty
piątek, 01 czerwiec 2012 11:12

Życie nasze polskie

RatajewskaJestem jeszcze w Polsce. Jak to dobrze być w Polsce. Człowiek czuje, że jest na swoim miejscu. Jeszcze tydzień tutaj i potem czeka mnie bardzo długa jazda na południe Niemiec. Zostałam polecona przez koordynatorkę – Niemkę i zdecydowałam się na tę ofertę. Dwoje staruszków ponad 90-letnich. On do opieki, ten płacący za mnie, i żona podobno całkiem zdrowa. Nie wierzę w całkiem zdrowe osoby w tym wieku, najczęściej po kryjomu biorą leki, żeby nie płacić firmie więcej pieniędzy za opiekunkę.

      Ja lubię mieć małżeństwo do opieki, bo wtedy nie jest tak nudno i mogę słuchać ich rozmów. Czasami są to tak dobre starsze małżeństwa, że aż się dziwię, że takie w ogóle istnieją.

      Więc będę jechać z domu do domu i przyjedzie po mnie mały busik. Nie wiem dokładnie, o której godzinie. Kierowca wysyła smsa, gdy jest już niedaleko. Rodzina niemiecka za niego płaci. Jest droższy od dużego autobusu, który jeździ od dworca do dworca, a nie od domu do domu. Duży autobus jedzie krócej, bo nie jedzie zygzakiem. Szkoda, że mi nie pasował i będę na pewno jechać z 18 godzin. Już tak kiedyś jechałam i obiecałam sobie, że nigdy więcej. Teraz znów...

      Dzień wcześniej wyjeżdża moja jedyna córeczka na zarobek do Niemiec. Ma 19 lat. W tamtym roku była w Holandii, pracowała przy taśmie z cebulkami tulipanów, 10 godzin dziennie. Z nadgodzinami 12 godzin. Zarabiała z 700 euro na miesiąc. Praca ta nic jej nie dała, poza tym że firma chciała ją znów w tym roku zatrudnić. Nie nauczyła się lepiej angielskiego.

      Jednak, mogło być gorzej. Mogła mieszkać w domku kempingowym, a tam było zimno w nocy. Mogła nie mieć pracy, czekać na tę pracę i jeść tylko na dzień torebkę ryżu, jak dziewczyny, które przyjechały później, w drugiej turze. Pojechała tam z chłopakiem, którego kochała, ale chłopak wciąż nie miał humoru. Już z nim nie jest. Teraz ma tylko kolegów. Widzę ich buty w przedpokoju. Największe buty ma chłopak w niej zakochany, jest najwyższy w szkole.

      Trzy dni temu weszłam po południu na Internet, na niemieckie strony, gdzieś tam dodałam CV córki i jej koleżanki i chwyciło. Jedna firma się odezwała. Potem przez dwa dni przypominałam jej język niemiecki. Ale nie tak, jak to w szkole z tą gramatyką, tylko najpotrzebniejsze zwroty. Ona ostatnio miała tylko j. angielski, bo zdawała maturę z niego.

      Nie, ona teraz mówi, że jej informatyka nie interesuje. Że chciałaby iść na fotografikę albo na grafikę komputerową. Więc szuka dalej innych miejsc do studiowania.

      Koleżanka miała łatwiej, bo ona lepiej znała j. niemiecki i z niego zdawała maturę. No i zadzwoniła do nich pani z Niemiec, prawdziwa Niemka, i od razu się na nie zdecydowała, bo określiła je jako bardzo inteligentne. Córka była bardzo zaaferowana po tym telefonie, mówiła, że rozmawiała z nią to po niemiecku, to po angielsku. Więc dziewczyny jadą, za kilka dni, na piękną wyspę i będą pracować jako kelnerki i będą miały niemiecką umowę i pełny pakiet ubezpieczenia. Na cztery miesiące musiały podpisać umowę. Dużo to, ale zobaczymy, ile wytrzymają. Chciałyby mieć trochę wakacji. Szykujemy ubiory, trzeba było kupić buty, pożyczyć taką portmonetkę na pasek. Wziąć dwie pary czarnych spodni. Ale będą przy morzu, oddzielone od niego lasem. Dzisiaj wszystko jeszcze przeglądałam w Internecie, czytałam opinie ludzi o hotelu… żeby nie wylądowały gdzieś… jak to bywa i się słyszy o dziewczynach polskich.

      Żartujemy, że jak córka wróci z tej pracy, to będzie nam gotować, serwować i sprzątać. Tam się wszystkiego nauczy.

      Zdaję sobie sprawę tego, że praca tam, w tej niemieckiej restauracji, to nie będzie sielanka. Za takie pieniądze Niemka by nie pracowała. Ale my tu, w Polsce, nie jesteśmy przyzwyczajeni do zarabiania większych pieniędzy.

      Jak za miesiąc będą wyniki egzaminu maturalnego córki, mąż będzie wszystko za nią załatwiał, wysyłał zgłoszenia na uczelnie.

      Nie może czekać, bo za miesiąc nie miałaby już tej pracy. Na rynek pracy niemiecki rusza wtedy gromada studentów, a część z nich studiuje germanistykę.

      Córka będzie starać się o miejsce na informatyce na trzech politechnikach – Gdańsk, Poznań albo Szczecin. Do Szczecina najłatwiej się dostać, ale to miasto mało prężne. W Gdańsku jest nasz syn, pracuje już w dobrej firmie, właśnie skończył informatykę. Córka miałaby tam opiekę brata. Poznań się rozwinął, ale to drogie miasto, bo mało ma akademików. Wszystko zależy od wyniku jej egzaminu maturalnego z matematyki. Córka twierdzi, że jej dobrze poszło. Teraz jednak mówi, że nie chce studiować informatyki, że to nudne. Ale po czym innym może nie być potem pracy.

      A ja jadę dzień później i już mój syn żałuje, że ja wyjeżdżam, że byłam tylko 26 dni w domu.

      Ale jadę na miesiąc, zarabiam 1100 euro. Dwie osoby. Wrócę i przyjedzie nasz syn z Anglii na trzy tygodnie. Najpierw z kolegami skoczą nad morze. Tam mają kolegę ze studiów, który ma wypożyczalnię przyczep kempingowych i zawsze do niego jeżdżą co roku. Nie trzeba jechać po niego na lotnisko w Poznaniu, bo kolega po niego pojedzie. Kolega rozstał się z dziewczyną, wrócił z Irlandii do Polski i teraz z powrotem wrócił do dawnych przyjaciół.

      Żyjemy teraz jak w ukropie. Trzeba szukać i rezerwować miejsca dla córki w busiku na tę niemiecką wyspę. Trzeba odżałować te 200 złotych. Taniej by było koleją lub może autobusem normalnym do Szczecina, a potem może następnym autobusem.

      I odnalazł się syn nasz, który zniknął z domu kilka dni temu. Przygotował się do wyjazdu, bo wziął kurtkę, a przecież był upał. Dzisiaj była wreszcie wiadomość od niego i mogłam uspokoić moją mamę.

      Najmłodszy syn –17 lat, dostał od syna , który jest w Anglii, Diablo 3. Na całą klasę tylko on ma to i walczy teraz po kilka godzin dziennie z... no właśnie, z czym? Mówił mi, ale zapomniałam. Z jakimiś stworami, potworami, w Internecie.

      W sądzie już trzeci rok ciągnie się sprawa spadkowa o ustalenie majątku naszego ś.p. ojca w bankach. Teraz poszła do wyższej instancji, po zażaleniu dwóch adwokatów. Sędzia będzie zmieniony. Banki nie chcą podać historii rachunków mojego ojca ani pieniędzy zainwestowanych. Mój tata za bardzo im ufał. Straciłam nadzieję, że uda nam się odzyskać jego pieniądze. Był strasznym dusigroszem, przez całe życie. Sprawa była zgłaszana do Komisji Nadzoru Finansowego. Była tam dwa lata, ale nic to nie dało. Banki się tylko "okopały", zorientowały się, jakie dokumenty mamy.

      Dawne polskie powiedzenie Pewne jak w banku powinno być zastąpione – Ludzie starsi, uciekajcie z banków! One cierpliwie czekają na waszą demencję.

      Bank, w którym tata miał główne swoje oszczędności, ma podobno przestarzały system informatyczny. Kasjerka wyszła na jesieni z więzienia. Siedziała cztery lata. Do prasy ta wiadomość się nie przedostała. Pracownicy banku jeżdżą co sobota na drogie zakupy do dużego miasta. Wszyscy razem, zawsze w tym samym składzie. Na koniec przepuszczają pieniądze na wyścigach konnych. Podobno mało zarabiają. A dobrze się mają.

      W telewizji "Szansa na sukces". Prowadzi Wojciech Mann. Lubię to. Ale to są powtórki. Dobre i powtórki. Mann to wspaniały człowiek. I nucę sobie tralala tralalalalalala, traalalala wypijmy za... Wypijmy za błędy tralala lala. Lubię gwizdać, to mam po tacie. Mąż nie lubi, jak ja gwiżdżę. Ile mogę, tyle gwiżdżę. Za to w Niemczech przy staruszkach mogę sobie pośpiewać i pogwizdać. Czasem razem z nimi. Prawie zawsze kończymy "Oczy czarneeee, gęba brudna, idź do domuuuuu, boś maaaruuudnaaaa". Oni i tak nie rozumieją słów, a ja rosyjskich słów nie znam. Cziornyje głaza, oder cziornyje oczi?

      Każdego dziadka i każdą babcię niemiecką da się rozśpiewać kolędą "Ciii-i-cha noc, święę-ę-ta noc".

      Tę kolędę mamy od sąsiadów właśnie. Przybyła do nas z Niemiec.

I jeszcze dodam tylko, że z pięciorga naszych dzieci, dwoje pierwszych synów nie musiało pracować w czasie studiów. Trzeci syn zaczął pracę od drugiego roku studiów, córka –już mając lat 18, jeszcze w ogólniaku. Jak tak dalej pójdzie i rząd Polski (kogo, czego?) nie będzie pomagał biednym dzieciom polskim, to już przedszkolaki będą pytać o pracę.

Wanda Ratajewska

Polska

Opublikowano w Teksty
piątek, 25 maj 2012 12:22

Wielka ucieczka

 Przybyliśmy w dzień przełamania muru berlińskiego i nas nie przyjęto.

      Z wielką walizą na naszym małym fiaciku, z trójką małych dzieci , wyruszyliśmy w daleką podróż, z zamiarem emigracji. Jesień 1989. Naszym celem był obóz amerykański we Frankfurcie nad Menem. Brat, który był w Szwecji, podał nam jego adres. Dojechaliśmy tam, chociaż w Polsce brakowało wtedy benzyny. Niemcy na nas patrzyli zdziwieni, oglądali się. Śmiesznie wyglądaliśmy, upchani w tak małym samochodzie. Nie wiedzieliśmy, jak trafić do obozu. Zaczepiłam jakąś panią Niemkę w płaszczu. Okazała się fajną kobietą i dużo nam pomogła. Załatwiła pilota, z którym jechałam ja, a za nami, w naszym fiacie 126p jechał mąż z dziećmi. Bez tej pomocy nie mieliśmy żadnych szans, żeby tam trafić. Obóz był pod Frankfurtem nad Menem.

      W obozie było kilku Czechów, kilku Polaków, a reszta to Murzyni i inni ludzie o ciemnej skórze. Nasze dzieci się ich bały, bo nigdy nie widziały ludzi o czarnej skórze. Bały się jednak krótko, bo zaraz na obiedzie, właśnie ci Murzyni podchodzili do naszych dzieci i zostawiali im swoje poobiednie jabłko. było ono bardzo, bardzo dobre. Jakby mieszanka moreli z jabłkiem. Teraz i u nas takie są.

      Zrobiliśmy błąd, bo nie wzięliśmy nocnika dla najmłodszego syna. Nie chciał się nigdzie załatwić. To był duży problem, największy. We Frankfurcie mówiono nam, żebyśmy po nocnik pojechali do marketu. Myśleliśmy, że taki market powinien wyglądać mniej więcej tak , jak nasze domy towarowe. Czyli – z dużymi wystawami. I z dużymi oknami. Przegapiliśmy wszystkie markety po drodze, bo bardziej one są podobne do bunkra ze swoimi małymi okienkami lub nawet bez. Ciężko było we Frankfurcie znaleźć miejsce do parkowania samochodu. Pamiętam, że wszyscy nam pomagali. Nawet policjant udostępnił nam swoje miejsce przed komisariatem, na pół godziny. Niechcący zaparkowaliśmy przed komendą policji. Gdy na stacji benzynowej pytałam się o drogę, to ze wszystkich samochodów do nas podchodzili ludzie, żeby nam pomóc. Minisamochód i dużo w nim dzieci o białych główkach.

      Największym naszym majątkiem i jedynym był czarny wazon. Miał namalowane złocenia i był to prezent, który dostał kiedyś mój tata. Wazon był opatulony bezpiecznie w ciuchy i leżał w walizie. Zamiast tego wazonu trzeba było wziąć nocnik. Wazon ten przywieźliśmy z powrotem do Polski i został potem stłuczony, podczas gry w piłkę nożną w dużym pokoju. My, rodzice, pojechaliśmy wtedy po zakupy. I wiadomo, jak to jest… gdy dzieci się nudzą.

      W tym obozie amerykańskim na początku się z nas ucieszono, ale potem kazano nam kilka godzin czekać. Poczęstowano nas obiadem. Mieliśmy nadzieję, że podróż już za nami. Podróż była długa, daleka i męcząca. W czasie rozmowy pan tłumacz, który był Polakiem, powiedział, że radzi nam, żebyśmy wracali z powrotem do kraju. Że jeśli teraz nie wyjedziemy, to potem możemy stać na granicy kilka godzin lub kilka dni. Nie chcieli powiedzieć dokładnie, co się stało. Ale sugerowali, że stało się coś ważnego... Nawet może i strasznego. Jakby wojna.

      Jeszcze tylko spytali się o wykształcenie. I nie wykorzystaliśmy tej szansy Zamiast powiedzieć, że jesteśmy inżynierami o tej samej specjalności, to bąknęliśmy... mąż – technolog, ja – nauczycielka. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby myśleć.

      Teraz wiem, że to był najważniejszy dla nas moment. Bo Niemcy inżynierów cenią.

      Nie mieliśmy pieniędzy na hotele , na adwokata , a trzeba było przeczekać jeden dzień. Były to akurat godziny przełamywania muru berlińskiego i Amerykanie myśleli może, że może być wojna. Dlatego nas nie przyjęli.

      Wróciliśmy. Z powrotem wspomogliśmy Polaków, którzy stali kilka kilometrów od granicy i nie mieli już benzyny, żeby do niej dojechać. Daliśmy im pół litra. W Polsce udało nam się ją kupić. Mieliśmy szczęście. Zauważyliśmy dostawę na jakiejś stacji benzynowej i ustawiliśmy się w kolejce, szczęśliwie wyprzedzając kilka samochodów. Postaliśmy ze dwie godzinki i mieliśmy benzynę na dojechanie do domu.

      W kraju dowiedzieliśmy się, co się stało w tym dniu w Niemczech. Może byśmy jeszcze po drodze zajechali do innego obozu dla Polaków, ale brak nocnika zaważył, że nie próbowaliśmy zostać. Nasz mały synek bardzo cierpiał. On musiał mieć swój nocnik. Więc trzeba było jechać do kraju.

      Gdzie byśmy byli teraz? Kanada, RPA czy Niemcy?

      I tu mógłby być już koniec, ale piszę dalej…

      A może nasz syn, jako taki maluch, wcale nie chciał emigrować. Jemu tu dobrze. Kończy studia – informatykę. Już pracuje. Praca go fascynuje. Wszystko go fascynuje. On będzie miał dobrze i w Polsce.

      Nigdy nam tak ludzie nie pomagali jak wtedy. Ale się nie udało tam zostać. Dlaczego natrafiliśmy tak pechowo akurat na ten dzień?

      Długo się szykowaliśmy do tego wyjazdu. Pamiętacie, jak to było? Trzeba było mieć konto i określoną ilość dolarów na tym koncie. Mieliśmy świnkę złotą, pieniążek od teścia. Napisałam do dalekiego wujka, który w lecie miał przyjechać do Polski, żeby założył nam konto, wpłacił na nie dolary, a my mu damy ten złoty pieniążek. Przeliczyliśmy, żeby wujek nie był stratny. Wujek już się nie odezwał. Pewnie myślał, że go chcemy nabrać i zamiast poprosić o pieniądze, to coś kręcimy. Pewnie nie mieściło mu się w głowie, że my, Polacy, mamy takie trudności.

      Konto w banku w końcu założył nam mąż mojej siostry, który był na delegacji w Austrii. Tam sprzedał nasz pieniążek za 150 dolarów i on nam założył to konto. Jak już się miało założone konto, to pieniądze można było wpłacać...

      Potem znów stanie w kolejkach całodziennych po paszporty. W kolejkach tych sprawdzano obecność kilka razy w ciągu dnia, a tu w domu dzieci opiekować się musiały dziećmi.

Nie udało się. Moja mama zawsze wierzyła w przeznaczenie. Nie dane nam było.

      Tyle się natrudziliśmy i na nic.

Wanda Ratajewska

Polska

Opublikowano w Teksty
piątek, 18 maj 2012 10:39

Niemcy, to moi dobroczyńcy...

Niemcy to moi chlebodawcy. Gdyby nie ten kraj, moja rodzina umarłaby tu z głodu. Moja wielodzietna rodzina. Tak, ja jestem matką pięciorga dzieci. Zostawiam swoją rodzinę, zostawiam męża i dzieci i jadę tam na zarobek.

      Opiekuję się ludźmi starszymi. Całe życie się kimś opiekuję. Najpierw moimi dziećmi... jeszcze nie wszystkie są odchowane.

      Cieszę się, że mam tę pracę. Co prawda dzieci za mną tęsknią, wszyscy tęsknimy za sobą, licząc moje dni do przyjazdu, ale jest za co zapłacić za mieszkanie, opłaty i starcza na jedzenie. Na więcej już nie starcza, a przydałoby się okna wymienić. Wszyscy mają okna wymienione, tylko my nie. W dodatku pomalowałam je kiedyś na różne kolory. Na leciutkie pastelowe kolory. Na pomarańczowo – okno w kuchni, dalej na zielonkawo, następne na niebieskawo. Przed sześciu laty wyglądało to pięknie, aż się dziwiłam, że ludzie nie wiedzą, jakie piękne farby są teraz w sklepach. Teraz jednak przydałoby się okna wymienić, bo w syna pokoju przecieka.

      No dobra, może kiedyś mnie na to będzie stać. Na razie nic nie kupujemy do mieszkania, ubrania czasem kupujemy w szmateksie – sklepie z noszonymi ubraniami, ale jak jest najniższa cena. Zawsze coś tam się wybierze komuś z rodziny.

      Więc cieszę się, że mam na życie, że moja rodzina nie przymiera głodem i że mnie na ten szmateks stać. A dzięki komu to? Dzięki sąsiedniemu narodowi. Dzięki Niemcom.

      My sobie nawzajem pomagamy. Ja pomagam staruszkom niemieckim, oni mi. Jest to symbioza.

      Państwo niemieckie płaci swoim staruszkom pieniądze za opiekę, w zależności od stopnia niepełnosprawności. Dopłacają trochę i mają mnie. Na całe 24 godziny.

      A ja nie dość, że się nimi opiekuję, to jeszcze dbam o ich myśli, żeby nie były za smutne. Więc malujemy sobie, więc śpiewamy sobie... Jestem gaduła, więc gadamy. O tym, co było, co mogło być. I czasem czuję, że coś zrobiłam dobrego, że tam, w przeszłości coś uporządkowałam. Łatwiej teraz o niej myśleć.

      Że zmieniłam nastawienie, bo już starsza pani nie myśli o sobie "ich bin alte Kuh", czyli po niemiecku "ja jestem stara krowa". Ja, Polka, uważam, że krowa to sympatyczne zwierzę, czy młoda, czy stara. Stara krowa tym bardziej jest sympatyczna. Więc uczę starszą panią niemiecką, żeby z sympatią na siebie patrzyła, chociaż jest stara.

      I gotuję im zdrowo. I piekę serniki.

      Minusem moim jest to, że lubię wprowadzać trochę zmian. Na przykład ostatnie święta wielkanocne spędzałam w Niemczech, bo święta płatne dwukrotnie. Chciałam umyć okna w kuchni, ale na parapecie leżało za dużo rzeczy. Nie mogłam otworzyć okien. Więc pomyślałam, zrobiłam pani starszej jej własną szufladę, na jej własne rzeczy, i to była szuflada łatwa do odnalezienia oraz dobrze oświetlona. Na samej górze i przy oknie. Przeniosłam z tej szuflady rzeczy do innej, a z innej jeszcze gdzie indziej. I wszystko grało. Pani starsza miała luksus – miała swoją własną szufladę i mogła teraz luksusowo wyglądać przez okno, opierając się o czysty i pusty parapet.

      Przyzwyczaiłyśmy się do tych niewielkich zmian, a tu dostaję telefon z firmy, że córka tej pani mnie nie chce, bo się szarogęszę. Bo ledwo przyjechałam, a już tyle zmian. Z córką się prawie nie widywałam, młodsza o 47 lat od swojej matki. Porozmawiałam więc z córką. Jej nawet do głowy nie przyszło, że okna umyłam, że rzeczy babci są w szufladzie. Nic nie wyrzucałam. Potem spytałam obie panie, czy zmienić z powrotem, tak jak było. Bo ja na to potrzebuję tylko pięciu sekund. Ależ nie... nie, nie, nie. I już wszystko było dobrze.

      Ta moja tendencja do zmian, do ulepszania, nie jest dobra na Niemcy. Oni się przyzwyczajają.

      Ale oni, jako naród, mają bardzo dobrze. Przez te lata, po wojnie, dorobili się dużych majątków. Dużych domów, z ogrodami. Wszystko u nich jest takie solidne. Każda rzecz jest droższa od tej, którą mam w domu. Nawet taki otwieracz do puszek.

      Ale oni wiedzą, że nie dorobili się tego tylko własną pracą. Niemcy wiedzą, że dużą pomoc uzyskali od USA. W roku 1949 zaroiło się tam od towarów angielskich i amerykańskich w sklepach. I naraz, w ciągu jednego tygodnia do kraju wszedł dobrobyt. I jest do dzisiaj.

      Dużo się też zarabiało w amerykańskich firmach.

      My tak dobrze nie mieliśmy.

      Ale dobrze, że Niemcy są bogaci. Bo co by nasza rodzina zrobiła.

      My mamy problemy finansowe od 2009 roku. Wcześniej żyliśmy skromniutko, chowaliśmy nasze dzieci, ale starczało nam na życie, na jedzenie. Jesteśmy oboje inżynierami chemii. Dodatkowo jeszcze mamy i inne umiejętności. Ja zrobiłam studia podyplomowe – matematyka. I fizykę mi uznano, mogłam jej uczyć w szkole, bo na politechnice mieliśmy jej dużo godzin.

      Więc my stosunkowo późno potraciliśmy swoje prace. Ja, na skutek wypadku samochodowego. ZUS twierdził, że jestem zdrowa, zdolna do pracy, a ja nie byłam zdolna do dojazdu do pracy. Musiałam dojeżdżać 30 kilometrów, ale przed laskiem, z którego to skarpy fikołkowałam samochodem... Przed tym laskiem zawsze zawracałam. Nie wiedziałam, dlaczego. Strach. Strach przed tym miejscem był we mnie.

      Mąż stracił pracę niedawno, stosunkowo niedawno. Zakład rozwiązano.

      Więc od 2009 zaczęłam jeździć do Niemiec. Mieszkamy w małym mieście, tu pracy nie ma.

      Inne rodziny już wcześniej musiały zarabiać na chleb poza granicami kraju. Wtedy już obiło mi się o uszy, że jacyś wredni rodzice zostawili swoich sześcioro dzieci w domu, a sami sobie pojechali na zarobek do Niemiec czy do Anglii. Nasze państwo chciało im te dzieci zabierać. Jacy niedobrzy rodzice!!! Ale przecież, jak się ma dzieci, to dzieci muszą jeść.

      Niemcom już przy trójce dzieci nie opłaca się matce pracować. Takie mają dofinansowania od państwa. Przy szóstce dzieci mieliby dużą pomoc i by nie musieli wyjeżdżać daleko, dzieci zostawiać. Bo to przecież nonsens.

      Czyżby światem rządzili ludzie, którzy nie są stworzeni do założenia rodziny? Czyżby Polską tacy ludzie rządzili? Nie, na pewno mają po dwójce dzieci maksimum i wszystkie ustawy tworzą pod taki schemat. Rodzinny. Ale co ja będę filozofować…

      Mąż opiekuje się teraz domem, dziećmi. Brakuje mu pracy zawodowej, ale co by było tutaj bez niego? Nie mogłabym spać po nocach w tych Niemczech. Przecież to, co robi w domu, jest bardzo ważne. Gdyby Niemcy jego chcieli do pracy na opiekuna, tobyśmy się wymieniali. Raz ja bym była w domu, raz on. Ale Niemcy do takiej pracy chcą tylko kobiet.

      Więc matka musi jechać i cieszy się ta matka, że dzieci biedy nie muszą cierpieć. Patrzę tylko, że nasza rodzina niczego się nie dorobiła. I na chleb nam brakuje. Jak to jest, w porównaniu z tymi Niemcami. Ale nie ma co się nad sobą użalać. Na pewno im dalej na wschód, tym biedniej.

      Inne rodziny już wcześniej musiały być rozbite, nawet nie wiedzieliśmy, jak źle jest w Polsce. Państwo nam prawie nic nie pomagało, ale my jeszcze stosunkowo długo mieliśmy pracę.

      Ale nie ma co narzekać. Teraz jestem w Polsce, przyjechałam na dwa tygodnie i jest mi dobrze. Córka ma maturę i nawet dobrze napisała poziom rozszerzony z matmy. Może pójdzie śladami starszego brata, na informatykę. Nie jest to miły zawód, a na studiach trzeba nieźle gimnastykować mózg, ale pracę po tym może znajdzie.

      Na takie studia nie pójdą dzieci ludzi bogatych, po wielu korepetycjach. Za ciężko.

      Tylko że dociera do mnie, że moja praca już nie wystarcza. Musiałabym w ogóle do domu nie przyjeżdżać. Każdy przyjazd do domu to brak zarobku.

      Więc od rana mówię już do męża po niemiecku. Uczę go.

      Niemcy to nasi chlebodawcy.

      Niemcy to nasi dobroczyńcy.

Wanda Ratajewska

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.