farolwebad1

A+ A A-
piątek, 29 lipiec 2016 15:19

Listy z nr. 31/2016

To nie pierwszy raz, kiedy red. „Gońca” S. Michalkiewicz czepia się nienawistnie  PiS-u. Szczególnie śp. prezydenta L. Kaczyńskiego i jego brata J. Kaczyńskiego, prezesa PiS-u. W  ostatnim numerze „Gońca”  (29) redaktor ten wyraża m.in. opinię publiczną na temat włączenia przez ministra obrony narodowej apelu poległych w katastrofie  smoleńskiej do apelu z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego. Publiczność, jak i sam redaktor kpi sobie z tego i pisze: „Rodziny ofiar, innych wydarzeń ze skutkiem śmiertelnym  będą się domagać sprawiedliwego potraktowania”. Dalej pisze: „Czy w tej sytuacji Macierewicz, którego uważam za braciszka kręcącego całym klasztorem, tym razem aby nie przesadził  z  podżeganiem prezesa J. Kaczyńskiego do  eskalacji  kultu swego brata?”. To jest cytat. Czytelnicy oceńcie tego redaktora sami kim on jest.

        Redaktor ten ciągle ubolewa nad Putinem, że ludzie nazywają go złym Putinem. Dziesiątki razy powtarza to jak mantrę. Odnosi się do ludzi z ironią, że tak nazywają Putina. Wygląda, że to jego ulubiony wódz. Ciągle też ironizuje z kultu wiary w Boga i świętości.

                                S. Wójtowicz

        Od redakcji: Szanowny Panie, każdy czyta i rozumie. Czytelnicy oceniają tego redaktora sami.

***

Kup koszulkę patriotyczną - wesprzyj polonijny sport!

        Kilka informacji z naszego podwórka. I nie tylko.

        29 maja zorganizowaliśmy piknik „Wielka majówka”, który udał się nam pod względem medialnym i propagandowym i zarobiliśmy co nieco na potrzeby Igrzysk w Toruniu 2017. Podzieliliśmy się zyskiem z Bogdanem Smoleniem, który powraca do zdrowia. Dziękujemy wszystkim za pomoc w organizowaniu pikniku.

        W dniach 30-31 lipca odbędą się mistrzostwa Ontario masters w lekkiej atletyce, natomiast 12-14 sierpnia odbędą się mistrzostwa Kanady masters w LA. Obydwie te imprezy będą miały miejsce w Toronto, więc zapraszamy wszystkich chętnych, co to skaczą, biegają i rzucają, do sprawdzenia swojej formy przed Toruniem 2017, linki do tych imprez poniżej:

        http://ontariomasters.ca/competitions/ontario-masters-championships/
         http://ontariomasters.ca/competitions/canadian-masters-championships/
 
        Miło jest nam również poinformować, że wznawia działalność firma odzieżowa „Victory”, która z wielkim powodzeniem ubierała Team Canada na kilka edycji igrzysk polonijnych i chce robić to dalej.

        Jesteśmy w posiadaniu koszulek tzw. patriotycznych, kilka wzorów (na zdjęciu).

        Chętnych do nabycia zapraszamy do drukarni „Nova Printing”, gdzie Marek Kornaś użyczył nam pomieszczenia na ten cel. Dochód oczywiście na Toruń 2017.

        We wrześniu, 17-18, będziemy mieli swoje stoisko na Roncesvalles Polish Festival, już prawie gotowi na Toruń, i będziemy wtedy gościć przedstawicieli sportowych Polonii z całego świata, członków światowej Federacji Sportu Polonijnego, organizacji powstałej przede wszystkim do obrony Igrzysk Polonijnych przed wyrzuceniem ich na śmietnik historii. Natomiast 19-21 sierpnia zapraszamy wszystkich chętnych do Warszawy na pierwsze sympozjum WPSF (World Polonia Sport Federation) na obiektach AWF Warszawa. Informacji udzielę wszystkim chętnym.

        To tak mniej więcej o tym, co słychać u nas. Życzymy wszystkim udanych wakacji i czekamy na Toruń 2017.

Jerzy Dąbrowa
Team Canada Toruń 2017

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 22 lipiec 2016 14:49

Listy z nr. 30/2016

PiS wprowadza GMO tylnymi drzwiami i proponuje przesunięcie terminu wejścia w życie zakazu stosowania pasz GMO o kolejne 4 lata!

Zakaz stosowania pasz GMO został wprowadzony ustawą w 2006 r. i miał wejść w życie po upływie 2 lat od dnia jej ogłoszenia, tj. od dnia 12 sierpnia 2008 r. Termin wejścia w życie ww. zakazu został jednak ponownie przesunięty na dzień 1 stycznia 2013 r., a później na dzień 1 stycznia 2017 r. ... CO BYŁO MOCNO KRYTYKOWANE PRZEZ POSŁÓW PiS.

        UWAGA! Obecny projekt ustawy o paszach, autorstwa Ministra Rolnictwa (PiS), przesuwa termin wejścia w życie ww. zakazu na dzień 1 stycznia 2021 r., czyli o kolejne 4 lata!

        PiS proponuje też tworzenie stref upraw GMO!!!

        Projekt “Ustawy o zmianie  ustawy o mikroorganizmach i organizmach genetycznie zmodyfikowanych oraz niektórych innych ustaw  z dnia 29 czerwca 2016 “(!) sugeruje, że możliwa jest koegzystencja/współistnienie/sąsiadowanie upraw tradycyjnych i GMO.
JUŻ OD DAWNA WIADOMO, ŻE NIE JEST TO MOŻLIWE!

        UWAGA! W projekcie  ustawy wspomnianej wyżej są min. zapisy:

        Art. 49a  1. Ustanawia się terytorium Rzeczypospolitej Polskiej strefą wolną od GMO, z zastrzeżeniem (!!!) ust. 2:

        Uprawę GMO prowadzi się (!) wyłącznie w strefie wskazanej do jej prowadzenia na określonym obszarze położonym na terenie gminy, zwanej dalej  strefą wskazaną do prowadzenia upraw GMO   itd.

        Nowa postawa partii Prawo i Sprawiedliwość jest kontrowersyjnym zwrotem od dotychczasowego stanowiska przeciwko importowi i uprawie GMO oraz jego stosowaniu w paszach. Zarówno obecny Minister Środowiska, prof. Jan Szyszko, jak i Wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Rolnictwa, Krzysztof Ardanowski, publicznie wypowiadali się za wprowadzeniem całkowitego zakazu GMO m.in. w czasie konferencji prasowej w  2012 roku.                  Z uwagi na mocne stanowisko PiS (w przeszłości), który opowiadał się przeciwko GMO, partia zyskała silne poparcie społeczeństwa, które było zawsze podejrzliwe wobec genetycznie modyfikowanych roślin i wprowadzania ich do łańcucha pokarmowego.

        TO SKANDAL! NOWE STANOWISKO PiS WOBEC POWYŻSZYCH USTAW TO WYRAŹNY GEST POPARCIA DLA KORPORACJI KOSZTEM ZDROWIA, NIEZALEŻNOŚCI I WOLNOŚCI POLAKÓW.

        Niżej podpisane organizacje domagają się, by Rząd PiS wytłumaczył się z tej zaskakującej zmiany w stronę upraw i pasz GMO, które stanowią zagrożenie dla środowiska naturalnego, dla zdrowia ludzi i zwierząt oraz dla polskiego rolnictwa.

podpisano:

        Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi   ICPPC, Sir Julian Rose - prezes, rolnik, pisarz
        Stowarzyszenie Polska Wolna od GMO - Anna Szmelcer - prezes, specjalista biolog
        Stowarzyszenie BEST PROEKO, Anna Bednarek - prezes
        Stowarzyszenie EKOLAND o/Zachodniopomorski, Edyta Jaroszewska - Nowak, prezes, rolniczka
        Fundacja Wspierania Rozwoju Kultury i Społeczeństwa Obywatelskiego QLT,  Lena Huppert   prezes
        Adres do korespondencji: Sir Julian Rose, prezes
        Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi - ICPPC
34-146 Stryszów 156, Poland, tel./fax +48 33 8797114,  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 15 lipiec 2016 08:58

Listy z nr. 29/2016

Sylwetka Pisarza
– Waldemar Łysiak

Jeśli największy pisarz polski przełomu XX/XXI wieku jest nieznany, dzieje się to za sprawą mediów.
Dr Waldemar Łysiak to architekt, konserwator zabytków, historyk sztuki, malarz i pisarz, wykładowca uniwersytecki i kierownik Katedry Historii Kultury i Cywilizacji na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, na którego wykłady przyjeżdżali studenci z najodleglejszych miast Polski. Jest on autorem przeszło 40 książek (beletrystyka, publicystyka, dokument). Novum w jego twórczości jest forma literacka z pogranicza dokumentu, eseju i literatury pięknej, która wg recenzentów jego książek nie ma precedensu, a którą jego studenci nazwali „łysiakami”. Termin zaczyna już wchodzić do słownika dziennikarzy i recenzentów.
Łysiak dwukrotnie został ogłoszony „Człowiekiem Roku”, raz za sprawą „Tygodnika Solidarności” (rok 2000) za: 1. odnalezienie pierwodruku „Trenów” Jana Kochanowskiego, który to pierwodruk wg naszych naukowców fizycznie nie istniał; 2. za książkę „Malarstwo Białego Człowieka” będącą świadectwem kultury europejskiej. Ta luksusowa edycja, na którą składa się osiem woluminów, jest bogato ilustrowana, całe rozdziały poświęcone poszczególnym malarzom, a jakość ilustracji jest na najwyższym poziomie światowym. Łysiak pracował nad tą książką i jej wydaniem przez pięć lat. Edycja kosztuje 2 tys. zł, w związku z tym jest częściej pożyczana niż kupowana. Łysiak mówi, że zainteresowani kupują jeden tom na rodzinę, następnie je wymieniają między sobą. Choć „Malarstwo” odniosło wielki sukces rynkowy, media milczą.
Oto komentarze dziennikarzy na temat twórczości Łysiaka:
– Łysiak został nazwany przez dziennikarzy „sumieniem narodu”;
– Anna Poppek: „Magii szatańskiego Waldemara ulegają nawet ci, którzy usiłują za poglądy polityczne przyprawić mu tzw. gębę (...). To pisarz o ogromnej wiedzy i o genialnym talencie bawienia się słowem”;
– „Waldemar Łysiak jest pisarzem niewątpliwie wybitnym” (profesor Stanisław Mikołajczyk);
– „Literatura polska to obecnie Łysiak i dopiero w dużej odległości za nim parę nazwisk” (Stefan Listosz);
„Fascynujące pisarstwo” (Jerzy Łojek);
– „Jak piekielnie dużo dobrej techniki pisarskiej, ręce opadają z zazdrości” (Juliusz Foss);
– „Niech Bóg ma go w nieustającej opiece. Łysiak to jest ten vir incomparabilis (mąż niezrównany) zsyłany przez Niebo w momentach głębokiego kryzysu narodowego. Gdybym mógł, dałbym jedenaste przykazanie do Dekalogu: słuchaj Łysiaka” (Tomasz Kotarba, Catskill Mountains, USA), itd., itp., itd.
W 1994 r. studenci warszawskich uczelni przyznali Łysiakowi tytuł „Człowieka Roku” za „(...) bezkompromisową postawę akademickiego nauczyciela”. Łysiak walczył z przejawami korupcji na uniwersytecie, jak: przyjmowanie na studia bez egzaminu, dawanie lewych zaliczeń, wydawanie dyplomów „studentom”, którzy nie przychodzili na wykłady, czy wreszcie z zatwierdzaniem obrony prac doktorskich doktorantów z promoskiewskich krajów Azji i Afryki, którzy nie znali języka polskiego, coś dukali, czego oczywiście nikt nie rozumiał, następnie przystępowano do „dyskusji naukowej”, „bredząc kuriozalne pochwały”. Jedynie Łysiak, nienależący do układu, protestował. Wymuszano na Łysiaku zgodę na ww. praktyki, której ten nigdy nie udzielał, więc był w ciągłym konflikcie z władzami uczelnianymi. Po 20 latach pracy dydaktyczno-naukowej Łysiaka, pozbawiono go katedry.
Łysiak odnalazł oraz zakupił za 200 tys. zł pierwodruk „Trenów” Jana Kochanowskiego. Miał to być jego dar dla narodu. Na mocy aktu prawnego pragnął go ofiarować Bibliotece Kórnickiej Polskiej Akademii Nauk. Pragnął też ofiarować narodowi kilkutysięczną kolekcję książek z XIX wieku. W tym celu spotkał się z dyrektorem Biblioteki Kórnickiej, profesorem Stanisławem Sierpowskim. Sporządzono dwie umowy darowizn – redagowane, precyzowane, doprecyzowywane przez prawników obu stron przez osiem miesięcy. Wreszcie treść obu umów była zatwierdzona, a uroczyste ich sygnowanie miało nastąpić 19 października 2001 roku w zamku Działyńskich, siedzibie Biblioteki Kórnickiej. Kiedy przedstawiono akty do podpisania, Łysiak z przerażeniem stwierdził, że podsunięto mu do podpisu inne teksty, nie te, które były doprecyzowywane przez osiem miesięcy. Do podpisu nie doszło. Łysiak opuścił zamek. Mętne sformułowania, nieprecyzyjny zapis, który mógłby być interpretowany na różne sposoby. Łysiak odroczył datę sygnowania aktów darowizny.
Łysiak jest wziętym autorem. Jego książki są sprzedawane „spod lady” i robią kariery na „czarnym rynku”, ale na listach rankingowych książek najlepiej się sprzedających, złote medale zdobywają książki innych autorów, tj. kogokolwiek, byle nie Łysiaka, bo on podpadł elitom, o których Rafał Ziemkiewicz pisał: „Tu elitą nazywamy gromady gwałtownie wyemancypowanych chamów. Ludzie o mentalnych kwalifikacjach fornali nagle zostali porwani wiatrem historii ku wyżynom, których nie pojmują, na których znaleźć się nie potrafią i po których poruszają się jedynym dostępnym im tropizmem – kalkulując swoje nikczemne, prywatne zyski i łącząc się, cham z chamem, w geszefciarskie koterie”.
Łysiak boleje nad spuścizną komunizmu, „producenta hord niedouczków i półinteligentów, którzy rządzą polską kulturą i nauką”.
Korzystano z: „Łysiak na Łamach 6”.
Z poważaniem
Ewa Pietras
Montreal, 4 lipca 2016
PS Niniejszym uprasza się Pana Redaktora Naczelnego o publikację w „Gońcu”, w odcinkach, książek Waldemara Łysiaka, począwszy od superbestsellerów: „Stulecie kłamców”, „Cena” itd. Z góry dziękuję.
Od redakcji: Szanowna Pani o publikacji pomyślimy, choć mówiąc szczerze, wolę publikować książki, które nie ujrzały jeszcze w druku światła dziennego, jak wspomnienia p. Zaborowskiego czy książkę nieżyjącego od kilku lat p. Kozuba. Pan Łysiak jest autorem znanym, popularnym, a jego książki szeroko czytane

Opublikowano w Poczta Gońca
czwartek, 07 lipiec 2016 21:24

Listy z nr. 28/2016

Witam,
Postanowiłem napisać, bo nie wiem, kto może odpowiedzieć na pytanie, czy mogę zwrócić dom, który kupiliśmy, w którym w trakcie mieszkania „wyszły” usterki, o których nie zostaliśmy poinformowani w trakcie kupna.
Chodzi o podmakający basement po opadach deszczu.
Jakie mam możliwości? A może częściowe pokrycie kosztów?
Bardzo będziemy wdzięczni.
Pozdrawiam
Irek


Od redakcji: Szanowny Panie, proszę o to zapytać prawnika, ogłoszenia znajdzie Pan w „Gońcu”, a wcześniej zrobić kwerendę w Internecie.


***

Anna Anioł, Fundacja Brat Słońce Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.;
Szanowni Państwo,
Pragnę zaprosić do włączenia się w projekt franciszkańskiej Fundacji Brat Słońce – „Samochód dla Pariacoto”, której celem jest pomoc misjonarzom w Peru www.samochoddlapariacoto.pl.
Parafia w peruwiańskim Pariacoto to 73 wioski znajdujące się na ogromnym obszarze Andów, po którym przemieszczać się można tylko krętymi, stromymi drogami, wzdłuż przepaści, w tumanach kurzu. Misjonarze muszą wyjeżdżać na wysokość nawet 4000 m n.p.m. Samochód stał się więc jednym z podstawowych narzędzi codziennej pracy braci, w związku z czym pojazdy szybko ulegają zużyciu. Dlatego potrzebny jest zakup odpowiedniego terenowego samochodu, który zapewni misjonarzom bezpieczeństwo.
Misja w Pariacoto to miejsce, gdzie męczeńską śmierć ponieśli o. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek, którzy 5 grudnia 2015 roku zostali ogłoszeni błogosławionymi. Franciszkanie kontynuują ich dzieło, pracując dla Indian w górach. Misjonarze posługują ludziom sakramentami, budują kaplice, prowadzą postulat dla kandydatów na franciszkanów, prowadzą stołówkę dla najbiedniejszych dzieci i Szkółkę Wyrównawczą. Włączenie się w akcję to uczestniczenie w budowaniu jedności katolików w Peru i niesienie Pokoju i Dobra na cały świat.
Bardzo proszę o zamieszczenie informacji o akcji na stronie internetowej.
Materiały do pobrania i wykorzystania (zdjęcia, filmiki, teksty): http://samochoddlapariacoto.pl/dla-mediow/
Dziękuję za życzliwość i pozdrawiam,
Anna Anioł


Od redakcji: Informację zamieszczamy.

Opublikowano w Poczta Gońca
czwartek, 30 czerwiec 2016 15:07

Listy z nr. 27/2016

W głupawym artykule pt. „Nowa narodowa klasa średnia vs opozycyjne zombie” Jan śpiewak zamartwia się nad przyszłością polskiej sceny politycznej. Czytelnik, który chciałby się dowiedzieć, co najbardziej martwi pana Jana, może się jednak poczuć srodze zawiedziony, ponieważ do końca nie  wiadomo, czy są to sukcesy nowego rządu, czy też „przerażająca miałkość opozycji”.             

        Na wszelki wypadek (a może przez rutynę), śpiewak nie omieszkał opluć Jarosława Kaczyńskiego i zapłakać nad Hanną Gronkiewicz-Waltz, co w jego mniemaniu ma zapewne poświadczyć o bezstronności wywodu. Po przebrnięciu przez 5 kolumn zaKODowanej pisaniny nas, czytelników, najbardziej martwi przyszłość dziennikarska pana Jana, który jest „za, a nawet przeciw”.  Wcześniej czy później ktoś kiedyś musi go zapytać: „Co pan tak naprawdę myśli, panie śpiewak?”. I cóż wtedy pocznie nasz bohater? Dokona poglądowego „zwrotu o 360 stopni?”.

        Uwaga Wałęsa – konkurencja rośnie i krzepnie. Już niedługo nie będzie pan jedynym człowiekiem widocznym z kosmosu.

Jacek Mazur
Mississauga

        Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, tekst nie był głupawy, lecz przedstawiał punkt widzenia przeciwnika obecnego rządu. Autor widzi,jak głupawo zachowuje się opozycja, czym de facto przyznaje rację rządowi.

***

        Różnie się na tym świecie plecie

        Taki tytuł nasunął mi się przy lekturze „Gońca” i innych publikatorów pisanych, mówionych oraz wizualnych. Od prawa do lewa i z powrotem.

        I tak, z dużym zainteresowaniem czytam wspomnienia S. Zaborowskiego. To cenne uzupełnienie wiedzy historycznej o walkach tego regionu – kolebki państwa polskiego – z pruskim zaborcą. Cenny jest tu dodatkowo niejako prywatny, kameralny punkt widzenia autora wspomnień na dziejące się wówczas na tych terenach przemiany. Był to ważny moment dla tych ziem.

        Tak się jednak złożyło, że w okresie międzywojennym ton polityce i historycznym opracowaniom nadali piłsudczycy o „wschodnich odchyleniach”, a Poznańskie zdominowane było przez ich politycznych przeciwników, narodowców R. Dmowskiego.

        Serce ciągnęło Marszałka do Wilna, rodzinnego Zułowa, a nawet śladami Chrobrego do Kijowa. Gorący patriota chciał wskrzesić Rzeczpospolitą trojga narodów. O naszej dawnej wielkości tak pięknie ku pokrzepieniu serc w latach rozbiorów, pisał H. Sienkiewicz, też odchylony na wschód w dzikie pola i oczerety, których nawet okiem sokolim nie zmierzysz. Ani Litwos (Sienkiewicz), ani Ziuk (Piłsudski) nie mogli sobie nawet wyobrażać, jak rzeczywiście dzikie i okrutne staną się te tereny w chaosie II wojny światowej. Obficie spłynęły one krwią Polaków, którzy mieszkali tam od pokoleń. Tych dziesiątków tysięcy okrutnie mordowanych nigdy nie policzymy, a PiS, kierując się politycznymi kalkulacjami, sprawy nagłaśniać zdecydowanie nie chce. Błąd? Jak chybione mogą być takie kalkulacje polityków napiszę dalej. Właśnie Ukraińcy m.in. przewidywali (błędnie), że podobnie jak po poprzedniej wojnie odbędą się plebiscyty decydujące o przynależności terenów. Chcieli więc pozbyć się z Wołynia, Podola, Lwowskiego – elementu polskiego. Ba, zapędzili się nawet w Przemyskie i Bieszczady.         

        Naszą część Europy krajano jednak w latach 40. ub. wieku inaczej. Bez zbędnych plebiscytów. Po prostu Józef Wissarionowicz, pykając swoją fajkę, wziął ołówek i zakreślił nim na mapie, gdzie będzie Polska, gdzie Ukraina i gdzie Niemcy. A ludność? Tych się przesiedli. W tym Związek Zdradziecki wprawiał się od dawna. A i nasze ówczesne władze „poczęstowały” Gojków i Łemków akcją „Wisła”. Zresztą paradoksalnie władza ludowa, ponoć ateistyczna, kierowała się przesłankami religijnymi. Kto chodzi do kościoła, zostaje, a kto do cerkwi – brać tobołki i wynocha! Ze swoich kurnych chat do murowanych gospodarstw poniemieckich. Historia utkana jest więc z paradoksów, o czym znów w dalszym ciągu będzie.

        Cofając się nieco w czasie, kiedy Polska była rozebrana, a właściwie jej nie było, na dawnych terenach I Rzeczpospolitej rodziło się, celowo podsycane przez zaborców (dziel i rządź) poczucie odrębności narodowych. Jeszcze w roku 1834 w „Panu Tadeuszu” nasz wieszcz pisał: „Litwo ojczyzno moja!” – po polsku. Wg dzisiejszych standardów, autor z uwagi na miejsce urodzenia byłby Białorusinem z matki karaimki (odłam judaizmu). Ani on, ani jemu współcześni nie widzieli jednak tu żadnych sprzeczności. Bo wtedy ich jeszcze nie było. Dopiero się rodziły. Stety czy niestety, w roku 1918 sytuacja była już inna. Dostrzegał to R. Dmowski, któremu niesłusznie przypina się głównie łatkę antysemity. On czuł rodzące się złe uczucia i antagonizmy, czego Marszałek (sam pochodzenia litewskiego?) nie chciał dostrzegać.

        O trudnościach, jakie napotykają polityczne kalkulacje niszczone potem przez fakty, pisze m.in. S. Zaborowski. Wielkopolanie, a także ślązacy napotykali kłody rzucane im pod nogi przez Anglię. Brytyjski premier Lloyd George w swej przenikliwości (!) sprzeciwiał się przydzielaniu tych ziem Polsce (która nie miała dla niego żadnego znaczenia) – bo to osłabiało Niemcy. A te w przyszłości miały być, wg tego mądrali z Albionu, przeciwwagą dla zbyt potężnej Francji. Gra na równowagę sił na kontynencie europejskim. Kto wtedy mógł przewidzieć, że już niebawem Londyn będzie bombardowany przez Luftwaffe, a nieba nad nim będą bronić ofiarnie i skutecznie polscy lotnicy z biało-czerwonymi szachownicami na skrzydłach swoich samolotów. A Francja? Anglia wówczas też jakoś obstawała przy naszej wschodniej granicy na Bugu. Linia lorda Curzona. Tę zaklepał paradoksalnie w 1944 roku sam Stalin. W 1920 roku dokerzy brytyjscy nie chcieli załadowywać statków z bronią dla walczącej z Armią Czerwoną Polski, tego burżuazyjnego bękarta traktatu wersalskiego, który walczył z pierwszym szlachetnym państwem wyzwolonych robotników i chłopów. A już wtedy niewiele brakowało, aby mołojcy Trockiego i Tuchaczewskiego (obu Stalin potem zamordował), czyli po czesku Ruda Armada – doszła do Berlina.

        Tak to zmieniają się polityczne kalkulacje i sojusze formowane przez mających się za wielkich strategów – polityków. Zmieniają się jak w kalejdoskopie. Weźmy to pod uwagę w temacie Ukrainy.

        Tu dorzucę, że nie wszystko się zmieniło. To wieczna przyjaźń narodów polskiego i węgierskiego. Polak – Węgier dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki! W 1920 roku honwedzi dostarczyli naszej armii sporo broni i amunicji. To wówczas nad Wisłą był dar bezcenny! Friend in need is a friend indeed!
        A na Zachodzie, jak pisze S. Zaborowski, Wielkopolanie dozbrajali się, odbierając „gewery” zagubionym po przegranej wojnie żołnierzom niemieckim. Dzielni Poznaniacy nie tylko wywalczyli przyłączenie swoich ziem do Polski, ale przesłali też Piłsudskiemu kilka świeżo zorganizowanych dywizji. Wtedy każdy karabin się liczył.

        Paradoksów ciąg dalszy. Dwie ściśle splecione ze sobą gwiazdy – pięcioramienna czerwona i sześcioramienna niebieska żydowska, zabłysnęły nad zrewolucjonizowaną Rosją i Niemcami, osłabiając skutecznie oba państwa. Dobrana para Karl Liebknecht (Żyd niemiecki) i Róża Luksemburg (polska Żydówka) próbowali budować w Berlinie bolszewicką republikę rad. Ale szybko nieboraków z nurtem Szprewy spławiono. Lepiej powiodło się dwu rosyjskim Żydom – Trockiemu i Kamieniewowi, którzy skutecznie stojąc na czele Armii Czerwonej, rozgromili i Kiereńskiego, i białogwardzistów. Gdyby nie to, to trudno byłoby oczekiwać poparcia dla nas ze strony Ententy (Anglii, Francji i USA), która długo uważała, że sprawa polska to wewnętrzna sprawa Rosji. Myśmy bolszewików nad Wisłą pokonali, ale to, że zwyciężyli w Moskwie i Piotrogradzie, to nasze (tak, tak) szczęście! Kolejny paradoks? Następny, ale nie ostatni. Mój długopis się teraz buntuje i nie chce tego napisać, ale trudno, choć nie chcem, ale muszem! Polskę niepodległą, II Rzeczpospolitą, pośrednio zawdzięczamy pożarom, jakie na Wschodzie i na Zachodzie wskrzesili rewolucjoniści. Niepodległość zawdzięczamy więc żydokomunie!!! Sytuacja powtórzyła się zresztą w latach 1944/45, bo przecież wbrew twierdzeniom bywszego prezydenta USA Billa Clintona, to nie Amerykanie nas spod okupacji niemieckiej wyzwalali. Fakt, a do tego bolszewicy podarowali nam wielkodusznie tzw. ziemie odzyskane i Prusy Wschodnie (niestety bez Królewca!). Czy muszę dodać, że znów wbrew negatywnym opiniom Anglii i USA, bo to osłabiało Niemcy, jako przeciwwagę ZSRS? Potęgi Francji nie brano tym razem pod uwagę (sic!). Deja vu.

        Chcę w tym temacie uczulić płodnego publicystę, kolegę Ola Pruszyńskiego, który pisze wiele o wielowarstwowych stosunkach polsko-żydowskich. Gdzie byłaby i czy w ogóle byłaby Polska, gdyby nie postponowana przez nas żydokomuna? Komu tak wiele zawdzięczamy, no komu? Najważniejsze, że „my som” dzisiaj wolni, suwerenni (co cieszy Prezesa) i sprawiedliwi.

        To my, ale cóż z naszymi starszymi braćmi w wierze? Niby to naród wybrany (wybrakowany?), a sprawiedliwości dla nich na tym świecie nie masz. Mówią wszak, że Żydzi z uwagi na swoją skromność i nieśmiałość, z których to cech są znani szeroko – nie podkreślają pewnych aspektów dotyczących zasług, jakie poczynili dla Polski. Rozwalili skutecznie Imperium Romanowów. Nie tylko nasz kraj, ale i inne uzyskały dzięki temu niepodległość, a za to przeciw nim jest tylu wrogów. Why? Nawet ich semiccy kuzyni, Arabowie, chcieliby Izraelczyków do morza zepchnąć, a nie ma pewności, czy bez Mojżesza by się znowu rozstąpiło.

        Karygodne też jest, że krnąbrna i niewdzięczna Polska nie chce nowojorskim Żydom odpalić tych parudziesięciu miliardów dolarów za mienie zagrabione i zniszczone przez Niemców. A kto winien? Polska winna i płacić szybko powinna! Trochę to dziwi, czemu nasz kraj ma płacić amerykańskim Żydom, którzy nad Wisłą nigdy nie mieszkali, za mienie utracone przez Polaków w Polsce? Czy wystarczające jest uzasadnienie, że wielu tych obywateli było podobno – jak to się eufemistycznie dziś stwierdza – pochodzenia (wyznania) żydowskiego? Ale jak mawiają wschodni sąsiedzi, tego bez wodki nie razbieriosz.

        Ot i gotowy następny paradoks. Boć starozakonni robią ukłon, mimochodem chyba, w stronę zwykle tak przez nich krytykowanych polskich narodowców, nacjonalistów, a więc oczywiście faszystów! Bo dzielą starozakonni pełnoprawnych obywateli naszego kraju na dwie kategorie, tj.: Polaków – Polaków i Polaków – Żydów. Czyli inny sort, obrzezany. Niestety dla nich, taki podział w obowiązującym polskim czy międzynarodowym prawie nie istnieje. Może trzeba by sięgnąć głęboko do osławionych (rasistowskich – a fe!) hitlerowskich ustaw norymberskich. W nich próbowano dość skutecznie te zagadnienia rozwiązywać, definiując je z niemiecką dokładnością (do trzeciego pokolenia?). Gestapo najpierw patrzyło na nos, a potem kazało spuszczać spodnie. Poza wszystkim tych metod nie da się dzisiaj zastosować, bo pozbawieni mienia polscy obywatele dawno już opuścili ten ziemski padół. I jak tu nie lubić paradoksów – a zwłaszcza czytania między wierszami?

Ostojan
Toronto, czerwiec 2016

        PS Felieton bez peesu byłby jak obiad bez deseru, a więc z ostatniej chwili. Po powrocie z odczytu dr. M. Ciesielczyka, przy całym szacunku dla jego lustracyjnych prac, muszę skonstatować, że przyjechał do nas z paru ciężkimi działami – w dodatku wymierzonymi w Polonię (?) naszego południowego sąsiada. Wiadomo, tam skala wszystkiego jest większa. Na nasze podwórko torontońskie zwłaszcza, bo nawet nie całej Kanady, wystarczyłaby chyba wiatrówka, lub nawet proca.

        Była mowa o deportacji zdrajców. To chyba za współpracę na szkodę Stanów z dawnym KGB i współczesnymi rosyjskimi służbami? To temat wielkiej polityki. Nie wiem, jak inni słuchacze, ale ja oczekiwałem na ujawnienie ewentualnej skrywanej przeszłości przez brykających wśród nas działaczy środowiska polonijnego, obecnie często pierwszego sortu „patriotów”, którzy kiedyś, w innych politycznie czasach, przed wyjazdem z Polski, w zamian za paszport coś tam podpisywali, zobowiązywali się do informowania ówczesnych władz polskich, kto jest im i jak dalece nieprzychylny. Ot, godzili się być kapusiami, może nawet za to brali srebrniki? Zaszkodzić mogli właściwie tylko tym, co po krótkim pobycie tu wracali do Kraju, a tutaj ośmielali się krytykować kryształowy PRL. Nikt ich nigdzie deportować za to nie będzie, ale dlaczego mają się kryć? Nie ma obawy, włos im z głowy nie spadnie.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 24 czerwiec 2016 00:23

Listy z nr. 26/2016

Uniki Ameryki

        Orlando, ach Orlando! Kiedy to piszę, z wszelkich info kanałów zniknęły inne wiadomości. No cóż, to podobno największa masakra w dziejach USA, w czasach pokoju. To jest Ameryka!

        Temat obracany jest więc na cztery strony, a nawet pięć, przez gadające głowy. Aż mój stary, pamiętający spokojniejsze czasy aparat TV się przegrzewa. A czegóż dowiadujemy się z tych komentarzy? Oto młody człowiek o gwałtownym charakterze, bijący żonę, odchylił się od normy nieco – zbyt daleko. Wariat po prostu, wszak to się wszędzie zdarza. Po prostu to homofobik nielubiący kochających inaczej. Czyż taka postawa nie jest godna potępienia?

        Obama wygłosił mowę potępiającą denata i krytykującą powszechny dostęp do broni palnej. Ani razu nie wspomniał, że morderca był muzułmaninem o afgańskich korzeniach. Rodzice szukali lepszego życia w Ameryce – i znaleźli. Islam to religia miłości, ale nie toleruje tej formy kochania, jaka uprawiana jest przez członków klubu gejów. A jak wyznawcom Allaha coś się nie podoba lub ktoś się wychyla, to na pustyni przy pomocy maczety skracają delikwenta o głowę, a w USA posługują się bardziej nowocześnie bronią maszynową. Niestety – jak się to w polskim slangu mówi – mądre autorytety z prezydentem na czele sprawę ściemniają. Ot, taki liberalno-lewacki przechył. Odciągnęli wahadło prawdy obiektywnej tak daleko w jedną stronę, że aż wahnęło się mocno w drugą. Exemplum Trump. Nie wpuszczać muzułmanów do USA!

        Gdyby zabawowicze mieli w kieszeniach gany, to zastrzeliłby napastnika któryś, gdy tylko ten swoją „pepeszę” wyciągnął. Nie zdążyłby postrzelać ponad setki (50 + 53). Ludzie mają prawo się bronić. A przestępcy i tak broń zdobędą. Tako rzecze Donald Trump.

        Ano właśnie. Radykalny islamista Omar Mateen był notowany i nawet przesłuchiwany w ciągu dwóch lat przez FBI. I co? Kupił bez trudu dwa pistolety maszynowe. Brawo FBI! Myślę jednak, że ta szacowna instytucja miewa ręce związane czasami. Nie mogła zbytnio molestować Omara, bo to byłby rasizm. Nie mogła natrętnie obserwować lub podsłuchiwać jego telefonicznych rozmów, bo to ograniczałoby jego swobody obywatelskie. Jednak, już po raz enty okazało się, że Federalne Biuro działa nieudolnie. Winne przepisy czy safandulstwo? W Ameryce i zachodniej Europie wszak szarogęszą się politpoprawni. Kochajmy się! Nie można ludzi stygmatyzować z uwagi na religię, wygląd czy praktyki seksualne. Brzydki, niedobry Omar jednak gejów „wystygmatyzował”. Zginął, ale w sławie. To może zachęcić innych do naśladownictwa, bo wielu radykalnie myślących młodych mężczyzn będzie się chciało też popisać. Pożywiom uwidim – nasi stróże!

        Nasza kochana i potrzebna UE (pod egidą Niemiec) nabroiła z uchodźcami. Teraz chcą się swoją pomyłką dzielić. Ale Grupa Wyszehradzka mówi – nie! Pamiętacie, jak zdradzała ją niesławnej pamięci premierzyca Kopaczka? Interesy, biznesy, nafta to kłopoty światowych potęg – nie polskie.

        ściemniajcie dalej, lewacy politpoprawiacze świata wg swoich utopii. Wasze dzieci wam za to podziękują! Ale co my winni? My, racjonaliści?

Jan Ostoja
Toronto, 13 czerwca 2016

        PS Dzisiaj na stacji metra High Park dwie młode, atrakcyjne dziewczyny w samym środku (sic!) przejścia, na stojąco, namiętnie się całowały. Zapewniam, że nie był to pocałunek koleżanek na powitanie czy pożegnanie, bo długo dosłownie lizały się wyciągniętymi językami. Obserwowałem to z lubością (shame of me!), jak również ludzi, którzy je omijali obojętnie (?). Demonstracja popierająca Orlando? Przechodząc w końcu koło nich, bo ile można patrzeć (gapowe zdrożało), powiedziałem: „Uważajcie, żeby was ktoś nie ustrzelił!”. To ceremoniału nie przerwało. Twarde sztuki! A ja – gdyby ktoś inny moją uwagę usłyszał – mógłbym oberwać za homofobię (której w stosunku do kobiet – brzydki szowinisto – nie mam!).

        Od redakcji: Ludzie, którzy nie chcą swobodnego dostępu do broni palnej, po prostu nie chcą być wolni. Mają do tego prawo.

***

        Uwaga!

        Muzeum Techniki i Przemysłu w Warszawie jest zagrożone likwidacją.

        Od 01.01.2016 r. Muzeum zostało pozbawione środków na prowadzenie działalności. Z powodu narastających od początku roku zaległości czynszowych otrzymaliśmy od Zarządu Pałacu Kultury wypowiedzenie umowy najmu części Pałacu, w której funkcjonujemy od 60 lat i która została zaprojektowana na potrzeby Muzeum jeszcze przed rozpoczęciem budowy PKiN.

        Przez dziesięciolecia działalności Muzeum zgromadziło 15 tys. eksponatów dokumentujących rozwój techniki polskiej i światowej od XIX do XXI w. Posiadamy zarówno bezcenne unikaty, jak i tysiące oryginalnych przedmiotów pokazujących dorobek kultury technicznej narodu polskiego. 90 proc. naszych zbiorów to dary osób prywatnych i instytucji pragnących w ten sposób udostępnić i przekazać ten dorobek przyszłym pokoleniom Polaków.

        Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego potwierdziło w ostatnich dniach przez media, iż „znaczenie i wartość kolekcji muzeum są dla Ministerstwa Kultury bezsprzeczne i szczególnie ważne”.

        Pomimo, iż z wielu stron otrzymujemy głosy wsparcia lub nawet zbulwersowania z powodu powstałej sytuacji, znaleźliśmy się w okolicznościach, w których do 30 września musimy opuścić aktualną siedzibę. Będzie to jednoznaczne z likwidacją Muzeum i rozproszeniem kolekcji, której z pewnością nie da się zgromadzić ponownie, a Polska będzie jedynym krajem w Europie, którego stolica nie posiada Narodowego Muzeum Techniki.

        Bardzo prosimy o poparcie kampanii społecznej zainicjowanej przez Stowarzyszenie Wspierania Techniki Polskiej w celu uratowania Muzeum Techniki i Przemysłu.
        
        Od redakcji: Popieramy.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 17 czerwiec 2016 15:44

Listy z nr. 25/2016

Do redakcji (na gorąco)

        Dostało się nam, Szanpani Wando Rat!

        Okazuje się, że ja mam za długi długopis, a Pani kobiety gryzoniami straszy! W tym temacie (cytat) sugerowałem, aby bardziej promować uroczą i fotogeniczną (podobną do mamy?) córeczkę. Ale dobrej rady Szanpani nie posłuchała. Jeszcze w tym temacie dodam, że jako nieletnie dzieci hodowaliśmy z siostrą białe myszki. Szybko się jednak rozmnażały, zbyt szybko. Czy szczurki też są takie romansowe? Nasze wypuściliśmy do stodoły pełnej zboża. Tam spotkały szare kuzynki.

        Do anonimowej (pani?), która się nagrała na sekretarkę – obiecuję skrócić, co trzeba. Ciach, ciach!

        Dzisiaj, otwierając nowego „Gońca” (dlatego piszę na gorąco), z uznaniem, a także satysfakcją przeczytałem list otwarty Pana S. Michalkiewicza skierowany do niewątpliwie, oczywiście, jak najbardziej czcigodnego senatora Aleksandra Pocieja (z PiS?). Sprawa dotyczy (zapewne) dyskusji telewizyjnej na temat osławionego Trybunału Konstytucyjnego. Ciągnie się toto jak smród za wojskiem sowieckim ku uciesze eurolewaków i zbieraniny (mieniącej się opozycją) odstawionych od piersi odmieńców.

        Pan S. Michalkiewicz „kurz und buendig” podniósł –  niedostatecznie nagłaśnianą –  sprawę niezgodnego z prawem wyboru nowych sędziów TK. Odeszły w niesławie układ próbował rzutem na taśmę podrzucić nielegalnie nowym władzom to kukułcze jajo. Na odchodnym jeszcze pokazali, z kim naród miał przez osiem lat do czynienia. Wstyd!

        Pozwolę sobie wspomnieć, że właśnie ten temat prawniczej nieuczciwości poruszałem w jednym z poprzednich felietonów. Do jak najbardziej słusznych konkluzji Pana S. Michalkiewicza (co prawda, to prawda), zgodnych z tym, co pisałem (?), dodałem jeszcze wtedy sprawę wątpliwej etyki sędziego Rzeplińskiego. Otóż ten pozujący na dostojnego jurystę ambicjoner kryje pod togą i złotymi łańcuchami niezbyt piękny charakter. Karierę swą, jeśli nie całkowicie, to na pewno w dużej mierze robił dzięki przynależności do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To kolonialna mutacja Komunistycznej Partii Związku Zdradzieckiego. Że PZPR jest partią komunistyczną, podkreślała często jej wierchuszka, np. Ochab, Gierek –  genseki. Nasuwa się więc pytanie, czy w przypadku towarzysza A. Rzeplińskiego – mamy do czynienia z komunistą, czy z cynicznym karierowiczem? Trzeciej możliwości nie widzę.

        Dodam od siebie, że rzeczony jest osobnikiem bezwstydnym, rozsiadającym się na wysokim stolcu i bezczelnie pozującym na obrońcę demokracji. Może warto mimochodem dorzucić, że rządy demokratyczne to rządy większości, którym –  trudno i darmo – trzeba się podporządkować. Co jednak może być za trudne dla komunistów, karierowiczów i cyników. Trzeba mieć końskie-dorożkarskie okulary albo bardzo dużo złej woli, żeby takiego ajatollaha w krzykliwych pochodach ulicznych KOD-u popierać. Przysłowie mówi –  raz złodziej, zawsze złodziej. Drań draniem – i na wieki wieków amen.

        Powinienem w tym miejscu skończyć, żeby nie zasłużyć znów na krytykę. Ale jeszcze dopiszę parę słów. Wszak prawdziwa cnota krytyki się nie boi! A tematu się trzymam.

        PZPR była partią prawie masową, a ustrojstwo mocno rozmiękło od czasów Czeka Dzierżyńskiego, a u nas ubeka Żyda Radkiewicza, Bermana i paru innych. Nigdy nie pochwalałem, ale też nie potępiam „roboczych mas”, które do partii wstępowały, aby uniknąć dyskryminacji, mieć na pół litra i zakąskę – śledzie po żydowsku. Pracując wiele lat w administracji rolnej, praktycznie tylko takich kolegów miałem. Na ogół były to fajne chłopaki. Wsiowe, ale fajne. Zresztą moje korzenie też są ze wsi, dziadek był obszarnikiem. W 1945 roku ludowa władza (co ludzi do pierdla wsadza!) rodzinę rozkułaczyła. Ziemię rozdano uciskanym chłopom, ale po paru latach szybko odebrano, bo zbudowano na dawnych włościach Nową Hutę, czyli Hutę Sędzimira (kto to był?), czyli obecną dzielnicę wschodnią Krakowa. Postęp, panie dziedzicu.

        Obrońca pokoju, wódz i Słońce Peru –  Józef Wissarionowicz ksywa Stalin, w mądrości swej orzekł, że komunizm pasuje Polakom jak siodło krowie. I to je prawda!

        Po paru kieliszkach i wspomnianej zakąsce koszernym śledziem – z okazji lub bez – śpiewaliśmy czasem pod batutą Pierwszego Sekretarza POP Urzędu, skoczną piosenkę: „Szabla w dłoń, lance w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!”. Bo jak to mówią, co człowiek po trzeźwemu pomyśli, to po pijanemu powie (lub zaśpiewa). Na drugi dzień już trzeźwy I sekretarz, wystraszony, trochę się mitygował.

        Jestem optymistą. Uważam, że choć lewactwo pod maską socliberal politpoprawności się po Europie rozpełzło, to odpowiedniego gruntu dla siebie w Polsce nie znajdzie! Nie ta mentalność!

Jan Ostoja
8 czerwca 2016

        PS Jakby się kto pytał –  to mnie do partii i tak by nie przyjęli. Musiałem nieborak polegać jedynie na własnych zdolnościach. I jakoś szło – trudno narzekać.

        Odpowiedź redakcji: Mentalność zmienia się przy pomocy inżynierii społecznej.

***

Prime Minister of Canada                May 31, 2016
Ottawa, ON
K1A OA6
Most Honourable Justin Trudeau M.P. House of Commons

“Saints do not demand applause from us, but want us to follow them.”
                Saint Pope John Paul II

Dear Honourable Mr Justin Trudeau;
        As Polish-Canadians we wish to express our sincere gratitude to you Mr. Prime Minister and your Liberal representative, Member of Parliament Mr. Arif Virani for honouring those Poles, a total of 21,857 of the most educated and influential Polish citizens mostly officers, that were brutally massacred at the Katyn forest and other places in 1940, by the Soviet dictator Josef Stalin during WWII.

        Mr. Virani, an M.P. for Parkdale – High Park in Toronto, Ontario, read an excellent commemorative speech on your behalf, in front of the Katyn Monument located near Roncesvalles St.,in Toronto, on April 10, 2016. In it you wisely reminded us, that:
“…we should acknowledge the acts of injustice that still occur today and continue our fight for justice and equality. We must endeavour to never again remain passive in the face of oppression and bigotry.”

         To your credit also Mr. Prime Minister, in December of 2015 shortly after your election, you said that: “I am willing to listen to people to earn their trust” and have endeavoured to make your office more available to the public. Therefore, it was very surprising when another Liberal M.P. Mr. Peter Fonseca refused to meet one of us last month in April, to accept a petition with 1,299 signatures – composed of primarily his own Mississauga East-Cooksville constituents.

        This petition was inspired by the heroic actions of pro-life activists Miss Mary Wagner who spent over 3 years in a Milton, ON jail, and Mrs Linda Gibbons, who spent over 10 years in the same jail. Its purpose is to Amend the Criminal Code of Canada, to allow for peaceful conscientious objection, without incarceration.

        It garnered 4,027 signatures nationally (mostly in Ontario) with Mr. Fonseca’s office rejecting it simply on the basis that his office is “pro-choice”.

        Regardless of the M.P.’s personal bias for or against life, is that a democratic representation of its constituents? Do the people in that riding not deserve to be listened to and have their concerns presented in the House of Commons? We hope that this example of undemocratic bigotry, which you yourself have rightfully condemned elsewhere, e.g. Katyn Monument speech above and better treatment of Canadian Aboriginals, is quickly resolved -with Mr. Fonseca’s apology to his constituents, many of whom probably voted for him in the last election.

        We as Polish-Canadians are very grateful for Canada for allowing Poles throughout history to immigrate to this beautiful country and to contribute to its rich multicultural mosaic. Distinguished Polish immigrants or their descendants include such people as: Sir Casimir (Kazimierz) Gzowski – 19-th century engineer and Lieutenant Governor of Ontario; Mr Janusz Zurakowski  – WW II Polish Air Force pilot and later Canadian jet aircraft test pilot, the first to break the sound barrier in 1952 ; and Senator Stanley Haidasz – born to Polish immigrants, a medical doctor, a long distinguished career as a Liberal M.P. starting in 1957, instrumental in the passage of Medicare, Unemployment Insurance, Canada Pension Plan etc., and later a Senator who authored 5 pro-life bills and called doctors who did abortions “licensed executioners”.

        However, Poland’s most outstanding historical figure who was in a way adopted by Canada, was Saint Pope John Paul II, whom the Canadian Parliament and the Province of Ontario honoured by having April 2 declared as Pope John Paul II Day. The Polish born but widely world respected Pope, who was instrumental in helping to bring down communism in Europe and fought injustice throughout the whole world, wrote these wise and timely words, applicable to today’s Parliament and the Senate which is set to decide on a Euthanasia Law, namely:

        “Laws which authorize and promote abortion and euthanasia are therefore radically opposed not only to the good of the individual but also to the common good .... Abortion and euthanasia are thus crimes which no human law can claim to legitimize ... In the case of an intrinsically unjust law, such as a law permitting abortion or euthanasia, it is never licit to obey it, or vote for it or ‘take part in a propaganda campaign in favor of such a law, or vote for it.’ ”

        (Encyclical Letter Evangelium Vitae – p.119 & 120, March 25, 1995 – Saint Pope John Paul II)

        As you yourself Mr. Prime Minister stated wisely in the before mentioned Katyn Monument letter, that we should “…continue our fight for justice…” and “…never again remain passive in the face of oppression…” please consider the pain and sorrow at the heart of this nation, for not everyone is justly represented in her laws. The injustice we speak of is directed against our weakest brothers and sisters, the unborn, who also like you and ourselves deserve dignity and respect, and a chance to live. Thankfully, brave pro-life heroes like Mary Wagner, Linda Gibbons and the over 22,000 protesters in this year’s March for Life in Ottawa on May 12, 2016, are not willing to close their ears to the “silent” screams of the 100,000 babies aborted per year in Canada.

        As people who care about all human beings, no matter what size or age, they are not willing to “…remain passive in the face of oppression.”  

         We look forward to your response and wish you and your family good health and much wisdom in your very important work.
Respectfully submitted,

        Dr. Andrzej (Andrew) Caruk, Former member of Friends of Solidarity, Mr. Janusz Szepietowski,  Former Solidarity prisoner of conscience, in Canada under the 1981 Martial Law in communist Poland.

“Beloved Brothers and Sisters, many you be in solidarity with life... no matter what your religious convictions ... a nation that kills its own children is a nation without a future.”
– Saint Pope John Paul II, Poland 1997

   
Copy to: 1. Hon. Rona Ambrose – Interim Conservative Party Leader 2. Hon. George J. Furey  – Speaker of the Senate 3. Hon. Thomas J. Mulcair NDP Party Leader 4. Hon. Geoff Regan – Speaker of the House of Commons

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 10 czerwiec 2016 15:24

Listy z nr. 24/2016

Dotyczy tekstu A. Kumora: Wałęsa to tylko część kłamstwa, z „Gońca” wydanie z piątku, 26 lutego 2016.

        Cytat: Sprawa dokumentów Wałęsy pokazała jak na dłoni to, co od dawna jest jasne. Polską transformację przygotowały i przeprowadziły służby Informacji Wojskowej pobłogosławione przez Amerykanów i innych zagranicznych partnerów. Jedną z twarzy tej operacji była polityczna pacynka – Lech Wałęsa. Opowieści tzw. działaczy opozycji o tym, jak to obalali komunizm, to bajka. Nie było czym, nie było jak. (...)

-----

Robert G. pisze:

        Absolutnie zgadzam się z autorem. Posiadając jednak trochę więcej informacji, pozwolę sobie dodać parę szczegółów.

        Po pierwsze, tzw. transformacja w Polsce była tylko częścią fazy zakończeniowej projektu-eksperymentu komunistycznego, przeprowadzanego praktycznie przez ok. 80 lat, a z uwzględnieniem „planowania” przez prawie 150 lat, przede wszystkim na narodach Europy środkowowschodniej, a także Azji i częściowo Ameryki Pd. Fiasko – przede wszystkim materialne – tego eksperymentu było już widoczne pod koniec lat sześćdziesiątych i wtedy już zaczęto przygotowywać różne warianty „odwrotu”, polegające między innymi na tworzeniu w krajach dotkniętych tym eksperymentem sterowanej „opozycji” czy „podziemia” i przygotowywaniu niektórych marionetek z tegoż do późniejszego objęcia funkcji w „potransformacyjnych” społeczeństwach. Przy czym jest absolutnie niewykluczone, że w tych „sterowanych opozycjach” znajdowali się też ludzie naprawdę ideowi i zaangażowani, niezdający sobie sprawy ze sterowania i poświęcający siebie całkowicie walce o wolność i demokrację dla swoich narodów. Była to jednak zdecydowana mniejszość, która po zakończeniu „transformacji” została całkowicie wystrychnięta na dudka przez tych, którym spreparowano mit „wielkich działaczy” i przyklejono do siedzeń stołki, na których do dzisiaj siedzą.

        Ta „transformacja” była sterowana z ośrodka czy ośrodków, których istnienie jest oczywiste, ale których dokładne umiejscowienie jest przedmiotem sporów. Jedno jest jednak pewne: kto był ramieniem wykonawczym i zapewniającym logistykę „transformacji”. Był to bez wątpienia US States Department. A działał zarówno konspiracyjnie, jak i całkiem otwarcie pod przykrywką poparcia dla ruchów demokratyczno-wolnościowych w opanowanej przez komunizm Europie. W gruncie rzeczy wszystkie te tzw. demokratyczne opozycje były na sznurku tej instytucji. Tak samo byli opłacani przez nią Gorbaczow, jak i Wałęsa. Według mojego informatora, Wałęsa miał przez lata otrzymywać stałą prywatną pensję z tego źródła.

        States Department sterował wszystkim, także upadkiem muru berlińskiego. Doświadczyłem tego osobiście, jak następuje:

        W czerwcu 1989 miałem w jednej z niemieckich central politycznych referat na temat, jakie byłoby zdanie polskich ośrodków emigracyjnych na temat ewentualnego zjednoczenia Niemiec. Poprosiłem wtedy o opinie na ten temat z różnych ośrodków i o zezwolenie na przytoczenie tych opinii w moim referacie. A czas był gorący, w Czechach i na Węgrzech mnożyli się uciekinierzy z NRD. Parę tygodni przed tym referatem siedziałem 24 godziny w rowie przed przedstawicielstwem NRD w Bonn z „Mahnwache” International Gessellschaft für Menschenrechte (IGFM), do której wtedy należałem.

        Z USA przywiózł mi obszerne opracowanie na ten temat człowiek, którego nazwiska nie chciałbym tutaj wymienić, z którym miałem kontakt od ponad czterech lat. Była to postać bardzo kontrowersyjna (można poczytać o tym w Internecie), ale ja osobiście mogę jedno o nim poświadczyć: mimo błędów, udokumentowanego chaosu w działaniach był to człowiek na wskroś uczciwy i bezgranicznie oddany Polskiej Sprawie, dla której poświęcił cały swój majątek i całe swoje życie.

        Poza tym, miał świetnych informatorów w States Department.

        Na odchodnym, przed odlotem z Kolonii, gdzie się z reguły spotykaliśmy, powiedział mi: „Wie pan co, może pan na tej imprezie powiedzieć Niemcom, że na jesieni mur berliński upadnie”.

        Na imprezie było towarzystwo „doborowe”, szefowie instytutów historycznych tzw. IFZ-tow (Institut für Zeitgeschichtliche Forschung), itp. Kiedy na zakończenie powiedziałem ostrożnie, że „według moich informacji spodziewany jest upadek muru berlińskiego na jesieni tego roku”, zapanowała absolutna cisza. Nikt nie pytał, nikt się nie śmiał, chociaż w oczach prawie wszystkich widać było uśmiech powątpiewania. Moderator podziękował mi za referat i wyglądało na to, że sprawa jest zakończona.

        Także na bankiecie po imprezie nikt z Niemców nie pytał mnie o szczegóły. Tylko mój koreferent, konsul generalny USA z jednego z wielkich miast niemieckich, którego znałem już telefonicznie z moich interwencji w sprawach Polaków chcących emigrować do USA, doktor S., podszedł do mnie i zapytał: „No, no, ale skąd ma pan takie informacje?”. Odpowiedziałem: „Z tego samego źródła, co i pan, panie doktorze”.

        Zaśmiał się i zaprosił mnie na drinka.

        Na zakończenie mój osobisty, pozapolityczny (jeżeli można tak powiedzieć), niestety bardzo czarny osad jednego z chyba zaplanowanych, i wstydliwie ukrywanych efektów tych „transformacji”:

        W Polsce, jak i w innych dotkniętych nią krajach powtarza się jedno ze zjawisk rewolucji francuskiej.  Spuszczono „ze smyczy” skrajną hołotę, która dotąd jakoś trzymana była w ryzach.

        Na Zachodzie już w czasach napoleońskich wytworzyła się swego rodzaju równowaga, hołota cofnęła się do swego rodzaju gett, gdzie jest, niestety, tolerowana. Ale w Polsce, według moich obserwacji, pleni się coraz bardziej i opanowuje coraz szersze obszary życia społecznego. Widać to w zwyczajach, w języku, w życiu politycznym, dyplomacji, Sejmie, po prostu wszędzie.

        Małą pociechą może być, że według mojego rumuńskiego przyjaciela (twórcy nowej rumuńskiej Chadecji) w jego kraju wygląda to jeszcze gorzej. CZY TAK MUSI BYć?

        Od redakcji: Tak było.

***

        Re: Wojenne dreszcze

        Szanowny Panie Redaktorze,

        Po przeczytaniu Pańskiego artykułu o tytule jak wyżej nasuwa mi się pewna refleksja: historia lubi się powtarzać. Przyjrzyjmy się temu, co moim zdaniem w tej historii się powtarza.

        Tak jak w 1939 nad naszymi głowami Niemcy i Sowieci dokonywali w Moskwie podziału Polski, tak teraz to też robią, tyle że jak wówczas my o tym znowu nie wiemy. Dlaczego tak sądzę? Jest tajemnicą powszechnie znaną, że niemieckie firmy inwestują na zachód od Wisły, podczas gdy rosyjskie od niej na wschód. Nie słyszałem nigdy, aby walczyli razem o ten sam kąsek, taki jak na przykład Puławskie czy Tarnowskie Azoty.

        Oczywiste, że to jest tylko początek ich współpracy. Prędzej czy później się ze sobą pokłócą i jak wówczas zaczną ze sobą wojować. Myślę, że punktem spornym w tym wszystkim będzie okręg kaliningradzki. Niemcy cały czas ten okręg uważają za niesłusznie należący do Rosji, tym bardziej że teraz jest on eksterytorialny dla niej.

        Rosjanie dealują z Niemcami, ale jednocześnie ich nienawidzą dlatego że mimo iż wojnę przegrali, żyją lepiej niż Rosjanie, którzy tę wojnę wygrali. Myślę, że prosłowiańskie sentymenty Rosjan przeważą w ich planach militarnych, z takiego też powodu, jeżeli zostaną maksymalnie zdeterminowani i broni nuklearnej użyją, to właśnie na Niemcach, którzy ciągle zaczynali wojny i nigdy nie ponosili za to kary. Sądzę, że tak właśnie się skończy niemieckie, tym razem „pokojowe” podbijanie Europy przy pomocy ich pieniędzy z rabunków wojennych. Amerykanie i owszem są zainteresowani tym scenariuszem i z całą pewnością pomogą w jego realizacji. Mając na uwadze takie właśnie opcje, Polska powinna zachowywać zimną krew i nie dawać się sprowokować w konflikt pomiędzy tymi agresywnymi sąsiadami. Niech swoją agresję skierują przeciwko sobie, a my powinniśmy przy pomocy dyplomacji schodzić z linii ich ciosów. Powinniśmy wiedzieć, że dla Rosjan nie stanowimy konkurencji na arenie światowej, jesteśmy tylko małym i stosunkowo biednym państwem. My nie rozdajemy kart w eurokołchozie. Rozdającymi są Niemcy. Jeżeli natomiast powstanie w Polsce tarcza, wujek Sam Rosjan uspokoi, że przecież „ona nie przeciwko wam”. „Zróbcie porządek z Niemcami, bo za mocno znowu urośli i stali się dla nas wszystkich niebezpieczni.” Pozdrawiam S.C.

        Od redakcji: Ciekawa wizja, tylko oderwana od rzeczywistości.

***

Z krzyżykiem na szyi

        Trudno polemizować niehistorykowi z historykiem, zwłaszcza z historykiem klasy Pana Piotra Zychowicza. Więc to poniższe to żadna polemika, tylko parę przemyśleń, które narzucają się po przeczytaniu wywiadu udzielonego przez ww. autora „Wirtualnej Polsce” („Goniec” 21), także prac wielu autorów relacjonujących stosunki polsko-żydowskie, w których pewne sprawy są mniej eksponowane, a często niewyartykułowane.

        Od przeszło 70 lat Żydzi walczą na wszystkich frontach o status bycia ofiarą tak skutecznie, że nawet Polacy uwierzyli im na słowo. Wielu polskich autorów cierpi na syndrom zaburzonego postrzegania relacji kata – ofiary i rozlicza te dwie przeciwstawne sobie kategorie wg tego samego klucza.

        Otóż faktem jest, że Żydzi i Polacy byli ofiarą hitlerowskich Niemiec. Żydzi starają się o tym nie pamiętać, eksponują tylko swoje cierpienia, których powodem byli najpierw, tuż po wojnie, Niemcy, potem naziści, a dziś – Polacy. Doszło już do pomówień, że 3 miliony Żydów zostało wymordowanych przez Polaków, co zdejmuje odium z Niemców, a składa je na barki Polaków. Tyle na temat niemieckiego oprawcy i polsko-żydowskiej ofiary. Po wojnie rolę ofiary nadal sprawują Polacy, a Żydzi podjęli się roli oprawcy, działając pod kryptonimami bolszewików i komunistów, których obecnie „już nie ma”, co wg redaktora Stanisława Michalkiewicza jest wyższą formę ich istnienia.

        W ostatnich dniach miałam miłą wizytę – znajoma, starsza, przedwojenna Pani, przyszła do mnie ze swoją młodszą, powojenną koleżanką, której wcześniej nie znałam. Przy kawie, ni stąd, ni zowąd, powojenna Pani obwieściła mi, że już wie – dzięki znanej osobistości z ich środowiska – jaka jest różnica między patriotą a narodowcem. Otóż patriota kocha swoją ojczyznę, a narodowiec nienawidzi ludzi. Powiedziałam jej, że jestem jednym i drugim.

        Spytałam ją, ilu Żydów w swej nienawiści wymordowali Polacy? Nie było odpowiedzi. Podjęłam temat, przypominając jej, że Żydzi, zaraz po wojnie, wymordowali tysiące patriotów, najlepszych Synów Polski. Już w późniejszych czasach księdza Popiełuszki, którego wszyscy znamy, choćby dla bestialskiego morderstwa dokonanego na nim, wymordowano przeszło setkę księży – o czym prawie nikt nie wie, bo były to morderstwa mniej spektakularne niż to popełnione na Ojcu Jerzym tudzież nie było świadków. A i do czasów najnowszych – do dziś mordowani są niewygodni. Więc nie ma co dywagować, kto jest większym antysemitą, a kto polakożercą. Niezdecydowanych Państwa zapraszam do lektury książek: „Lista oprawców” Tadeusza Płużańskiego, „Rotmistrz Pilecki ochotnik do Auschwitz” Adama Cyry, „Ile Żydzi winni Polakom” Aleksandra Pruszyńskiego (do nabycia w redakcji „Gońca”), „An Eye for on Eye” Johna Sacka i wiele, wiele innych.

        Aktów niechęci i nienawiści ze strony Żydów doświadczyła także pisząca te słowa, począwszy od prymitywnych, prostackich, antypolskich kawałów, do trwałego uszkodzenia ciała przez chirurgów-oprawców oraz innych lekarzy różnych specjalizacji. (...) Czyżby sprowokował ich krzyżyk na mojej szyi? Polecam książkę Herve Ryssen „La Maria Juive” (Żydowska mafia), Editions Baskerville 2007. Książka, której autor jest Żydem, traktuje o lekarzach-oprawcach działających na terenie Paryża.

        Tak jak większość emigrantów, chciałam pracować w swoim zawodzie. Powinnam była dostać staż, po którym podjęłabym pracę, tak jak to jest w przypadku wszystkich logopedów, w tym kilkorga moich znajomych pracujących obecnie w Kanadzie i wielu różnych krajach i językach. Dla mnie uczyniono wyjątek. Asocjacja Logopedów i Audiologów „wysłała” mnie na McGill na dwa semestry. Niby nic wielkiego, lubię się uczyć, ale po co, skoro Polska i Kanada wzajemnie respektują dyplomy uniwersyteckie. Z perspektywy czasu wiem, po co. Prawdopodobnie myśleli, że to będzie najprostszy sposób pozbycia się mnie, tj. gdybym oblała egzaminy, eliminując się sama. Z listu od „Asocjacji” dowiedziałam się, że ten rok nauki przyznano mi „to brush up my knowledge”. Tak na marginesie, dowiedziałam się, że aby być zakwalifikowanym na Human Communication Disorders – Speech and Language Disorders Faculty, student musi mieć 120 kredytów. Ja miałam z Polski 360 kredytów, plus kredyty za pracę magisterską – nie wliczyłam, wciąż nie wiem ile, nie wiedziałam, że ją można także przeliczyć na kredyty.

        Na roku było nas bodajże 12 osób (tutejsi Żydzi) i ja. Dwóch miłych panów, panie mnie totalnie ignorowały. Od jednego z chłopaków, Barucha, otrzymałam komplement: „I admire you. Among all us students you are the best, and the material we are talking is difficult even for me, an this is not even your language”. Choć byłam „a straight ‘A’ student”, stażu nie dostałam. Komplement Barucha mi w tym, niestety, nie pomógł, ale wspominam go ciepło do dziś. Żeby spłacić zaciągnięte długi (przez cały rok żyłam z pożyczek na opłatę kursów, książki, mieszkanie itp.) wzięłam roczny kurs kosmetyczny. Długi spłaciłam. Po kursach na McGillu wzięliśmy (już z mężem) adwokata, który poinstruował nas, że bez względu na moje oceny, decyzja co do mojego stażu jest już podjęta i nieodwołalna, a uniwersytet ma swoich prawników, niech więc nie tracę pieniędzy na z góry przegraną sprawę... Zła wola decydentów wyznaczyła mi miejsce w kanadyjskim społeczeństwie.

        Powracając do głównego tematu, przez pięć lat (pięć lat to wyznaczony dla emigranta czas, w którym musi dopełnić wszelkich formalności związanych z ewentualną nauką, stażem, nostryfikacją dyplomu, aby uzyskać licencję na uprawianie zawodu), szukałam stażu oraz pracy w kilku prowincjach (wg informacji z McGill, w moim przypadku mogłam szukać pracy bez stażu, co oczywiście nie było prawdą). Między innymi złożyłam podanie o pracę do jednego ze szpitali w prowincji Ontario, gdzie potrzebowali logopedy. Zamiast oficjalnej odpowiedzi dostałam prywatny list od pana XY, znajomego logopedy z Lublina, który przyprowadzał swoich pacjentów do naszej wojewódzkiej poradni przyklinicznej, gdzie m.in. ja robiłam im audiogramy. Jak się okazało, pracował we wspomnianym szpitalu razem z żoną – prosiłam go, oczywiście, o pomoc, odmówił. Wszystkie osoby, które przeprowadzały ze mną interview, kontaktowały się następnie z McGillem. I tak zamykało się błędne koło.

        Od tego czasu pracuję jako wolontariuszka w szpitalach, na geriatrii zwłaszcza, bo mając trzy medyczne zawody, wiem, jak karmić pacjentów. Chociaż w szpitalu już coraz mniej, natomiast prowadzam starsze osoby do doktorów, na zakupy etc.

        Wszystkie dyplomy wraz z całą makulaturą zebraną przez rok na McGillu wrzuciłam do dużego, plastikowego worka i wyrzuciłam (podczas nieobecności męża) na śmietnik. Zbyt bolesne było natykanie się na nie, gdy okazjonalnie szperałam w papierach. Sama świadomość, że one tam są, bolała. I teraz, gdy to wszystko piszę, nie jest mi lekko.

        Jak łatwo jest zniszczyć czyjeś życie. A tak dobrze się zapowiadało. Podziękowałam nawet Profesorowi, który zaproponował mi asystenturę (w Polsce) – nie widziałam siebie belfrem, a że zrobię doktorat, to było oczywiste.

        Zaprzyjaźniłam się natomiast z Bogiem. Znałam Go od zawsze, ale nie miałam czasu na relacje z Nim. A może to On zmienił kierunek mojego życia? Jedno jest pewne – pozwolił innym, by mnie skrzywdzili, dał nam bowiem wolną wolę i to jest jedyna sfera, w którą Bóg nie ingeruje.

        A jak się to wszystko ma do antysemityzmu? Nijak. Ot, spotkałam na swej drodze wielu złych ludzi. Nie nienawidzę ich. Są mi w najwyższym stopniu obojętni. Ale gdyby którykolwiek z nich był w potrzebie, a ja mogłabym pomóc, zrobiłabym to bez wahania. To jest moja powinność.

        W jednym z felietonów publikowanych w „Biuletynie Polskim” (nr 249) jego autor, pan Michał Stefański, nadał miano dwóm głównym grupom Polaków: Sarmaci i Kosmopolici. Jednym zamachem pióra przeciął gordyjski węzeł, któremu nikomu dotąd nie udało się rozsupłać w tak klarowny i elegancki sposób. Nic ująć, nic dodać. Wiemy, kto jest kto. A co do felietonów, są zgrabnie napisane, choć dla Sarmatów mają z lekka antypolski posmak. W jednym z nich („Potrzeba męskiej decyzji”, „Biuletyn Polski” nr 249) pan Stefański zastanawia się, „co siedzi w głowie lidera tej partii (PiS – przyp. mój), czy aby nie uzyskanie przez elity PiS-u pełnej kontroli nie tylko nad nowym aparatem władzy, lecz także nad innymi przejawami życia społecznego?! (...) W takim wyśnionym państwie największe znaczenie będą mieć wcale nie wykształcenie, nie talenty, znajomość języków obcych (...), lecz jedynie lojalność wobec szefa (wodza) i jego ludzi” – koniec cytatu.

        Pan Stefański najwidoczniej zapomniał o intelektualnych walorach elit PO. Dla przypomnienia: Tatusiowie naszych elit to byli bolszewicy z nadania sowieckiego. Oni nie muszą się wykazywać inteligencją, wykształceniem i podobnymi cechami. Oni muszą być lojalni wobec swoich szefów i odporni na widok sanguinis. Więc jaka różnica między jakimikolwiek partiami? Dowody swej lojalności dają do dziś. Te „nasze elity” to po prawdzie ani nasze, ani elity.

        Jest pewna kategoria ludzi, którzy się nie mieszczą w schematach żadnych podziałów. Jednym z nich jest Żyd wielkiego formatu i wielki patriota polski, Pan Bolesław Szenicer. Pragnę się z Państwem podzielić wybranymi fragmentami z jego artykułu „Strach się bać” napisanego dla „Głosu Gminy Starozakonnych” nr 30 („Goniec”, luty 2008). Oddaję głos Autorowi:

        „Piszę te słowa na początku stycznia 2008 r. Piszę jako Żyd i jako Polak, bo wszyscy moi przodkowie byli polskimi Żydami, a w powojennej Polsce przeżyłem kilkadziesiąt lat swojego życia. (...) Był to taki sam los, ani lepszy, ani gorszy, na jaki zmowa jałtańska skazała Naród Polski, którego czuję się częścią. W rezultacie tej Polska, bohatersko walcząca z niemieckim okupantem, została przez swoich sojuszników oddana w niewolę Sowietom. (...) Dodajmy, że tym, który chętnie i jak to się mówi za bezdurno sprzedał Polskę Stalinowi, był ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Teodor Roosevelt. (...) A w Polsce wciąż trwała wojna (...) wojna domowa, bezwzględna, okrutna i krwawa (...) Dziś oficjalnie już wiemy, że zbrodnie władz komunistycznych na Polakach dokonywane na rozkaz i pod nadzorem Sowietów były de facto kontynuacją zbrodni Trzeciej Rzeszy i miały ten sam cel – unicestwienie polskich elit, tych którzy jako jedyni mieli moralne prawo zostać przywódcami państwa polskiego: żołnierzy Armii Krajowej i resztek polskiej inteligencji. (...) Mój strach nie należy do przeszłości. (...) Ja się boję Tu i Teraz, boję się o swoją przyszłość. I przyszłość wszystkich Żydów mieszkających w Polsce. Ja, polski Żyd, nie chcę wyjeżdżać z Polski. Chciałbym tylko spokojnie umrzeć naturalną śmiercią i być pochowany na żydowskim cmentarzu w Polsce. Nu, powiedzcie sami, czy ja tak dużo wymagam od losu? Czy ja chcę pieniędzy, orderów, zaszczytów, tytułów i jubileuszy? Nie! Ja tylko pragnę mieć spokojną końcówkę życia i lekką śmierć. A po śmierci być zakopanym tam, gdzie moi przodkowie – w polskiej ziemi, na żydowskim cmentarzu przy ulicy Okopowej w mieście Warszawa. (...) Wielki Brat, co o wszystkim wie i decyduje, przysyła z tej Ameryki, a może trafniej byłoby powiedzieć, NASYŁA nam jakiegoś kolejnego dziwnego Żyda Made in USA. Na początek był to rabbi Michael Schudrich, oryginalny w mowie i w zachowaniu, z Brooklynu, czyli nowojorskich Bałut (...) Minęło kilka lat (...) zaczęli przyjeżdżać do Polski spece od dużych pieniędzy, czyli prominentni działacze światowego Kongresu Żydów. Zażądali od polskich władz dużych odszkodowań za zabrane przez Trzecią Rzeszę, a potem przejęte przez władze PRL prywatne nieruchomości. (...) Najwięcej byli napaleni na te odszkodowania Bronfman i Singer. (...) Jako czwartego zrzucili do Polski Grossa, pół-Żyda z matki Polki, zwanego Profesorem. (...) Gross pisze od lat to samo w kółko, a lewicowa prasa skwapliwie roznosi to po całym świecie. W skrócie można to streścić w jednym zdaniu! Wszyscy Polacy to antysemici, którzy mordują Żydów non stop, z krótkimi przerwami na posiłek i picie wódki. (...) Nie mam żadnych wątpliwości, że pan Gross ma tylko jeden cel, pisząc te pseudonaukowe rewelacje o polskim antysemityzmie: wywołać głośny skandal i utorować drogę do rewindykacji mienia pożydowskiego w Polsce, a przy okazji sprzedać jak najwięcej egzemplarzy paszkwilanckiej książki i zbić forsę. Ale jaki cel miało poważne polskie wydawnictwo ZNAK, by pakować do rąk Polaków książkę pomawiającą WSZYSTKICH Polaków, że są antysemitami i mordercami, książkę oczerniającą naród polski przed całym światem, książkę bez wartości jako esej historyczny, bo skrajnie nieobiektywną – nie wiem! (...) Pokrzywdzonymi są też bez wątpienia mieszkający obecnie w Polsce Żydzi. Wielu z nich (w tym i ja) zawdzięcza polskim Sprawiedliwym ocalenie,  jak teraz spojrzą tym ludziom w oczy?”.

        Kończąc, Pan Szenicer przesyła Grossowi i jemu podobnym życzenia na Nowy Rok 2008: „Żyjcie wy sobie dalej wesoło, bogato i szczęśliwie (...) w USA i nie zabierajcie głosu w sprawach, o których nic nie wiecie. To, co było między nami i Polakami wyznania katolickiego i mojżeszowego, to nasza wewnętrzna sprawa. (...) A także nasza, polska, nie amerykańska ani żadna inna historia. (...) Nie wolno wam w tym grzebać, nie macie do tego moralnego prawa. Bo to nie wy, amerykańscy Żydzi, ratowaliście nas w tamte lata, leczy Polacy, ryzykując życie własne i całych swoich rodzin. To wasz, a nie polski prezydent, Teodor Roosevelt, odmawiał europejskim Żydom wiz, odesłał pełen żydowskich uciekinierów statek ‘St. Louis’  do okupowanej Europy i pozostał obojętny na apel polskiego kuriera Jana Karskiego błagającego o pomoc dla nas, Żydów. A potem w Jałcie wydał połowę Europy w niewolę największemu zbrodniarzowi w dziejach ludzkości – Stalinowi. (...) I przestańcie wreszcie nasyłać na Polskę podejrzane typy o semickim wyglądzie w rodzaju Grossa, tylko po to, by wywołać niechęć Polaków do Żydów i udowodnić całemu światu, że Polacy to antysemici. Mamy nadzieję, że tej wymarzonej forsy od Polski na zaspokojenie wygórowanych potrzeb kilku cwaniaków, jak kolejny ‘zrzucony’ na Polskę Ronald Lauder – nie da się wycyganić”. Tyle Pan Szenicer.

        Dzięki „Gońcowi” poznałam też Pana Jehudę Nosala, który w liście do tygodnika (marzec 2002) ustosunkował się do roszczeń światowego Kongresu Żydowskiego o mienie żydowskie pozostawione w Polsce. Oto słowa Pana Nosala: „Gdyby rząd Polski wypłacił tym obcym ludziom niemającym nic wspólnego z Polską, wówczas straciłbym respekt dla polskiego rządu”.

        Panowie Szenicer i Nosal – a wierzę, że takich ludzi jest dużo, dużo więcej, nie mieszczą się w żadnych ww. kategoriach, i w relacjach z nimi wszelkie podziały przestają funkcjonować. To nasi bracia, dla których Polska jest naszą wspólną Ojczyzną.

        Z poważaniem,

Ewa Pietras
Montreal, 1 czerwca 2016


        Odpowiedź redakcji: Zgadza się

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 03 czerwiec 2016 14:54

Listy z nr. 23/2016

APEL DO POLONII KANADYJSKIEJ

        W grudniu 2014 roku rząd kanadyjski był pierwszym na świecie, który uhonorował Papieża Jana Pawła II ogłaszając 2 kwietnia dniem tego wielkiego Polaka w Kanadzie.

        Prosimy Polonię kanadyjską o przesłanie prośby do Prezydenta RP, aby Polska była drugim krajem na świecie, który każdego 2 kwietnia będzie oficjalnie świętował Dzień Jana Pawła II.

        Do Prezydenta RP można wysłać e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub przekazać prośbę bezpośrednio ze strony http://www.prezydent.pl/kontakt/

Chris Korwin-Kuczynski
Chair: Toronto-Warsaw Friendship Committee

        Od redakcji: No pewnie! Dobry pomysł!

***

        Dzień dobry,

        Chciałam powiedzieć panu redaktorowi naczelnemu, że go bardzo wysoko ceniłam i cenię w dalszym ciągu. Zawsze kupowałam „Gońca” i w ostatnim – przepraszam, ale jestem tak zdenerwowana, dużo gazet kupuję i dzisiaj dopiero do ręki wzięłam te ostatnie artykuły – przeczytałam np. felieton z Australii, bardzo fajny, bardzo mądrze napisany i bardzo taki budujący. Ale później przeczytałam artykuł pana Krzysztofa Ligęzy. No przecież to jest okropne, że wy możecie coś takiego umieścić w gazecie. To jest po prostu obrzydliwe! Jak takie coś możecie umieścić!

        Straciłam zupełnie wiarę w to, że naprawdę w waszej gazecie we wszystko można wierzyć. No przecież to jest obrzydliwe! Panie redaktorze naczelny, jak pan mógł przepuścić takie coś! Jeśli pan nawet nie zauważył, to ci, którzy drukują, mogli panu dać sygnał, żeby pan to przeczytał. To nie jest taki długi artykuł. No przecież to jest obrzydliwe, co on pisze. Przepraszam panie Kumorze, ale jestem podenerwowana, bo to jest coś strasznego.

        Życzę panu, żeby więcej takich artykułów nie było w pana gazecie, bo ludzie przestaną kupować.

Z nagrania czytelniczki z automatycznej sekretarki

        Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, szczerze ubolewamy nad brutalizacją i wulgaryzacją języka polskiej debaty publicznej, która – jak to wynika z tekstu p. Ligęzy – sięga samego Marszałka Piłsudskiego. My jednak jesteśmy tylko gońcem, tylko informujemy o tym stanie rzeczy...

***

        List otwarty Stanisława Michalkiewicza do senatora A. Pocieja ws. TK. Publikujemy list otwarty, wysłany dn. 29 maja do senatora Aleksandra Pocieja przez naszego publicystę Stanisława Michalkiewicza.
        
        Do Wielce Czcigodnego Pana Senatora Aleksandra Pocieja

        List Otwarty

        Szanowny Panie Senatorze!

        Przysłuchując się Pańskiej dyskusji z panem senatorem Janem Marią Jackowskim, zwróciłem uwagę na zdumiewający brak Pańskiej spostrzegawczości. Dyskutując z senatorem Jackowskim, a przy okazji – z panią redaktor Danutą Cholecką, co jest osobliwością charakterystyczną dla tak zwanych niezależnych mediów głównego nurtu – zupełnie nie zauważył Pan słonia w menażerii.

        Chodzi mi o to, że tzw. „nadprogramowi” sędziowie, wybrani przez ustępujący Sejm, z udziałem Pańskich politycznych kolegów, są wybitnymi prawnikami – a w każdym razie byli – nieważne, czy słusznie, czy niesłusznie – przez polityków Platformy Obywatelskiej tak właśnie rekomendowani. Jako wybitni prawnicy, nie mogli nie zdawać sobie sprawy, w jaki sposób, w jakim trybie i w jakim celu zostali wybrani do Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli nie zdawaliby sobie sprawy ani ze sposobu, ani z trybu, ani z celu, w jakim zostali wybrani, to znaczy, że albo nie są wybitnymi prawnikami – bo nawet zwyczajny prawnik, nie mówiąc już o wybitnym – jak na przykład Wielce Czcigodny Pan Senator – natychmiast spenetrowałby prawdę zarówno co do sposobu, trybu, jak i celu takiego wyboru, albo – jeśli nadal mamy uważać ich za wybitnych prawników, którzy zdawali sobie z tego wszystkiego sprawę, a mimo to wyrazili zgodę na taki wybór – to nie ma innego wyjścia, jak uznać ich za szubrawców, którzy zaakceptowali ten wybór z pełną świadomością jego bezprawności.

        W takiej sytuacji konieczne jest postawienie pytania, czy każdy z tych „nadliczbowych” sędziów TK spełnia ustawowy warunek piastowania funkcji sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Rzecz w tym, że – o czym Pan Mecenas nie może nie wiedzieć – ustawa o TK wprowadza warunek, że sędzia TK powinien spełniać wymagania stawiane sędziom Sądu Najwyższego. Wśród tych wymagań – precyzowanych przez ustawę o Sądzie Najwyższym – a konkretnie przez art. 22 paragraf 1 punkt 2 – sędzia Sądu Najwyższego musi być „nieskazitelnego charakteru”.

        Czy osobnika legitymującego się wybitną wiedzą prawniczą i spostrzegawczością przynajmniej na przeciętnym poziomie, który pozwala wybrać się do Trybunału Konstytucyjnego w sposób przeprowadzony przez Sejm poprzedniej kadencji, można uznać za człowieka „nieskazitelnego charakteru”, czy też raczej za szubrawca, gotowego na każde łajdactwo w zamian za apanaże przysługujące sędziom TK?

        Jest to oczywiście pytanie retoryczne, ale w takim razie, czy Prezydent Rzeczypospolitej powinien być zmuszany do zaprzysięgania takiego szubrawca, a tym samym – do uczestniczenia w akcie krzywoprzysięstwa? Wreszcie – czy prezes Trybunału Konstytucyjnego, pan prof. Andrzej Rzepliński, który niewątpliwie był świadom tego, co się dzieje – bo jeśli nie był świadom, to znaczy, że był w tym momencie niepoczytalny, a więc jako niepoczytalny, nie powinien piastować stanowiska prezesa Trybunału Konstytucyjnego – przynajmniej biernie nie uczestniczył w tym akcie bezprawia, a w takim razie – czy od tego momentu nadal może być traktowany jako osoba „nieskazitelnego charakteru”, czy też od tego momentu trzeba uznać, iż jego charakter doznał nieusuwalnej skazy, która dyskwalifikuje go nie tylko jako Prezesa, ale nawet jako sędziego Trybunału Konstytucyjnego?

        Jestem zdumiony, że dyskutując z panem senatorem Jackowskim, w ogóle nie zwrócił Pan uwagi na te istotne okoliczności. Nie zamierzam wnikać, czy dlatego, że jest Pan z natury mało spostrzegawczy, czy też ze względu na lojalność wobec partii, dzięki której został Pan senatorem Rzeczypospolitej – bo Pańska osoba jest w tej sprawie – podobnie jak w wielu innych – pozbawiona wszelkiego znaczenia, niemniej jednak taki brak spostrzegawczości u senatora Rzeczypospolitej, którego głos może zdecydować na przykład o wojnie lub pokoju, jest szalenie niepokojący.

        Czy w związku z tym można uprzejmie prosić Wielce Czcigodnego Pana Senatora o łaskawe wyciągnięcie wniosków z tej sytuacji, bo wiadomo, że nie ma ludzi niezastąpionych, chociaż wielu lokatorów cmentarzy do ostatniej chwili uważało inaczej?

Stanisław Michalkiewicz

***

        Do Jana Ostojana,

        Panie Janie Ostojanie, niech pan pisze krótko, zwięźle i na temat.

        Do pani Wandy Rat,

        Proszę nie dawać więcej tych szczurów, bo nie każdemu może się to podobać.

        Spisane z automatycznej sekretarki

        Odpowiedź redakcji:  Rzeczywiście, nie każdemu.

Opublikowano w Poczta Gońca
czwartek, 26 maj 2016 22:39

Listy z nr. 22/2016

To będzie krótki list, napiszę w nim parę słów - jak w piosence

Tak już długo korzystający z uroków życia na torontońskim bruku (a ściślej rzecz ujmując, dziurawym po zimie asfalcie), bo w Kanadzie upłynęła połowa mego życia, miewam czasami wątpliwości, czy my - Polacy mieszkający tu za wielką wodą - mamy moralne prawo do komentowania tego, co dzieje się w naszej pierwszej Ojczyźnie, ciągle nam wszak bliskiej. Zwłaszcza tej obecnej, patriotycznej wreszcie.

Ostatnio na szczęście te moje wahania zostały rozwiane podczas wizyty u nas pary prezydenckiej. Podczas niej padły słowa pokrzepiające nas, że tam, w kraju, nie tylko słuchają naszych opinii, ale też proszą o ich wyrażanie. świat się kurczy i głos emigracji do Polski łatwo dociera. Circa jedna trzecia Polaków mieszka wszak poza granicami i już samo to daje nam prawo tego głosu. Dodam tu „żartobliwym mimochodem”, że jest to mile widziane szczególnie przez obecne władze nad Wisłą, bo dziura w tym murze robiona przez zwolenników(niczki) odeszłej koalicji, ale to wyjątek potwierdzający regułę. Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Piszę, oczywiście, o polityce i nie bez powodu coraz liczniejszych w niej przedstawicielkach lepszej (?) połowy ludzkości.

Reminiscencje na tę okoliczność wywołała właśnie ostatnia wizyta z Polski dostojnych gości. Witanych serdecznie przez polonusów i „polonijki” (polonoski?). Truizmem jest stwierdzenie, że panie postrzegają nasz najlepszy ze światów nieco odmiennie, inaczej niż mężczyźni, a ich reakcje na zdarzenia są czasem dla nas zaskakujące. Ta damska specyfika działań może wywoływać też niekiedy komiczne efekty, nawet we wcale niewesołych sytuacjach. I jest skuteczna często.

Posłużę się tu paroma przykładami zachowań, w których odmienny gender daje się wyraźnie zauważyć. No to avanti!

W ciągle zimnym niestety Toronto, przyjemnie byłoby może przenieść się do słonecznej, zawsze gorącej Libii. Aż trudno uwierzyć, że tylu smagłych (i też gorących!) chłopców próbuje się przenieść - czyli przepłynąć - do chłodnej i coraz chłodniej przyjmującej ich Europy. Tam jednak temperamenty im nie stygną i próbują nawiązywać dość bezpośrednie kontakty ze skąpo (wg nich) ubranymi dziewczynami. A te - jak to kobiety - mają na sprawy nieco inny punkt widzenia. Zupełnie niezrozumiały - bo przecież młode chłopaki są jak trza! Ale o romantycznych emigrantach może innym razem, a teraz wróćmy myślami do Libii. Tamże nasz jedyny, wypróbowany (?) prawdziwy sojusznik USA (kto zaprzeczy - nie widzę, nie słyszę), zachowując się jak słoń w składzie porcelany, nieźle drzewiej namieszał. Spuszczono Arabom i Berberom razem z bombami nieco demokracji. A one - niewdzięczne ludy - zaatakowały i spaliły amerykański konsulat w Benghazi, zabijając przy okazji konsula. Za poważne zaniedbania w ochronie tego obiektu (i innych placówek dyplomatycznych) odpowiedzialna była elokwentna i energiczna ówczesna sekretarz stanu Ms. Hillary Clinton. Dzielna to kobieta i polityk z aspiracjami (może już wkrótce „prezydenta” USA?). Oburzony Kongres powołał w Waszyngtonie odpowiednią komisję i wezwał na przesłuchanie rzeczoną Hilarkę. A ona... po prostu uciekła, nie stawiła się! Dżentelmeni nie zdecydowali się doprowadzić jej siłą i w efekcie damski unik się powiódł, a rzecz powoli wyciszono. Czy takie rozwiązanie przyszłoby do głowy chłopu? Płeć piękna ma swoje przywileje i nie waha się z nich korzystać. Jest tu, trzeba przyznać, szczypta humoru, choć może nie dla rodziny konsula. To ci baba!

Lecz zostawmy Hilarkę - wszak przysłowie mówi - jedna jaskółka wiosny jeszcze nie stanowi. Czy ta jaskółka zaćwierka brzydkiego męskiego szowinistę Trumpa? Czas pokaże.

Inny gorący - też pod różnymi względami - kraj, Filipiny. Niedawno skrócono tam o głowę Bogu ducha winnego turystę z Kanady i już ostrzą maczetę na następnego. Brrr!

Swego - nie tak odległego - czasu prezydentowała (spadek po mężu) tam pani Imelda Markos. Tak, to ta, co miała w szafie 500 par butów na wysokim obcasie! Ludziom nie dogodzisz i pewnego razu pod prezydenckim pałacem w Manili zebrał się tłum malkontentów, ichniego KOD-u, tyle że w tzw. Trzecim świecie nie wystarczają np. transparenty „Duda, to ci się nie uda!”. Ludzie mający tylko po jednej parze sandałów-klapek są często bardzo radykalni (vide kanadyjski turysta). Ochrona prezydentki nerwowo przebiegała pałacowe apartamenty - gdzie Imelda? Zniknęła jak kamfora! W końcu znaleziono ją. Schowała się pod łóżkiem! Na szczęście skończyło się na strachu. Czyż to nie urocze? I zabawne też! Może dziecinne, ale skuteczne.

Mamy w Polsce (czas przeszły dokonany) premierkę Kopacz. Putin w ramach swojej pokojowej polityki wysyła tu i tam zielonych ludzików. Konferencja prasowa w Warszawie. Na pytanie dziennikarza, co szef rządu zamierza zrobić, jeśli konflikt zbrojny dotknie Polski - pada odpowiedź - wezmę dzieci i zamknę się z nimi w szafie! Żart? Być może. A może nie?

Mamy już maj 2016. Szykuje się wizyta pary prezydenckiej w Kanadzie. Ważna wizyta. Polonijne media szykują się do relacjonowania tego wydarzenia. Z małym (?) wyjątkiem. Bo cóż czyni wydawczyni jednego z torontońskich tygodników? Zamyka sklepik. Cotygodniowe weekendowe wydanie się w tym tygodniu wyjątkowo nie ukaże. W ten sposób ku zadowoleniu paru osób, periodyk „wykręci się” od zrelacjonowania wizyty. Spryt kobiecy? No bo jak sprawę przedstawić, kiedy jest się sercem i duszą oddaną odeszłej koalicji? I safandule Bulowi K.? A tu entuzjazm dla młodej, fotogenicznej pary prezydenckiej. Trzeba by relacjonować pozytywne, patriotyczne wypowiedzi Prezydenta Dudy i tutejszych oficjeli. A tygodnik (nie potrzeba chyba wymieniać nazwy?) przekonuje naiwną i nieuświadomioną Polonię, że to, co się w Polsce obecnie dzieje, napawa grozą! Sodoma i Gomora oraz siedem grzechów głównych! Nic dziwnego, że wydawczyni et consortes próbują i nas „tą grozą napawać!”. Można by coś ujemnego wyszukiwać. Np. niezastąpiony Michnik wcisnął swoje trzy grosze, stwierdzając, że Trudeau „chłodno” przyjął Andrzeja Dudę. Niezawodna Gazeta - „tą razą” - Wybiórcza! Buty zdjąć i palce lizać!

Można by i tak... ale taki gotowy temat w gotowy schemat tutaj by rodził pewien dylemat. Polonusy gremialnie (ja też tam byłem) oklaskiwali i wiwatowali na cześć Prezydenta! A właściciele polskich (tak, tak) biznesów dających reklamy - z których tygodnik żyje - to też polonusy. Zamknąć oczy i iść pod prąd w zaparte to ryzykowny interes. Skoro ani dobrze (obiektywnie), ani źle (subiektywnie) relacjonować nie można, pozostaje tylko damski unik. Bo wchodzenie pod łóżko raczej tu właśnie nie wchodzi w rachubę. Uciec lepiej na tydzień na np. grillowanie, a sklepik czasowo zamknąć. Poeta mylił się, mówiąc - kobieto puchu marny, ty wietrzna istoto... Ale nie mylił się, radząc, że trzeba z żywymi naprzód iść, bo laury PO/PSL są już zwiędłe. Audyty i dywan odkryty! Gęsie pióro drży mi w ręku z lęku, bo w tym ustępie chyba mocno narażam się (niektórym niepoprawnym) paniom. Ryzyk fizyk! Jakie będą następne „zagrania”, jaka damska logika - zgadnąć trudno. Ciekawa, oryginalna, czasem zabawna? Uwidim.

Jak już, to już, jeszcze jedną panią dopiszę, to aktorka Krystyna Janda. Długonoga, ale jak mówią złośliwi - a gdzie ich nie ma - nawet najpiękniejsze nogi się gdzieś kończą. Otóż dzielna Krysia założyła jeszcze za jego prezydentury prywatny (?) teatr z dużym finansowym poparciem śp. Lecha Kaczyńskiego. Kobieta zmienną jest. Janda, niestety, włączyła się mocno w kampanię prezydencką B. Komorowskiego. Cóż, kiedy aktor mocno się politycznie angażuje, to ryzykuje, że znajdzie się w opozycji. A opozycja to niewygodna pozycja - szczególnie kiedy teatr utrzymują nie dochody z biletów, ale granty rządowe. Hadko!

Drżącą ręką podpisuję ten tylko z pozoru szowinistyczny list, bo kocham brunetki, blondynki i wszystkie was dziewczynki! Bo choć z kobietami wielka bieda - to bez kobiet żyć się nie da!

Janko Ryzykant

Toronto, maj 2016

Opublikowano w Poczta Gońca
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.