Goniec

Register Login

WOŁYŃ, PODOLE - maj 2017 r. (2)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

         Okazuje się, że od czasu majdanu, bardzo mało Polaków tu przyjeżdża i siostra przełożona boleje nad tym, że w szkołach ukraińskich nie ma lekcji religii. Wyjeżdżamy do Lwowa przez BUCZACZ, miasto nad Strypą z wieloma cennymi zabytkami, założone w XIVw. W czasie rządów Kazimierza Wielkiego, Michał Buczacz wzniósł tu zamek w II poł. XIVw. ufundował kościół i parafię katolicka. W 1515r. król Zygmunt Stary nadal Buczaczowi miejskie prawa magdeburskie, potem rządzili tu Potoccy. 

        Najgłośniejszym wydarzeniem był najazd sułtana Mehmeta IV w 1672 r. Pod nieobecność męża obroną zamku kierowała Teresa Potocka, która wysłała do sułtana posłów z informacją, że zamku broni kobieta i pokonanie jej nie przyniesie mu sławy. Wtedy sułtan odstąpił od ataku, wstąpił na zamek i przyjął dary.

   Schodząc z zamku spotykamy chudziutkiego Polaka przewodnika (75 dol. emerytury!), który dalej nas prowadzi i objaśnia.

    W 1699r. Stefan Potocki ufundował klasztor bazylianów, obok było gimnazjum św. Jozafata w którym kształcił się m.in Juliusz Kossak. Niedaleko stąd wznosi się kościół barokowy pw. Wniebowzięcia Bogurodzicy, który oddano katolikom w 1991, gdy był w ruinie. Teraz jest częściowo odremontowany, otacza go XVIII mur z dwiema bramami i 3 pustymi na razie kapliczkami.

   Na rynku słynny ratusz, zbudowany w latach 1750-51 z fundacji Mikołaja Potockiego, wg. projektu Bernarda Meretyna, a bogatą dekorację wykonał twórca lwowskiej rzeźby rokokowej, Jan Jerzy Pinzel (teraz renowacja tego obiektu trwa już 20 lat, cały jest pokryty rusztowaniami!). Od 1982r. mieści się tu muzeum historyczno-krajoznawcze

   W Buczaczu jest jeszcze XIXw. synagoga, trzy cerkwie i zespół klasztorów bazylianów na górze Fedora, ale tam już nie dotarliśmy. Przez Złotą Lipę kierujemy się do Lwowa, gdzie zanocujemy w Turystycznym Centrum Młodzieżowym przy ul. Czukarina 9. Zimno, lodowato, rano w nieogrzewanych pomieszczeniach 9 st. C.

   Warunki dość prymitywne, wikt własny, ale jest ciepła woda i znalazł się pokoik dla 3 dam. Na korytarzu spotkałam panią Ewę, z polskiej rodziny, która uciekła z Donbasu, jej mąż pracuje w Polsce, ona dostała tu pokoik, stosunkowo tani i tak trwa. Nie ma domu, nie ma rodziny, czeka na możliwość przyjazdu do Polski. Powiedziała, że nowy ambasador Polski, pan Piekło jest ludzki, komunikatywny i pomaga Polakom. Mieszka tu również uciekinier, profesor konserwatorium, którego rodzina mieszkająca w dobrych warunkach w Moskwie, nie chce przyjąć go do swojego domu, bo – Ukrainiec, a oni czują się Rosjanami…

   Po ostrzeżeniu władyki, ze względu na bezpieczeństwo dzieci nie pojedziemy jutro do Huty Pieniackiej i Podkamienia. Szkoda!

Dzień 5

   Dziś zwiedzamy LWÓW w lodowatej aurze (5 C.) Mieszkamy w Nowym Lwowie. Ludzie tu sympatyczni, ale miasto odrażające. Wstrętne blokowiska, brudne szyby, tynk się sypie, zardzewiałe metalowe elementy, na balkonach rupiecie i szara susząca się bielizna, obrusy, ścierki – smutny widok, ale wszędzie niebiesko-żółte flagi, bo 9 maja to Dzień Zwycięstwa!

   Wjeżdżamy do Starego Lwowa. Tu cudnie, choć też niektóre kamieniczki obdrapane, dawno nieodnawiane. Wolniutko przejeżdżamy miasto, Wały Gubernatorskie, Prochownia, Mury obronne, ul. Piekarska, gdzie mieszkał Staff i Makuszyński, Pałac Siemińskich z płaskorzeźbami koni. Mijamy najsłynniejsze kiedyś gimnazjum Batorego, miejsce stacjonowania Radia Lwów. Z budynku dawnej Szkoły weterynaryjnej usunięto herb, wstawiono tryzub.

   Zmierzamy na Cmentarz Łyczakowski założony w 1786 r. na 42 ha. Odwiedzamy m.in. groby Konopnickiej, Grottgera, Goszczyńskiego, Banacha, Zapolskiej i Stefczyka, (tego od SKOK-ów), gdzie zapalam znicz, bo to moja kasa! Ziąb okrutny!!!

        Dalej idziemy na Cmentarz Orląt Lwowskich, gdzie z dwoma dziewczynkami składam wiązankę biało-czerwonych kwiatów w kwaterze Zadwórzaków, na grobie ich dowódcy kpt. Bolesława Zajączkowskiego, a na dwóch sąsiednich grobach zapalamy znicze. Białe krzyże, na każdym biało-czerwona opaska, biała kaplica, nekropolia czyściutka, piękne nasadzenia. Serce się raduje!

        Tuż obok drugi cmentarz, założony w 2005r. dla Ukraińców z UPA, Sotni i SS Galizien, który miał być równowagą do naszego. Zamiast krzyży szare betonowe trójkąty, śladu zieleni, kwiatów. Jakże inny…

        Wychodząc z cmentarza koło kaplicy Baczyńskich spory teren zajmują mogiły ofiar Majdanu.

        Zatrzymujemy się na parkingu przy rezydencji bp. Mokrzyckiego i zmierzamy do Katedry, zbudowanej przez Kazimierza III Wielkiego w 1370r. Tu codziennie jedna osoba ubrana w wiśniową pelerynę jest strażnikiem. To oczywiście Polacy, którzy strzegą swojej jedynej świątyni!

        To tutaj w 1677r. chrzest w katedrze otrzymał król Polski Stanisław Leszczyński. W latach 1765–1772 za rządów arcybiskupa Wacława Sierakowskiego dokonano gruntownej restauracji katedry, usuwając wiele starych gotyckich i renesansowych grobowców, epitafiów i ołtarzy, otynkowano ściany i filary gotyckie, nadając świątyni charakter późnobarokowy z domieszką rokoka. Z lat 1771–1775 pochodzą obrazy o tematyce maryjnej pokrywające ściany i sklepienia naw pędzla Stanisława Stroińskiego. W końcu XIX wieku dokonano odnowienia prezbiterium w stylu gotyckim według projektów Juliana Zachariewicza, a także wykonano witraże i mozaiki (w części według projektu Józefa Mehoffera, w części przez uczniów Matejki).

        Nad ołtarzem kopia obrazu Matki Boskiej Królowej Polski, przed którym król Jan Kazimierz w 1656 r., w czasie potopu, składał ślubowanie (którego nie udało się spełnić!). Ten maleńki obraz to wizerunek Katarzyny Domachaliczówny, który namalował jej dziadek, po śmierci dziewczynki, w 1910r. Oryginał tego cudami słynącego obrazu, Polacy zabrali do Polski i znajduje się on w Krakowie na Wawelu.

        W przedsionku jest informacja, że niedzielne Msze św. we Lwowie po polsku są odprawiane w: katedrze, w kościele św. Marii Magdaleny o 8 rano, u Antoniego Padewskiego i u Matki Bożej Gromnicznej. 

        Stąd kierujemy się do Katedry Ormiańskiej, gdzie w ciszy i spokoju oglądamy słynne, piękne i pełne treści malowidła.  Autorami zdobień byli słynny krakowski malarz Józef Mehoffer (mozaiki) oraz nieznany jeszcze, ale wyłowiony spośród innych przez baczne oko arcybiskupa Teodorowicza, warszawski artysta żydowskiego pochodzenia, Jan Henryk Rosen (polichromie, witraże). To właśnie te elementy nadały świątyni niepowtarzalny wygląd. Zastanawiające jest malowidło przedstawiające 6 zmysłów (bo 6 jest intuicja!). Tu także jest tablica poświęcona biskupowi Isakiewiczowi.

        Po II wojnie światowej katedrę zamieniono na magazyn. Od 2001r. ponownie służy jako świątynia ormiańska. I o dziwo udało mi się skopiować obrazy stamtąd.

        Po obiedzie w Mac Donaldzie, 3 starsze panie oddzieliły się od grupy i poszłyśmy do Galerii Lwów gdzie obejrzałyśmy ocalone obrazy oraz broń z zamku w Podhorcach oraz z zachwytem obejrzałam po raz pierwszy 75 obrazów największych polskich malarzy (zrobiłam pełny). Gdy zapytałam dwie panie skąd mają tyle polskich obrazów w Galerii, obie, niezależnie odpowiedziały, że to od darczyńców, a część z nich, galeria kupiła w 1947r. Tak nauczono je kłamać!!!

        We wszystkich kościołach dawnej katolickich teraz są chramy greckokatolickie, a piękne barokowe ołtarze szpecą sztuczne kwiaty, byle jakie malowidła i figurki. Jedyne co jeszcze zostało to tablice pamiątkowe na ścianach po polsku. I tak np. w kościele Bernardynów (teraz chram św. Andreja) jest tablica „Zygmuntowi 

Samolewiczowi (1842-1892) zasłużonemu na polu wychowania publicznego, staraniem Towarzystwa nauczycieli Szkół Wyższych”.

   A u 00.Dominikanów – dr. Med. Tadeuszowi Żulińskiemu tak napisała żona: „Mężowi żywej wiary, przyjacielowi, patriocie”.

 

Żółkiew

        Dzisiejsza Żółkiew na Ukrainie to zaledwie cień dawnej świetności. Niegdyś tętniące życiem miasto, to senne miasteczko blisko Lwowa. Ale nie ma się co dziwić, kiedyś o miasto dbał jego założyciel Stanisław Żółkiewski, potem sam król Jan III Sobieski, a obecnie… obecnie nie ma kto o nie dbać, żyje w cieniu pobliskiego Lwowa.

        Miasto ufundował w 1597 roku hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski, który do swojej śmierci osobiście doglądał budowy. Punktem odniesienia było inne prywatne miasto czyli nie tak odległy Zamość. Będąc w Żółkwi warto zobaczyć to, co zostało z lat świetności miasta. Największe wrażenie zrobi na nas zapewne kolegiata św. Wawrzyńca, w której znajdują się grobowce Żółkiewskich i Sobieskich. Tym dwóm rodom miasto zawdzięcza swoją (dawną) świetność. W kolegiacie mimo działań rosyjskich, którzy zmienili ja w 1956 roku na magazyn, zachowało się wiele wartych uwagi zabytków. Np. płyta prowadząc do krypty z nagrobkami Żółkiewskiego, Sobieskiego i Daniłowicza. Na ścianie kolegiaty kiedyś wisiały wielkie, piękne obrazy symbolizujące chwałę polskiego oręża. Bitwa pod Wiedniem, Sobieski pod Chocimiem oraz Sobieski pod Wiedniem i Parkanami. Niestety obrazy te zostały wywiezione i są eksponowane w innych miejscach Ukrainy. Strona polska po tym jak własnymi środkami odnowiła dzieła, stara się o przywrócenie obrazów do kolegiaty, ale Ukraińcy, póki co stanowczo się temu sprzeciwiają.

   Od ks. prałata Józef Legowicza dowiadujemy się, że pani Maria Breń, Polka, którą tu poznałam i która przez lata sprzątała kolegiatę już jest niedołężna. Za swoje zasługi, doprowadzenia kościoła do całkowitego porządku i błysku, dostała odznaczenie Jakuba Strzemię, patrona Lwowa.

        Jak to się stało, że we wnętrzu możemy podziwiać stalle z poł. XVIIw., rzeźby z nagrobka S. Daniłowicza z 1693r., nagrobki Stanisława i Jana Żółkiewskich (1625-1636), nagrobki Reginy i Zofii Żółkiewskich (1625-1636), płytę wejścia do krypty Żółkiewskich, ołtarz główny z XVII w., organy z XVIII w. i herb Jana Sobieskiego z orłem i pogonią? Cud boski, że ten artystycznie i historycznie wyjątkowy obiekt zachował się przed barbarzyńską dewastacją. Z pomnika króla Jana Sobieskiego, który stał na zewnątrz, pozostał tylko kamienny, dwumetrowy słup...

   W Kolegiacie oprowadzała nas pani Helena Zawierucha mieszkanka Żółkwi, która reprezentuje wspólnotę polską w tym mieście. Powiedziała, że w tym roku po raz pierwszy Polacy dostali zakaz marszu z polskimi flagami w dn. 3 maja!!!  Dowiedzieliśmy się również, że  na tutejszym cmentarzu odkryła ona grób Alfonsa Borowskiego, założyciela „Sokoła”. To stąd, z Żółkwi dotarła ta idea do Lwowa. Grób ten trzeba odnowić i oczekuje w tym celu pomocy z Polski, podobnie jak potrzebne na fundusze na renowacje starego budynku na terenie kościelnym, gdzie proboszcz pragnie umieścić hotelik, restaurację i miejsce spotkań parafian. Obiecałam, że jeśli dostanę wszelkie dane, a Polacy w Żółkwi zbiorą podpisy, to przygotuję listowną prośbę do marszałka senatu Pana Karczewskiego, o finansowe wsparcie.

        Na granicy w Hrebennym jesteśmy 10 maja o godz. 11.11, a po stronie polskiej już o 12.42. Do Zamościa jedzie z nami naczelnik celników. 

   Po drodze do Warszawy chciałam jeszcze nasączyć młodych kilkoma ważnymi informacjami:

        - z książki   ”Niezapomniana Ukraina”,  Anny Saryusz-Zaleskiej

        „Co takiego miała w sobie Ukraina lat przedrewolucyjnych, że pozostała rajskim światem w pamięci tych, którzy tam się urodzili i wychowali?”

        To co najwspanialsze i najcenniejsze z tej lektury to prawdziwa informacja o polskich ziemianach, żyjących wspólnie w wielopokoleniowych rodzinach, z licznym potomstwem, o ludziach wszechstronnie wykształconych, pionierach polskiej kultury i zachodniej ekonomii, fundatorach kościołów, dworów, punktów sanitarnych i ziołoleczniczych dla chłopów.   Czegóż oni nie robili - zakładali pasieki, sady, ogrody warzywne, browary, stadniny koni, cukrownie, stawy rybne, karczmy, produkowano beczki solonego masła i in. zakładali i finansowali zakłady opiekuńczo-wychowawcze dla młodzieży (np. w  Warszawie przy Wileńskiej 69!). W pałacach przedstawiano jasełka, brano udział w licznych akcjach charytatywnych, a dla Kościoła, a np. Mańkowscy z Mojowki przekazali papieżowi Leonowi III aż 50.000 rubli!!!

   A jak mieli urządzone PAŁACE: Państwo Mańkowscy z Borówki szczycili się wytwornymi salami gdzie odprawiano Msze św., jadalniami, salami balowymi, gabinetem pana domu z rożnymi instrumentami muzycznymi i galerią obrazów, pokojem bilardowym, licznymi pokojami gościnnymi, sypialniami dla kobiet z baldachimami ogrodami zimowymi i figarniami(!). A parki pięknie utrzymane, gazony, stawy…

        Co z nich pozostało? „Z nich pozostały tylko zgliszcza, szkielety, często miejsca, gdzie stały, zostały zaorane, by właściciel nie poznał, gdzie się urodził. Czasem komin sterczy, jako gniew Boży (…)”

        Nie pojechaliśmy do Huty Pieniackiej i Podkamienia, więc należało choć zasygnalizować młodym te tematy:

        Zbrodnia w Hucie Pieniackiej – dokonana 28 lutego 1944 akcja pacyfikacyjna polskiej ludności cywilnej w Hucie Pieniackiej, w wyniku której śmierć poniosło około 850 osób. Pacyfikacji dokonali, według śledztwa IPN, ukraińscy żołnierze 4 Pułku Policyjnego SS14 Dywizji SS „Galizien”, pod dowództwem niemieckiego kapitana, wraz z okolicznym oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) (najprawdopodobniej sotnia Dmytra Karpenki, ps. „Jastrub”) i oddziałem paramilitarnym składającym się z nacjonalistów ukraińskich, pod dowództwem Włodzimierza Czerniawskiego.

        Huta Pieniacka liczyła wówczas 172 gospodarstwa i około 1000 mieszkańców, we wsi znajdowało się również spora liczba uciekinierów (m.in. z Wołynia), którzy opuszczali miejsca zamieszkania obawiając się fali morderstw dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich i wspomagających ich miejscowych ukraińskich chłopów. Ocalało około 160 osób.

        Teraz to miejsce jest zrównane z ziemia a Polacy postawili tam pomnik z imionami i nazwiskami zamordowanych, który w styczniu 2017r. został zniszczony, a w lutym odtworzony. 

        Na Ukrainie ponownie zniszczono wysadzony w styczniu i odnowiony pod koniec lutego pomnik Polaków pomordowanych w 1944 r. w Hucie Pieniackiej w obwodzie lwowskim. Sprawców jeszcze nie zatrzymano.


Zbrodnia w Podkamieniu 

        Od rozpoczęcia rzezi wołyńskiej do lutego 1944 zabudowania kościoła i klasztoru dominikanów w Podkamieniu były miejscem schronienia dla ludności polskiej uciekającej ze swoich miejscowości przed oddziałami UPA oraz podburzonym przez nacjonalistów ukraińskim chłopstwem. W zabudowaniach klasztornych Podkamienia chronili się za zgodą przełożonego klasztoru dominikanów Polacy uciekający ze swoich miejsc zamieszkania w powiatach kamienieckim i dubieńskim.  W 1943 na teren klasztoru przeniosła się również duża część mieszkańców samego Podkamienia. Szacuje się, że w końcu 1943 było to już łącznie ok. 2000 osób. Polski Komitet Opiekuńczy działający w Brodach dostarczał ukrywającym się wsparcie materialne. Ukrywający się w klasztorze zorganizowali na wypadek ataku samoobronę, której dowódcą został inż. Kazimierz Sołtysik, zastępca nadleśniczego w Podkamieniu. Jej członkami zostali młodzi mężczyźni ukrywający się w klasztorze. Broń uzyskano od placówki nadleśnictwa, której załoga ze strachu o swoje życie przeniosła się do klasztoru w Podkamieniu, oraz zakupiono (lub otrzymano) od walczących po stronie niemieckiej Węgrów, których oddział przechodził przez Podkamień w lutym 1944.

        Następnego dnia, 12 marca, wobec kolejnej odmowy otwarcia bram, oblegający zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać siekierami furtę. Powstrzymały ich jednak strzały z dwóch posiadanych przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich ukrywających się tam Polaków, z wyjątkiem zakonników, obiecując wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru, upowcy otworzyli ogień. Powstało ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza klasztoru.

        W dalszym toku wydarzeń zamordowanych zostało ok. 100 Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia Ciała ofiar były porzucane w miejscu zabójstwa lub wrzucane do klasztornej studni. Części osób udało się przetrwać w kryjówce na strychu.

        Banderowcy przez dwa dni wywozili furami, a ukraińscy esesmani samochodami, zagrabione dobra klasztorne i mienie pomordowanych Polaków. Wnętrza zespołu klasztornego zostały zniszczone. Pogrom przetrwał Obraz Matki Boskiej Podkamieńskiej. Zaopiekował się nim ocalony o. Józef Burda, który przewiózł go w 1946 r. do Polski. Obecnie znajduje się on w kościele Ojców Dominikanów we Wrocławiu.

        Po II wojnie światowej władze stalinowskie urządziły w byłym klasztorze szpital psychiatryczny, nie podjęły natomiast żadnych działań konserwatorskich w stosunku do kościoła, który w związku z tym popadł w zupełną ruinę.

20 maja 2012 po wieloletnich staraniach potomków ofiar i dzięki pieniądzom pochodzącym od władz Rzeczypospolitej Polskiej, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz członków Stowarzyszenia Kresowego „Podkamień” nastąpiło uroczyste odsłonięcie i poświęcenie pomnika upamiętniającego ofiary zbrodni w Podkamieniu. W uroczystości brał udział m.in. konsul generalny RP we Lwowie Jarosław Drozd oraz przedstawiciele lokalnych władz ukraińskich.

        - I jeszcze o działalności i postawie bł. Grzegorza Chomyszyna ((1867-1945) pasterza kościoła greckokatolickiego, syna Polki i Ukraińca, który uczył się w tarnopolskim gimnazjum, a następnie już jako kleryk rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu we Lwowie. Po studiach w Wiedniu, wrócił do kraju i był wikariuszem w Stanisławowie, następnie proboszczem w Kołomyi, później rektorem lwowskiego Seminarium Duchownego, a w 1904r. został władyką stanisławowskim. Po wyparciu Rosjan przez wojska państw centralnych z Ukrainy, bp. Chomyszyn uznał, że najlepszym środkiem dla ugruntowania katolicyzmu wśród Ukraińców jest upowszechnienie nabożeństw i kultów wspólnych dla cerkwi greckokatolickiej i Kościoła grecko-katolickiego. 

        Postanowił też wprowadzić celibat kapłanów. Biskup Chomyszyn krytykował politykę państwa polskiego ograniczającą rozwój szkolnictwa ukraińskiego, ale zdecydowanie potępiał nacjonalizm i terroryzm nacjonalistów ukraińskich. Na początku 1931r. wydał list pasterski, w którym stwierdził, że skoro nie powstało państwo ukraińskie należy uznać to za wolę Bożą i współpracować z władzami polskimi.

   Gdy w latach czterdziestych doszło do masowych mordów na Polakach bp. Chomyszyn nałożył klątwę na każdego, kto w nienawiści i zaślepieniu przelewa czyjąś krew. (w przeciwieństwie do abp. Andrzeja Szeptyckiego, którego Ukraińcy chcą wynieść na ołtarze!)

    Po zajęciu Galicji wschodniej przez Armię Czerwoną, Stalin postanowił zniszczyć Kościół unicki. W 1945r. władyka Grzegorz Chomyszyn został aresztowany. Zmarł w szpitalu więzienia łukianowskiego w Kijowie. Jego ciało zakopano w jednym ze zbiorowych grobów ofiar NKWD.

        Bł. Grzegorz Chomyszyn pisał dziennik, który został ostatnio odnaleziony i w wersji oryginalnej, po ukraińsku wydany w Polsce pt. „Dwa królestwa”. Kilkadziesiąt egzemplarzy tej książki prof. Osadczy zawiózł do Lwowa i rozdał mieszkańcom na spotkaniu z bp. Mokrzyckim. Za dwa-trzy miesiące ukaże się tłumaczenie polskie tej pozycji.

        W Polsce, na promocji w/w książki „Dwa Królestwa” bł. bp. Grzegorza Chomyszyna wydanej przez Centrum Ucrainicum KUL, pojawiła się grupa osób, które nigdy wcześniej nie pojawiały się na takich konferencjach. Ubrani w tradycyjne ukraińskie haftowane koszule zachowywali się skandalicznie, przerywali spotkanie, krzyczeli „hańba”. Nigdy wcześniej takie zachowania nie miały miejsca na auli biskupiej podczas naszych konferencji. Krzyczeli, że wspomnienia nie są autentyczne. Obrzucali obelgami obecnego na sali ks. bp. Mariana Buczka, który napisał wprowadzenie do pamiętników, że jako „polski biskup” wtrąca się w sprawy Kościoła „ukraińskiego”.

        W zachodniej Ukrainie jest kilku kapłanów grecko-katolickich, którzy też potępiają terroryzm nacjonalistów ukraińskich, ale np. .władze walczą otwarcie z ks. Ihorem Pełechatym za wydanie wspomnień biskupa Chomyszyna, przeciwnika banderowców.

        W konkluzji, Włodzimierz Osadczy, profesor nadzwyczajny w Katedrze Historii Kościoła w Czasach Nowożytnych i Dziejów Teologii w Instytucie Historii Kościoła i Patrologii na Wydziale Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, nie widzi obecnie możliwości pojednania kościoła katolickiego i grecko-katolickiego.

        Zanim dojechaliśmy do Warszawy, druh Tadeusz pokazał jeszcze dzieciom filmy o Lwowie i o Bitwie Warszawskiej w 1920r, a gdy dojechaliśmy do stolicy, uściskana przez druhenki wysiadłam przy centrum Kopernika. Było miło, ciekawie pouczająco!

Magdalena Jęczmykowa

Zaloguj się by skomentować