farolwebad1

A+ A A-

Życie po skoku [10]

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

mariusz1Witajcie drodzy Czytelnicy,
Jestem bardzo daleko od Was, ale wiem, że z dużym zainteresowaniem czytacie fragmenty mojej książki. Dlatego postanowiłem do Was napisać i opowiedzieć, co u mnie słychać.
Już ponad miesiąc jestem w szpitalu i wszystko na to wskazuje, że z Bożą pomocą moje życie ulegnie zmianie. Od wypadku (minęło14 już lat) oddychałem przez rurkę tracheotomiczną. Od kilku dni, po bardzo skomplikowanej operacji, oddycham już bez niej! Jestem bardzo szczęśliwy, bo po 14 latach wreszcie usłyszałem swój głos! Z radości chce mi się biegać i skakać i śpiewać i latać, mam w dłoniach cały świat. Z chwilą usunięcia rurki narodziłem się na nowo. Szalejący optymizm porywa moje myśli w miejsca pełne nowych możliwości. Niebawem tam dotrę naprawdę.
Jestem na dobrej drodze do lepszego życia, zaczynam głośno mówić i samodzielnie odkrztuszać. Od tego właśnie zależy moja przyszłość. Jeśli będę odkasływał, to nigdy nie wrócę do tej rurki i będę szczęśliwy. Żebym mógł bezpiecznie wrócić do domu i przejść przez ten trudny etap, potrzebuję inhalatora i koncentratora tlenu. Z tymi rzeczami będzie mi łatwiej każdego dnia być coraz silniejszym i bardziej niezależnym. Będę Wam bardzo wdzięczny, jeśli pomożecie mi uzbierać kwotę 3 tys. zł na zakup tych rzeczy.
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na moją stronę www.mariuszrokicki.pl.

 

***
 
W marzeniach roiłem, że może zdarzy się cud i wstanę z łóżka. Choć wiedziałem, że jest to niemożliwe, poprawiało nastrój. Gdy było dobrze, dziękowałem za to Bogu. Gdy zaczynało być źle, popadałem w zupełną bezradność i stękałem, że już nie mogę, że nie dam rady. Kiedyś pewien duchowny powiedział coś, co dodawało mi sił w trudnych chwilach:

– Bóg nie po to ocalił cię przed śmiercią, żeby patrzeć, jak się poddajesz, ale dlatego, że wierzy w ciebie i chce widzieć, jak dajesz sobie radę.
Bóg we mnie wierzy? To było coś, co mnie przekonywało. Od tej pory często powtarzam:
– Ej, Szefie, tam na górze! Nie zawiodę Cię, ale masz mi pomagać!
A wtedy On pomaga.

Za namową Rafała złożyłem do PFRON-u wniosek o dofinansowanie zakupu laptopa. Przyznali trzy tysiące pięćset złotych, ale pod warunkiem wkładu własnego w wysokości dwadzieścia procent. Na to nie byłem przygotowany. Jak zdobyć brakujące siedemset złotych? To trudne pytanie, gdy twoje oszczędności wynoszą całe dwieście złotych. Ale bliscy i tym razem nie zawiedli: część pieniędzy dała mama, a Asia zorganizowała zbiórkę wśród pracowników domu. Gdy dostałem komputer, zapomniałem o wszystkich problemach. To był mój nowy kumpel. Brzmi dziwnie? Jestem przekonany, że wiele osób (nie tylko niepełnosprawnych) ma za przyjaciela jakąś rzecz.
Ustawiłem laptop obok łóżka z prawej strony i mogłem korzystać z niego, leżąc na prawym boku. Pisałem kciukiem i nawet nieźle to szło, podobnie jak obsługa pada. Pracowało się na nim dużo lepiej niż na starym komputerze. Arek, syn Haliny, załatwił oprogramowanie, filmy, muzykę i kilka gier. Znów zabrałem się za pisanie wierszy. Przez jakiś czas było bardzo dobrze, ale – wobec niemożności siadania na wózku – byłem coraz bardziej znudzony. Każdy dzień wyglądał tak samo: ćwiczenia, śniadanie, komputer, obiad, komputer i telewizja. Taka monotonia sprzyja depresji, a ból znów wygrywał i nawet laptop nie pozwalał o nim zapomnieć.
Wtedy Rafał zaczął zachwalać Internet i opowiadać, jaka to fajna sprawa. Gdy mnie przekonał, wróciliśmy do starego problemu: pieniądze. I znów nie zawiodła rodzina ani przyjaciele. Internet okazał się fascynujący – początkowo trochę się go obawiałem, ale w końcu dałem się wciągnąć. Uczestniczyłem w różnych dyskusjach na forach, poznawałem ludzi i gadałem na czacie. Zdarzały się jednak i przykre chwile: gdy rozmawiałem na czacie z kobietą z Radomia, powiedziałem jej szczerze, że jestem niepełnosprawny. Początkowo miałem ochotę skłamać, ale przecież nie mogę się wypierać tego, kim jestem! Powiedziałem prawdę i w głębi duszy byłem przekonany, że to niczego nie zmieni. Tymczasem ona odpisała, że współczuje itd., ale teraz musi kończyć, bo dzieci płaczą. Od tamtej pory była dla mnie niedostępna i już nigdy się ze mną nie skontaktowała. To był cios, później nie miałem odwagi pisać – przypatrywałem się tylko temu, co się dzieje na czacie. Również na forach nie udało mi się poznać nowych osób. Mogę się domyślać, że fraza: "Cześć, na imię mam Mariusz i jestem niepełnosprawny", działa na ludzi odstraszająco.
Wkrótce potem Rafał również założył sobie Internet i mogliśmy bez ograniczeń gadać na Gadu-Gadu oraz grać w bilarda on-line. Bardzo szybko zostałem liderem w klasyfikacji! Zwycięstwa w wirtualnym świecie przywróciły mi dawną pewność siebie. Dawno już pokonałem Rafała, gdy pojawił się nowy konkurent. Okazało się, że do rozgrywek w cyberprzestrzeni dołączyła Asia. Początkowo zbierała bęcki, ale wkrótce zaczęła mnie ogrywać. Mnie – takiego mistrza! Doszło do tego, że nie chciałem już z nią grać, bo traciłem za dużo punktów i przesuwałem się w dół tabeli.
Zawsze marzyła mi się sława. Gdy byłem młodszy, chciałem mieć swoją kapelę, a najlepiej być jej wokalistą. Jeździłem rowerem z keyboardem w plecaku sześć kilometrów do kuzyna, który grał w zespole. Nigdy nie udało mi się założyć własnego. Tylko w marzeniach wychodzę na scenę, rozbłyskują reflektory, słychać pisk fanek i okrzyki fanów, a ja ruchem ręki uciszam publiczność i zaczynam śpiewać, podczas gdy tłum faluje w rytm muzyki. Tak, chciałem być kimś, kto nocami jest gwiazdorem, a dzień spędza na uprawie warzyw, karmieniu swoich dzieciaków arbuzami i zabawie z ukochanymi psami – Aresem i Siną. Z tęsknoty za śpiewem i graniem postanowiłem spróbować napisać tekst piosenki. Udało się!
Internet i pisanie tekstów stały się kolejnymi sposobami ucieczki od bólu brzucha. Nie mogłem jednak całkowicie o nim zapomnieć i musiałem brać coraz więcej zastrzyków przeciwbólowych.

Czasem wystarczy tych kilka słów,
By nabrać sił do walki znów.
Ból znowu narastał. Towarzyszył mu brak apetytu i coraz silniejsze stany lękowe. Okazało się, że w moczu jest groźna bakteria – pałeczka ropy błękitnej. Antybiotyki potrzebne do jej zwalczenia kosztowały od trzech do czterech tysięcy złotych. Postanowiłem napisać do ich producentów z prośbą o pomoc – bez skutku. Zacząłem pisać do kolejnych fundacji – od Jolanty Kwaśniewskiej po Janinę Ochojską. Nie doczekałem się nawet listu z odmową. Na błagalne listy odpowiedziały fundacje Polsatu i TVN-u – poinformowały grzecznie, że pomagają tylko dzieciom. Wszystko wygląda więc pięknie w telewizji, a w rzeczywistości możesz liczyć tylko na wykręty i milczenie. Wciąż zadaję sobie pytanie: dla kogo właściwie są te fundacje? Komu pomagają?
Wkrótce okazało się, że bakteria jest groźna nie tylko dla mnie, ale też dla pracowników domu. Musiałem iść do szpitala na oddział nefrologiczny – w żadnym wypadku nie wolno mi było narażać tych wspaniałych ludzi! W szpitalu to samo co zawsze: smutek, badania, końska dawka antybiotyku. Po pierwszej dawce przyszły wymioty, a potem zaparcie. Pielęgniarkom trudno było umieścić wenfl on w żyłach, bo wszędzie były zrosty od poprzednich wkłuć. Czasami wkłucie zajmowało tym dziewczynom kilka godzin. Do tego dochodziła jeszcze przeczulica w niektórych miejscach – sam dotyk sprawiał ból, a wkłucie było po prostu nie do zniesienia.
Leżałem z pacjentami, którzy byli dializowani. Słyszałem, jak opowiadają swoim rodzinom, że czują się coraz lepiej, i widziałem, jak dobrze robi to ich bliskim. Potem zaś słyszałem, co mówią o swoim stanie lekarzom. Wtedy zrozumiałem, że są prawdziwymi bohaterami: choć cierpieli i wiedzieli, że nie mogą wyzdrowieć, potrafili pocieszyć swoich bliskich. Trudno uwierzyć w heroizm, którego byłem świadkiem. Takie doświadczenie sprawia, że widzisz więcej niż tylko własne nieszczęście.
Wśród chorych był pacjent, który miał potwornie posiniaczoną twarz. Wyglądał jak po walce bokserskiej z bezlitosnym przeciwnikiem. Kiedy nadeszła noc, nie położył się, tylko siedział na krześle. W końcu pielęgniarki namówiły go, żeby położył się na łóżku, choć cały czas powtarzał, że bardzo się tego boi. Nie rozumiałem: boi się leżeć w łóżku? Po chwili widziałem już, o co chodzi. Rozległ się wielki rumor, a on spadł z łóżka wprost na stolik i krzesło, krew leciała ciurkiem z rozciętej głowy. Okazało się, że kiedy tylko zamykał oczy, aby zasnąć, dostawał niekontrolowanych skurczów mięśni. Rzucało nim po całym łóżku, co kończyło się upadkiem i zranieniem. W jego spojrzeniu widać było, że oddałby wszystko, aby zasnąć choć na krótką chwilę. W końcu lekarz wymyślił, że położą na podłodze dwa materace – może w ten sposób chory zaśnie i nie zrobi sobie krzywdy. Serce pękało, gdy mimowolnie po nich skakał, co chwilę wstawał i popłakiwał z bezradności. Wiem doskonale, że sen to często jedyna szansa na odpoczynek i ucieczkę od cierpienia. Jemu odebrano nawet to. Można było zwariować od samego patrzenia.
Po czymś takim zaczynasz rozumieć, że niekoniecznie Bóg nie słucha twoich modlitw. Bywa czasem, że twoje prośby to pierdoły w porównaniu z cierpieniem innych. Najlepsza lekcja pokory to pobyt na oddziale takim jak ten.
Opieka w szpitalu była dobra, personel mnie polubił, choć i tu bywało nieprzyjemnie. Trzeba było wprowadzić w cewkę moczową kamerę, żeby sprawdzić, czy nie ma kamieni. Gdy dostałem cholernie mocny zastrzyk przeciwbólowy, przestałem się bać i nawet żartowałem. Badanie brutalnie sprowadziło mnie na ziemię. Doktor nie mógł wprowadzić kamery, bo była za duża, ale próbował na siłę i tak mnie poranił, że aż krzyknąłem do niego:
– Stop! Do cholery, nie widzi pan, że nic z tego nie wychodzi?
Przerwał badanie, a krew leciała ciurkiem. Założył cewnik wewnętrzny, który sprawiał potworny dyskomfort, a potem sobie poszedł. Dopiero gdy odwiedziła mnie po południu Asia, wymieniliśmy to dziadostwo na cewnik zewnętrzny. Następnego dnia usłyszałem od lekarzy, że badanie powinno być zrobione pod całkowitym znieczuleniem. Zgodziłem się, ale później zacząłem się zastanawiać, czy na pewno chcę pozwolić na wpychanie tej kamery, gdy jestem nieprzytomny. Na szczęście okazało się, że sprawę powinno się załatwić za pomocą kolejnego USG.
Zdarzyła się jeszcze jedna niemiła sprawa. W nocy trafił na oddział nowy chłopak, który żalił mi się, że nie ma przy sobie nic: ani pieniędzy, ani mydła czy maszynki do golenia. Użyczyłem mu wszystkiego, co miałem. Gdy wróciłem z zabiegu, zaproponowałem, żeby zadzwonił z mojego telefonu do żony. On stanowczo odmówił, zapewniając, że nie chce mnie narażać na koszty, ja z kolei nalegałem. Kiedy jednak zerknąłem na telefon, okazało się, że już z niego skorzystał, a z mojego portfela zniknęło dwadzieścia złotych. Nie powiedziałem nic, popatrzyłem tylko na niego. Spuścił głowę i wyszedł z sali. Gdyby mnie tylko poprosił, dałbym mu te pieniądze i jeszcze cieszyłbym się, że mogłem komuś pomóc. A tak...
Miałem dziwne poczucie przegranej.

 

 

Od redakcji

Można wpłacac pieniądze na konto Funadacji Charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej #24583 w każdym oddziale Credit Union pod haslem Pomoc dla Mariusza 

Czeki z dopiskiem Pomoc dla Mariusza można też wysyłać do:
The Charitable Foundation of Canadian Polish Congress,
288 Roncesvalles Ave.
Toronto, Ontario M6R 2M4, Canada 
( przy wpłatach 25 $ i więcej fundacja wystawia pokwitowania do rozliczenia podatkowego )

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.