farolwebad1

A+ A A-

Szlakami bobra: Tim River - na spotkanie z łosiem

Oceń ten artykuł
(18 głosów)

Jaki jest najbardziej charakterystyczny krajobraz, mogący kojarzyć się każdemu na świecie ze słowem Kanada? Ilu ludzi, tyle odpowiedzi. Dla jednych będą to Góry Skaliste, dla innych wybrzeże Nowej Szkocji z kolorowymi domkami rybaków, dla jeszcze innych prerie Manitoby, dla Ontaryjczyków zapewne charakterystyczny pejzaż Tarczy Kanadyjskiej, Georgian Bay na jeziorze Huron, z granitowymi brzegami i tysiącami wysepek. 

Dla tych wychowanych na opowieściach o poszukiwaczach złota, traperach Kanada to Północ, kraina jezior i niewielkich zarastających jeziorek, małych wijących się rzeczek z brzegami porośniętymi białymi sosnami i świerkami, moczarów, bagien, trzęsawisk, rozlewisk z kikutami martwych drzew, pokrytych nenufarami, grążelami i pływającymi wyspami porośniętymi żurawiną i mchem. To królestwo łosia i bobra, współtwórcy tego krajobrazu.

Blisko Toronto takie pejzaże znajdziemy oczywiście w Parku Prowincyjnym Algonquin, a najlepiej na jednej z jego najpiękniejszych rzek, Tim River, w początkowym jej biegu, od Tim Lake do Rosebary Lake, od niego rzeka nabiera trochę innego charakteru, staje się bardziej kamienista, łącząc u końca swój żywot z wodami większej Petawawa River, ale o tym innym razem.

Żeby przepłynąć w tę i z powrotem odcinek od Tim Lake do Rosebary Lake wystarczy jeden weekend. Tim River to niewielka rzeka, ale i niełatwa. Dziesiątki bobrowych tam, przez które trzeba przeciągać canoe, zdarza się, że bobry tak pokierują nurtem, że za tamą zamiast wody znajdziemy wstążkę szlamu. Ma to i swoje plusy, ostrzeżenia o możliwym niskim poziomie wody znajdują się na stałe na mapie Algonquin, zniechęcając potencjalnych canoeistów – na miejscu startowym zazwyczaj jest tylko kilka – kilkanaście samochodów, to ci, którzy szukają ucieczki od przedstawicieli własnego gatunku i chcą być sam na sam z przyrodą. Od mostka na starcie do Tim Lake rzeka jest rozlewiskiem ze sterczącymi kikutami drzew, czarna wijąca się nitka otwartej wody wskazuje bieg nurtu. Po dwóch kilometrach wpływa do Tim Lake, sporego jeziora z dwoma wyspami o granitowych brzegach. Woda tu jest czysta i przezroczysta, wybrało ją na lęgowisko kilka par nurów lodowców. Wyznaczono na nim kilka kempingów, idealne miejsce na bazę wypadową dla tych, którzy nie chcą robić przenosek lub boją się trudności na dalszej trasie.

Tim River, wypływając z jeziora, zwęża się, potem zamienia na przemian w większe i mniejsze rozlewiska, czysta woda staje się mulista i czarna, na jej tle odcinają się wyrazistą zielenią pływające liście żółtych grążeli i białych nenufarów. Mokre liście unoszą się w rytm fal, migocząc odbitymi promieniami słońca. Z prawej strony ostro zarysowane granitowe brzegi z wpiętymi w nie korzeniami białych sosen, z lewej falujące torfowiska, na nich wyschnięte kikuty starych modrzewi i jeszcze zielone, młode walczące o życie, jakby wychodzące z gęstego lasu w to niesprzyjające środowisko.

Gdzie jest granica między wodą i lądem, tego nikt nie wie. Lawirować tu trzeba między pływającymi wysepkami zielonej bagiennej roślinności, próbującej zawładnąć otwartą wodą. Na nich krwistoczerwone kępy drobniutkiej owadożernej rosiczki okrągłolistnej. Ta jak modrzewie zginęłaby z braku pożywienia w tym kwaśnym środowisku, gdyby nie wypracowała drapieżnej metody pozyskiwania potrzebnych do życia elementów. Czerwień wabi owady, siadają nieświadome śmiertelnej pułapki na lepiących się wypustkach, liść się zamyka i kończy życie jednego stworzenia, dając je innemu.

Torfowisko kończy się na wyraźnie oznaczonej na żółto przenosce. Tim River musi tu pokonać różnicę poziomów. Spad zawalony kamieniami, pniami i resztkami sztucznego koryta do spławiania drewna sprzed dziesiątków lat. Miejsce odgrodzone łańcuchem z plastikowymi pomarańczowymi pływakami, z napisem dla głupich, że przejścia nie ma, niebezpieczeństwo. Wrażenie dzikości miejsca pryska, ohydne pływaki aż krzyczą dysonansem w otaczającej je harmonii. Pisaliśmy już o tym novum w Algonquin, za dużo urzędników, którzy nigdy prawdopodobnie w interiorze nie byli i nie wiedzą, co czynią, oszpecając co piękniejsze dzikie miejsca. Tu się na piechotę nie da przejść, a co dopiero przepłynąć. A bodajby ich... a bodajby im autostradę pod oknem wybudowali albo tory kolejowe, no chociaż tylko stację benzynową, a bodaj… Zdaje się, że w Algonquin w całej jego historii zdarzył się jeden jedyny wypadek, gdy przez nieuwagę, nie zauważając przenoski, spadły z wodospadu i zabiły się na raz dwie czy trzy osoby. No może jeszcze w takich miejscach, gdzie wypadek jest możliwy, instalacja tego ohydztwa byłaby do dyskusji, ale przy każdym spadzie?! To jest interior, każdy tu pływa na własne ryzyko, nie potrzebuje opieki urzędników. Ale widać śmiercią przy wodospadzie ginąć nam nie wolno, natomiast przez rozszarpanie przez niedźwiedzia, o, to proszę bardzo. Broni nie wolno wnosić do parków, nie wolno się bronić. Tu już padają stwierdzenia o własnej odpowiedzialności w niebezpiecznym terenie.

Dość wyrzekań, wracamy do rzeki. Za 150-metrową przenoską Tim River robi się wąziuteńka, niewiele szersza niż canoe, woda odzyskuje klarowność, powoli poszerzając się w sporą rzeczkę. Gdy nurt spowalnia, woda znowu mętnieje, rozlewa się szerzej, to znak, że przed nami tama. Niektóre da się z rozpędu przepłynąć, przy innych trzeba wysiąść i canoe przeciągnąć. Tim River wije się raz szerzej, zasilana dopływami, raz węziej, na brzegach bujne zielone kępy traw, wyraźna linia świerkowo-sosnowego lasu to zbliża się, to znów oddala. Bobrowe żeremia co kilkaset metrów. Gdy rzeka wpływa do niewielkiego jeziora, to znak, że Rosebary już niedaleko. Rosebary Lake jest większe niż Tim Lake, na brzegu po prawej stronie przenoska i skały z miejscem do obozowania, na lewym daleko na horyzoncie kemping z długą piaszczystą plażą, płytką, idealnie przezroczystą wodą, po prostu raj. Teren wokół objęty jest ścisłym rezerwatem. Dopłynięcie do tego miejsca od punktu startu zajmuje kilka godzin.

W tym roku nie obozowaliśmy na Rosebary Lake, rozbiliśmy się na wyspie na skale na Tim Lake, w grupie dziesięcioosobowej plus dwa koty, zatajając niecnie istnienie dwojga dzieci – w parkach prowincyjnych maksymalna liczba osób na kempingu wynosi dziewięć. Zostawiliśmy bambetle i popłynęliśmy na wycieczkę do Rosebary Lake. O dziwo mimo ostrzeżeń w parkowym biurze poziom wody był wysoki, tamy bobrowe do przeciągnięcia tylko dwie. Wydawałoby się, że harmider czyniony przez tak liczną grupę wypłoszy wszystko co żywe. Wcale nie, łoś na Tim River to stuprocentowy pewniak i taki nam się też trafił. Łosie podobno schodzą do parku w okresie polowań, wiedząc, że tu jest spokojnie i nic im nie grozi, ludzi za bardzo się nie boją, można podpłynąć całkiem blisko. Innej zwierzyny też był dostatek, nury lodowce w nocy urządziły niesamowity koncert, słychać było też dziwne, nieznane trrr… trrr… trrr… Dopiero rano doszliśmy, że to korniki żarły pnie zwalonych drzew. Zrobiliśmy zdjęcie uśmiechniętej gębie zielonej żaby, wokół której woda z prawego boku zachowywała się normalnie, a z lewego nie wiedzieć czemu tworzyła menisk wklęsły. Przelatywały kormorany, następnego dnia zrobiliśmy wycieczkę z kilkusetmetrowymi przenoskami przez śliczne jezioro Chibiabos do Indian Pipe Lake, o zupełnie odmiennym charakterze – wystające na środku jeziora niewielkie skałki – na nich wylegiwał się żółw jaszczurowaty, największy z ontaryjskich żółwi, dochodzący do prawie pół metra długości i do 30 kilogramów. Nie zgonił go nawet hałas czyniony przez nas w czasie skoków ze skał do wody. Mniejszą atrakcją była wyjątkowa liczba pijawek w tym roku. Głównego gospodarza, bobra, niestety nie widzieliśmy.

Dojazd: Z Toronto autostradą na północ do miejscowości Emsdale za Huntsville, mniej więcej dwie i pół godziny, skręcamy w drogę 518 do Kearney. Tam jest parkowe biuro, gdzie trzeba wykupić pozwolenie (w interiorze miejsca rezerwuje się tylko telefonicznie), i kilkaset metrów dalej wypożyczalnia canoe. Stąd ok. 15 kilometrów do szutrowej drogi, którą jeszcze 20 km do punktu startu, są widoczne drogowskazy.

Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński

PS Gdyby ktoś z Państwa wiedział, gdzie w Mississaudze tanio i dobrze można zdigitalizować zdjęcia na kliszach, prosimy o wiadomość do Gońca na email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.