farolwebad1

A+ A A-

Szlakami bobra: Killarney - kwarcytowe góry (2)

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Tydzień temu zaczęliśmy opowieść o Parku Prowincyjnym Killarney, miejscu absolutnie niezwykłym, unikatowym, położonym w paśmie białych kwarcytowych gór La Clouche. Powstały mniej więcej 3,5 miliarda lat temu i są jednym z najstarszych pasm górskich na ziemi. Kiedyś były wyższe niż Góry Skaliste i nadal pozostają jednym z najwyżej położonych punktów w Ontario, z górą Silver Peak wysokości 539 m n.p.m. 

I właśnie Silver Peak jest głównym celem wypraw w Killarney. Można na niego dotrzeć, wyprawiając się na 100-kilometrową trasę La Clouche Silhouette, lub robiąc jednodniową wycieczkę. Żeby dojść do szlaku, trzeba pokonać jezioro Bell położone kilkanaście kilometrów od głównego kempingu. Nad jego brzegiem znajduje się wypożyczalnia canoe. Przepłynięcie pięknego Bell Lake zajmuje mniej więcej pół godziny.

Potem zostawiamy canoe na brzegu i ruszamy dobrze oznakowaną trasą na szczyt. Pokonanie jej w tę i z powrotem (19 km) zajmie około 6 – 7 godzin, zależnie od tempa. Trasa pod górę w ogóle nie zwiastuje tego, co jest u samego celu. Nie ma tu różowego granitu ani białego kwarcytu, górska ścieżka poprzecinana strumykami przypomina raczej Beskidy niż Kanadę. Jodły, świerki, głazy porośnięte zielonym mchem, liczne strumyki, woda ściekająca ze skał...

Przed samym szczytem już coraz więcej białego kwarcytu, niekiedy tak wyślizganego przez turystów, że trzeba się podpierać rękami przy wchodzeniu. Gładki biały wierzchołek aż oślepia odbitym światłem. Mieliśmy dziwne wrażenie, że stoimy na jakimś gigantycznym nagrobku. Z samej góry widok niesamowity, morze lasów, jezior, góry wyrastające z wód Huron, od wschodu widać nawet Sudbury.

To właśnie bliskie położenie tego przemysłowego miasta stało się przyczyną nieszczęścia Killarney. Zanieczyszczenie powietrza związane z działalnością kopalń niklu i hut stali Sudbury w latach 1940–1970 spowodowało kwaśne deszcze, które kompletnie zniszczyły życie w większości jezior Killarney. Po tym okresie zmniejszono emisję zanieczyszczeń. Życie zaczęło powoli powracać do jezior. Co ciekawe, proces ten zachodzi szybciej w zbiornikach o granitowych brzegach, takich jak George i Bell Lake, wolniej w tych o brzegach kwarcytowych, choć mimo świadomości tej straszliwej martwoty nie można odmówić im piękna, widoczność sięga dna, woda jest absolutnie przezroczysta, widać w niej każdą skałę.

Jeszcze jednym miejscem, które według nas warto zobaczyć, jest George Island, która nie należy już do parku. Oddzielona jest kanałem od miasteczka Killarney, znajdującego się na końcu drogi nr 637 (tydzień temu chochlik nam zamienił trójkę na czwórkę – prostujemy). Killarney samo w sobie warte jest odwiedzenia. Pierwszymi osadnikami byli tu w 1820 roku francuski handlarz futer Etienne Augustin de Lamorandiere i jego indiańska żona Josephte Saisaigonokwe z plemienia Anishinaabe, którzy założyli punkt wymiany futer, tzw. trading post. W Wikipedii przy okazji wyszperaliśmy ciekawostkę, że administracyjnie Killarney graniczy z okręgiem Hansen, który przedtem nosił nazwę Stalin na cześć generalissimusa, a została ona zmieniona dopiero w 1986 roku dzięki prywatnej inicjatywie ustawodawczej posła federalnego Yuriego Shymki.

Killarney w czasach współczesnych żyje z turystyki, są tu domki letniskowe, ośrodki wypoczynkowe, prywatny kemping chlubiący się najpiękniejszymi zachodami słońca, muzeum, przystanie dla jachtów, sklep "wszystko tu kupisz", zabytkowe więzienie, sklep monopolowy, lodziarnia i smażalnia świeżych ryb na nabrzeżu. Ryby są naprawdę świeże i smaczne, choć smażalnia, jak prawie wszystkie biznesy w Killarney, wygląda nieco obskurnie.

Drewniane ławy na pomoście, klasyczne angielskie fish&chips podane w papierowych pudełkach, ale jest za to widok na kanał, wyspę, jachty i lądujące lub startujące wodnopłaty. Domki w miasteczku są stare, ale zadbane i odpieszczone, wkoło czyściutko, natomiast krzywe budyneczki smażalni i marin, mimo że pomalowane na wesoło kolorową farbą, i lekko zmurszałe pomosty sprawiają wrażenie, że za chwilę, za moment się zawalą, a jednak to wszystko trzyma się jakimś cudem kupy i nawet tworzy swoisty nastrój, nastrój minionej Kanady, kraju traperów, tymczasowości, minimum potrzebnego do przeżycia. W weekendy po ryby i lody tworzą się długie kolejki, pryska mit, że w Ameryce wykorzystuje się każdą okazję do zrobienia interesu. W Europie w takim miejscu od razu pojawiłyby się eleganckie kawiarenki, bary, restauracyjki, tysiące turystów z parku oraz bogatych właścicieli motorowych jachtów i olbrzymich cottage'ów to pewna klientela. A tu nic, jak było kilkadziesiąt lat temu, tak jest i teraz. I może to i dobrze...

Po drugiej stronie kanału znajduje się George Island, zupełne przeciwieństwo tego co w miasteczku, eleganckie, olbrzymie domy leniskowe i ośrodki, ale dużą część wyspy pozostawiono w stanie dzikim i to właśnie jest nasz cel. Wyprawę na George Island trzeba zacząć w którejś z marin, my korzystaliśmy z przystani Mountain Lodge. Za kilka dolarów przewożą chętnych motorówką kilkadziesiąt metrów na drugi brzeg na początek 9-kilometrowego szlaku. W marinie obowiązkowo trzeba się dla bezpieczeństwa wpisać do książki "wejść i wyjść", można tu kupić niezbyt tanie pamiątki, nie radzimy natomiast korzystać ze stacji benzynowej przeznaczonej dla motorowych jachtów, cena kilkaset procent wyższa niż normalnie (między miasteczkiem a parkowym kempingiem nad George Lake, przy drodze 637, jest punkt outfitters z wypożyczalnią canoe, tu można zatankować po przystępnych cenach). Powrót tą samą drogą, marinę zawiadamia się gwizdkiem przypiętym na długim sznurku do pomostu. Sznurek sięgający wody ma zapewnić higienę, umożliwiając umycie gwizdka po poprzednich użytkownikach. Nie skorzystaliśmy, dając sygnał trąbką na niedźwiedzie, pracownicy przystani są czujni i od razu przypływają, w ostateczności zwrócą uwagę i na głośne wrzaski i machanie rękami.

Jak już wspomnieliśmy o niedźwiedziach, to Killarney jest miejscem, nie licząc Gór Skalistych, gdzie widzieliśmy ich najwięcej. I w drodze na szlak Crack, i dwa w drodze na Silver Peak, i jednego już prawie w miasteczku, miś przebiegał drogę w dziwnych podskokach, momentami na dwóch łapach, przednimi machając wokół łba. Zdaje się, że dobrał się do ula przy którymś z domów i zmykał przed pszczołami. Tu się nam nasunęło takie spostrzeżenie, że gdy siedzimy bezpiecznie w samochodzie, niedźwiedź staje się nagle misiem, którym nigdy go nie nazwiemy, gdy spotkamy go w lesie. Niedźwiedzie są i na George Island, ale gdzie ich nie ma kilkaset kilometrów na północ od Toronto?

Wracając do samej wyspy, szlak jest naprawdę ciekawy. Środek George Island to granitowe różowe skały, bagna, łąki, sosnowe lasy, trasa dochodzi do wybrzeża i stąd jest przepiękny widok na jezioro Huron, dziesiątki granitowych wysepek, w oddali pasmo białych kwarcytowych La Clouche Mountains wyłaniające się z wody. Szlak prowadzi dalej wzdłuż wybrzeża, zatoki i zatoczki, można tu urządzić sobie piknik i pływanie, woda jest płytka, choć podłoże kamieniste i śliskie, miejsce nie jest popularne i ludzi niewielu, spotkaliśmy tylko parę osób. Po drodze natrafimy na resztki dawnego portu, drewniane pozostałości doku są dobrze widoczne w przezroczystej wodzie, na skałach urządzenia do smołowania rybackich łodzi, ślady dawnej gospodarczej działalności pionierów. Pętla szlaku zawraca lasem do miejsca startu – mieliśmy frajdę, bo natknęliśmy się w drodze powrotnej nie na niedźwiedzia, a na żółwia. George Island można też opłynąć kajakiem, wypożyczalnie sprzętu w marinach.

Jeśli ktoś lubi nastrojowe, romantyczne klimaty, z miasteczka można się też wybrać na krótki spacer do nieodległej malowniczej latarni morskiej.

Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji Killarney Provincial Park, bo jest co tu robić nawet w nocy – obok głównego kempingu znajduje się niewielkie obserwatorium astronomiczne z bezpłatnym dostępem do teleskopu dla każdego chętnego, jedyne takie w parkach prowincyjnych Ontario.

Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Zdjęcia: autorzy i Jakub Sołtysiński

Ostatnio zmieniany sobota, 29 czerwiec 2013 12:56
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.