farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Listy w nr. 15/2012

piątek, 13 kwiecień 2012 08:26 Opublikowano w Poczta Gońca

Szanowny Panie Redaktorze!
Jestem stałym czytelnikiem "Gońca". Przeczytałem artykuł napisany przez Pana Leszka Wyrzykowskiego na temat żołnierzy wyklętych, w tym wypadku Antoniego Hedy pseudonim "Szary". Otóż Pan A. Heda napisał książkę, którą posiadam, pt. "Wspomnienie ?Szarego=", wydaną w 1991 r. Autor bardzo dobrze opisuje akcje rozbicia więzień w Końskich czy w Kielcach.
Jeżeli chodzi o Pana Borowca, to myślę, że nic nie wie o wydaniu tej książki.
Od siebie chciałbym dodać, że razem z "Szarym" byli moi wujkowie oraz sąsiedzi. Wujek Władysław Stępień i jego brat Antoni Stępień z Wielkiej Wsi, a także ich dowódca oddziału Henryk Dajer pseudonim "Kowalski". Ojciec jego był kowalem, miał kuźnię w Niekłaniu Wielkim. Oni byli naszymi sąsiadami.

Podczas sądu pokazowego w Odrowążu moi wujkowie oraz Henryk Dajer otrzymali karę śmierci. Pod koniec procesu oficer przyniósł na końcu szabli ułaskawienie dożywocia. Był to bardzo ciężki czas dla moich wujków. Byli maltretowani we Wronkach i Grudziądzu przez wiele lat. Nie słyszałem, co dalej się stało z Henrykiem Dajerem i nauczycielem Teofilem Szotem z Niekłania. Moi wujkowie ukrywali się w lesie do 1948 r. Po zabiciu wielkiego komunisty o nazwisku Rut z Małego Niekłania milicja lokalna dokonała przeczesywania lasów. Rut został zamordowany za zdradę Polski. Pamiętam jego pogrzeb. Było dużo ludzi. Władze komunistyczne pozwalniały ludzi z pracy i poprzywoziły ich różnymi autami i ciężarówkami na ten pogrzeb. Samochody były udekorowane na kolor czerwony.
O ile ktoś będzie zainteresowany i będzie chciał coś więcej wiedzieć na ten temat, proszę się ze mną skontaktować. Mój nr tel. 905-560-8643.
Z poważaniem,
Józef Grzegorczyk
Hamilton
PS Prosiłbym o adres do Pana Borowca z Detroit. Z góry dziękuję.

Od redakcji: Zadzwonimy.

Cul-de-sac - tekst z 2012 roku

niedziela, 22 lipiec 2018 08:11 Opublikowano w Andrzej Kumor


Każdy z nas bezwiednie chodzi po wydeptanych szlakach; wchodzimy na utarte ścieżki, na których ustawiamy klocki życia.
Ponieważ nasza kultura odeszła od eschatologii chrześcijańskiej, dzisiaj spędzamy czas na trzech głównych drogach, często przeplecionych ze sobą.

Pierwszy szlak to budowa życia na rusztowaniach cudzych oczu; od czasów piaskownicy przeglądamy się w lusterkach innych ludzi, chwalimy lepszymi zabawkami, silniejszym tatusiem, rowerkiem, który dostaliśmy pierwsi. Chcemy mieć rzeczy lepsze NIŻ ONI mają, a przynajmniej podobne; chcemy być jak oni, albo lepsi od nich tak, aby mogli nam zazdrościć. Oczekujemy zazdrości, bo ona karmi nas samych; oznacza, że mamy lepsze miejsce i do czegoś doszliśmy.  

Mechanizm ten działa od momentu, gdy pierwszy raz postawimy kroki obok kołyski, a trwa czasem do grobowej deski "Konkurujemy" z innymi (zazwyczaj tymi na wyciągnięcie ręki, w obrębie grupy czy sąsiedztwa) na posiadany majątek, dom (domy), samochód (samochody), wakacje w egzotycznych miejscach (nawet jeśli z natury jesteśmy domatorami) i inne rzeczy. Konkurujemy - myśląc cały czas o tym, jak oni nas widzą, co sądzą, czy uważają, że jesteśmy lepsi, czy widzą to wszystko co posiadamy, czy nam zazdroszczą (bo przecież muszą zazdrościć, wszak my - innym, też zazdrościmy). To zazdrość zmusza nas do kupowania jeszcze bardziej luksusowych bibelotów, posiadania piękniejszych kobiet, majętniejszych i ustosunkowanych mężczyzn...  Z biegiem czasu ambicje przenosimy na dzieci - chwalimy się nimi, że piękne i wykształcone, że odnoszą sukcesy, mają superkariery...

Drugi gościniec otwiera się przed nami, kiedy przekonamy się, że celem życia jest eskalacja doznań. Od tych bardzo podstawowych, w rodzaju wyszukanego obżarstwa czy wysublimowanego seksu, kiedy to docieramy do najsmaczniejszych frykasów i zstępujemy na coraz głębsze poziomy erotyki, chodząc po zakazanych ogrodach rzadko dotykanych kwiatów... Aż po te mocne wrażenia blitz-istnienia, kiedy uzależnieni, nie potrafimy się uwolnić od potrzeby wspinania na wyższe szczyty, skakania w coraz bardziej przepastne przepaści, zapuszczania w niedostępne ostępy, wysileni do bezustannego sprawdzania siebie w dziesiątkach ekstremów; od akrobacji na deskorolce po najemną służbę wojskową. Niebezpieczeństwa, codzienne kuszenie losu, ostrzenie brzytwy nicią własnego życia, wszystko to daje nam poczucie spełnienia, wyjątkowości, wynosi ponad tłumy zwykłych śmiertelników, którzy uwiązani kieratem spraw codziennych "zazdroszczą nam" (muszą nam przecież zazdrościć...) naszych wyjątkowych wyczynów, heroicznych zmagań podejmowanych w imię... 

W imię czego?Silnych przeżyć, ekstremalnych doświadczeń... gdy raz dajemy się łaskotać absyntowej wróżce, innym razem podróżujemy na pastelowych skrzydłach LSD, a kiedy indziej spinamy się w drganiach wielokrotnych orgazmów; gdy jeździmy po końcach świata, by spoglądać na cudowne zachody słońca, na żywo obserwować rodzące się wieloryby czy podglądać dzieci Papuasów pod wodospadem.W tym wszystkim chodzi tylko o "ja", "dla mnie", "ze mną", "przeze mnie"; o jedno wielkie pasmo masujących ego coraz bardziej intensywnych doznań. Tak, do czasu aż coś w nas lub pod nami nie pęknie...

Trzecia szosa życia nakazuje budowanie tożsamości i określenie własnej wartości w oparciu o karierę, zawodowe spełnienie na drabinie korporacji lub przedsiębiorstwa. Temu jesteśmy w stanie oddać przyzwoitość; poświęcić rodzinę, przyjaźnie...
W produkcji, w finansach, innym razem w polityce czy nauce - wydaje się nam, że jesteśmy niezastąpieni, jak Prometeusz. Pycha dodaje nam skrzydeł, wznosimy się na szczyty hierarchii, stajemy nad innymi; stąpamy w gronie ludzi, których decyzje niosą radość lub wyciskają pot i łzy z milionów; którzy są w stanie pchnąć bombowce w dowolny rejon globu, zmienić bieg ludzkich rzek, powstrzymać wojny.

Wszystkie te drogi - nierzadko nierozłącznie ze sobą splecione, kończą się w obliczu prostych faktów - cierpienia, śmierci, przemijania i zniedołężnienia.
Wszystkie te konstrukcje okazują się papierowe. Kiedy stajemy samotnie nad gliną własnego grobu, zaczynamy się zastanawiać, co ma sens, co przegraliśmy; czy robiliśmy to, co było warto? Czy nasze życie było w jakikolwiek sposób lepsze od żywota starej babiny, która w trudach odchowała czwórkę dzieci, czy lepiej przeżyliśmy swój czas niż zniszczony prosty robotnik o pooranej twarzy, uczciwie trzymający się kilku przykazań?
Co się liczy? Co robić, by nie przegrać?
Proste, wystarczy wrócić do Źródła.
Andrzej Kumor
Mississauga

Z Kanady i Toronto 12.04.2012

czwartek, 12 kwiecień 2012 22:45 Opublikowano w Wiadomości kanadyjskie

Przegląd wiadomości tygodnia z Toronto i Kanady

Etobicoke Kłótnia o telefon komórkowy doprowadziła do strzelaniny między dwoma młodymi mężczyznami na tyłach kompleksu przy East Mall w pobliżu Rathburn. Zdarzenie miało miejsce w środę niedługo po 1.30. Policja znalazła na miejscu porzucony pistolet, ale nikogo nie aresztowała. Ranny mężczyzna został przewieziony do szpitala. Lekarze mówią, że będzie żył.

Toronto College of Physicians and Surgeons Ontario ukarał dyscyplinarnie dra Eli Judaha, praktykującego w szykownej dzielnicy Yorkville chirurga plastycznego, za brak wymaganych umiejętności. Judah reklamował swe usługi jako zabiegi dokonywane w bezpiecznym i wygodnym otoczeniu. Dokonywał powiększania i pomniejszania piersi, wszczepiania implantów podbródka, a także poprawiania kształtu brzucha. Tymczasem okazało się, że dr Judah nie miał żadnego wykształcenia w zakresie chirurgii plastycznej, był lekarzem ogólnym, a na dodatek pracował bez anestezjologa, samodzielnie usypiając pacjentów końskimi dawkami środków. Niewłaściwie przechowywał też tkankę tłuszczową odciągniętą podczas zabiegów liposukcji. Adwokaci lekarza podkreślają, że żaden z jego 29 pacjentów nie doznał uszczerbku na zdrowiu. Lekarza ukarano, zasądzając zwrot kosztów postępowania dyscyplinarnego w wysokości 36.540 dol.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.