farolwebad1

A+ A A-

W górę rzeki

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Ile kilometrów dasz radę przejechać?, zapytał mnie mój mąż w rano w Canada Day. Mając w pamięci podprowadzanie roweru w zeszłym roku pod wzniesienia w okolicach Georgetown, ostrożnie powiedziałam, że tak z 50 – 60. Wcześniej planowaliśmy wybrać się gdzieś samochodem, ale niestety okazało się, że kolega, który miał pojechać z nami, samochodu w ten dzień mieć nie będzie. Trzeba było więc wymyślić coś w zastępstwie.

Trasę wzdłuż rzeki Humber trochę znamy. Jeździliśmy od Dundas na południe do jeziora Ontario i na północ do skrzyżowania z Lawrence Ave. Tym razem chcieliśmy pojechać dalej w górę rzeki.

Ruszyliśmy Dundas na zachód i przed mostem odbiliśmy w Old Dundas. Tam za ostatnim blokiem w prawo, w dół i już jedziemy wzdłuż Humber. Ze znanych mi do tej pory jest to mój ulubiony odcinek trasy. Najpierw jedzie się prawym brzegiem rzeki przez Lambton Park. W pewnym miejscu na prawo od alejki rozciąga się spory trawiasty obszar, na którym latem organizowane są obozy nauki strzelania z łuku. W tym miejscu po przeciwnej stronie Humber widać stromy brzeg. Chwilę dalej przejeżdżamy przez most dla pieszych z zielonymi barierkami. Widać z niego wysokie przęsła mostu kolejowego.

Za którymś razem ciekawiło nas, czy da się podejść do torów. Wdrapaliśmy się na stromy nasyp kolejowy, ale okazało się, że przed torami jest ogrodzenie z siatki. Byliśmy pewnie mało zdeterminowani i odpuściliśmy, podejrzewam jednak, że gdyby dobrze poszukać, to jakąś dziurę w siatce dałoby się znaleźć.

Od tego miejsca zaczyna się park Lambton Woods. Tutaj też jest więcej ścieżek. Główna jest wyasfaltowana, ale można wybrać biegnącą równolegle bardziej dziką. Tym razem jednak ciągniemy Jacka w przyczepce rowerowej, więc nieutwardzona i miejscami wąska ścieżka odpada. Rzeka płynie trochę w dole, po obu stronach drzewa, co chwilę lekko w górę i w dół – jak przez las.

Dalej zaczyna się bardziej zagospodarowany park James Gardens, po przeciwnej stronie widać pole golfowe. Dojeżdżamy do Scarlett Rd. Wreszcie otwarto przejazd pod mostem. Do tej pory trzeba było przeprowadzać rowery przez jezdnię. W zeszłym roku na ścieżce rowerowej zaraz po przekroczeniu Scarlett natknęliśmy się na łanię z dwoma młodymi jelonkami. Zwierzęta nic sobie nie robiły z bliskości domów i bloków.

Teraz mamy odcinek, który, muszę przyznać, nie za bardzo lubię. Może to kwestia tego, że biegnie blisko ulicy. Na szczęście to krótki kawałek. Po drodze mijamy pomnik poświęcony Ukraińcom, którzy służyli w armii kanadyjskiej.

Zaraz też wyjeżdżamy na nieco bardziej otwarty teren i czeka nas przejazd przez most. Mosty na Humber są charakterystyczne, metalowe, niektóre mają drewniane barierki. Ten most przy Raymore Drive ma też swoją historię. Przejeżdżając go, warto spojrzeć w prawo, gdzie widać leżący w rzece blok betonu. Pochodzi on ze starszego mostu, który został zmyty w czasie huraganu "Hazel" w 1954 roku. Wtedy rzeka zabrała też kilka domów i część drogi. Po przejechaniu przez most zobaczymy też leżący na brzegu drugi betonowy blok i tablicę informacyjną.

Stąd już bardzo blisko do Lawrence Ave. W. Przejeżdżamy pod ulicą, ścieżka prowadzi przez park i się kończy. Musimy skręcić w prawo i między blokami stromą, wąską ścieżką wtoczyć się na Weston Rd. Niestety kawałek trzeba pojechać ulicą. Gdy przejedziemy pod torami kolejowymi, wypatrujemy ulicy w lewo. Będzie to Fairglen Crescent. Na ostrym zakręcie bez problemu zauważymy ścieżkę rowerową. Jest też znak. Warto wspomnieć, że trasa jest dobrze oznakowana, na każdym drogowskazie podane są odległości do najbliższych charakterystycznych punktów.

Znów zbliżamy się do rzeki. Znów jest zielono i spokojnie. Jeszcze krótki kawałek i będziemy podziwiać autostradę 401 od spodu.

Za autostradą zaczyna się Pine Piont Park. Po lewej stronie mamy boisko, parking i plac zabaw. Tu robimy krótką przerwę, bo najmłodszy uczestnik naszej wyprawy akurat zgłodniał.

Dalej jedzie się wśród drzew. Za Albion Rd. z boku mijamy most na Humber i skrzyżowanie z inną trasą rowerową. Przez chwilę widać bloki, ale potem znowu w las. Rzeka tworzy duże zakola, w pewnym momencie teren po lewej sprawia wrażenie podmokłego i bagnistego. Po przeciwnej stronie mamy staw. Korzysta z niego stado gęsi.

Następnie rzeka rozwidla się. Przejeżdżamy przez most. Płynąca pod nim Humber jest z połowę węższa niż na początku trasy. Nad głowami bzyczą nam linie wysokiego napięcia, zaraz zauważamy też tabliczki informujące o bliskości rurociągu. Tutaj docieramy do skrzyżowania w kształcie litery "T". W prawo – Humber Trail, w lewo – West Humber Trail. My skręcamy w lewo.

Znowu most i w oddali widać zabudowania przy Albion Rd., którą szlak ponownie przecina. Nagle jednak mój mąż gwałtownie hamuje i widzę węża między kołami przyczepki Jacka. Też od razu wciskam hamulce i chwytam za aparat fotograficzny. Mam nadzieję, że Rafał węża nie uszkodził. Chyba nie. Gad zastygł bez ruchu. Udało się zrobić kilka zdjęć, zanim czmychnął w krzaki. Wąż miał około pół metra i podłużne żółto-czarne pasy. Wydaje mi się, że widziałam też jego czerwony język. W domu sprawdziłam, że był to po prostu "garden snake".

Przejeżdżamy przez Albion Rd. i wypatrujemy odbicia szlaku w prawo. Gdybym zaczynała wycieczkę w tym miejscu, nawet nie przyszłoby mi do głowy, że jadę wzdłuż rzeki, która płynie przez miasto. Na tym odcinku wyraźnie czuję, że jedziemy pod górę. Nie jest stromo, po prostu mam wrażenie, że pedałując, czuję trochę większy opór.

Jedziemy przez parki Kipling Hights i Watercliffe. W tym drugim można rzeczywiście dojrzeć strome brzegi. Podoba mi się rzeka w tym miejscu – z widocznymi wystającymi kamieniami wygląda jak górska. Zaraz po minięciu Kipling Ave. Humber bardziej rozlewa się, o tej porze roku brzegi i wysepki porastają trawy i trzciny.

Za Martin Grove Rd. przejeżdżamy mostem na prawy brzeg. Zaraz też w oddali po prawej stronie zauważamy szpital. Na chwilę zatrzymujemy się pod drogą nr 27. Naszą uwagę zwracają murale na filarach wiaduktu. W tym miejscu zaczyna się też arboretum. Na jego terenie wyznaczono wiele ścieżek pieszych i rowerowych, my jednak trzymamy się swojej biegnącej wzdłuż rzeki. Jadąc, widać, że inne ścieżki są szerokie i utwardzone, ale znacznie bardziej zachęcająco wyglądają takie całkiem dzikie, gdzie widać tylko drogowskaz i wąską, zarośniętą dróżkę.

Bliżej skrzyżowania autostrady 427 i Finch Ave. W. coś dla siebie znajdą miłośnicy ptaków. Na dużej łące na słupach umieszczono przykładowe gniazda ptaków występujących na tym terenie, a w innej części – także ptaki (oczywiście atrapy). Wszystko jest dokładnie opisane. Na terenie arboretum uwagę zwracają jeszcze studzienki przy drodze. Na wszystkich wysypane są krakersy dla wiewiórek. Przynęta działa – udało mi się zobaczyć trzy gryzonie zainteresowane łatwym posiłkiem.

W pewnym momencie usłyszeliśmy, że coś płynie w rzece. Był to o dziwo pies, który gonił trzy kaczki. Kaczki grały mu na nosie, bo zamiast umknąć gdzieś dalej, podlatywały co chwilę krótki odcinek. A pies za nimi – płynął, gdy woda robiła się głębsza, ale częściej było płycej i sadził śmieszne susy. I tak w kółko, tam i z powrotem. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czyj to pies. Właściciele znaleźli się kawałek dalej. Oczywiście szukali swojego czworonoga. Powiedzieliśmy, że jest w rzece, całkiem niedaleko. Chciałam pokazać zdjęcie, ale jakoś nie byli zainteresowani.

Za Finch szlak rowerowi kończy się pętlą. Można przysiąść na ławce przed drogą powrotną. Jeszcze tylko zdjęcie przy znaku informującym, że dotarliśmy do końca, i można ruszać dalej. W pewnym momencie widzę jednak kawałek dalej jakieś zwierzę. Powoli podchodzę, jest całkiem spore. Gdy się odwraca, już widać wyraźnie ogon. To bóbr!

Znów coś zachlupotało w wodzie. Nieugięty pies dotarł aż tutaj. Z tą różnicą, że teraz nie zauważyłam kaczek, ale za to brzegiem biegli właściciele. Jedna z dziewczyn ostatecznie weszła do rzeki. Pies uratowany!

W drodze powrotnej wstąpiliśmy na chwilę do McDonalda. Gdy poszłam przewinąć Jacka i Rafał zapytał, czy mi pomóc, zastanowiła mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie zwróciłam uwagę, że stolik do przewijania dzieci znajdował się tylko w damskiej toalecie. A co w sytuacji, gdy dziecko jest tylko z ojcem? Nie mówiąc już o dzieciach, które mają tylko dwóch tatusiów, a mamusi ani jednej... Że też jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, by to oprotestować, a może nawet wytoczyć jakiś procesik. Toż to jawna dyskryminacja, mimo że kraj podobno tolerancyjny...

Zrobiliśmy w sumie 51 kilometrów. Mówi się, że droga powrotna wydaje się krótsza. Ja też mam wrażenie, że do domu jechało się szybciej. No może poza ostatnimi metrami, kiedy to Jacek stwierdził, że te parę ostatnich przecznic chciałby raczej pokonać na rękach u taty.

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak

Ostatnio zmieniany sobota, 20 lipiec 2013 23:43
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.