Goniec

Register Login

Ach jak przyjemnie... Z pokładu dmuchanego kajaka

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

        Korzystając z wyprzedażowej okazji w Walmarcie, nabyłem drogą pocztową dmuchany kajak marki Intex Challanger K2 – dwumiejscowy, dwukomorowy, z dwoma wiosłami oraz wysoko wydajną pompką ręczną.

        Szczerze mówiąc, dawno już miałem ochotę na coś pływającego, co dodawałoby tężyzny moim wiotki mięśniom, jak też nie zabierało zbyt wiele miejsca w domu.

        K2 okazał się wyjątkowo trafiony, bo nie dość, że tanio (poniżej 200 dol.), to jeszcze całość mieści się w dużej torbie, a waży niespełna 15 kg – czyli spokojnie można zabrać do bagażnika; nie trzeba stelaży, uchwytów, linek.

        Łódka jest wygodna i całkiem szybka (choć oczywiście nie jest to smukły kajak morski). Nadmuchana, ma dodatkowo zakładany niewielki kil, który pomaga w utrzymaniu kierunku. Całkowita ładowność wynosi 180 kg, a więc nadaje się doskonale dla jednej osoby plus bagaże, lub bezbagażowy wypad dla pary grubszy-chudszy.

        Próbę wodną przeprowadziłem na uczęszczanym i popularnym akwenie między Queens Quay a Wyspami Torontońskimi oraz na samych wyspach. Pierwszy i zasadniczy problem, gdzie spuścić kajak na wodę, okazał się łatwy do rozwiązania, korzystając ze strony http://www.paddling.net/launches/.

        Okazało się, że bardzo dobre miejsce jest zaraz niedaleko skrzyżowania Spadina i Queens Quay (nieco na wschód), można tam po drugiej stronie zaparkować auto (choć cena parkingu jest wyjątkowo spekulacyjna). Przetaszczyłem więc torbę na bulwar, nadmuchałem w 10 minut i po 15 minutach byłem już na wodzie, obierając kurs na wprost przed siebie, czyli na wyspę tuż obok ograniczonego bojami podejścia do lotniska. Z wody samoloty widać wybornie i dla spotterów jest to świetne miejsce (choć gama lądujących maszyn pozostaje dość ograniczona).

        Pomiędzy Toronto a wyspami trzeba też mieć oczy z tyłu głowy, bo ruch jak na Marszałkowskiej. Wpłynąłem w kanał przy Muggs Island, by wolniutko powiosłować wzdłuż głównego kanału wyspy aż do Ward Island. Miejsce jest urocze, nie ma lepszego wypoczynku, niż spokojne wiosłowanie w miłych okolicznościach przyrody (i niepowtarzalnej). Nury, kaczki, gęsi, łabędzie – wszystkiego tam w bród.

        Oczywiście, wyspy to nie pustelnia i na brzegach roi się też od ludzi i zwierząt; wycieczki szkolne, matki z dziećmi etc. Spokoju nie daje też warkot startujących i lądujących maszyn, głównie turbośmigłowych Q400 Porter Airlines.

        Kajak spisywał się znakomicie, również w drodze powrotnej przy lekkiej fali, trzymał kurs i szedł dość szybko. Wspaniała panorama centrum Toronto pozwalała dokładnie nawigować. I tak, po kilkudziesięciu minutach od opuszczenia przystani jachtowej na Ward Island, wylądowałem w miejscu, skąd wyruszyłem 2 godziny wcześniej. Zadowolony, i średnio zmęczony po zrobieniu 7,5 km. Na betonie przy sztucznej plaży spuściłem powietrze – szczęśliwie kajak wyposażony jest w zawory pozwalające na bardzo szybkie odpowietrzenie – w 15 minut spakowałem się do torby i załadowałem do samochodu – zabierając ze sobą wspomnienia „wakacji w mieście”.

        Trzeba powiedzieć, że kajakowa wędrówka po kanałach wysp torontońskich nieźle odrealnia i izoluje od codziennych kłopotów.

        Zachęcony, postanowiłem nazajutrz przetestować K2 na rzece – tym razem na Credit River – oczywiście nie na jej wartkim i płytkim odcinku, ale w pobliżu ujścia, gdzie niedaleko latarni morskiej w Port Credit jest miejsce do wodowania. Tym razem popłynąłem w dwie osoby, z 10-letnią Julką.

        I znów wyszło świetnie.

        Kajak spisywał się znakomicie, nawet pod wiatr, jedynym mankamentem w przypadku dwuosobowego użycia jest chlapanie z wioseł. Człowiek trochę się jednak popryska.           

        To jest też pewien problem przy składaniu – trochę czasu zabiera suszenie i wylewanie wody z wnętrza; nie ma bowiem żadnego korka odpływowego.

        Wiosłowanie w  górę Credit River to prawdziwy relaks, nurt rzeki jest praktycznie zerowy, przepływamy najpierw pod mostem na Lakeshore Blvd., następnie pod mostem kolejowym linii GO o odwróconej kratownicy, by potem mknąć wśród szuwarów. Trzeba tylko uważać na łabędzie, bo zdenerwowane mogą zabić, a akurat jest pora na młode, więc uczucia rodzicielskie w pełnej krasie.

        Za mostem pod QEW rzeka powoli się wypłyca i meandruje, robimy zdjęcia parce czapli i pozdrawiamy z grupą kajakujących Chińczyków; trzeba się wycofać, gdy kil zaczyna szorować piasek. Pewnie przy wyższym stanie wody można byłoby podpłynąć trochę dalej na  tereny klubu golfowego, ale to może innym razem. Zawracamy i leniwie spływamy z prądem ku Port Credit. Razem zrobiliśmy 5,3 km.

        Wyciągnięcie z wody, wytarcie i wysuszenie kajaka zajmuje jakieś 20 minut.

        Już się cieszymy na wyprawy na jezioro, na Georgian Bay oraz po Humber River. Być może też zrobię powtórkę wysp torontońskich, ale tym razem nie z Queens Quay, a z Cherry Beach, skąd wystarczy tylko przepłynąć 150-metrowy przesmyk, by znaleźć się na kanałach.

        K2 praktycznie już się spłacił, a  możliwości wodnych wojaży mamy w prowincji bez liku.

        Pływanie kajakiem jest proste, a podstawowe instrukcje, jak wsiadać, wysiadać i najskuteczniej wiosłować, można znaleźć bez problemu na YouTube.

        Prawo wymaga, aby oprócz kamizelki ratunkowej mieć w kajaku gwizdek i linkę, a także wybierak do wody. Warto też zaopatrzyć się w duct tape i ewentualnie łaty, gdyby jednak coś tam puściło. W zestawie mamy co prawda niewielką łatę, ale należę do ludzi, którzy zalecają duct tape na każdą sytuacją, a więc w tym wypadku – jak najbardziej.

        Ponadto – last but not least – gumowy kajak, również pojedynka K1, to wspaniała łódka na ryby – bezszelestna i łatwa w wodowaniu. Tego jeszcze nie próbowałem, choć niebawem powinienem zdać relację. Tymczasem do zobaczenia na wodnych szlakach.

(ak)

Zaloguj się by skomentować