Goniec

Register Login

Spragnieni zorzy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

        W zeszłym tygodniu połknęliśmy haczyk. „Kanadyjczycy, zwróćcie oczy ku niebu – zorze polarne w ten weekend”, głosił tytuł artykułu zamieszczonego w serwisie The Weather Network. Już pierwszy akapit dawał pewną nadzieję na obserwacje zjawiska. Potem następował długi opis powstawania dziur w koronie słonecznej i związanych z tym wyrzutów cząstek. Na koniec dopowiedzenie, że w czasie równonocy zwiększa się aktywność geomagnetyczna, a do tego obserwacjom sprzyja fakt, że księżyc znajduje się obecnie w fazie nowiu. Tyle wystarczy, by rozbudzić wyobraźnię. Mniejsza o sugestię, że zorze mogą się pojawić, ale nie muszą. A trzeba było sobie przypomnieć, że wspomniany serwis pogodowy czasem ma problemy z przewidzeniem deszczu na popołudnie…

        W piątek i sobotę uważnie śledziłam więc prognozy pogody i prognozy występowania zorzy polarnej na stronie www.swpc.noaa.gov. Niezbyt optymistycznie to wyglądało. Mniej więcej 10-15-procentowe prawdopodobieństwo wystąpienia zórz zapowiadano dla okolic Sudbury i terenów położonych na północnym brzegu Jeziora Górnego. Bardziej na południe – czarna plama. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować.

        W południowym Ontario największym wyzwaniem jest znalezienie miejsca niezanieczyszczonego światłem. Internet podpowiedział nam Torrence Barrens Dark-Sky Preserve. Nie ma co, nazwa zachęcająca. Zdjęcia też. Niech będzie.

        Wyruszyliśmy w sobotę o 22:00. Najpierw autostradą numer 400 do Barrie, potem w prawo na jedenastkę, przez Orillię, by w końcu kawałek przed Gravenhurst skręcić w drogę numer 13, przy której znajduje się ów rezerwat ciemnego nieba. Jedziemy sobie tą trzynastką, przed nami dwa samochody, więc żartuję, że oni też na zorzę polują. Mąż się ze mnie śmieje, mówi, że pewnie zaraz skręcą do domu. Jakoś nie skręcają. Potem droga robi się coraz bardziej wyboista i wąska, ale nie to nas martwi. Udaje nam się naliczyć siedem samochodów przed nami, ale to tylko dlatego, że droga jest kręta i po prostu dalej do przodu nie widać. Jakiś kilometr przed Torrence Barrens bynajmniej nie jest nam do śmiechu. Samochody parkują po obu stronach drogi, ludzie chodzą tam i z powrotem z latarkami, ruch jak na Marszałkowskiej.

        My też parkujemy. Bierzemy latarki i aparaty i idziemy. Najwyżej będziemy mieć surrealistyczny spacer z dziećmi o 1 w nocy. Jacek mówi, że może chociaż Drogę Mleczną zobaczymy. Pogoda niezła, termometr pokazuje -9 stopni, ale nie ma wiatru, wydaje się, że jest całkiem ciepło. Mijamy kolejne grupki z latarkami, ludzie siedzą na skałach, niektórzy palą ogniska, jedna grupa ma nawet namiot. Ech, nie doceniliśmy potęgi Internetu…

        Wychodzimy na zamarznięte jezioro, na śniegu mnóstwo śladów. Niestety, nisko nad horyzontem naszły chmury. Udaje nam się znaleźć oznakowany szlak i ścieżką wychodzimy na skalisty grzbiet po drugiej stronie jeziora. Tu ludzi jest nieco mniej, ale i tak, jak się popatrzy dookoła, to wszędzie coś świeci. Chwilami chmury się przesuwają, wtedy widać gwiazdy. Jak zwykle aparat fotograficzny widzi więcej niż nasze oczy. Gdy w domu oglądam zdjęcia, wydaje mi się, że można się nawet dopatrzyć oparów Drogi Mlecznej.

        Tym razem z zorzą się nie udało. Ale przynajmniej odkryliśmy nowe miejsce, może jeszcze je wypróbujemy, gdy będziemy chcieli robić zdjęcia torów przesuwania się gwiazd. Ale to już jak będzie cieplej – jedno takie zdjęcie naświetla się przez kilkadziesiąt minut. A w kwestii zórz pozostajemy póki co ze wspomnieniami z Jukonu.

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak

Ostatnio zmieniany sobota, 24 marzec 2018 00:08
Zaloguj się by skomentować