A+ A A-

Wyleczyć duszę i ciało. U Dzikiego Mietka nad Chanchamayo - Andrzej Kumor rozmawia z Mieczysławem Sobczakiem

Oceń ten artykuł
(12 głosów)


        Andrzej Kumor: Panie Mietku, może zaczniemy od tego, jak to się stało, że Pan akurat trafił do Peru? Wiem, że szukał Pan jakiegoś ratunku dla siebie, był Pan chory, mieszkał Pan wtedy w Stanach Zjednoczonych, jak to było?

        Mieczysław Sobczak zwany przez Indian Dzikim Mietkiem: Zanim byłem chory, byłem po raz pierwszy w Peru w 91 roku razem z bratem mojej byłej żony. Byliśmy nielegalnie w Peru samochodem.

        Przejechaliście z innego kraju nielegalnie?

        Przyjechaliśmy ze Stanów. Długa historia, ale dotarliśmy. Nie było nas prawie pięć miesięcy. No i wróciliśmy. Wyjechaliśmy do Meksyku, a nie mieliśmy dokumentów itd. i nas nie chcieli wpuścić z powrotem do Stanów, więc tak różnymi drogami, najpierw przez Mexico City, później przez Jukatan, później Gwatemalę, aż dotarliśmy do Peru.

        A w jakimś celu konkretnym czy turystycznie?

        Nie było konkretnego celu, jechaliśmy do przodu. Wtedy usłyszałem o takim panu Zakrzewskim, który miał hotel Polonia – już nie żyje – i przez niego poznałem ojca Szeligę, ale to był 91 rok.

W jakich miastach był Pan w Peru? Gdzie był hotel Polonia?

        – To było w Limie, w dzielnicy Miraflores miał hotel Polonia.

I pan Zakrzewski Pana zachęcił, żeby zamieszkać w Peru?

        Nie, on mnie nie zachęcił. Po rozmowie z ojcem Szeligą, on stwierdził, że skoro interesuję się Indianami w Ameryce Północnej i trochę leczeniem, to chciałby się ze mną spotkać i porozmawiać o ziołach peruwiańskich. I tak przez dwa popołudnia żeśmy gadali o tych ziołach, i później, jak zacząłem jeździć, od 92 roku zacząłem wozić wycieczki...

Wycieczki ze Stanów do Peru, do ojca Szeligi?

        Nie tylko do Szeligi, w ogóle żeby zwiedzić Machu Picchu, Arequipa itd., dookoła. Później była Boliwia, później Argentyna, trochę Chile, Brazylia. Tak żeśmy jeździli po całej Południowej Ameryce.

Mówił Pan, że interesował się Indianami, mieszkał Pan wśród Indian Nawahów?

        Mieszkałem przez drogę, na początku to tylko przez drogę był rezerwat Indian Nawahów po drugiej stronie, ale później wykupiono te tereny, dano im tereny w innym miejscu, później miałem więc do Indian już tak przynajmniej ze 30 mil.

  Ale znał się Pan z nimi bezpośrednio?

        Tak. Dosyć dobrze się z nimi znałem. Nie tylko z Nawaho, tak samo z Apaczami, tak samo z Hopi czy z Zuni.

Wszyscy z Nevady, Nowego Meksyku, w tych okolicach?

        W Nevadzie praktycznie nie ma Indian. Jeżeli chodzi o rezerwat Nawahów, to najwięcej jest na terenie Arizony, później Nowy Meksyk, Kolorado i trochę Utah. Ten rezerwat jest wielkości trzech czwartych Polski. W Arizonie jest 19 różnych rezerwatów.

W 91 roku pojechał Pan do Peru pierwszy raz, potem woził Pan wycieczki i jak to się stało, że postanowił Pan przenieść się ze Stanów Zjednoczonych do Ameryki Południowej?

        Zacząłem zauważać już od 2000 roku, że każdy mój wyjazd i powrót kończy się trochę źle, tzn. zaczyna mi szwankować zdrowie. Jadąc do Peru, zaczyna wszystko wracać do normy, zaczyna być dobrze. Przyjeżdżam do Ameryki – zaczyna być coraz gorzej. Od 2003 roku zacząłem używać tlenu, na początku tylko w nocy, na jedynkę tylko nastawiony, ale później coraz więcej, aż stwierdziłem, że cały czas muszę używać, to już było bardzo źle.

Ze względu na jaką chorobę Pan używał tlenu?

        Któregoś dnia mój pracownik – on był emerytem wojskowym – dostawał tlen, więc ja tak od niego brałem trochę, dopłacałem. I któregoś dnia przyszedłem do sklepu i on zobaczył, że jestem cały siny. Zamknął sklep i zawiózł mnie do szpitala, do ośrodka takiego. Tam zrobiono mi prześwietlenie i pyta się lekarz, czy małem kiedykolwiek zapalenie płuc. Mówię, że parę razy, w dzieciństwie. Ale on mówi, że to zwapnienie wygląda dziwnie, więc zrobił mi jeszcze prześwietlenie z boku i stwierdził, że to nie jest zwapnienie, tylko kule. Dwie dosyć duże kule. Wysłał mnie na specjalne badanie krwi, na markery, i stwierdzono, że mam bardzo rozwinięte nowotwory, i nie tylko w płucach. Kazano mi iść na CAT scan, ale miałem niezbyt dobre ubezpieczenie, musiałbym czekać ok. dwóch tygodni na tomografię, więc pojechałem do Meksyku, bo w Meksyku, raz – że jest taniej, a po drugie – robią od ręki. No i zrobili mi, a właściwie zrobili mi tylko płuca i głowę, górną część, nie zrobili mi całości. Jak przyszedłem po wyniki po południu, to lekarz mówi mi, że szkoda, żeśmy ci nie zrobili całości, ale teraz już tego nie można zrobić, bo nie można jeden po drugim CAT scanu robić. Ale mówi, że to jest gorzej niż źle, bo patrząc na twoje wyniki krwi i na to, co widzimy, to szanse są bardzo małe, bo jesteś za słaby na chemioterapię, na radiację; operacji się nie da zrobić, bo nie dość, że są guzy, to jeszcze jest naciekowy system i dlatego trzeba by było całe płuco usunąć jedno i drugie. A co, bez płuc się nie da żyć, z jednym jeszcze można, ale bez dwóch się nie da. Raczej – mówi – płuc się nie przeszczepia. No i stwierdzono, że jak dobrze pójdzie, to miesiąc wytrzymam, i to będzie wszystko. Wtedy zdecydowałem się przyjechać do Peru.

Na stałe?

        Nie, jeszcze nie na stałe. Już wiedziałem dużo o leczeniu, no i przyjechałem i tak to się wszystko zaczęło.

  Jak się Pan zaczął leczyć? Ma Pan wyrok śmierci praktycznie i jedzie Pan do Peru, gdzie skierował Pan pierwsze kroki?

        To nie jest takie trudne. Wbrew pozorom rak jest jedną z łatwiejszych chorób do wyleczenia, ale mały problem – nowotwór, jak każda choroba, jak to Indianie mówią, wymaga zmiany. Jak by to powiedzieć, to jest komunikacja duszy z ciałem, bo bezpośrednio nie ma takiej komunikacji. Więc przez chorobę się z nami komunikuje, że idziemy niewłaściwą ścieżką, żeśmy zbłądzili i wymaga od nas zmian. Ciężko to odkryć, czego dusza od nas wymaga, ale można. Można próbować przynajmniej. Jeżeli odkryjemy, czego od nas chce, to dosyć łatwo można się wyleczyć. Ale nie tylko. Przede wszystkim wymaga to bardzo drastycznych zmian. Jeżeli chodzi na przykład o nowotwór płuc, to praktycznie nie ma udowodnionego na świecie ani jednego przypadku, kiedy przy pomocy chemioterapii, czy radiacji, czy operacji został wyleczony ten nowotwór, dlatego że te metody nie działają same przynajmniej. Jeżeli to jest dodatkowo coś, jak by powiedzieć, łączone, tak jak to się robi tutaj, w Peru, tak zwana medycyna zintegrowana, gdzie się stosuje i medycynę akademicką, i naturalną, to jest co innego. Ale jeżeli chodzi o samą akademicką, to jest bezsilna w tym wypadku. Nie ma po prostu szans. Tu jest też psychoterapia bardzo ważna, wiele takich podejść razem wziętych. Zmiana diety, zmiana otoczenia, to wszystko razem działa.

  Pan to wszystko zrobił?

        No tak, ale niezupełnie do końca, bo jak większość Polaków, jak się troszeczkę poprawi, to zaczyna się wracać do starych nawyków. Ja niezupełnie wróciłem do nawyków, ale miałem zaproszenie do Chicago na parę odczytów na temat Indian, na temat Peru, i zdecydowałem się pojechać, chociaż lekarz prowadzący mi odradzał. Raz, że tutaj jest ciepło, tam jest zimno, wrócisz do starej żywności, do tego wszystkiego, i może być to koniec z tobą. Jak, mówi, zostaniesz jeszcze miesiąc, to wszystko będzie już OK. Ale zdecydowałem się pojechać. Pamiętam, miałem bilet chyba na 15 stycznia, a 3 stycznia musiałem wszystko przełożyć i wracać natychmiast do Peru, bo jakbym nie wrócił, jakbym chociaż tydzień później wrócił, to już by się nie dało uratować, bo przerzuty nastąpiły na oskrzela i po prostu blokowało mi wszystko.

  Nie mógł Pan oddychać?

        Tak.

      Wrócił Pan do Peru i tak od razu się Pan wyleczył?

        Nie, tym razem to trwało już cztery miesiące, a nie tylko miesiąc. Ale udało się. Z tym że to nie bez kozery nowotwór zjadł mi, jeżeli chodzi o prawe płuco, 70 procent, a o lewe przynajmniej 40 procent.

  Ale się zatrzymał?

        Zatrzymał się, pomału następuje regeneracja. Ale jeżeli chodzi o płuca, to nie jest to łatwa regeneracja. To długo trwa. A jeżeli chodzi o to, co miałem w żołądku – bo miałem dwa guzy nieduże – jeden wielkości dużej pomarańczy miałem w jelicie grubym, to dosyć szybko udało się usunąć, bo już po dwóch tygodniach. Tu są takie owoce, guanabana, z tej rodziny jest jeszcze annona, cherimoya. Najważniejsza jest guanabana, bo ona ma duże właściwości lecznicze, dużo alkaloidów itd. I ma wszystko, czego potrzebuje organizm, ale nic, czego potrzebuje nowotwór. I wystarczy te owoce przez dwa – trzy tygodnie jeść, ale nic więcej. Można pić wodę, ale nie wolno nawet soków z innych owoców, jak z tej guanabany, annony i cherimoi, co jest trochę trudno wytrzymać.

        Pierwszy tydzień jest OK, ale już w drugim tygodniu naprawdę człowiek by zjadł konia z kopytami, ale to nie tylko że się człowiekowi chce, tylko rak tego chce. Ale po prostu można go zagłodzić i w ten sposób najłatwiej usunąć go z układu trawiennego, czyli żołądek, jelito. To wtedy się podaje przez sondę sangre de drago, czyli smoczą krew, i to powoduje oderwanie od ścianek żołądka czy jelita grubego i następuje wydalenie. A z płucami, to robi się z liści i korzonków tej guanabany taki proszek, trzeba ten proszek wdychać i wszystkie te zanieczyszczenia wychodzą. To też nie jest przyjemne, ale jedyne skuteczne.

Jak dawno to było, kiedy podjął Pan to leczenie?

        W 2005 roku to miałem. Zaraz będzie już 12 lat. I jakoś nawrotu nie ma.

     Ale Pan zmienił życie, przeszedł Pan przez zwrotnicę i już do Stanów Zjednoczonych nie wrócił?

        Na pewno, nie wrócę, ze względu na to, że nie widzę sensu powrotu; nawet na ślub mojego syna nie pojechałem ze względu na to, że nawet jak jadę do Limy, to po paru dniach już się czuję źle, bo tam nie ma świeżej żywności, bo ta żywności ma przynajmniej jeden – dwa dni, zanim dotrze do Limy. A u nas wszystko jest świeże i to jest bardzo ważne.

  Niech Pan powie, jaki był ten początek, jak Pan trafił do tej miejscowości, gdzie Pan teraz mieszka, jak daleko jest to od Limy, jak to się stało, że Pan tam osiadł?

        To jest 305 kilometrów od Limy, po drugiej stronie Andów.

Jaka to miejscowość?

        La Merced.

   Jak tam się jedzie?

        Najlepiej autobusem. Można samochodem, ale to jest bez sensu, bo autobusem to po prostu wsiada się i na przykład w nocy jest się za sześć godzin, a w dzień osiem – dziesięć godzin.

Czemu w dzień jest dłużej? Ruch jest większy?

        Większy ruch i w dzień stają na posiłek, w nocy nie stają, jedzie się cały czas.

Dlaczego akurat do La Merced Pan pojechał z Limy?

        Jak byłem w Iquitos, to wtedy lekarz prowadzący powiedział, że najlepiej by było, jakbyś miał możliwość dostać guanabanę. U nas, mówi, ona jest trzy-czterodniowa, bo musi dotrzeć do Limy i z Limy samolotem do nas, bo w naszym regionie ona nie występuje, a nawet jak występuje, to nie ma właściwości leczniczych. To tak samo jak w Meksyku ją posadzono, czy na Dominikanie czy gdzie indziej.

  Wtedy postanowił Pan tam kupić kawałek ziemi, dom, jak to było?

        No, niezupełnie. Moja żona pochodzi z Iquitos.

  Poznali się Państwo w Iquitos?

        Poznaliśmy się tam na studiach. Ona studiowała medycynę zwykłą, jako pielęgniarka, ale w związku z tym, że tutaj wszyscy medycy – obojętnie czy to będzie farmaceuta, czy lekarz, czy dentysta – muszą zdać egzamin z medycyny naturalnej, czyli ziołolecznictwa, fitoterapii. No i żeśmy się poznali na jednym z kursów i do tej pory to wszystko jakoś się toczy. Tam mi wtedy powiedziano, że jeżeli znam kogoś w okolicach Satipo, La Merced, San Ramon, to żebym najlepiej się tam przejechał. Tam jest świeża i najlepsza guanabana. I właśnie tak przyjechałem. Tutaj znałem parę osób i tak zacząłem tu leczenie, głównie w San Ramon, później znalazłem działkę w Satipo, jeszcze wcześniej w La Atalaya, no a później kupiłem tu, w La Merced, i tak zostałem.

W którym roku Pan tam osiadł?

        To znaczy pierwszą działkę tu kupiłem chyba w 2001 roku, ale już miałem działkę w Atalai w 94, później miałem w Satipo, San Pedro, parę działek pokupowałem w różnych miejscach, bo wiedziałem – zresztą to mi Indianie powiedzieli bardzo wcześnie – że cały system w Stanach się załamie, i konkretnie powiedzieli, że w 2008 roku na jesień. Jak ja to mówiłem Polakom, to nikt nie chciał wierzyć. Ale tak się wszystko składało.

  Mieszka Pan teraz w La Merced nad rzeką, czy to jest dopływ Ukajali?

        Chanchamayo, jakby patrzeć od źródeł, to jest Amazonka, bo to jest dopływ do tych głównych rzek. Zaczyna się w górach, później jak od nas idzie dalej, zaraz za moim kolegą, który mieszka ode mnie 10 kilometrów, to spotykają się dwie rzeki, Ene i Perene i tworzą rzekę Satipo, która dopływa do rzeki Tambo, i tam, jak łączy się z Urubambą, to tworzy rzekę Ukajali, a gdy Ukajala łączy się z rzeką Maranon, to tworzy Amazonkę, tak według tych starych przepisów jest. Oficjalnie uznaje się Amazonkę dopiero na 50 kilometrów przed Iquitos, od tego miejsca, gdzie spotykają się Maranon i Ukajali. Zresztą koło Iquitos jest 10 dużych rzek, które wpływają do Amazonki.


Przyzwyczaił się Pan do życia tam, jest to już Pana świat, już Pan tam osiadł?

        Przyzwyczaiłem się, choć trochę trudno, ciężko się przyzwyczaić, szczególnie w starszym wieku, bo to jest zupełnie inny świat. Przede wszystkim, tak jak to fajnie taki ksiądz Heniek powiedział – Pan Bóg stworzył tu raj, tylko mały problem, dał niewłaściwych ludzi, bo tu ludzie są wyjątkowo leniwi. Ja się wcale im nie dziwię, mają wszystko, czego potrzebują, więc po co nadmiernie pracować, jak jutro będzie też dzień taki sam, najwyżej może popadać. A niczym się nie różni. Jak jestem tutaj dziewięć lat, to jednej nocy było bardzo chłodno, bo było plus 18 stopni, to wszyscy chodzili przeziębieni. Teraz wczoraj w nocy były 22 stopnie, to też wszyscy chodzą bardzo podziębieni. Najwyższa temperatura tu jest 31 stopni. Tak że waha się od 23 do 27 stopni cały rok.

Mieszkają tam w okolicy jacyś Polacy?

        Jest nas już teraz 20 rodzin w okolicy, z tym że teraz jedna osoba z Kanady się przeprowadza, to będzie ode mnie z kilometr tylko, a tak następny to jest siedem kilometrów, później dziesięć kilometrów, w drugą stronę pięć kilometrów, później osiem kilometrów. W takim okręgu do 20 kilometrów mieszka 20 rodzin.

Utrzymujecie ze sobą kontakt na bieżąco, co dziennie?

        Różnie to bywa. Spotykamy się dosyć rzadko. Na przykład tutaj ci, którzy mieszkają przy głównej drodze, to właśnie dwóch z Kanady mieszka, taki Gienek i taki Marian, pozostali to są ze Stanów albo bezpośrednio z Polski. Są trzy małżeństwa bezpośrednio z Polski.

     Co się tam robi, z czego żyć, chyba że się ma emeryturę czy inne źródło dochodu?

        Emeryturę to tylko ja mam i Staszek, reszta nie ma emerytury. Utrzymuje się głównie z tego, co uprawia. Zresztą co potrzeba do życia? Tutaj naprawdę niewiele potrzeba.

Ale ma Pan prąd na przykład, rozmawiamy przez Skype, miasto też funkcjonuje, usługi są.

        Ale taki Andrzej z Kaśką, oni są z centralnej Polski, nie mają prądu, mają solar system, dwa solary – jeden na oświetlenie, jeden na komputer. I to wszystko. Do najbliższego sąsiada mają półtora kilometra, do sklepiku przez góry mają prawie trzy kilometry, do  wioski. I tak sobie żyją. Oni bardzo rzadko schodzą tu na dół. Może dwa razy do roku.

  Żyją z tego, co sami uhodują?

        Tak, żyją z tego, co uhodują, Kaśka pomaga matce przez Internet w prowadzeniu księgowości, a Andrzej trochę robi, pomaga, w budowlance, zakłada solary ludziom, bo on jest elektrykiem. I tak sobie żyją.

  Jak to jest z imigracją? Można przyjechać, kupić i mieszkać w Peru, nie robią problemu?

        Jest tutaj parę systemów. Pierwszy system jest przez małżeństwo, niby najprostszy, ale no, nie polecałbym.  Drugi system to jest przez inwestycję, trzeba zainwestować 100 tys. soli, czyli ok. 30 tys. amerykańskich dolarów, czyli zamrozić na około 3 do 6 miesięcy te pieniądze. Teraz jest tu troszeczkę trudniej, bo trzeba pokazać, skąd się ma te pieniądze. Nawet jak ktoś przywiezie ze Stanów czy z Kanady, to trzeba mieć udowodnione, że się te pieniądze miało na koncie itd. To nie jest już tak proste jak kiedyś. Dlatego że kiedyś nadużywano tego, na przykład przyjechała jedna rodzina, to po trzech – czterech miesiącach można było wyciągnąć te pieniądze i użytkować na inwestycje. A oni na przykład pożyczali komuś innemu, zwłaszcza Chińczycy tak kombinowali. Koło nas w takim mieście San Ramon to się namnożyło w ciągu chyba trzech lat około 30 tys. Chińczyków.

Z Chin Ludowych czy z Tajwanu?

        Różnie, i z Tajwanu, i z Chin Ludowych, i z Hongkongu. Na przykład naszym alcalde, czyli merem, jest Chińczyk, trzecią kadencję będzie niedługo. Ale jest bardzo dobry, ludzie go lubią, chociaż bardzo słabo mówi po hiszpańsku – żonę ma, która tłumaczy. Ale jest bardzo dobrym gospodarzem, więc go wybierają.

  A ile to miasto liczy mieszkańców?

        Nasze miasto łącznie, według spisu, ma 130 tys. mieszkańców, ale samo centrum i samo to najbardziej skupione to jest może 45 tys. Reszta to są po górach takie dzielnice. Tak jak ja jestem sześć kilometrów od centrum, ale ta nasza dzielnica Nijandaris też się zalicza. Tam gdzie Staszek mieszka, tam jest 16 kilometrów od centrum, i dalej należy do La Merced. Czyli tak bardzo rozrzucone to jest.

  Pan prowadzi taki pensjonat, klinikę?

        Hotel. Prowadziłem klinikę, ale już nie prowadzę. Przynajmniej przez jakiś czas nie mam zamiaru, bo jednak nasi rodacy potrafią trochę zajść za skórę. Więc teraz prawdopodobnie ten kolega Marian, który przyjedzie, ma zamiar ode mnie wypożyczyć restaurację u góry i czwarte piętro.

    Pan pobudował tam dom?

        Jest dziewięć pokoi. Chcę zrobić taką klinikę regeneracyjną.

    Sanatorium?

        Tak. Dlatego że dużo ludzi, właściwie to każda nacja, nawet Kanadyjczycy mają dwie takie kliniki, i coraz więcej ludzi ma problemy, przede wszystkim dlatego, że ta wasza żywność, raz, że jest uboga w minerały i witaminy, za to ma dużo kalorii i białka, a organizm jednak potrzebuje tych minerałów, a nie ma ich skąd wziąć. Więc wystarczy, jak przyjedzie tutaj na taką sześciotygodniową do dwóch miesięcy kurację, najpierw oczyszczającą, później uzupełniającą, to na 3 – 4 lata wystarczy później. I dlatego stało się to bardzo modne. Pierwsi to Amerykanie zaczęli robić, później Niemcy. Amerykanie mają pięć klinik tutaj i mają chyba cztery w dżungli i dwie w Limie kliniki nowotworowe, gdzie leczą metodą zintegrowaną. Tylko że to są bardzo drogie kliniki i trudno się do nich dostać. Na przykład te w dżungli koło Tingo Maria, to tam o tym, czy ktoś zostanie przyjęty, czy nie, decyduje szaman pierwszy, a później psycholog, a dopiero na końcu lekarz. Jeżeli szaman czy psycholog powie nie, nie jesteś gotowy, to żadne pieniądze ani nic nie pomoże. Miał tutaj problem szef Apple’a, który też tu przyjeżdżał, chciał dać parę milionów nawet, i mu powiedzieli nie. No i musiał odejść.

   Mówił Pan szaman... Wielu ludzi jeździ w dżunglę, jeździ do Peru po różnego rodzaju wrażenia metafizyczne, że tak powiem. Mówi się o ayahuasce jako takim zielu narkotyku, które powoduje widzenie przyszłości...

        Pierwsza rzecz, ayahuasca nie jest narkotykiem i nigdy nie była, czy san pedro też, czy pejotl, który jest z Ameryki Północnej. Nigdy nie były narkotykami. Dlaczego? Jeżeli chodzi o związki psychotropowe – nie uzależniają człowieka, narkotyki uzależniają, a to nie. Wprost przeciwnie, nawet jak ktoś spróbuje prawdziwej ayahuaski, to drugi raz już nie bardzo chętnie będzie chciał.

Dlaczego, ze względu na reakcję organizmu?

        Tak, tak. Zwłaszcza u ludzi z tych krajów cywilizowanych, jesteśmy bardzo zanieczyszczeni, a niestety, ayahuasca to z nas wygania.

        Zaczyna się od wymiotowania, później pocenie, wszystkimi otworami to z człowieka leci. To nie jest przyjemne. Ale jeżeli chodzi o ayahuascę, ona sama nie powoduje wizji, ona powoduje tzw. droog, czyli takie otępienie, ale to nie jest otępienie mózgu, to otępienie kończyn, po prostu przestają działać, przestają funkcjonować. Ale za to mózg zaczyna pracować nawet trzy do pięciu razy szybciej. To jeżeli chodzi o ayahuascę. Samej ayahuaski używa się do celów metafizycznych, jak Pan wspomniał, albo do celów leczniczych na zasadzie oczyszczającej, bo to jest bardzo dobry środek oczyszczający w wypadku, kiedy ktoś ma nowotwór bardzo zaawansowany i nie ma czasu na zwykłe oczyszczanie, które trwa przynajmniej od trzech do sześciu tygodni. Więc można tak w ciągu trzech dni oczyścić. Wiadomo, że zioła, które się podaje później, jeżeli organizm jest nieoczyszczony, to działają słabo albo wcale, więc to tak, jakbyśmy do brudnego kubka nalewali wodę i twierdzili, że ciągle ona jest czysta.

  I takich ludzi jest dużo, którzy szukają tego rodzaju...

        Większość szuka wrażeń na zasadzie wizji. Wizje daje taka roślina, która się nazywa chacruna, ale sama ona nie daje wizji, tylko w połączeniu z ayahuascą i jeszcze z dzikim tytoniem.

        Samą wizję może dać toe, to jest roślina, którą się stosuje w wypadku, kiedy ayahuasca jest już słaba, to się dodaje troszeczkę. Jeżeli jej się doda troszeczkę, to jest OK, ale jeśli się przedobrzy, to może być problem, dlatego są specjalni szamani, którzy używają toe przy uzależnieniach. Ktoś ma problemy z narkotykami, ktoś ma problemy z alkoholem, to wtedy się używa, po to żeby dojść przyczyny tego wszystkiego. Na przykład, jeżeli chodzi o alkohol, to dobry szaman może w ciągu dwóch – trzech tygodni doprowadzić do zupełnego wyleczenia, ale nie tylko wyleczenia tak jak anonimowego alkoholika, tylko po prostu do tego, żeby później wrócił do normy, będzie mógł pić, ale nie będzie się już upijał, czyli to jest inna metoda leczenia.

  Całkowite wyleczenie?

        Tak. Ale przy narkotykach, niestety, trzeba doprowadzić do tego, żeby dany gość nie wrócił już do narkotyków. I to trwa dużo dłużej. Jest taka klinika w Tarapoto, prowadzi ją Francuz, który głównie się zajmuje narkomanami. On troszeczkę naciąga. Ja uważam, że dobry szaman mógłby poprowadzić to w ciągu miesiąca, góra sześciu tygodni, a on to robi w ciągu ośmiu miesięcy. Chodzi o kasę.


    Duże jest zainteresowanie w Polsce Pana działalnością, przyjazdem do Pana czy leczeniem w Peru?

        Jest bardzo duże zainteresowanie, ale ja w tej chwili generalnie  odmawiam. Zresztą mój pierwszy pobyt w Polsce po wielu latach był w 97 roku na zaproszenie lekarzy ze Śląska, bo miałem odczyty na temat Indian Nawaho, między innymi Peru też, ale głównie Ameryki Północnej, bo to ich najbardziej interesowało. Mówiłem, jak Indianie tamtejsi sobie radzą z alkoholizmem, jak radzą sobie z chorobami. I wtedy powiedziałem, kiedy parę razy poszliśmy do supermarketów, które tam zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu – ludzie, co wy robicie, przecież tę żywność, która jest tu sprowadzana, to w Stanach się ją po prostu wyrzuca. Zobaczcie termin przydatności, popatrzcie na skład tej żywności. Szynka – przecież tu jest napisane zero mięsa. To jest wszystko robione z kukurydzy. I wiele innych takich historii. Przez krótki okres pracowałem w takiej fabryce, która robiła różne przetwory, między innymi hot dogi, hamburgery i paszę dla zwierząt. Na paszę dla zwierząt było lepsze mięso przeznaczane niż dla ludzi. W każdym bądź razie wtedy powiedziałem, zobaczcie, jakieś 10 – 15 lat, w ciągu jednego pokolenia, nastąpi wysyp chorób cywilizacyjnych. I nawet to szybciej nastąpiło.

    Mówi się nawet, że w Europie Wschodniej jest gorsze jedzenie czy gorsze produkty w supermarketach niż w Europie Zachodniej czy w Ameryce.

        Oni stamtąd wszystko wypychają, czego już nikt nie chce kupić. A wprost przeciwnie, gonią za... Na przykład u nas jest parę przetwórni, a jedna znana niemiecka, nazywa się Highland Coffee, i oni prawie sto procent swojej produkcji przeznaczają na wywóz do Niemiec. I te produkty ich są w pełni naturalne. Mało tego, oni mają ponad 6 tys. plantatorów, do nich ja też należę, dostarczam im banany i kawę, to wszystko musi być kompletnie dojrzałe, oni nie przyjmą niedojrzałych rzeczy. Mało tego, robią wszystko z tych dobrych, dojrzałych produktów i oprócz tego jako konserwantu używają machote, to są nasiona drzewa, i później jeszcze dodają albo melasę do trochę gorszych produktów, albo miód do lepszych produktów.

        To jest 100 procent naturalne. U nas można to  kupić, mają jeden sklep firmowy. Ostatnio nawiązali też z nimi kontakt Chińczycy. Ci gotowi wziąć wszystko. I na przykład u nas taki słoiczek jagód goji – one były najpierw w Chinach znane, ale ich prawie tam już nie ma, więc wszystko stąd sprowadzają do Chin – przetworów, kosztuje mały 6 soli, większy 12, a w Niemczech ten mały słoiczek kosztuje 40 euro. Teraz następna rzecz, którą wyprodukowali. Jest tu taki owoc kaymito, który owocuje tylko od listopada do marca, i to jest owoc bardzo dobry na uszczelnienie jelit. A z tego co wiem, teraz w Stanach, Kanadzie czy Europie Zachodniej prawie 80 proc. ludzi ma ten problem, z nieszczelnością jelit, bo nie dość, że Monsanto bardzo o to dba, żeby ludzie mieli nieszczelne jelita, i jeszcze parę innych firm. Te wszystkie dodatki żywnościowe powodują rozszczelnienie jelit. I teraz te wszystkie produkty, te wszystkie toksyny dostają się do krwi, do krwiobiegu, i stąd jest ten problem.

        Mało tego, wielu ludzi jest otyłych z tego powodu, że właśnie tzw. komórki tłuszczowe wychwytują te toksyny i człowiek obrasta w tłuszcz, a nie dlatego że jest bardziej tłuste jedzenie; tylko dlatego że je dużo toksyn. To jest pierwszy powód. Wystarczy jeden taki owoc kaymito zjeść, może dwa najwyżej, i w ciągu tygodnia się uszczelniają jelita. Oni robią z tego przetwory w słoiczkach i taki słoiczek praktycznie jest nie do dostania, bo wszystko Chińczycy zabierają do siebie. W Chinach taki słoiczek kosztuje w przeliczeniu ok. 15 do 20 dolarów. A wystarczą dwa owoce na taki słoiczek.

   Pan produkuje tego rodzaju owoce?

        Mam u siebie trzy – cztery drzewa takie, teraz posadziłem więcej krzaków, ale jeszcze nie wykiełkowały. I mam zamiar posadzić więcej, bo mnie właśnie ta firma namawia, żebym posadził zamiast bananów kaymito, bo oni dosyć dobrze płacą, na skupie 4 sole za kilogram, to najwyższa cena ze wszystkich owoców. Dobra też jest maracuya, która rośnie na dobrej ziemi, też ma te same właściwości uszczelniające jelita.

        Prócz tego mamy mango. Kiedyś byłem zaszokowany, gdy miałem wywieźć taczką na kompost takie mango już podgnite i zatrzymuje się Chińczyk toyotą i pyta, ile ja za to chcę. Myślałem, że żartuje, a on wyciąga 50 soli i pyta, czy ci wystarczy. Zacząłem się śmiać, to jeszcze dziesięć dołożył. I mówi, czy może pozbierać resztę. Mówię zbieraj sobie. Na to on, ja od jutra będę przyjeżdżał i będę z chłopakiem zbierał. Za każdym razem mi płacił, więcej mi płacił niż na skupie, bo za taczkę dobrych mango tobym najwyżej 40 soli dostał. On mówi, że nie chce zrywanych, chce takich, które już poleżą na ziemi i zaczną gnić. Pytam czemu, a on rozkroił, przyniósł taką dużą lupę i mówi: zobacz, co się tu rusza, to są takie żółte malutkie robaczki. I nam właśnie chodzi o te robaczki, my robimy specjalne słoiczki z pożywką, żeby one nie padły, i samolotami wieziemy do Chin, bo w Chinach jedzą dużo ryżu, który powoduje zaparcia, a wystarczy jedną płaską łyżeczkę tego przetworu zjeść i za 15 minut już się siedzi w ubikacji. Mało tego, że te robaczki powodują rozwolnienie, ale mają jeszcze jedną zaletę – odgryzają od jelit kamienie kałowe, które są przyrośnięte, i też rozpuszczają je.


   Jaka najbardziej niezwykła historia z Pana życia w Peru utkwiła Panu w pamięci?

        Tu każdy dzień niesie coś niezwykłego. Tu nas życie nie rozpieszcza, każdego dnia się coś dzieje. Trudno mi powiedzieć. Jest dużo ciekawych rzeczy, musiałbym sobie przypomnieć. Jak Pan wejdzie na mój Facebook, to trochę jest tam opisane. Na mojej stronie internetowej jest też dużo ciekawych historii.

   Jak do Pana trafić, gdyby ktoś był zainteresowany?

        Przez moją stronę internetową dzikimietek.com albo na Facebooku facebook.com.DzikiMietek. A jak ktoś wyląduje w Limie, to najlepiej pojechać na plac La Victoria, stamtąd odchodzą autobusy w naszym kierunku, ale tylko sześć czy siedem, a najlepiej pojechać na La Molina, nazywają to La Yerbatera, po jednej stronie drogi jest La Molina, po drugiej La Yerbatera. Z La Moliny odchodzi pięć autobusów, a z La Yerbatera 30 autobusów w naszym kierunku. Tak że nie ma problemu. Jeżeli ktoś się decyduje na jazdę nocną, to najlepiej na dolnym poziomie, bo autobusy są dwupoziomowe, i tam jest spanie. Tzw. cama cama, czyli podwójna cama, prawie zupełnie rozkładane te siedzenia są, bo ich jest na dole tylko dziewięć. A cama ma 12 siedzeń na dole, to już trochę ciaśniej jest. A na górze też są częściowo rozkładane.

    Ile kosztuje taki bilet do Pana z Limy?

        Przeciętnie na dole kosztuje 50 soli, a na górze 30 soli, czyli na górze niecałe 10 dol., na dole jakieś 12 dol.

  Dziękuję za rozmowę.        

Ostatnio zmieniany czwartek, 26 lipiec 2018 17:08
Andrzej Kumor

Widziane od końca.

Strona: www.goniec.net/
Zaloguj się by skomentować

Nasze teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.