Na naszych oczach konstruowana jest nowa Europa, "nowoczesna", czyli unikająca jak ognia odniesień do chrześcijańskich korzeni; zdolna wchłonąć bez czkawki Turcję, Maroko, a może niebawem Izrael. Europa taka ma być oparta na zasadach wielokulturowości i supertolerancji wobec każdej inności; na oświeceniowych ideałach nowego kulturkampfu, tym razem pozbawionych wszelkich odniesień do wartości kształtujących europejską kulturę od setek lat.
Europa bez europejskich wartości, jak zamek z piasku. Cywilizacja europejska nie miała lekko. Było kilka momentów w historii, kiedy jej istnienie zależało od jednej bitwy czy królewskiej koligacji.
Dziś Europa jest stara i zmęczona własną historią. Pozbawiona demograficznej dynamiki, stetryczała, szuka w desperacji formuły eliksiru młodości - a to w postaci realizowanej obecnie idei jednego superpaństwa złożonego z etnicznych regionów, a to pod postacią wpuszczenia pozaeuropejskiej świeżej krwi.
Laboratorium europejskiej walki o przetrwanie jest ostatnio Holandia, gdzie silna kultura islamskich przybyszów siłą rzeczy spycha supertolerancyjnych Holendrów w okopy, w jakich nie byli od pokoleń. Na razie jedna strona "morduje" co bardziej liberalnych obrazoburców (którym jeszcze dziesięć lat temu do głowy by nie przyszło, że za skrajne opinie można iść do piachu), druga zaś, na razie bardzo delikatnie, pali meczety i wywraca islamskie nagrobki.
Jedna strona wyposażona jest w silną zideologizowaną religię, druga ma pusto pod nogami; obrazowo powiedzieć można, że druga strona siedzi okrakiem na okładkach Biblii, którą wcześniej celowo podarła.
Wynik takiego starcia nietrudno przewidzieć.
Konstruktorzy nowej Europy liczą na asymilacyjną siłę kontynentu. Podobnie, jak we wszystkich ponadnarodowych utopiach "imigracyjnych", twierdzą oni, że w drugim czy trzecim pokoleniu nowi przybysze zrzucą płaszcz kultury ojców i całkowicie się "zeuropeizują", co w dzisiejszych czasach oznacza przesiąknięcie mieszanką konsumpcyjnego "-izmu", podlaną liberalnym sosem humanistycznego "wyzwolenia" i obyczajowego rozpasania.
Na ulicach Paryża czy Amsterdamu widać, że kalkulacja ta jest błędna. Islam w zetknięciu z wymagającym reanimacji cielskiem Europy okazuje się propozycją atrakcyjną również dla drugiego czy trzeciego pokolenia przybyszów.
No i tu pojawia się trudność, bo truchło Europy wypróżnionej z wartości i chrześcijaństwa nie jest w stanie przeciwstawić się witalnym siłom mocnej kultury i religii płynącej na falach wielopokoleniowych rozbudowanych, wielodzietnych rodzin.
A tymczasem po stronie islamskiej na myśl o możliwości zdobycia Europy, metodą "na konia trojańskiego" - ładnie od środeczka, wykorzystując słabość do tolerancji i powołując się na język europejskiego "poszanowania praw obywatelskich", zaczynają po twarzach błąkać się starodawne uśmieszki.
Co może Europę obronić? Kościół, popierając ideę zjednoczenia, liczył, że będzie to - jak w czasach Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego - chrześcijański rdzeń wartości, tymczasem, architektom nowego tworu częściej chodzą po głowach cyrkle i kielnie niż krzyż. Oni chętniej kruszą post-oświeceniowymi kilofami instytucje małżeństwa, niż odbudowują ewangelizacyjne bastiony; prędzej celowo niszczą więzy narodowe, niż nawracają do cywilizacyjnych źródeł kontynentu. Jednym słowem, mamy do czynienia z próbą zbudowania w Europie "państwa nowego typu" (jest taka broszurka Lenina), bez oglądania się na tradycję i wartości. A to pozbawione korzeni państwo nie jest już w stanie postawić obronnych szańców.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!