farolwebad1

A+ A A-

Szlakami bobra: Canoe po Big East River

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Nasz cel to Big East River – rzeka wypływająca z Algonquin Park, łącząca go z parkiem Arrowhead. Jej zlewisko to ponad 64 tys. hektarów. Całkiem niedawno, bo w 2000 r., utworzono wzdłuż jej brzegów park prowincyjny o tej samej nazwie o powierzchni 1050 hektarów, stykający się północnym brzegiem z parkiem Arrowhead. Wielka Wschodnia Rzeka to idealny cel wycieczek canoe dla wszystkich z okolic Huntsville, a i z Toronto przyjechać tu można na jeden dzień.

Nasza grupa liczy osiem osób plus dwa koty. Koty to starzy traperzy, ale ponieważ płyniemy tylko na jeden dzień, tym razem zostają w namiocie na kempingu w Parku Prowincyjnym Mikisew, mniej więcej 50 km na północ od Huntsville. Dlaczego właśnie tam, skoro tydzień temu pisałam, że dobrym miejscem do penetracji Big East River jest park Arrowhead? Ano, jednak w tym tygodniu nie udało się tam zabukować miejsca.
Canoe wypożyczamy po drodze w Kearney, w wypożyczalni nieopodal biura Algonquin Park. Do Kearney mam sentyment. Tam wypożyczałam pierwszy raz w życiu canoe, a wstyd się przyznać, było to 20 lat temu. Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy nie było żadnych rezerwacji, gdy chciało się jechać do Algonquin, po prostu zgłaszało się planowaną trasę rangerowi siedzącemu w budce w lesie, a wypożyczalnia w Kearney była jedyną oprócz Canoe Lake w Algonquin w całej okolicy, nikt w niej nie sprawdzał liczby kapoków i wioseł po powrocie, canoe można było po prostu zostawić pod drzwiami w środku nocy. Teraz miasteczko się rozrosło, wypożyczalnia ma od roku nowy, olbrzymi budynek, niedaleko powstało eleganckie parkowe biuro. Dostajemy normalne canoe, na spływ rzeką nie chcą dawać canoe ultra light, co właściwie nie ma dla nas znaczenia, nie planujemy żadnych przenosek. Sprawdzamy je od spodu, w jednym jest świeżo zalepiona dziura, plaster jeszcze miękki, na pewno by się oderwał na kamieniach. Musimy je wymienić, to znowu zabiera czas, bo trzeba zmienić numer na rachunku. Wraz z rozwojem dotarła tu biurokracja. Montujemy łodzie na dachach i w drogę...


Z hwy 11 skręcamy na drogę do parku Arrowhead, stamtąd drogą do punktu startu przy moście. Tu zrzucamy canoe, i jedziemy jedno auto odstawić do końcowego miejsca nad jeziorem Vernon. Cała wyprawa ma trwać kilka godzin, to tylko 25 kilometrów. Wprawdzie przewodniki radzą spływać Big East River tylko wiosną i jesienią z powodu niskiego stanu wody w lecie, ale jesteśmy dobrej myśli.
Schodzę ścieżką zobaczyć rzekę. Ciekawie się zapowiada. Do brzegu dobija para kajakarzy. Profesjonalne kajaki, profesjonalne ubrania, a nie dali rady przepłynąć. Susza wyssała wodę. Rezygnują. My jednak spróbujemy. Ja też mam profesjonalne ubranie. Stare ukochane adidasy z dziurami na podeszwach. Świetnie chronią palce przed kamieniami, a dziurami pięknie wylewa się woda.


Spuszczamy canoe na wodę. I ten cudowny moment cichego plusku od pierwszego zanurzenia wiosła. Bruuum... Nie ma cichego plusku. Wiosło zanurza się do połowy i zatrzymuje na kamieniach. Od pierwszego metra z wioślarzy przemieniamy się we flisaków. Odpychamy się, wysiadamy, przeciągamy, przepływamy kilkanaście metrów, znowu wysiadamy, przeciągamy, odpychamy. Ta zabawa trwa przez kilka pierwszych kilometrów. Ale woda ciepła, temperatura powietrza 30 stopni, moczenie się jest nawet przyjemne.
Stopniowo rzeka zmienia charakter, coraz mniej kamieni, coraz więcej piasku. Coraz łatwiej płynąć, coraz lepiej rozpoznajemy jej nurt, sprytnie szukamy trochę głębszych fragmentów.


Lubię płynąć rzekami, za każdym zakrętem czeka niespodzianka, każdy zakręt może czymś zaskoczyć. Wielka Wschodnia Rzeka też zaskakuje. Jest inna niż wszystkie rzeki w pobliskim Algonquin. Nagle otwiera się przed nami niepowtarzalny widok. Wpływamy w piaskowy kanion. Wiatr uformował jego zbocza w harmonijkę. Nie wiem, dlaczego mam skojarzenia kulinarne, przychodzi mi na myśl porównanie do fałdek powstających przy ubijaniu śmietany albo piany. Wiatr porywa drobiny piasku, tworząc z nich niewielkie wiry. Za kolejnym zakrętem następne piaskowe klify. Rzeka meandruje, tworząc piaszczyste łachy. Gdzieniegdzie ślady, że gdzieś tam są cottage'e. Nie widać ich, świadczy o tym tylko pozostawiony na brzegu materac albo krzesełko. Rzeka kapryśnie traktuje mieszkańców jej brzegów. Zmienia bieg, jednym dodaje ziemi, obdarzając dodatkowymi metrami plaży, innym wydziera. Próbują z nią walczyć, umacniają brzegi, nanoszą kamienie, wbijają pale, ale walka to nadaremna. Przegrywa z nią także las. Zwalone drzewa czubkami leżą w wodzie, powolnie umierając. Nie wiem, czemu nazwaną ją bezbarwnie Wielką Wschodnią Rzeką, powinna nazywać się Wielką Rzeką Piaskową albo jakoś podobnie.


Wysiadamy na piaszczystej łasze na odpoczynek. Na piasku świeże ślady niedźwiedzia, a z brzegu do wody zbiega w panice żółw wielkości miednicy. Nogi ma jak moje ramię. Tak, zbiega. Z całą pewnością powiedzenie rusza się jak żółw nie jest w pełni prawdziwe. I jeszcze los obdarza nas widokiem orła. Siedzi na pniaku. Żal mi, że nie mogę mu zrobić zdjęcia, zasłaniają go krzaki.
Przepływamy pod szosą nr 11. Tu już widać cottage'e i cywilizację. I zmienia się powoli rzeka. Przezroczysta woda staje się coraz ciemniejsza i mniej przejrzysta, Big East River rozszerza się, potężnieje. W miejsce liściasto-świerkowego lasu pojawiają się potężne białe sosny. Na pewno mają minimum 150 lat. Mijamy przyczółki cywilizacji, osiedla trailerów. Ściśnięte jeden koło drugiego, jakby szukające bliskości w obawie przed dziką przyrodą. Z brzegu machają do nas ludzie. Każdy się tu pozdrawia. To miłe. Powoli brzegi opadają, koryto prostuje się, nurt jakby zanikał, woda staje się zupełnie czarna i głęboka. Widać, że zbliżamy się do jeziora. Tu już pełna cywilizacja. Łodzie, cottage'e. Ludzie tu jakby się ścigali, kto ma większą łódź i mniejszy domek. Czasami nie wiem, czy to jeszcze tzw. kabina, czy już sławojka. Wiele domków w budowie, wyglądających na porzucone wiele lat temu, jakby ich właściciele przegrali z rzeką.


Dopływamy do ujścia do jeziora. Jeszcze 400 metrów i będziemy na parkingu. Czekamy na kolegów, którzy pojechali na start po samochody. Robi się zimno, mam mokre buty. Wchodzę do jeziora ogrzać nogi. Woda cieplejsza niż powietrze, jak w wannie.
Przepłynięcie tego krótkiego kawałka zajęło nam prawie siedem godzin, więcej niż myśleliśmy. Można stąd płynąć jeszcze dwie godziny do samego Huntsville, ale my wracamy. Koty czekają. Aha, zapomniałam, bobra oczywiście też spotkaliśmy.
Joanna Wasilewska
Zdjęcia: Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński


Dojazd (konieczne dwa samochody): Z hwy 11 (jadąc na północ) za Huntsville skręcamy za znakami na Arrowhead Provincial Park, potem w prawo w Muskoka Rd., dojeżdżamy do Williamsport Rd., skręcamy w nią w lewo i jedziemy aż do mostu. Tu jest punkt startu. Punkt docelowy: wracamy tą samą drogą do hwy 11, jedziemy w stronę Huntsville, mijamy zjazd na drogę nr 60 do Algonquin, potem skręcamy w prawo w Ravenscliffe Rd., z niej skręcamy w Hutcheson Beach Rd., a nią do plaży komunalnej z darmowym parkingiem nad Lake Vernon. Oba punkty dzieli 16 km.

Ostatnio zmieniany piątek, 27 lipiec 2012 16:14
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.