farolwebad1

A+ A A-

Życie po skoku [9]

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

mariusz1Witajcie drodzy czytelnicy,
Jestem bardzo daleko od Was, ale wiem, że z dużym zainteresowaniem czytacie fragmenty mojej książki. Dlatego postanowiłem do Was napisać i opowiedzieć, co u mnie słychać.
Już ponad miesiąc jestem w szpitalu i wszystko na to wskazuje, że z Bożą pomocą moje życie ulegnie zmianie. Od wypadku (minęło14 już lat) oddychałem przez rurkę tracheotomiczną. Od kilku dni, po bardzo skomplikowanej operacji, oddycham już bez niej! Jestem bardzo szczęśliwy, bo po 14 latach wreszcie usłyszałem swój głos! Z radości chce mi się biegać i skakać i śpiewać i latać, mam w dłoniach cały świat. Z chwilą usunięcia rurki narodziłem się na nowo. Szalejący optymizm porywa moje myśli w miejsca pełne nowych możliwości. Niebawem tam dotrę naprawdę.
Jestem na dobrej drodze do lepszego życia, zaczynam głośno mówić i samodzielnie odkrztuszać. Od tego właśnie zależy moja przyszłość. Jeśli będę odkasływał, to nigdy nie wrócę do tej rurki i będę szczęśliwy. Żebym mógł bezpiecznie wrócić do domu i przejść przez ten trudny etap, potrzebuję inhalatora i koncentratora tlenu. Z tymi rzeczami będzie mi łatwiej każdego dnia być coraz silniejszym i bardziej niezależnym. Będę Wam bardzo wdzięczny, jeśli pomożecie mi uzbierać kwotę 3 tys. zł na zakup tych rzeczy.
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na moją stronę www.mariuszrokicki.pl.

 

Tu obejrzyj film o Mariuszu

mariuszfilm

Chciałem udowodnić tej cholernej wodzie, że się jej nie boję. Dziwne, traktować wodę jak swojego śmiertelnego wroga, prawda? Ale tak właśnie było ze mną – pamiętacie pojedynek na obozie rehabilitacyjnym? Czekaj, ty cholero! – pomyślałem. – Pojadę do ciebie i zobaczysz, że jestem, żyję i mam się dobrze. Będziesz musiała skreślić mnie z listy swoich ofiar! Pojechaliśmy dokładnie w to samo miejsce, gdzie skoczyłem. Nie bałem się, zwyciężyłem.
Po drodze mogłem pokazać Asi i Rafałowi swoją szkołę (miałem opinię strasznego rozrabiaki, rodzice byli nieustannie wzywani przez nauczycieli) i bank, w którym pracował tata. Im bliżej byliśmy celu, tym bardziej waliło mi serce. W końcu Rafał wjechał na podwórko i zobaczyłem mój traktor. Serce omal nie pękło z żalu – byłem przywiązany do tej maszyny i tak bardzo chciałbym nią znów pojeździć. Po chwili usłyszałem szczekanie Aresa – bestia szczekała na mnie! Wybaczam mu jednak: nie widział, że to ja, był za daleko.
Mój przyjazd miał być dla mieszkańców wioski tajemnicą. Nie chciałem, żeby zobaczyli, że ten krzepki Mariusz jest niepełnosprawny. Tajemnicy nie dało się jednak utrzymać i wciąż ktoś się pojawiał. Nie było to łatwe: znosić pełne litości spojrzenia i udawać, że wszystko jest w porządku. Na szczęście dominowała radość z powrotu do domu i przekonanie, że muszę nabrać sił, aby znów tu przyjechać.

Niepewny los, ciągły strach i stres:
Żyję jak nieschwytany przestępca.
W Radomiu okazało się, że ból nie ustępuje. Zabieg, który miał przynieść ulgę, w ogóle nie pomógł. Moja irytacja rosła, a jedynym wsparciem była modlitwa. Znów zacząłem przekonywać Boga, że nie mam już siły. Nawet pisanie nie pozwalało zapomnieć o bólu. Tyle wizyt w szpitalu, leków i zabiegów, a nic nie pomogły. Nie mogłem siedzieć na wózku, bo ból był nie do wytrzymania. Nie potrafiłem się nawet uśmiechnąć do odwiedzających mnie przyjaciół. Wróciły samobójcze myśli. Do tego był to czas Bożego Narodzenia – znów samotne święta.
Na szczęście Asia wpadła na pomysł, że sylwestra spędzę z nią u Haliny, która pracowała w moim pawilonie. Bardzo się ucieszyłem, bo Halina jest nie tylko fajna, uczynna i dobra, ale do tego robi najlepsze na świecie ogórki kiszone. Jak zwykle jednak pojawiły się problemy: na dzień przed dopadła mnie gorączka. W końcu pokonaliśmy ją antybiotykiem. W domu Haliny były dwie imprezy: jedną organizowała gospodyni, a drugą jej syn Arek. Udało mi się wkręcić na obie! Byłem bardzo szczęśliwy. Halinko, Asiu – tym sylwestrem dałyście mi bardzo dużo.
W nowym roku nie brakowało kolejnych infekcji dróg moczowych. Z czasem udało się jednak znaleźć sposób na ten wściekły ból brzucha: dożylne zastrzyki z tramalu. Wprawdzie nie gasiły bólu całkowicie, ale w dużym stopniu go osłabiały. Powoli zaczynała mi wracać radość życia, a pisanie pozwalało na ucieczkę od problemów codzienności.
Latem postanowiłem znowu pojechać do rodziców na wieś, a na wspólny wyjazd namówiłem Asię, Rafała i Halinę. Po drodze opowiadałem im o dawnym życiu i uświadamiałem sobie, jakie to numery kiedyś odstawiałem, co robiłem na dyskotekach... W okolicy znali mnie wszyscy. W przeciwieństwie do poprzedniej wizyty, teraz nie bałem się ludzi i machałem do nich na powitanie. Ares ponownie przywitał nas szczekaniem, ale gdy podjechałem bliżej i popatrzyłem mu w ślepia, uspokoił się i zaczął merdać ogonem. Za to drugi pies – Dubi – szczekał na mnie tak, że aż mu piana z pyska leciała. Nawet Ares się wkurzył i zaczął szczekać z kolei na niego, jakby chciał powiedzieć: "Przymknij się! Czego szczekasz?".
Tata pokazał mi tunele z papryką. Widok tych upraw to była rozkosz dla moich oczu. Jak mi tego brakuje! Jeden dzień, chciałbym na jeden dzień wrócić do zdrowia i mógłbym nawet wyrywać chwasty: choć tego nie znosiłem, to plewiłbym je teraz bez wytchnienia. Oddałbym wszystko za jeden taki dzień.
Przez cały czas ktoś przychodził z wizytą: rodzina, sąsiedzi, a nawet paru kolegów. Na początku było z nimi nieco drętwo, bo nie wiedzieli, jak się mają zachowywać. Kiedy jednak dotarło do nich, że nie zamierzam słuchać, jaki to jestem biedny i ojej, sytuacja się poprawiła. Zaczęliśmy wspominać dawne czasy i opowiadać, co razem wyprawialiśmy... Zrobiliśmy grilla, napiłem się nawet piwa. Z każdą chwilą nabierałem mocy i energii – dom i rodzina dawały mnóstwo siły, szkoda było wyjeżdżać.
Powrót był jak wygnanie z raju. W Radomiu wróciłem do "terapii wierszowej"; udało się nawet zorganizować wyjazd z wizytą do Leszka, którego poznałem na rehabilitacji. Spotykałem się z przyjaciółmi i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie... Tak, zgadliście. Znów infekcja dróg moczowych, z wściekłym bólem w dodatku. Mój organizm był coraz bardziej uodporniony na standardowe antybiotyki, więc musiałem brać kolejne – droższe i silniejsze. Przypomniał mi się widok z dzieciństwa: dziadek otoczony dziesiątkami lekarstw. Ja wyglądałem teraz niemal tak samo. Byłem młody, a moje życie wyglądało i było jak starość – wkurzało mnie to. Infekcja za infekcją, koszmar. Ledwo udawało się wyleczyć jedną, zaczynała się kolejna. Zawsze ten sam scenariusz: potworne dreszcze, zimny pot i ból przy sikaniu. Nie mogłem tego pojąć: po wymianie cewnika miało być tak dobrze! I co?
W końcu trafiłem do pani urolog, która w Radomiu cieszyła się dobrą sławą. Opowiedziałem jej o wszystkim, a ona zaczęła podejrzewać piasek w nerkach. Zleciła odpowiednie badania i leki, a ja znów zyskałem nadzieję, że uda się rozwiązać problem infekcji. Dodała też, że chce mnie leczyć odpowiednim antybiotykiem w razie potrzeby, a nie – jak to było do tej pory – na chybił trafił. Powiedziała, że takie leczenie jest nieodpowiedzialne, szkodliwe dla pacjenta i prowadzi do uodpornienia się na antybiotyki. Skąd mogłem o tym wiedzieć? Ufałem tym, którzy do tej pory leczyli mnie z infekcji – nie miałem podstaw, aby im nie ufać. Nagle słyszę, że to, co robili, było złe. Jednocześnie jednak zacząłem wierzyć, że tym razem skończą się moje problemy. Jak to możliwe, że medycyna nie ma sposobu na ten pieprzony ból?! Kolejne badania prowadzone przez urolog nie przyniosły odpowiedzi. Znów zaczęła się infekcja, a pocieszeniem miało być to, że tym razem dostanę odpowiedni antybiotyk.
Powiem szczerze: pogodziłem się z tym, że jestem niepełnosprawny. Nie czułem się ani gorszy, ani odrzucony. Potrafiłem się cieszyć najprostszymi rzeczami. Byłbym szczęśliwy, gdyby nie koszmar powracających infekcji – już nie wózek i bezpośrednie skutki wypadku były dla mnie problemem, ale zaklęty krąg infekcji. Przyjąłem wręcz, że będzie bolało cały czas – walczyłem tylko o to, aby złagodzić ból do minimum. Kiedyś potrafiłem żartować i wygłupiać się, co sprawiało, że (podobno) byłem lubiany w wielu szpitalach i na różnych oddziałach. Opowiadałem nawet, że jestem mistrzem świata w skoku do wody, a rurka tracheotomijna to mój medal. Teraz już nie byłem takim wesołkiem.
Infekcje są stałą częścią mojego życia – powracają nieustannie, trwa to do dziś. Moim życiem rządzi emocjonalna huśtawka: gdy nie boli i nie cierpię na infekcję, tryskam humorem i jestem szczęśliwy. Gdy atakuje ból i choroba, załamuję się i wpadam w rozpacz.

Choć gorzkie życie dało mi w kość,
To zawsze obok był taki ktoś,
Kto nie pozwalał upaść mi w dół.
Ból ośrodkowy to przypadłość, która nie do końca jest zbadana, i lekarze nie wiedzą o nim zbyt wiele. Wiadomo jednak, że nie ma ucieczki od środków przeciwbólowych. Konsekwencją ich przyjmowania jest kolejny problem: zaparcia. Musisz się pogodzić nie tylko z kolejnymi wydatkami na tabletki i syropy, ale też z tym, że będziesz miał robione lewatywy. Możesz myśleć sobie co chcesz, ale w takim momencie trudno nie czuć się odartym z godności.
Każdy wieczór spędzałem na rozmowie z Bogiem. Dosłownie: czekałem, aż wszyscy zasną, żebym mógł mówić. Pozwalałem sobie na zupełną szczerość i mówiłem wszystko, czego nie mogłem powiedzieć ludziom. Dzięki temu czułem, że zrzucam wielki ciężar. Dam radę – powtarzałem – tylko trochę mi pomóż! Przypominałem sobie, ile już razy taką pomoc otrzymałem, i nabierałem pewności, że tym razem też nie jestem sam. Wtedy smutki znikają, a ja spokojnie zasypiam. Ten spokój to wiara w Boga – to ona pozwala na takie doznania. Tyle.
Tymczasem problemy z zaparciami się pogłębiały i znów musiałem trafić do szpitala. Patrząc na rentgen jamy brzusznej, lekarz powiedział:
– Ze zdjęcia wynika, że ma pan niedrożność jelit.
Zmroziło mnie, pomyślałem: no to koniec.
Pojawiła się jednak nadzieja. I to z dość niespodziewanej strony – pielęgniarka powiedziała lekarzowi, że oddaję gazy, a to by oznaczało, że diagnoza o niedrożności jelit nie jest przesądzona. Cztery lewatywy później udało się osiągnąć odpowiedni skutek, a ja mogłem – z poczuciem wielkiej ulgi – wrócić do siebie.
Kłopoty z zaparciami jednak trwały, a wszystkie leki i lewatywy były gigantycznym wysiłkiem finansowym. Do tego dorobiłem się anemii. Nie było wyjścia – musiałem szukać pomocy. Prośby zignorował mój wuj, więc razem z Asią zaczęliśmy pisać do różnych firm. Nie było odpowiedzi. MOPS udzielił mi jednorazowej zapomogi – pieniądze rozeszły się dość szybko, ale jestem bardzo wdzięczny tej instytucji, bo urzędnicy pokazali, że widzą i rozumieją mój problem. Od anonimowej osoby dostałem dwieście złotych – kimkolwiek jesteś, bardzo ci dziękuję. Za te pieniądze mogłem zrobić zapas leków na zaparcia.

Ostatnio zmieniany środa, 29 sierpień 2012 21:00
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.