farolwebad1

A+ A A-

Szlakami bobra: Bryce Canyon National Park - w Ogrodzie Królowej

Oceń ten artykuł
(17 głosów)

Wbrew nazwie, położony na płaskowyżu Paunsaungunt w stanie Utah, Bryce nie jest kanionem, a niecką z amfiteatrowo usytuowanymi wapiennymi formacjami o przedziwnych kształtach, szczelinach, oknach i łukach, z najbardziej spektakularnymi iglicami zwanymi hoodos.

Pogoda i mróz stworzyły krajobraz Bryce. W przeciwieństwie do Zion, woda miała mniejsze znaczenie. W parku o powierzchni 145 km kw. przez 180 dni w roku temperatura gwałtownie skacze od nocnych przymrozków do ciepłych popołudni. Topniejący śnieg spływa do drobnych pęknięć, zamarza, rozsadzając skałę, a deszcze o kwaśnym odczynie tylko dopełniają dzieła, rozpuszczając wapień. Szacuje się, że erozja przebiega w tempie do 130 cm na sto lat, stąd co roku Bryce wygląda troszkę inaczej. Tę zmienność krajobrazu zawdzięcza też porom roku i słońcu. W letnie południa, w większości pomarańczowe, rzadziej białe skały rażą w oczy intensywnością barwy, wszystko zdaje się jakby rozświetlone, aż nienaturalne. Wraz z zachodzącym słońcem temperatura spada, wrażenie prześwietlenia zanika, pomarańcz staje się ciemniejszy, nasycony, cienie skał potęgują trójwymiarowość obrazu, wyostrzając wcześniej rozedrgane gorącem odleglejsze plany. Pełnej ostrości Bryce nabiera dopiero zimą, stąd najładniejsze zdjęcia hoodos pokrytych śniegiem pochodzą właśnie z tej pory roku.

Europejczycy zachwycili się tym niezwykłym miejscem w początkach XX wieku i współcześnie odwiedza je rocznie ponad milion ludzi, choć nie jest tak popularne jak Zion czy Grand Canyon. Nadano formacjom i szlakom przedziwne nazwy, jak Szlak Ogrodu Królowej, Chiński Mur, Silent City, Wall Street, Navaho Trail, największy Bryce Amphitheater długości 19 kilometrów czy formacja zwana Krokodylem, rzeczywiście biały płaski piaskowiec rozłożył się na czerwonych skałach w kształt krokodyla.

Bryce zachwyca też w bezksiężycowe noce niebem z Drogą Mleczną jak tęczą zawieszoną nad parkiem. Położony na wysokości 2400 do 2700 m n.p.m., z czystym, suchym powietrzem, brakiem zakłócających źródeł światła, jest jednym z lepszych miejsc na ziemi do obserwacji gwiazd. Park oferuje specjalny program nocny z przewodnikiem i obserwacją przez jeden z największych teleskopów w parkach narodowych.

Inaczej hoodos, od wysokości człowieka do 60 metrów, widzieli Pajutowie, którzy mieszkali w okolicach od 1200 lat. Im formacje skalne jawiły się jako "legendarni ludzie" obdarzeni niezwykłą mocą przyjmowania rozmaitych form zwierząt, ale ludźmi tak naprawdę nie byli, a których bóg-kojot za podłość pozamieniał w skały. Według Pajutów, postacie siedzą rzędami, stoją, obejmują się, a twarze mają pomalowane na czerwono.

Jeszcze inaczej miejsce to wyglądało w oczach pierwszych mormońskich osadników, którzy przybyli tu w drugiej połowie XIX w. Wśród nich był szkocki emigrant Ebenezer Bryce z rodziną, od którego nazwiska park wziął nazwę, a który hodując krowy przy współczesnej granicy parku, wsławił się powiedzeniem o amfiteatrach, że to "piekielne miejsce na zgubienie krowy".

Park, otwarty cały rok, jest łatwy do zwiedzania dla wszystkich, do punktów widokowych można dojechać samochodem, wzdłuż brzegu niecki poprowadzono główny szlak, inne schodzą w dół. Są też konne trasy. Na miejscu są dwa kempingi, a wokół parku rozbudowana infrastruktura w postaci moteli, zajazdów, kempingów prywatnych zapełnionych olbrzymimi kamperami z klimatyzacją, sklepów, restauracji. Jest warsztat samochodowy. Przemysł turystyczny kwitnie. Atrakcji mnóstwo, oprócz samego parku Bryce, od jazdy konnej po przejażdżki wozami osadników. W General Store można kupić wszystko – drewno na ognisko, ubrania, jedzenie, alkohol, półszlachetne kamienie, biżuterię, zęby wymarłych rekinów, indiańskie koce i narzuty. Jest i olbrzymi dział amerykańskiego bezguścia, porcelanowe lale, krasnale, szklane kule z jeleniami w środku. Można własnoręcznie wybić sobie pamiątkową monetę.

Wymieniając olej, pogadaliśmy z miłą obsługą o odpływie przemysłu do Azji, widać i tu dotarł kryzys. Jeden z mechaników pognębił Andrzeja, z ironicznym wyrazem twarzy pytając, czy Kanadyjczycy chwalą się nożami, a finkę Andrzej miał przy pasie. Po czym wyjął z kieszeni roboczego kombinezonu pistolet. Że też się nie bał, że sobie coś odstrzeli. Po co mu pistolet w warsztacie? Pozazdrościliśmy wolności, choć nie jest ona zupełna, bo surowe tradycje mormońskie są wszechobecne. Wolność wolnością, a moralność moralnością. W niedzielę na przykład nie dostanie się nigdzie alkoholu, a kupując go w dni powszednie, trzeba podać wiek albo okazać się dokumentem. Za pierwszym razem Andrzej zadowolony myślał, że może tak młodo wygląda i dlatego żądają od niego daty urodzenia. Obostrzenia dotyczą alkoholu, to znaczy wina i wódki, bo piwo, uznawane za napój orzeźwiający, jest dostępne wszędzie i o każdej porze.

Biwakowaliśmy w Bryce National Park na North Camping. Trafiło się nam olbrzymie miejsce wśród żółtych sosen z widokiem na łąkę i pasące się jelenie. Koty mogły łazić, nie było gorąco i nie było skorpionów, a tylko ostrzeżenie, że w zeszłym roku w rejonie kempingu widziano pumę. Większość miejsc zapewnia mało prywatności, w łazienkach z bieżącą wodą kolejki. Nad umywalką pod napisem, żeby nie zostawiać komórek do ładowania, stosy tychże komórek zostawione przez turystów z Azji, przywieźli ze sobą nawet specjalne rozgałęziacze. Ale pasty nie ma gdzie położyć. Na prysznic, w ohydnych kabinach, trzeba jechać do centrum parku, i niestety są otwarte tylko od 8 rano do 8 wieczór. Minusem były też grupy młodzieży, głośnej, pijanej i rozbijającej się samochodami po nocy, prawdopodobnie po marihuanie, której opary rozchodziły się po całym kempingu.

Gdy zwiedzaliśmy Bryce, temperatura była znośna, poniżej 30 st., dopiero po zejściu na szlaki w dole niecki, pojawił się dokuczliwy upał, zero podmuchu wiatru, chowaliśmy się w cieniu żółtych sosen i jodeł Douglasa, ale widoki warte potu. Najbardziej podobały nam się Ogród Królowej i pętla Navajo z głęboką szczeliną, którą trzeba było ostro podejść pod górę prawie 200 metrów wśród pionowych skał. Jeśli w ten labirynt hoodos Ebenezerowi Bryce'owi zwiała krowa, to rzeczywiście musiał mieć kłopot. Park spłatał też figla i nam, i innym turystom. Pod wieczór mnóstwo ludzi stawiło się z aparatami na Sunset Point, sądząc po nazwie, że będzie piękny widok amfiteatrów w zachodzącym słońcu. Nic z tego, nazwa oszukańcza, słońce ledwie liznęło skały.

Bryce Canyon National Park był przez kilka dni naszą bazą wypadową na południe, ostatnim miejscem, gdzie mogliśmy koty zostawiać w namiocie w nadającej się do życia temperaturze.

Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński

Ostatnio zmieniany piątek, 10 kwiecień 2015 21:33
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.