Goniec

Register Login

Szlakami bobra: Dzika przyroda u progu domu – Kawartha Highlands Provincial Park

Oceń ten artykuł
(15 głosów)

Takim hasłem reklamuje Kawartha Highlands parkowa gazetka. I nie ma w tym cienia przesady. Jeśli spojrzy się na mapę, park to maleństwo położone na południe od olbrzymiego pod względem powierzchni Algonquin, ale jednocześnie największy park prowincyjny w południowo-centralnym Ontario – 37 tysięcy hektarów pofałdowanego terenu z dziesiątkami jezior, małych jeziorek otoczonych skałami, bagien i lasów, a wszystko to dostępne w dwie godziny jazdy samochodem z zachodniej Mississaugi, a ze wschodniego Toronto tylko godzinę. Oczywiście zakładając, że nie przebijamy się przez Toronto w weekendowym szczycie. Ta bliskość Kawartha Highlands od torontońskiej metropolii umożliwia nawet jednodniowe wycieczki. Zachodnia część parku to duże jeziora, wschodnia to skaliste wzgórza i osadzone między nimi małe jeziorka. Jest także do spłynięcia 15 kilometrów piękną rzeką Mississagua, z 17 przenoskami, dość trudnej technicznie.


Parkowa broszura zastrzega, że park ma charakter półdziki, to znaczy uwzględnia interesy właścicieli domków letniskowych i zachowania dzikiej przyrody. Dwadzieścia lat temu były to ziemie koronne, kempingować można było, gdzie kto chciał. Podejrzewamy nie bez podstaw, że stworzenie parku prowincyjnego było na rękę właścicielom domków letniskowych i mieli w tym znaczący udział. Nikt im już obok nic nie wybuduje, a pod pretekstem ochrony przyrody, w Kawartha Highlands jest tylko sto miejsc kempingowych w interiorze, choć bez uszczerbku dla tej przyrody mogłoby być ich znacznie więcej. Właściciele domków czują się zdaje się właścicielami całego terenu, bo na internetowych forach można znaleźć opowieści o nękaniu przez nich, jako nieproszonych gości, canoeistów odwiedzających interior, sytuacja w Kanadzie raczej niespotykana.
Najpopularniejsze miejsca startu są od wschodniej, górzystej strony parku, w ośrodkach nad Anstruther i Long Lakes. Nad oboma jeziorami są miejsca kempingowe niewymagające żadnej przenoski i nad oboma są wypożyczalnie canoe, ale jeżeli ktoś chce płynąć dalej, gdzie nie ma domków letniskowych i trzeba robić przenoski, canoe powinien wypożyczyć w ośrodku nad Long Lake, tylko on ma w ofercie lekkie canoe. Wypożyczenie lekkiego canoe jak na ontaryjskie warunki nie jest drogie, 35 dol. za dzień, ale trzeba mieć kartę kredytową, bo pobierają depozyt wysokości tysiąca dolarów. Rezerwację numerowanych miejsc można zrobić przez Internet (są zdjęcia miejsc kempingowych), telefonicznie lub w parkowym biurze w pobliskim mieście Bancroft.


Do Kawartha Highlands wybraliśmy się w tym roku w październiku, tydzień po Święcie Dziękczynienia. To już koniec sezonu, więc przez Toronto przejechaliśmy bez problemu. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów jazdy drogą nr 28 w kierunku Bancroft to sama przyjemność. Wzgórza, farmy, lasy, turystyczne małe miasteczka, teren mało zaludniony, piękne widoki, wszędzie jeziora, okolice popularne wśród polskich wędkarzy. W marinie nad Long Lake czas się jakby zatrzymał. Biuro w krzywawym drewnianym domku, takież domki do wynajęcia, stare trailery, bezpłatny parking. Które to lata, 50., 60 XX wieku? Na miejscu można kupić parkową mapę z trasami canoe, właściciel uprzejmy, zgadza się, żebyśmy canoe zostawili po godzinie 16, kiedy biuro się zamyka. Od niego dowiadujemy się, że to ostatni rok, kiedy dzienny pobyt w parku jest bezpłatny.
Pakujemy plecak z prowiantem, maszynką i wodą do gotowania. Zazwyczaj gotujemy na wodzie z jezior, ale tym razem wolimy dmuchać na zimne. Okolice Bancroft to olbrzymie złoża uranu, kopalnie są już nieczynne, ale nadal pozostały tam tony uranowych odpadów wymagających długoterminowego dozoru. Podobno Canadian Nuclear Safety Commission informowała w 2014 roku, że poziom uranu w wodzie w okolicach Bancroft jest nadal powyżej kanadyjskich norm wody pitnej, ziemia jest także skażona, ale to wiadomości z forów internetowych, nie znaleźliśmy oficjalnego potwierdzenia tej informacji. Nie wiemy też, czy skażenie, jeśli jest, sięga parku, więc tak na wszelki wypadek…
Wodujemy canoe na piaszczystej plaży. Jest zimno, mgła odpływa z tafli jeziora, dopiero w południe ma być 18 stopni. Wraz z nami startuje dwóch Chińczyków, okutanych w zimowe kurtki, z kapturami na głowie, planują nocować w interiorze, i dwie motorówki dowożące ludzi do cottage’ów. Motorówki szybko znikają z pola widzenia, Chińczycy zostają gdzieś daleko za nami, jesteśmy sami na Long Lake. Jezioro jest wąskie i długie, jak wskazuje jego nazwa. Po prawej stronie kilkunastometrowe pionowe skały, gdzieniegdzie domki letniskowe. Tafla wody, ciemnogranatowa na środku jeziora, rozjaśnia się kolorami przy brzegu. Płyniemy po morzu czerwieni, pomarańczu i żółci odbijających się w wodzie drzew, kolorów raz wyraźnie skontrastowanych, innym razem zlewających się w pastelową malowankę. Skaliste brzegi zatrzymują wiatr, wszechobecna cisza przerywana czasami stukotem młotków, większość domków letniskowych już pusta, ostatni właściciele zamykają na zimę cottage’e. Wszystko szykuje się do zimowego snu, i ludzie, i przyroda. Połacie trzcin i strzałek wodnych z nasyconej ciemnej zieleni zmieniły kolor na popielaty, jeszcze grążele świecą żółcią, dostrajając się do barwy drzew. Nury lodowce odleciały już na północ, spotykamy tylko jedną czaplę i stado kaczek. Nie dają się podejść bliżej niż kilkaset metrów, nieufne i płochliwe, tydzień temu skończył się tu sezon polowań. Udaje się nam tylko sfotografować z daleka chyba norkę amerykańską. Nie jesteśmy pewni, więc zasięgamy porady. Nasz rodzinny biolog dopowiada historię jej ekspansji w Polsce. Norki amerykańskie, gatunek wszystkożerny i agresywny, uciekły z hodowli w Rosji i rozprzestrzeniły się na Europę, wypierając polską norkę i trzebiąc populację łysek na Mazurach.
Łatwą przenoską rozpoczynamy naszą pętelkę po jeziorach Kawartha Highlands. Buzzard Lake, jeden czy dwa cottage’e, potem już zupełnie dziko, spotkaliśmy tylko cztery osoby. Z Mountain Lake o pionowych skałach przenoski, choć niedługie, kilkusetmetrowe, są trudne, trzeba wspinać się ostro na grzbiety wzgórz i tak samo stromo schodzić w dół po śliskich skałach, o tej porze roku pokrytych spadającymi liśćmi. Potem Stoplog i Compass Lake. Mijamy prześliczne miejsca kempingowe, i na skalistych płaskich cypelkach, i na wysokich skałach, skąd jest przepiękny widok na jeziora. Na Compass Lake kilka tam bobrowych. Woda jest zimna, musimy zdjąć buty i na bosaka w szlamie przeciągać canoe. Przez Loucks Lake dopływamy do Long Lake i zamykamy pętlę. 23 kilometry, trochę ponad 2 kilometry przenosek, zajęło nam to 7 godzin spokojnego pływania, wliczając w to przerwy na zdjęcia i odpoczynek, z zaznaczeniem, że z powodu mojej kontuzji ręki przez większość trasy wiosłował Andrzej. Na Long Lake ponownie spotkaliśmy Chińczyków. Daleko nie odpłynęli, zajęli pierwszy wolny kemping. Rano okutani po uszy, teraz, późnym popołudniem, gdy temperatura gwałtownie spadła, w samych majtkach radośnie skakali wokół ogniska. Co kraj, to obyczaj. Do mariny dopłynęliśmy po piątej. Właściciel Long Lake Lodge, zapraszając do ponownych odwiedzin, zapewnił nas, że są czynni przez cały rok, ale zaznaczył, że w zimie na jeziorach jest lód i canoe nie da się pływać. Zdaje się, że wyglądaliśmy na niezbyt rozgarniętych. Kawartha Highlands pożegnało nas niebem jakby muśniętym piórkiem w przedziwne, delikatne wzory, chmury zapowiadały zmianę pogody…


Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński

Ostatnio zmieniany piątek, 28 październik 2016 15:20
Zaloguj się by skomentować