farolwebad1

A+ A A-
piątek, 06 lipiec 2012 19:19

Widziane od końca: Mechanizmy rządzenia

Napisał

kumorABył to pomysł raczkujący w dobie dot.com, rozpasania giełdowo-finansowego; w Internecie na serwerach komputerowych powstawać zaczęły wydumane krajobrazy urbanistyczne, w których za całkiem realne pieniądze wypracowane w świecie można było kupować sztuczne majątki – domy, hotele, centra handlowe; kupować w nadziei, że uczestników zabawy będzie więcej i popyt na atrakcyjne nieruchomości wirtualnego świata wzrośnie.

Ot, taka gra w Monopol posunięta o jeden most dalej.
Wydawało się to wszystko czystą głupotą i fanaberią.


Tymczasem, gdy się człowiek dobrze zastanowi, okaże się, że dzisiejszy rynek finansowy, z jego wykładniczo skomplikowanymi narzędziami handlu ryzykiem, niewiele odbiega od tamtej niby-rzeczywistej przestrzeni do zabawy.
Wszak pieniądz nie wymaga już żadnego materialnego nośnika i jest sprowadzony do elektronicznego rejestru kont "ma" i "winien"; do informacji.
Wykreowane przez ten pieniądz instrumenty finansowe tworzą wirtualną rzeczywistość, w którą zaklinana jest niczym wąż fujarką realna ludzka praca; tworzą tak "kosmiczne" niby-bogactwo, że nie da się go przełożyć na żadne materialne posesje czy dobra. Gdyby dzisiejszy pieniądz zaklęty w piramidach ubezpieczeń kontraktów na ubezpieczenia kontraktów począł szukać realnych bogactw, ziemi, surowców, fabryk, budynków, placów, złota... okazałoby się, jaka jest prawdziwa wartość nagromadzonych środków, nastąpiłaby ich nagła dewaluacja.
Na dobrą sprawę nikt nie wie, ile jest obecnie pieniądza w obiegu (o ile można jeszcze mówić o czymś takim jak "obieg" pieniądza), więc jeśli ten "pieniądz" zacząłby szukać towaru", trzeba byłoby łapać szybko co pod ręką i uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Dzisiejsza giełda niewiele przypomina tę sprzed kilkudziesięciu lat. Możliwość natychmiastowego przemieszczania miliardów dolarów w tę i we w tę po całym świecie, zautomatyzowanie i skomputeryzowanie handlu oraz właśnie wielość i powszechność instrumentów finansowych do handlowania ryzykiem; wszystko to w połączeniu z modelowaniem matematycznym procesów ekonomicznych sprawia, że jesteśmy świadkami wciągnięcia wszystkich ludzi w spekulacyjne superkasyno, na którym stawką są nie tylko oszczędności emerytalne drobnych ciułaczy, ale istnienie bądź nieistnienie całych sektorów jak najbardziej konkretnej gospodarki zatrudniającej jak najbardziej realnych ludzi.
Co więcej, można zaryzykować twierdzenie, że ten nadrealny rynek służy dzięki zręcznej manipulacji pozbawianiu większości ludzi efektów ich pracy w majestacie prawa i autorytetu państwa.
Oderwanie pieniądza od jakiegokolwiek realnego wyznacznika wartości pozwala elitom świata tworzyć bogactwo z niczego i sprzedawać je opakowane w różne uprzedzenia i wyobrażenia.
Stany Zjednoczone od lat sprzedają własny sen o potędze pod postacią obligacji państwowych podpartych li tylko zaufaniem do amerykańskiej siły i zmyślności.
Obligacje te tworzone są z niczego prostym "fiat", pozwalają "na wiarę" finansować wojny i mocarstwową politykę państwa emitującego.
Mówi się otwarcie, że tylko system pieniądza z niczego w sytuacji coraz większego przyrostu liczby ludności i ekspansji gospodarczej jest w stanie każdego z nas zaspokoić wizją bogactw, motywując do pracy i posłuszeństwa.
Zwolennicy tego systemu twierdzą, że służy bardzo dobrze utrzymaniu pokoju społecznego i pozwala hierarchizować nadzieje ludzi na konkretne towary, tworząc piramidę porządkującą świat po wyrugowaniu arystokracji i naturalnych elit ludzi dobrze urodzonych.
Dzisiejszy system pieniądza tworzy po prostu planszę gry, w której jesteśmy w stanie handlować nadzieją na bogactwo, czyli możliwość decydowania o losach innych.
Jak widać, system ten ma o wiele bardziej dalekosiężny cel, niż wynikałoby to tylko z praw ekonomii. W pewnym sensie można go również opisywać jako narzędzie dominacji, w którym wbrew głoszonym deklaracjom karty są znaczone.
Trzeba sobie z tych faktów zdawać sprawę, jeśli chce się bardziej rozumieć system polityczny państw wysoko uprzemysłowionych i mechanizmy sterowania pozostające do dyspozycji elit świata.
Trzeba ten system rozumieć, ponieważ po rozpadzie komunizmu Polska została weń również wpisana; i nie można rozpatrywać prawdziwej niezależności bez wypracowania jakiejś formy relacji przyszłego, wolnego państwa polskiego wobec tego systemu.
Nadal na świecie są kraje, które to urządzenie relacji odrzucają – z reguły są one zaliczane do narodów "terrorystycznych" i umieszczane na liście bliskich i dalszych celów wojennych – tak miało to miejsce w Libii, Syrii, Iranie, zobaczymy, co stanie się z Rosją i Chinami pozostającymi w "szarych strefach" tegoż globalnego ułożenia gry.


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

wyrzykowskiPisałem nie tak dawno o akcji (organizacji o nazwie Parents as First Educators) mającej na celu obronę uczniów przed wprowadzanymi nowinkami, które nie mają nic wspólnego z tym, co szkoła powinna dzieciom przekazywać. Nie chcę przypominać niecności, które tylnymi drzwiami usiłuje się wprowadzić do szkolnych programów, ostatecznie widzimy na co dzień, jak pod osłoną wzniosłych haseł wprowadza się zamieszanie, czyli innymi słowy jak się robi dzieciakom wodę w mózgach i rodzice – ci, którym zależy na dobru dzieci – nie mają już wpływu na to, co się w szkołach wyrabia.
Niewiele ma to wspólnego z edukacją, no bo uświadamianie dzieci w szkole podstawowej, iż homoseksualizm jest ok, czy prowadzenie praktycznych zajęć z naciąganiem kondoma na marchewkę potępi chyba każdy rozsądny i odpowiedzialny rodzic. Czy rzeczywiście takie "postępowe" zajęcia są dzieciom potrzebne? Ostatecznie przez tysiące lat odbywała się ta edukacja naturalnie i przyrost mieliśmy znacznie wyższy niż teraz...
Kiedy przybyły do Teksasu pierwsze grupy imigrantów ze Śląska, pod wodzą ks. Moczygemby, miejscowi osadnicy bardzo się podniecali, widząc urodziwe kobiety w sukniach odsłaniających kostki. Trudno to sobie wyobrazić, ale tak było. To tak na marginesie, jak daleko odeszliśmy od dawnych wzorców.
Szkoła staje się miejscem, które coraz mniej przekazuje wiedzy, a coraz więcej zupełnie zbędnego śmiecia w postaci np. wspomnianych zajęć z marchewką, ideologicznych politpoprawnych zasad postępowania, mówienia i rodzice coraz częściej przegrywają, co szczególnie niebezpieczne – nowinki narzuca się nie tylko szkołom publicznym, ale także wyznaniowym, uzasadniając to wyższością prawa państwowego, koniecznością odpowiedniego przygotowania dzieci do życia we współczesnym społeczeństwie.
I dlatego np. obniża się wiek dzieci, które muszą iść do szkoły, np. w wieku 4 lat, a już pojawiły się głosy, że najlepiej byłoby obniżyć tę granicę do 2 lat! I tak może się stać, jeżeli pozostaniemy bierni i... zadowoleni, że pozbywamy się pociechy na cały dzień, a więc możemy zająć się czymś innym, np. pracą zawodową, i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tym samym oddajemy nasze dzieci w obce ręce; że skazujemy je na to, iż pranie mózgu zacznie się kilka lat wcześniej, a nasz wpływ zostanie znacznie ograniczony.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pewne siły robią wszystko, aby między dziećmi a rodzicami wykopać przepaść? Oczywiście wiem, że są tysiące, miliony rodzin, które mówią NIE, które posyłają dzieci do szkół np. katolickich, które uczą dzieci w domu, ale władze oświatowe starają się narzucać swoje chore idee wszystkim, bez względu na przekonania, religię – zasłaniając się np. twierdzeniem, że tylko wprowadzenie tychże "światłych" nowinek pozwoli wyeliminować wszelkie prześladowania, jakich doświadczają dzieci o innym kolorze skóry, które są homoseksualne itd. itp.
Niestety, większość rodziców wykazuje się tzw. tumiwisizmem, skoro w szkole tak jest, to widocznie tak być musi i lepiej, żeby moje dziecko wiedziało, "co jest grane", bo łatwiej mu będzie się w życiu ustawić, względnie pogodzić z tym, co obecnie jest na topie i jakie kierunki obowiązują. Czyli znane owsiakowe "róbta, co chceta". Ale to nie Owsiak wymyślił to całe zło, on jest tylko jednym z owoców systemu, który narzucają nam zupełnie inne siły i który przyciąga poprzez podsuwanie tego wszystkiego, co może być lekkie, łatwe i przyjemne: pozbawione wyrzeczeń, troski o drugiego człowieka. Liczy się tylko to, co jest dzisiaj, bo żyje się tylko raz. I nie daj Panie Boże, aby nauczyciel postawił zero uczniowi, który nie wykonał zadanej pracy domowej – jeszcze wpadnie w depresję, prawda? A to, że w dorosłym życiu nie umie poradzić sobie z najmniejszym problemem, już nikogo nie obchodzi.
Wyniesiony na ołtarze ks. bp Sebastian Pelczar (1842-1924), ordynariusz przemyski, napisał książkę pt. "Masonerya. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacya, ceremoniał i działanie. Według pewnych przeważnie masońskich źródeł". W roku 1914 ukazało się trzecie wydanie, co świadczy, iż dzieło świętego biskupa zostało docenione i było chętnie czytane.
Otóż we wspomnianej książce znalazłem pewne fragmenty, które chcę przytoczyć, aby każdy czytelnik mógł sam przemyśleć to, co napisał bp Pelczar, i porównać z tym, co dzieje się ze szkolnictwem. To nasz rodak przed laty rzucił hasło, że takie będą rzplite jak jej młodzieży chowanie. I to samo powiedział kardynał Glemp, że takich mamy kapłanów, jakie jest polskie społeczeństwo – ale gdzieś ten proces został zainicjowany i kiedyś musi nastąpić otrzeźwienie!
Autor przytacza słowa Dantona, jednego z przywódców rewolucji francuskiej: "Dzieci należą do republiki, nim należały do rodziców. Egoizm rodziców mógłby być niebezpieczny dla republiki; dlatego też wolność, jaką im zostawiamy, nie może posuwać się tak daleko, iżby wychowywali swoje dzieci inaczej, aniżeli my chcemy" .
Jakie cele stawiali masoni szkole? "Zadaniem waszym jest z powierzonego wam dziecka wyrobić męża w całej piękności tego słowa, to jest męża mającego mózg zupełnie wolny od nacisku tajemnic i dogmatów. Taki mąż posiada boskość w sobie. On sam jest bogiem, a jeżeli ten bóg był dotąd tak bezsilnym stąd to pochodzi, że kłamstwo udaremniało jego wysiłki".
Prezydent republiki chwalił grono profesorskie w Lyonie za to, że "potrafili uwolnić młodzież od jarzma dogmatów i kultu religijnego, wychowywać ich w duchu rewolucji".
Zwróćmy uwagę na to, co obecnie postuluje w Polsce J. Palikot, czyli np. usunięcie krzyża z Sejmu, a przecież to nic nowego, to jeden z obszarów zainteresowania masonerii. Biskup Pelczar pisał: "Konsekwentnie odsunięto tam (we Francji – LW) zakonników i zakonnice od szkół, wyrzucono z sal szkolnych krzyże czy obrazy święte, wymazano nawet słowo Bóg z książek szkolnych, iżby dzieci nie wiedziały nic o Bogu i dopiero w wieku dojrzałym wybrały sobie jakąś religię, albo pozostały w ateizmie. Jest też tam dążność, aby zamknąć wszystkie szkoły katolickie, a nauczycieli pociągnąć do lóż, co po części już się udało (...) Wszędzie stara się masonerya opanować szkołę i albo z niej wyrugować naukę religii, jak to się dzieje w szkołach państwowych Francyi, Włoch, Belgii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, albo przy pomocy liberałów sparaliżować i ograniczyć wpływ religii na młodzież szkolną, jak to nastąpiło już w Austryi, gdzie nadto związek Freie Schule, popierany gorąco przez lożę wiedeńską Pionier, szturmuje o szkołę bezreligijną (...) Nadto dla przeprowadzenia swoich planów łączy się masonerya z innemi towarzystwami tegoż ducha, którym daje początek, albo pomoc i opiekę, a które korzystają z tajemniczości jużto odgrywają rolę literatów, stowarzyszonych w celach naukowych, jużto głoszą swą troskliwość o szerzenie oświaty i kultury, jużto chełpią się miłością dla biednego ludu, dążnością do polepszenia bytu pospólstwa (...) Masonerya nie zadawalnia się tem, że wychowuje młode pokolenie w ateizmie i że rozbija rodzinę (...) ale wespół z socyalizmem tłumi w narodach, które opanowała, miłość ojczyzny, bo ona marzy o zlaniu się mniejszych zwłaszcza państw, narodowości i szczepów, pod formą federacyi republik, albo republiki uniwersalnej, której ster dzierżyliby masoni".
Przypomnę raz jeszcze postać Palikota, on to bowiem nie tak dawno oświadczył, że wypisuje się z polskości, ale i z Kościoła – czy to jest to proste odniesienie do tego, o czym pisał sto lat temu święty S. Pelczar?
Jest rzeczą oczywistą, że współcześnie wprowadza się do szkół znacznie więcej zła pod przykryciem szczytnych haseł; wówczas nawet masoni nie śnili, że może dojść do takiego rozluźnienia moralnego.
Ktoś może mi zarzucić, że jestem wariat i nie rozumiem współczesnego świata, być może tak jest, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Taki Palikot – już więcej o nim nie wspomnę – ochrzczony, swego czasu religijny, patriotyczny, nagle staje po drugiej stronie barykady... Ot, tak z dnia na dzień wszystko mu się odmieniło? Przebudził się, czy ktoś mu pomógł w tak diametralnej zmianie postawy?
To jedno z wielu pytań, podobnie jak to, które dotyczy wszystkich zmian w szkole, zmian na gorsze. Ktoś za tym stoi, prawda? I jeżeli nawet nie mam racji i nie miał biskup Pelczar, to warto samemu sobie postawić pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w Polsce chce się np. znacznie ograniczyć liczbę godzin historii, a wprowadzić jakieś nowe przedmioty służące chyba tylko ogłupianiu dzieci i młodzieży?
Papież Leon XIII w encyklice "Humanum genus" napisał: "Z największą jednomyślnością do tego zdąża sekta masonów, by wychowanie młodzieży sobie przywłaszczyć, wiedzą bowiem, że miękką i chwiejną młodzież łatwo mogą według swych zasad usposobić i tam nakierować, dokąd oni zechcą, i że nie ma nad ten lepszego środka, by państwu potem takich dać obywateli, jakich sami mieć chcą".
I jak tu, jako rodzic, walczyć z siłami ciemności, które nastają na nasze dzieci...
Leszek Wyrzykowski
Windsor

piątek, 06 lipiec 2012 18:58

Mój ostatni tydzień w Niemczech (2)

Napisane przez

RatajewskaNastępnej niedzieli mnie tu już nie będzie. I może o tej porze będę już w Polsce. I w moim małym mieszkanku, jak z pudełka. Takie mam wrażenie, gdy wchodzę do domu po pobycie w wielkich, niemieckich domach. Czego im zazdroszczę? Zazdroszczę tego, że mogą mieć porządek, bo mają dużo miejsca. Nie mają zapchanych szuflad, szafek, w których bez przerwy trzeba układać, bo inaczej się nie widzi, co w nich jest. 

W kościele pieniądze były zbierane już poprzez przekazywanie sobie tacy. Czyli już na zwyczaj niemiecki. Kilka lat temu na korepetycje do mnie przychodził uczeń, który był ministrantem. Mówił mi, że zawsze się głupio czuł, gdy szedł jakiś odcinek drogi sam z pieniędzmi zebranymi na tacy. Głupio się czuł z taką myślą, że ktoś by mógł go posądzić o to, że sobie wziął jakiś pieniążek.
Już zdążyłam wrócić z kościoła i obiad ugotować. Oni gotują jedno danie, co ja też i w Polsce w moim domu często stosuję.
Staruszek niemiecki zawsze mi towarzyszy, sprawdza, czy nie zmarnuję jego dobrego mięska. Chce dodawać do mojego sosu jakiegoś zagęstnika sosowego, na co ja się nie zgadzam. I dobrze, sos jest bardzo dobry i bez chemii, bez glutaminianów. To one chyba powodują, że wszystko nam dobrze smakuje. Takie polepszacze smaków. Za dużo bym zjadła dziadkowi. Musi na jutro zostać, jak w każdym domu, przy oszczędnej gospodyni. I trochę leniwej.
Nici z mojej przerwy poobiedniej, kiedy staruszkowie niemieccy śpią sobie. Deszcz pada. Byłam na dworcu tylko i zorientowałam się, że pociągi do Kolonii nie jeżdżą w soboty. A ja mam wyjechać do Polski właśnie w sobotę i muszę dotrzeć do głównego dworca autobusowego z moimi ciuchami, tymi z domu i tymi dokupionymi w Niemczech, z przeceny.
Jakoś to będzie. Nie chcę wyjechać do domu o jeden dzień wcześniej, bo szkoda mi zarobku, każdy dzień to dla mnie ponad 30 euro. A chcę mojemu najmłodszemu synowi kupić spodenki krótkie. On jest bardzo szczupły i trudno dla niego coś dostać. A tu jest taki sklep. Sprzedawczyni powiedziała mi w tajemnicy, że w czwartek będzie przecena. Poczekam.
Oglądam film o Jacksonie. Ich ojciec był bardzo surowy… takie małe dzieci grały po knajpach. Przedtem słyszałam, że ich cała rodzina nigdy nie bawiła się na podwórku, przed domem. Tak mówili sąsiedzi. Dzieci te siedziały po prostu w domu.
To dzisiaj minęła moja ostatnia niedziela tutaj. Dobrze, że czas jakoś kroczy do przodu. Jak jestem w Polsce, to leci jak szalony. Więc jutro poniedziałek, a przede mną następna noc pod kocykami. Pospałam pod wieczór, bo nie było co robić.
W domu, w Polsce, szykują się kłopoty. Syn wrócił ze szpitala i znów się izoluje. Ale za to tomografia komputerowa kolan naszego najmłodszego syna nie wykazała niepokojących zmian.
Wiedziałam, że w naszej rodzinie nie może być żadnych takich ciężkich chorób. Przecież moi rodzice nigdy po lekarzach nie chodzili ani żadnych leków nie brali. Kawy oboje nie pijali, ani mocnej herbaty. Dziadkowie też długowieczni. Z męża strony trochę gorzej, ale rodzice byli palaczami i mąż pamięta, jak im donosił popielniczki, jak oglądali telewizję. Ich M-4 miało 46 metrów kwadratowych. Wszystko się zgadzało, były tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka i mieszkała rodzina 5-osobowa. Ale to były pokoiki, nie pokoje.
Zbaczam z tematu.
Mecz Anglia – Italia, nadal 0:0. Nic ciekawego, biegają za piłką.
Więc ten tydzień od jutra, to już mój ostatni. I wracam do Polski i wszyscy się zjedziemy. Żeby tylko pogoda była, bo co to jest teraz? To ma być lato? A trąbili tyle o ociepleniu klimatu, dziura ozonowa. A tu słońce jakoś nie chce zaglądać za bardzo. Wiosna była zimna. W kwietniu byłam w Niemczech, pięć tygodni. Potem prawie miesiąc w domu i z powrotem do Niemiec.
Nadal 0:0, chociaż jakieś hałasy słychać z boiska, z telewizji. Ja też grałam kiedyś w piłkę nożną. Zaczęłam pracować w zakładzie i codziennie dyrektor z nami chodził nas trenować. A potem był mecz, ja biegłam za piłką i wszyscy wrzeszczeli moje imię. Jednak bramki nie zaryzykowałam, podałam piłkę koleżance. Bałam się, że jak strzelę, to piłka potoczy się o centymetry, albo że nie trafię do bramki i będzie wstyd. Boisko wydawało mi się bardzo duże, a nas, zawodniczek, było za mało na to boisko. Nic nie umiałyśmy, ale to były ostatnie socjalistyczne podrygi zakładu. Dużo ludzi było w nim niepotrzebnych, ale bezrobocia wtedy nie było.
Nadal wrzeszczą i jest 0:0.
Jak poprzednio poszłam spać, to było 4:2, więc było na co patrzeć. Mecz jest ciekawy, gdy jest dużo bramek. Każda bramka to przecież wynik sprzyjających okoliczności i dążeń wielu ludzi, zespołu i przecież siedzą jeszcze ci hałaśnicy na trybunach i też w jakiś sposób tę piłkę pchają do bramki.
Dzisiaj zrobiłam dobre placuszki. Na drożdżach, takie jakby racuchy. Najpierw podsmażyłam cebulę na złoto-brązowo. Zamiast mleka dodałam trochę śmietany 30-proc. i wyszły bardzo delikatne. Zaniosłam na talerzyku 6 placuszków starszemu małżeństwu niemieckiemu. Ciekawe, kiedy zauważą. Czy dzisiaj, czy jutro. Będzie to dla nich zaskoczenie, bo będą się spodziewać słodkiego smaku. A tu słony... dziadek się ucieszy. Babci na pewno nie będzie się podobać ta cebula.
Niemki zazwyczaj szczycą się swoją kuchnią i ja na początku gotuję, jak sobie życzą. Potem powolutku przekazuję im moje wypieki czy wyroby. I naraz Niemki dochodzą same do wniosku, że nie… że one tego nie potrafią. I już wtedy kuchnia moja. Dwóch tygodni na to potrzebuję. Ja nie mam typowo polskiej kuchni. Taką sobie wypracowałam sama, gotowałam zawsze to, co lubiły dzieci, i patrzyłam też, żeby było zdrowo. Jak piec, to na maśle. Bo lubię smak masła i jego zapach. Niemcom mówię zawsze, jakie masło u nich tanie. Że u nas, w Polsce, masło jest droższe. I oni wtedy nie żałują masła na moje wypieki.
Ostatnio zdziwiły mnie ceny owoców. W markecie niemieckim. To, co niemieckie, było drogie. To, co przebyło masę kilometrów i było z dalekiego kraju, to było tanie. Czereśnie siedem razy droższe od bananów! Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Banany podobno lecą nawet samolotem.
Nieciekawy mecz. Żadnej bramki. Co to za hałasy? Włosi bramkę strzelili? Nic nie rozumiem. Włosi wygrywają, ale z jakim wynikiem? Kiedy bramkę strzelili? Siedzę tu, przed telewizorem, i nic nie widziałam. Kto bramkę strzelił. Ten Murzyn, co koszulkę zdjął? Poczekam, zaraz będą gadać.

25 czerwca 2012
Już wiem, przegapiłam wczoraj ważne momenty meczu Włochy – Anglia. Nie widziałam rzutów karnych. A dlatego, że wolałam już pisać, niż patrzeć i wyczekiwać bramki. Telewizorek mam stary i akurat program z meczem był słabo widzialny.
Dzisiaj narobiłam się, że aż nogi mnie bolą. Towarzyszyłam dziadkowi przy robieniu obiadu. Moje mielone byłyby lepsze, ale ludzie w Niemczech mają swoje przyzwyczajenia i ja gotuję, jak oni chcą.
Poza tym, sprzątałam w swoim mieszkaniu, żeby Polacy, którzy tu w niedzielę zjadą, to małżeństwo polskie, żeby się nie przestraszyli. Ja przyjechałam tu 13 dni temu w sam środek remontu. I kupiłam do tych starych kafelków coś tam Bang. Znam dobrze jego silne działanie, bo przed kilkoma laty doprowadziłam do porządku stare kafle w mieszkaniu rodziców. Obowiązkowo potem trzeba wietrzyć, bo śmierdzi chlorem. Więc dzisiaj kończyłam jeszcze i tutaj kafle. A rano dziadek mi przekazał, żebym po śniadaniu poszła do mojego mieszkania, bo mają przyjść rano majstry. Czekałam i oglądałam film. Ponad 50-letni Niemiec, który mieszkał z siostrą i jej mężem, poznał przez Internet Ukrainkę Iwonę. Zaprosił ją i ona przyjechała. Młodsza od niego o 20 lat. Jego siostra walczyła przeciwko tej Iwonie i była wredna. Napuszczała na nich różne władze, skarżyła, chciała udaremnić ich małżeństwo. Potem nawet nie chciała ich wpuścić do domu, policję musieli wzywać. Iwona prosi tego swojego Niemca o pieniądze, bo mama chora i musiałaby wracać na Ukrainę. On nie chce, żeby ona wracała, więc pożycza 5 tys. euro. Potem okazuje się, że mama była zdrowa i tylko Iwona sprowadziła swojego brata wraz z jej synem. Więc go okłamała i on odchodzi. Potem jednak jej szuka i dowiaduje się, że ona za 20 minut odlatuje na Ukrainę. Jedzie szybko, poznaje jej syna, którego przytula… i wtedy majster pyta się mnie, gdzie jest ubezpieczenie czy zabezpieczenie. Czy na górze. Ja mówię, że tak, na górze, chociaż nie wiem dokładnie, o co mu chodzi. On idzie tam, ja z powrotem do telewizora... i naraz ciemno, telewizor wyłączony. I nie wiem, jak skończyła się ta historia. Była ku przestrodze Niemcom, bo podobno coraz więcej Niemców upatruje sobie młodsze Ukrainki. Majstrowi chodziło o bezpiecznik i wyłączył mi światło, podłączają w kuchni coś tam. Cały czas byłam po stronie tej Ukrainki. Niemka walczyła o majątek po rodzicach, ale nie szanowała uczuć swojego brata.
Jak ta historia mogła się skończyć...? Ślubem, tylko ślubem. Ale już ich raz wyproszono z pałacu ślubów, bo coś siostra naskarżyła. Pani z tego pałacu mówiła do nich – raus! raus! Nie za bardzo lubię to słowo, tak samo jak – jawohl. Myślę, że Polacy, którzy nie znają języka niemieckiego, to kilka słów na pewno znają, np. Haende hoch! Jawohl! Raus!
Więc jak ostatnio moja pani starsza mówiła do mnie – jawohl! , to jej powiedziałam, że kojarzy mi się to z armią, z wojskiem i gdy wydawała mi jakieś polecenie, też powiedziałam – jawohl. I już więcej tego słówka nie słyszałam. Nikt wcześniej w Niemczech tego słowa nie używał, więc możliwe, że mnie sprawdzała. Czasem mówi np. do mnie po angielsku albo przepytuje z gramatyki z języka niemieckiego. Angielski rozumiem trochę, bo kiedyś sama sobie poczytywałam. Gramatykę niemiecką znam prawie dobrze, ale jak chcę coś powiedzieć, to o niej nie myślę. Myślę o tym, co mam powiedzieć. Wróciłam z marketu. Przeżywałam tam prawdziwe męki. Czy kupić sobie truskawki, czy banany, czy lody orzechowe. Truskawek było pół kilo i jedna była zepsuta i dlatego jeszcze na mnie czekały, nikt ich nie wykupił… Bananów było za dużo, bo prawie kilogram, a ja miałam ochotę tylko na jednego. Czasami się kupi tak dużo, przydźwiga do domu, a one niedobre. Więc najpierw chciałabym spróbować, czy dobre, i wtedy dopiero dokupić.
Lody orzechowe nauczyła mnie jeść starsza pani niemiecka, gdy byłam u niej kolejny raz w Duesseldorfie. Jadłyśmy wciąż lody i, o dziwo, wcale nie przytyłam.
Oprócz tego jeszcze inne podstawowe zakupy i nie mogłam wszystkiego kupić, więc tylko jedno i... odłożyłam z boleścią truskawki. Na pewno byłyby słodkie i dobre. Odłożyłam banany, a potem z powrotem zastanawiałam się, czy po nie nie wrócić. Bo banany mają potas, a jak się je za dużo soli, to się je za dużo sodu, a potas i sód się zwalczają, są jak bracia, bardzo podobni. Potas bardziej zażarty. I potas, i sód to są metale. Dość dziwne, bo tak aktywne, że trzeba je trzymać w więziennym laboratorium. Zabezpiecza się je, żeby nie chwyciły tlenu, żeby nie chwyciły wody z powietrza. Malutkie kawałki potasu spalają się z trzaskiem na talerzu. Wodór z tlenem też w odpowiednim stosunku tworzą mieszaninę wybuchową, jak niektóre małżeństwa, jakoś tak dobrane.
Jem lody, już drugi kubek. Wcale nie żałuję, że je wybrałam. Dziadek niemiecki dał mi 10 euro na zakupy dla mnie.
Pod koniec tego tygodnia wyjeżdżam, chyba w niedzielę rano. I będę jechać przez cały dzień i pewnie późno w nocy dowiozą mnie do domu, aby szczęśliwie. Dzisiaj rozmawiałam chwilę z moim najmłodszym synem. I potem nie mogłam odżałować, że zdecydowałam się jechać tak, że nie przyjadę na niedzielę rano. Bylibyśmy już w niedzielę razem. Tak tęsknię za nim.
Idę znów po lody, do lodówki. Ubiorę się, bo mi zimno się zrobiło.
Jak zaczęłam, od 2009 roku, jeździć do Niemiec na zarobek na chleb, to zazdrościłam nawet mojemu psu. On mógł być w domu, z nimi, a ja nie. Każda chwila to była jedna wielka tęsknota. Szczególnie za najmłodszym synem, który mnie wtedy bardzo potrzebował. To była wielka krzywda dla rodziny. Mąż jeszcze pracował, ale jego pensja nie wystarczała. Zasiłki rodzinne, którymi państwo wspiera najbiedniejsze dzieci, starczają tylko na chleb dla dziecka. Dosłownie, bo jest to około 90 złotych na dziecko miesięcznie, to można za to kupić 30 bochenków chleba. Co to za pomoc? Bawicie się przed telewizorami, oglądając kopanie piłeczki, a dzieci polskie są głodne.
Rząd, cały naród polski powinien zadbać o rodziny polskie, aby matka nie musiała swojej rodziny zostawiać, swoich dzieci i zarabiać na chleb w obcym kraju.
Moja starsza pani niemiecka skupia się na tym, aby serweteczka prosto leżała, żeby tu wyrównać, tam wyrównać. Czy całe życie tylko to robiła? Bo ja nie miałam czasu na takie czynności. Obiad na drugi dzień gotowałam już poprzedniego dnia. Ja musiałam pracować, a pod wieczór sprawdzać sprawdziany uczniów. A na ich zeszyty już nie było czasu.
Dzisiaj cieplej. Ale pani starsza niemiecka nie chce jeść śniadania. A wczorajszy obiad jest w lodówce. Coś jest nie tak. Ona niedawno miała operację na żołądek.
Jak tęsknię za moim mężem, coś mi się w tej chwili przypomniało, z nim związanego. Nawet nie wiem dokładnie co, ale może po prostu on myśli w tej chwili o mnie i czeka na mój telefon. A ja nie mogę zadzwonić, bo telefonu na swoim miejscu w kuchni, na mikrofali, nie ma. Może pan starszy niemiecki specjalnie go schował, żebym nie telefonowała. Wczoraj trochę dłużej rozmawiałam z moim synem. Dzwonię przez prefiks, rozmowa wtedy kosztuje około półtora centa na minutę.
Dziwny sposób sprzątania ma ta pani starsza niemiecka. My wszystko myjemy wodą, ze środkami chemicznymi, coraz lepszymi. Ona ma swoje ściereczki i tylko poleruje, na sucho, np. do wanny miała specjalną ściereczkę, wanna była zabrudzona, bo obok był dorabiany prysznic i trochę się napyliło i nakruszyło. Kazała mi tylko tą ściereczką wszystko zebrać, wyrzucić... Ściereczki nie płukać wodą, tylko za oknem wytrzepać… Potem polerować tą ściereczką. I wanna rzeczywiście była umyta bez kropli wody. A jak się błyszczała. Ściereczka miała kolor zielony. Może do nas, do Polski, także docierają takie ściereczki, ale my o tym nie wiemy. Ja o tym nie wiem.
Liczę dni, jakie mi tu pozostały do mojego powrotu do Polski. Dzisiaj środa, przyszła była Rosjanka do sprzątania. Pytam się jej, czy nie tęskni za krajem. Mówi, że nie, bo ona ma tu wszystkich – bliską rodzinę, kuzynów, nawet koleżanki. Wszyscy ci ludzie mieli korzenie niemieckie. Jest miła i wie, która ściereczka do czego służy. Np. stolik ze szkłem na wierzchu najpierw trzeba przetrzeć na wilgotno ścierką ze skóry wielbłąda, a potem zieloną ściereczką do sucha. Ja bym wzięła płyn do mycia szkła czy szyb. Ale robię tak, jak tu się robi, i rzeczywiście, bez chemikaliów szkło na stoliku się błyszczy.
Przez wczorajszy dzień nie miałam telefonu, nie mogłam zadzwonić do rodziny i już się w środku buntowałam. Dzisiaj dziadek przyniósł telefon, ale była Rosjanka myje w kuchni podłogę i nie mogę zadzwonić. Potrzebuję tego bardziej niż jedzenia. Pięć minut mojej rozmowy kosztuje 8 centów. To niedużo.
Moja mama jest zatrwożona tą moją pracą w Niemczech. Ona pochodzi z Warszawy, tam przeżyła wojnę, straciła brata na Pawiaku. Opowiadam jej czasem, opowiadam, że ci Niemcy to normalni ludzie… Nie tacy, jak z czasów ostatniej wojny. Chociaż mama pamięta i dobrych Niemców.
Wanda Rat
Polska

piątek, 06 lipiec 2012 17:24

POPIOŁY, ZGLISZCZA, GRUZ

Napisane przez

ligezaTo, co zaczyna się kryzysem w obszarze finansów, o ile pożaru na czas nie stłumić, zwykle eksploduje ognistym huraganem w każdym innym obszarze człowieczej egzystencji – w wymiarze państw przekształcając w przesilenie polityczne i społeczne. Albowiem gospodarcza bezkarność nie istnieje, na żadnym poziomie. Wie o tym każdy, kto zarabia i wydaje pieniądze. 

Proszę przy tym zauważyć, że "pieniądze" w rozumieniu Berlina oraz "pieniądze" w rozumieniu Aten, Lizbony czy Madrytu to wciąż jeszcze te same pieniądze (w dalszym ciągu waluta euro), ale bynajmniej nie są to pieniądze takie same. Coraz więcej europejskich nacji pojmuje również, do jakich efektów praktycznych prowadzi Stary Kontynent przekonanie Angeli Merkel, że naturalną konsekwencją gospodarczej dominacji powinno być odgrywanie przez Niemcy na Starym Kontynencie roli mocarstwa politycznego. Ostatni unijny szczyt wykazał także poziom determinacji Niemców i Francuzów, pragnących uratować własne banki, konfrontowane z bankructwem Grecji, Hiszpanii czy Cypru – oraz nadchodzącym wielkimi krokami bankructwem Włoch. Bo nie tylko w unijnych kuluarach coraz głośniej mówi się i o tym, że recesja nad Tybrem poczyna sobie coraz śmielej.

ZBIORNIK ZE ŚCIEKAMI
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, ostrzega: "Szybko zbliżamy się w strefie euro i UE do hasła – ratuj się kto może". I dodaje, że ekstremalnie trudna sytuacja banków zachodnioeuropejskich musi przełożyć się na stan ich nadwiślańskich córek. Dla przykładu – banku Pekao S.A., od 1999 roku należącego do włoskiej grupy finansowej UniCredit, prowadzącej działalność w blisko dziesięciu tysiącach oddziałów, w ponad dwudziestu europejskich krajach.
Zapowiedź narzucenia bankom "w trybie pilnym" europejskiego nadzoru bankowego nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Tego rodzaju ruchy przypominają dolewanie szamponu do zbiornika w celu wytworzenia piany przykrywającej cuchnące ścieki. Strefa euro jest już nie do uratowania, a ogień na loncie frunie ku beczce z prochem.
No dobrze. A co powyższe oznacza dla Polski? Dlaczego premier Tusk awarię w Fukushimie opisuje eufemizmem chwilowej przerwy w dostawie prądu? Czemu minister finansów zachowuje się jak człowiek zamknięty na wybiegu dla lwów, a mimo to tryskający optymizmem, bo ktoś obiecał mu podrzucić plasterek szynki, podczas gdy pora karmienia stada minęła przed tygodniem?
Robią dobre miny do złej gry, można powiedzieć, choć polska gospodarka upadnie szybciej niż ferajna medialnych klakierów Donalda Tuska zwykle otwiera usta, niż Tomasz Lis zgina kolana przed mądrością "Słońca Peru", niż Janina Paradowska marszczy czoło w obliczu finansowej subtelności Jacka Rostowskiego. Czeka nas fala bankructw. W budownictwie już trwają, w sektorze drogowym również rozkwitają coraz obficiej. Załamanie eksportu czai się za rogiem, a przyniesie ze sobą początek masowego drenażu kapitału z nadwiślańskich banków. Co z kolei w bliskiej perspektywie oznacza ostateczne załamanie rodzimych finansów publicznych i zamianę spowolnienia gospodarczego na długotrwałą recesję.

NIEMCY PONAD WSZYSTKO?
Skoro Niemcy nie chcą płacić hiszpańskich czy włoskich rachunków, tym bardziej nie zechcą zapłacić polskich. W każdym razie nie zapłacą ich za frajer. Prawdę powiedziawszy, trzymają asa w rękawie, mianowicie ewentualną rewizję ustaleń z Poczdamu. O co z czasem będzie coraz łatwiej, ponieważ Polska właściwie nie istnieje już jako państwo niepodległe w znaczeniu takiego, które samo określa interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej. Na marginesie: kto z Polaków wie, że zadłużenie poznańskiego samorządu sięga 72 procent rocznych dochodów tego miasta, a samorządów Gdańska i Wrocławia prawie 65 procent dochodu?
Samorządy zadłużały się na potęgę, by wykorzystać unijne "programy pomocowe". Niestety, budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020 wypączkuje w takim kształcie, w jakim zażądają tego Niemcy, Polska w tej grze o kasę niewiele będzie miała do powiedzenia. A nawet gdyby chciała mówić, nikt nie będzie nas słuchał, chyba że przez zręcznie udawaną grzeczność. Wzorem dla Europy, a zatem i dla europejskiej do bólu dziąseł Polski, muszą stać się Niemcy. Na spotkaniu z tamtejszymi przedsiębiorcami Angela Merkel wyartykułowała to dawno temu i było to powiedziane bez ogródek: "Naszym zadaniem jest doprowadzić do tego, by Europa kierowała się na silnych". Pozostali chcąc nie chcąc będą musieli dostosować swoje zasady do standardów obowiązujących nad Szprewą i Hawelą.
Powtórzymy, bo warto i należy: człowieka rozumnego zniewala głupota i naiwność europoidów. Najpierw przekonali samych siebie, że wspólna waluta uchroni Europę przed kryzysami finansowymi. Teraz karmią się iluzją świetlanej przyszłości, która jakoby nastąpi natychmiast po konkretyzacji unii politycznej pod berłem Berlina, czyli po zamianie dżumy na cholerę. Ergo, propagandowa fikcja rozrasta się niczym nowotwór, coraz szybciej przekształcając w najczarniejszy koszmar pod tytułem: "Niemcy, Niemcy ponad wszystko".
I to jest właśnie ten powód, dla którego Wielka Brytania zapowiada renegocjację warunków brytyjskiego członkostwa w UE.

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany piątek, 06 lipiec 2012 18:58
piątek, 06 lipiec 2012 17:22

W nogach pani Merkel

Napisał

kumorAPomysł, aby opodatkować sprzedaż urządzeń do rejestracji dźwięku i obrazu w związku z możliwością użycia ich do nagrywania filmów i piosenek objętych prawem ochrony własności intelektualnej, jest sprzeczny z logiką prawną, a mimo to tu, w Kanadzie, niewiele osób zdaje się go kwestionować.

Rząd premiera Stephena Harpera łaskawie wyjął spod tego przepisu obrót kartami pamięci mini-SD – jednymi z popularnych urządzeń rejestracji, jakie znaleźć można w prawie każdym cyfrowym aparacie fotograficznym czy telefonie. Pamięć stała, ze względu na szybki czas odczytywania, jest powszechnie stosowana.
Że można ją wykorzystać do złamania prawa i nielegalnego zapisu piosenek czy obrazów... No można – i co tego? Większości rzeczy, jakie znam, można użyć nielegalnie – przykład pierwszy z brzegu i z podobnej działki – papier. Przecież można go użyć do nielegalnego skopiowania podręcznika – a więc proszę to opodatkować!
Sprzedaż noży powinna być również obłożona niewielką opłatą na rzecz funduszu ofiar napastników, którzy użyli tego narzędzia. Czujecie Państwo bluesa?
Idąc tym tropem, mogą nam opodatkować dosłownie wszystko, tłumacząc, że tak być musi, bo możemy wykorzystać dany przedmiot do czegoś nielegalnego. Paranoja!
W związku z kryzysem finansowym często mówi się ostatnio o konieczności dobrego zarządzania instytucjami państwa. To dobre zarządzanie to m.in. stanowienie dobrych podatków. Dobrych, czyli nie powodujących oczywistych frustracji, sprawiedliwie rozkładających obciążenia i nie skażonych inżynierią społeczną, w ramach której faworyzujemy tych poprawniejszych politycznie lub grupy o większej sile politycznego przebicia.
Oczywiście zawsze władza, dysponując możliwością pewnej bezczelności, może stwierdzić, a bo tak chcę, ale źle się dzieje, jeśli uzasadnienia wprowadzenia tej czy innej daniny obrażają zdrowy rozsądek.
Niestety, w tym przypadku tak właśnie się stało.
•••
Nie wiem dlaczego, ale jakoś ostatnio mniej słuchów dochodzi o działalności posła Władysława Lizonia. Mamy okres kanikuły i zaczyna się obieg letniego grillowania politycznego. Co rusz ktoś tam zaprasza wyborców na jakieś kiełbaski –zwłaszcza w okolicach Canada Day.
Tymczasem – i tu moje zdziwienie – jako mieszkaniec okręgu, dostałem ulotkę p. posła Lizonia, a w niej propozycja spożycia darmowego hamburgera i hot doga (wersji wegetariańskiej nie wykluczając) podczas wspólnego grillowania, ale... 10 września.
Cóż, moje tempo życia tego rodzaju plany każe nazywać dalekosiężnymi.
•••
Piszę z opóźnieniem, bo jakoś wcześniej zapomniałem, a ogarnęła mnie wesołość z powodu zdjęcia pani kanclerzowej Merkel na meczu Niemcy ktoś tam w Gdańsku. Otóż, na obrazku widać ekstatycznie rozochoconą niemiecką bramką p. kanclerz oraz premiera rządu RP Tuska. I nie chodzi o to, jaką p. Tusk ma minę, ale o przykry fakt, że siedzi w nogach p. Merkel.
W nogach, dlatego że obok szefa niemieckiego rządu zasiada szef UEFA Michel Platini.
Najwyraźnie w myśl niemieckiego protokołu dyplomatycznego ranga szefa organizacji kopania balona jest wyższa od rangi szefa rządu wschodniej marchii.
Pozory przestają się liczyć?
•••
No niestety, muszę to powiedzieć po raz kolejny, że apelowanie o międzynarodowe śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej to jest pomylenie porządków. Wzywanie rządu obcego państwa, które tyle razy nabijało nas w butelkę, do bezinteresownego załatwienia czegoś Polakom – to łagodnie mówiąc, wołanie na puszczy. Jest oznaką niemocy.
Rozumiem argument, że niby pozwala to bardziej nagłośnić skandaliczne okoliczności śledztwa (czy też jego braku), ale znając realia, Stany Zjednoczone podejmą ten wątek nie dlatego, że ileś tam osób podpisało listę, ale wówczas, jeśli będzie to akurat leżało w interesie bieżącej gry taktycznej z Rosjanami czy z kimś innym.
Z katastrofy smoleńskiej, a raczej reakcji na nią państwa polskiego płynie jeden wniosek – państwo nie działa – i zamiast pisać na Berdyczów, Polacy powinni się w tym państwie – przepraszam za słowo – upodmiotowić, czyli przede wszystkim odzyskać je dla siebie. Dopóki tego nie dokonają, będą zdani na łaskę innych.
Jeśli ktoś w dzisiejszych czasach, w Polsce, wierzy w amerykański protektorat, to znaczy, że w głowie mu ćwierka.
W polityce liczą się interesy. Nasze własne. Nikt za nas o nie nie zadba. Aby sądzić inaczej, trzeba gazet nie czytać.
Owszem, Stany Zjednoczone dokonały kilku poważnych interwencji, uzasadniając je "troską" o takie czy owakie prawa, ale gratuluję tym wszystkim, którzy skłonni są brać te uzasadnienia za dobrą monetę...
•••
Coś się skończyło, a czy się zacznie, nie wiadomo. Telewizja "Z ukosa" i "Na luzie" poszły w szafy archiwów. Można było im wiele zarzucić, niektórzy mówią lepsza żadna telewizja niż zła, ale tu nie będę wtórował, bo od czasu do czasu w programie "Z ukosa" pokazywałem buźkę, więc nie wypada. Tak czy siak, były lokalne i o naszych sprawach. Podobno ich oddziaływania nikt nie mierzył, a decyzja o likwidacji niektórych etnicznych kanałów podyktowana została czystym rachunkiem ekonomicznym. Co się tłumaczy, że jest nas za mało, by opłacało się takie telewizje utrzymywać.
Już zdążyłem się przyzwyczaić, że ten kanał nam się po prostu należy – jako jednej z kanadyjskich mniejszości. A widać nie.
Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 06 lipiec 2012 17:18

Zaciska się obroża niewolnika

Napisane przez

michalkiewiczPrzed laty, jeszcze za głębokiej komuny, Ryszard Kapuściński napisał reportaż o Gwatemali, w którym zanalizował całodzienny program tamtejszego państwowego radia. Rozgłośnia nadawała program przez całą dobę, ale cóż z tego, skoro i tak nie można było się dowiedzieć, co właściwie się w tej całej Gwatemali dzieje? Kapuściński napisał tedy, że ta rozgłośnia "pracuje w służbie ciszy". Tak się składa, że przez ostatni miesiąc byłem w Kanadzie, Meksyku i USA, więc wiadomości o wydarzeniach w naszym nieszczęśliwym kraju czerpałem z mediów – również tych głównego nurtu. I gdyby opierać się tylko na nich, to trudno byłoby zorientować się, co właściwie w Polsce się dzieje. To znaczy – można by oczywiście odnieść wrażenie, że dzieje się mnóstwo rzeczy, tyle że większość tych wydarzeń jest pozbawiona większego znaczenia, jak np. koko koko euro spoko – i gdyby nie zagadkowa śmierć generała Sławomira Petelickiego, którą zresztą, jeszcze przed wszczęciem energicznego śledztwa, uznano za samobójstwo bez udziału osób trzecich – można by odnieść wrażenie, że Polacy rzeczywiście zapamiętali się w kibicowaniu, robieniu na stadionach "fali", słowem – zachowują się zgodnie z oczekiwaniami naszych okupantów z bezpieczniackich watah.


A skoro już mowa o generale Petelickim, to warto przypomnieć, że zaraz po katastrofie smoleńskiej poddał on ostrej publicznej krytyce ówczesnego ministra obrony Bogdana Klicha, domagając się w liście otwartym do premiera Tuska nie tylko jego dymisji, ale wysuwając również wiele innych propozycji personalnych. Nie był on w tej krytyce odosobniony, bo w sierpniu 2009 roku, w geście protestu przeciwko kierownictwu MON, odszedł z wojska generał Waldemar Skrzypczak, który i później nie szczędził zarówno ministrowi Klichowi, jak i rządowi premiera Tuska gorzkich słów. Ale późniejsze losy obydwu generałów potoczyły się inaczej. Generał Petelicki zginął od strzału w głowę, przy oddaniu którego niezależna prokuratura stanowczo wykluczyła udział osób trzecich i to jeszcze – co zasługuje na podkreślenie – przed wszczęciem energicznego śledztwa, podczas gdy generał Waldemar Skrzypczak został najpierw doradcą, a od niedawna – wiceministrem obrony narodowej przy ministru Tomaszu Siemoniaku, prawdziwym człowieku renesansu, który sprawdził się na każdym odcinku, na który rzuciła go partia: i w telewizji, i w radiu, i w samorządzie terytorialnym, i w Polskiej Agencji Prasowej, a nawet – w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Podobne kariery opisywał za głębokiej komuny Janusz Szpotański w "Towarzyszu Szmaciaku": "Nie to – pomyślał – jak mój Józek! O, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni!" – ale okazuje się, że mimo sławnej transformacji ustrojowej aż tak znowu wiele się u nas nie zmieniło. Więc nie można wykluczyć, że i pan generał Skrzypczak po swoich traumatycznych przeżyciach zmądrzał. No dobrze – ale dlaczego w takim razie nie zmądrzał generał Petelicki, tylko zginął od postrzału w głowę bez udziału osób trzecich? Ale jakże miał zmądrzeć, skoro – powiadają – że cierpiał na chorobę Alzheimera? Przy takiej chorobie człowiek nie pamięta nawet, że popełnia samobójstwo, więc cóż tu jeszcze wymagać zmądrzenia?


Co innego taki pan Stanisław Lato, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Polityczną sensacją dnia stało się jego oświadczenie, że będzie ubiegał się o reelekcję podczas jesiennych wyborów w PZPN.


Na tę deklarację parlamentarny klub Solidarnej Polski zareagował wnioskiem do premiera Tuska, by ten rozwiązał PZPN i powołał nową federację piłkarską. Ciekawe, czy premier Tusk odważyłby się na takie zuchwalstwo, nawet gdyby z podobnym wnioskiem zwrócił się do niego kto inny niż SP, na przykład – pobożny poseł-minister Gowin czy sprytny poseł Schetyna z Platformy Obywatelskiej. Nawiasem mówiąc, mimo niechętnego stosunku pobożnego posła-ministra Gowina do konwencji zakazującej przemocy wobec kobiet, premier Tusk obiecał gabinetowi cieni Kongresu Kobiet, że za trzy tygodnie nasz nieszczęśliwy kraj do tej konwencji przystąpi. Od tego momentu wszelka myśl o współżyciu z kobietą będzie w normalnych mężczyznach budziła grozę, a w tej sytuacji – tylko patrzeć, jak zostaną nie tylko zalegalizowane, ale nawet – uprzywilejowane związki sodomickie i gomoryckie. Nieomylny to znak, a w każdym razie – kolejna ważna poszlaka, że pobożny poseł Gowin pociągnięty został w ministry gwoli zamydlenia oczu Episkopatowi w nadziei, że nęcony tą marchewką, odpuści obronę Telewizji TRWAM.


A skoro już mowa o Kongresie Kobiet, to warto odnotować, że bierze w nim udział nie tylko pani filozofowa Magdalena Środa i bizneswoman Henryka Bochniarzowa, ale również – pani Teresa Kamińska – ongiś minister bez teki w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka, pomawiana nawet przez złe języki o pełnienie przy panu premierze Buzku roli markizy de Pompadour. Jak tam było, tak tam było; dzisiaj pani Kamińska prezyduje Pomorskiej Strefie Ekonomicznej, więc nie można powiedzieć, by Rzeczpospolita pozostawiała osoby zasłużone bez alimentów. Nie o to zresztą chodzi, a o to, że na odpowiednim gruncie, na przykład – na płciowym – można świetnie porozumieć się ponad podziałami politycznymi. Czyż to nie dowód, że w naszym nieszczęśliwym kraju polityka zaczyna tracić na znaczeniu? Wprawdzie niezależne media próbują ekscytować opinię publiczną przekomarzaniami między PiS-em i Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry – że to niby Jarosław Kaczyński wzywa "ziobrystów" do powrotu na łono PiS, dając do zrozumienia, iż po upływie wyznaczonego terminu nie wpisze ich na listy PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego.


Okazuje się, że taktyka bombardowania miłością może być równie skuteczna, jak bombardowanie nienawiścią, a nawet skuteczniejsza, bo bombardowanemu miłością znacznie trudniej nie tylko się bronić, ale nawet – przekonująco odgryzać. Wygląda tedy na to, że podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w tak zwanych prawicach można będzie przebierać jak w ulęgałkach – przez co scena polityczna będzie jeszcze bardziej malownicza i w ten sposób jeszcze szczelniej przysłoni fakt okupowania naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy, wysługujące się z kolei strategicznym partnerom. Ci strategiczni partnerzy maja wobec Polski swoje projekty i nie bez kozery chyba media głównego nurtu przypomniały ostatnio berliński kongres ruchu żydowskiego odrodzenia w Polsce, eksponując postulat, by drugim językiem urzędowym został u nas hebrajski. Wprawdzie były ambasador Izraela w Warszawie, pan doktor Szewach Weiss, uważa to za pomysł fantastyczny, jednak na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a po drugie – skoro ostatnio szef izraelskiego Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczegóż pewnego dnia nie będzie mógł dostąpić zaszczytu zostania Pierwszym Obywatelem naszego nieszczęśliwego kraju – a w każdym razie tej resztówki, na której zostanie zainstalowana Judeopolonia? Wszystko jest możliwe – ale oczywiście dopiero po szczęśliwym zakończeniu misji prezydenta Bronisława Komorowskiego, w drugą rocznicę wyboru szalenie chwalonego przez żydowską gazetę dla Polaków, czyli "Gazetę Wyborczą" za "siłę spokoju". No ale dlaczego on nie ma być spokojny, jak on wszystko robi zgodnie z oczekiwaniami starszych i mądrzejszych? Gdyby postępował odwrotnie, to zaraz – kto wie? – może nawet bez udziału osób trzecich zapadłby na chorobę Alzheimera, a tak, to śpi spokojnie, podczas gdy ORMO czuwa!


Okazało się, że przez te niecałe dwa lata podpisał aż 400 ustaw – co pokazuje, jaką mamy w naszym nieszczęśliwym kraju biegunkę legislacyjną; prawie nie ma dnia bez jakiejś nowej ustawy! Mało kto zwraca na to uwagę, bo pracujące w służbie ciszy niezależne media ekscytują opinię publiczną a to koko koko euro spoko, a to prezesem Latą i jego alimentami – a tymczasem, po cichutku, z każdą kolejną ustawą, dzień po dniu, coraz bardziej zaciska się obroża niewolnika na szyi naszego narodu. Ale po co o tym informować? Czyż nie lepiej, czyż nie humanitarniej odwracać uwagę, dopóki można, skoro nie można już odwrócić wyroku?

www.michalkiewicz.pl

piątek, 29 czerwiec 2012 21:15

Mój ostatni tydzień w Niemczech

Napisane przez


RatajewskaPracuję od 2009 jako opiekunka ludzi starszych w Niemczech. Pracuję za pośrednictwem polskich firm, które najczęściej są końcówkami na Polskę niemieckich firm. Polskie firmy delegują pracownika do Niemiec, jest to przeważnie umowa-zlecenie.


Nie wyjeżdżam po to, żeby sobie kupić nową kanapę. Wyjeżdżam, bo brakuje nam na chleb i na opłaty. Mamy troje dzieci jeszcze w domu. Jako osoba ponad 55-letnia, otrzymuję oferty do ludzi ponad 90-letnich. Bo tylko dla nich osoba w moim wieku jest młodą osobą.
Ze względu na to, że jestem wykształcona i, jak na opiekunkę, mówię dobrze po niemiecku, jestem kierowana przez firmy do trudnych przypadków. Tam gdzie ludzie niemieccy są bardzo wymagający, gdzie żadna poprzednia opiekunka nie zapuściła korzeni albo nie została zaakceptowana. Albo po prostu w całkiem nowe miejsce. Firma uważa, że moje zdanie jest obiektywne. Moja praca to dużo stresu związanego z zadomowieniem się, z poznaniem moich obowiązków. Przeciętnie jeżdżę na jeden miesiąc, najdłużej sześć tygodni, czyli stosunkowo krótko. Dłużej nie umiem wytrzymać bez mojej rodziny, bez moich dzieci, bez męża, bez Polski.


Byłam tylko dwa tygodnie u małżeństwa na południu Niemiec – ona była fizykiem, on elektronikiem i malarzem... Oboje byli wcześniej aktywni politycznie. Zazdrość pani o jej 92-letniego męża spowodowała, że firma wysłała mnie do następnego małżeństwa, w wieku także ponad 90 lat. Pan był ginekologiem, a pani zajmowała się jego praktyką prywatną i domem.
Obecnie pani jest po operacji żołądka i leży. Pan się nią opiekuje. Dużo ze sobą rozmawiają, dobre małżeństwo.
Jaka jestem zmęczona. Myłam pani starszej włosy. Oblałam jej niechcący koszulę nocną wodą, jak płukałam jej włosy. Ona siedziała pochylona nad umywalką. Robi tak chyba całe życie. I uparła się, żeby założyć na zmianę koszulę, której wczoraj nie uprasowałam, bo przełożyłam to na dzisiaj. Wczoraj miałam dużo roboty ze sprzątaniem i już nie miałam sił.


Pani nabierała szklanką wody i płukała włosy. W łazience było bardzo nagrzane i było gorąco. Nie miałam rękawiczek gumowych, a ona miała szampon przeciw łupieżowi. Więc czułam, że coś nie tak robię. Że łamię zasady mojego zawodu, ale istnieją jeszcze zasady w domu niemieckim, gdzie żałuje się pieniędzy na rękawice dla opiekunki, chociaż ludzie wiedzą, że osoba chora niemiecka ma groźną chorobę, bakterie, np. gronkowca złocistego.


No i po wypłukaniu włosów tej pani kazała mi ona powyjmować dużo szczotek, które na bieżąco myłam z nią i usuwałam włosy. Jak doszło do układania fryzury i suszenia włosów, to suszarka nie chciała działać. Siedziała w mokrej koszuli, miała mokre włosy, a ja biegałam po dużym domu i szukałam pana. Jego nigdzie nie było. Poza tym, on źle słyszy. Więc sprawdziłam, podłączając suszarkę do gniazdka w jej pokoju, że suszarka jest dobra. Dom stary, gniazdko jest złe.


I naraz przypomniałam sobie o przedłużaczu, który jest w moim mieszkaniu, a mieszkam obok. Pędzę szybko po schodach w dół i po klucz do kuchni i wybiegam przed dom, otwieram moje mieszkanie. Jest przewód, taki przedłużacz. I z powrotem szybko, szybko, bo pani się przeziębi. I podłączam i ulga. Wreszcie mogę jej włosy nakręcać na szczotę okrągłą i suszyć.
Pani bardzo zadowolona z fryzury. Mam wprawę, bo kiedyś też miałam taką fryzurę i włosy na szczotę nawijałam. Pani wcale nie chce iść do ciepłego łóżka, jeszcze doczyszcza to i tamto. Albo pokazuje, jak doczyścić. Jeszcze chwali mój wczorajszy sernik, który w ukryciu upiekłam. Bo oni nie chcieli już ciasta, a dla mnie ciasto jest tutaj uzupełnieniem zbyt skąpego jedzenia. Jak już upiekłam, to musiałam poczęstować. Więc moje pieczenie ciasta bez pytania o ich pozwolenie czy zgodę zostało zaakceptowane.
Przede mną dwa duże gołębie. Uwielbiam ich gruchanie bardzo głośne, gołębie są prawie wielkości kury. Muszą mieć gniazdo u sąsiada w ogródku, a do nas przylatują najeść się i pozbierać gałązek.


Kilka lat temu takie gołębie wykorzystały koszyczek wielkanocny, który leżał sobie na balkonie, i zaczęły robić w nim gniazdo. Mąż najpierw był przeciwny, martwił się o to, co sąsiedzi powiedzą, bo gołębie brudzą tym, co są pod nami. Ale zgodził się. Dziwiłam się tym gołębiom, bo my stanowimy dużą rodzinę i do tego był pies. A mimo to chciały być u nas na balkonie.
Ja zza firanki robiłam im zdjęcia. Fajnie było obserwować, gdy jeden gołąb siedział na gnieździe, a drugi przylatywał, siadał na tamtym i układał gałązkę, którą w dziobie przyniósł.
I naraz się to skończyło, bo pan gołąb zginął tragicznie. Chyba pies go zaatakował. Leżał nieżywy na trawniku. Minęło 10 dni i gołębica z nowym panem przyleciała. Ze trzy dni trwały próby zaadaptowania się tego nowego partnera, ale odleciały w końcu.


Dzisiaj moje imieniny.
I jestem sama i samotna. Kupiłam synowi spodnie fajne na lato, mam nadzieję, że mu się spodobają. Kolor zielony nie jest teraz modny, ale może. Mnie się podobają.


Szykuje się mój ostatni tydzień i cieszę się, że już blisko, że do domu, że spotkam się z rodziną bliższą i dalszą. Tutaj pani niemiecka staruszka dochodzi do siebie po operacji na raka żołądka. Dzisiaj po południu zjechała windą na dół, mogła zlustrować czystość kuchni, o którą ja dbam. I siedzą teraz razem dziadkowie przed domem, na słońcu.
Może jej pomógł ktoś, kogo mam nagranego. Przy okazji oglądania zdjęć w moim laptopie pokazałam jej urywek z kolejnego programu naszego Nowaka, co energetyzuje rękoma, które leczą. Na końcu dodałam, że to taka bajka. A jednak po dwóch dniach pani starsza jak zdrowa. W łóżku już nie chce leżeć, zwiedza kolejno wszystkie partie domu. Nawet do piwnicy zajrzała, windą zjechała. Oboje z dziadkiem ją asekurowaliśmy.
Zrobiłam pranie moich rzeczy. Jakie miałam niesamowite problemy z tym praniem. Wirówka w pralce nie działa. Rzeczy były niewypłukane do końca. Dałam sobie radę. Wszystko już wisi.


Jutro na 11 idę do kościoła, do polskiego kościoła, gdzie msza po polsku, kościół pełen, samochodów dużo przed kościołem stoi. Razi to chyba trochę Niemców, bo mój staruszek niemiecki jakoś skrzywił się, gdy o tych samochodach wspomniał.
Więc Polacy tam siłą, razem i razem się modlą. Ksiądz wykorzystuje ten materiał ludzki i gorliwie nawraca ku Bogu tych ludzi, którzy tu chcieli przyjść. Pod ten dach święty. Moja droga do tego kościoła katolickiego była długa. Ale trafiłam, chociaż spóźniona. Czyżby dziadek nie chciał, żebym tam trafiła? Skierował mnie do innego kościoła, który okazało się, był zamknięty. A może dziadek się po prostu pomylił.
Na 11 msza, potrwa ponad godzinę, a ja o 12 muszę być w domu. Chyba że wszystko na obiad wcześniej przygotuję. Ciekawe, co oni planują jutro na obiad i jak szybko da się to zrobić.


Ciekawe, jak ta niedziela będzie dzisiaj wyglądać. Czy pani starsza będzie mnie od rana ganiać do roboty, czy uszanuje ten dzień święty. Podobno są katolikami. Od 2009 roku byłam do tej pory u ponad 12 rodzin. I nigdzie nie spotkałam się z tym, żeby jakaś starsza pani lub jej rodzina wybrała się w niedzielę czy w święto do kościoła. Niektórzy twierdzą, że w domu też modlić się można. Ale też nie zauważyłam, żeby taka rodzina jakoś inaczej ten dzień traktowała. Nie widziałam porządków sobotnich, żeby w niedzielę inaczej ten dzień spędzić. Przeciwnie, czasem panie niemieckie najwięcej energii i krzątania miały właśnie w niedzielę. Nie było wtedy innych celów, np. zakupów, więc niedziela to był dzień pracy, ale domowy. I okołodomowy, np. koszenie trawy. Jakoś mi to nie pasowało. Nawet nie wiedziałam, że tak jestem przyzwyczajona do tego dnia. I wszystko, co mi kazały robić tego dnia rano, wszystko to mi nie pasowało. Bo dlaczego akurat teraz to robić?
Jedynym uświetnieniem tego dnia były odwiedziny dzieci starszych niemieckich osób.

I tu się różniły te odwiedziny. Bo w połowie rodzin było to goszczenie się i niedostrzeganie, że rodzice już starzy się zrobili. Może tylko w dwóch rodzinach dzieci, które ich odwiedzały, próbowały sprawdzić w czasie odwiedzin, co nie działa tym staruszkom. Może trzeba żarówkę wymienić, może pralka działa, ale wirówka już w tej pralce nie działa. A może któryś z kontaktów kopie. Albo w łazience nie można podłączyć suszarki, bo coś tam się zrobiło z gniazdkiem. A może trzeba podnieść siodełko w rowerze.
Ludzie młodzi przyzwyczajają się do tego, że rodzice wszystko mogą i wszystko wiedzą. Rodzice ich do tego przyzwyczaili. Poza tym, żyją w oddaleniu od siebie.

Przyszłam do swojego pokoju, bo starsza pani nie chciała wstawać. Dobrze jej się spało. Sprawdziłam, czy może się źle czuje. Ale nie, wszystko OK.
Wzięłam moje jajko ugotowane na miękko i poszłam do siebie. Tutaj mam chleb w lodówce i masło. I robię sobie moją kawę. Normalną, zalewaną i odstaną. Pomimo tego, że wiem, że kawa z ekspresu jest zdrowsza, bo nie ma drobinek kawy, ale jednak działa na mnie mocniej i moje serce ostrzegawczo szybciej i mocniej bije. Wtedy wiem, że na kilka dni muszę całkiem zrezygnować z kawy. Coś musi wyciągać dodatkowego ta kawa z ekspresu. Więc mam okazję posiedzieć trochę u mnie i popisać. Mam okazję dziadka opuścić, zostawić go samego pałaszującego śniadanie. Tu się nie rozmawia podczas jedzenia.

Nie jestem wyspana. Znów nad ranem było mi zimno. Jakąś częścią mózgu myślałam, żeby wstać i podkręcić ogrzewanie, ale brakowało decyzji z innej części. Więc tak spałam i nie spałam po części.
Nie będę się kłócić tutaj o kołdrę, dotrwam, jeszcze tylko sześć dni. I wyjazd. Ale na jaki wyjazd się zdecydować? Czy dużym autobusem? Wtedy wieziona jestem prawie prostą linią do domu, na dworzec w moim miasteczku. Do męża wysyłam smsa i on po mnie przyjeżdża. Kiedyś zaspałam w autobusie, wysłałam smsa za późno i stałam z wielką walizą z 10 minut niedaleko nieczynnego dworca. Ciemno było i bałam się. Każda minuta była wtedy bardzo długa.

Jeśli więc dużym autobusem, to on odjeżdża z dworca w Kolonii, czyli do tego dworca rodzina musi mnie dostarczyć. Dziadek uważa, że mogę przejechać kolejką, sama, z tego tutaj dworca. Tylko te schody potem i ta waliza ciężka.
Albo druga możliwość, to jazda małym busikiem. Podjeżdża pod sam dom i zawozi mnie do domu mojego, ale zbiera po drodze wszystkie 10 osób, bo tyle się w nim mieści. I z powrotem wszystkie te osoby rozwozi. Jedzie więc zygzakami. I czasami za szybko. Jazda jest długa, ale można wziąć więcej niż jedną walizę.

Zobaczę, co tam moja pani z firmy załatwi w sprawie wyjazdu. Ona pewnie będzie wszystko ustalać z rodziną. Zaproponowała mi mały busik, bo wtedy nie musi o nic się starać i wie, że będę odebrana i że dojadę na miejsce.
Ale dzisiaj jest prawie 10. Dziadek przyniósł mi mięso, wieprzowe, ale nie wiem, jak je zrobić. Czy schabowe oni w ogóle znają? Nigdzie nie widziałam tłuczka do mięsa. Więc może zrobię w sosie, z cebulką podsmażaną. Albo iść do niej na górę i się spytać, a może ona by chciała, żebym zrobiła po swojemu. Wtedy mi to powie. Lepiej iść i porozmawiać. Ale z kolei nie chcę jej przeszkadzać.
Mąż mówił, że moja mama dzwoniła wczoraj do mojego domu i przekazała mi życzenie imieninowe. Dziękuję ci, mamo. Ja muszę być tak daleko od rodziny mojej.

Byłam w kościele. To moja już druga msza w tym kościele.
Tym razem weszłam do strony głównego wejścia i stopniowo przesuwałam się do przodu. Miałam nadzieję na jakieś miejsce siedzące. Jednak nic z tego. Ludzie w ławkach siedzieli daleko od siebie i w czasie mszy nie wypadało się tam dostawać, bo ludzie musieliby wstawać, żeby mnie przepuścić. Byłam kiedyś w kościele katolickim w małej miejscowości koło Bonn. Tam był taki zwyczaj, że ludzie przesuwali się do środka długiej kościelnej ławki, wtedy ci później siadający byli na brzegu. Nie przeciskali się, żeby się umieścić w wolne miejsce. Ten zwyczaj wydaje mi się najmądrzejszy, najlepszy.

Tutaj by się przydało jednak trochę podpowiedzieć ludziom…
W kościele było więcej mężczyzn niż kobiet, na pewno trzykrotnie. I miejsca siedzące były zajęte przez kobiety właśnie. Z tego wniosek, że są bardziej zapobiegliwe, albo nie lubią stania, albo po prostu bliżej mieszkają i mogły przyjść wcześniej i zająć sobie miejsce.
Msza była piękna, jak zawsze pod przewodnictwem tego księdza. Mówi on tak wyraźnie, że miałam wrażenie, że niektóre słowa modlitw teraz dopiero do mnie docierały.

Jakiś pan nie wiedział, kiedy wstawać, kiedy klękać, i obrał mnie sobie za osobę do naśladownictwa. Ja też nie wiedziałam za bardzo i rozglądałam się po bokach, żeby się upewnić, czy dobrze wszystko robię, wg porządku kościelnego.
Jak głośno ludzie śpiewali i jak piękne są polskie pieśni religijne... to też do mnie dotarło.
Zawsze się wstydziłam śpiewać w kościele, ale tutaj ludzie wszyscy głośno śpiewali i mieli w tym przyjemność. Msza po polsku i polski śpiew. Dla mnie dawno niesłyszany, bo ja tutaj nie mam żadnych znajomości polskich. Nie zdążyłam ich zawrzeć.
Z powrotem specjalnie spytałam o drogę dwie panie. Z tyłu wyglądały na dwie siostry, bo takie same figury. Bardzo zadowolone panie, bardzo szczęśliwe, wiek około 60 lat. Powiedziały, że pracują tu także jako opiekunki, ale już od dawna. Że tęskni się tylko na początku, a potem już nie. My tu już mieszkamy – powiedziały. Pomimo mojej zdolności do zagadywania i rozgadywania ludzi, rozmowy dalej nie pociągnęły. Na pewno spieszyły się też robić obiad niemieckim staruszkom. Oni jadają obiad najpóźniej o 13.
I ja też popędziłam do domu. Nie, nie pędziłam. Szłam sobie szczęśliwa i odprężona. Cieszyłam się, że ten dzień jakoś się wyróżnia od innych. Że mogłam tam, w kościele, trochę o sobie pomyśleć, trochę się nad sobą zastanowić i poprzypominać sobie to i owo.


Wanda Rat
Niemcy

piątek, 29 czerwiec 2012 17:45

Z Ost Frontu: GONIEC nr 26

Napisane przez

Zapomniani obrońcy
pruszynskiBędąc nad morzem, w bibliotece znalazłem książkę o Westerplatte. Przejrzałem ją dość dokładnie i nie zauważyłem nawet wzmianki, że wśród obrońców było ponad 50 prawosławnych Białorusinów spod Nowogródka, bo właśnie żołnierzy z Kresów brano do załogi Westerplatte, by uniknąć przedostania się tam agentów niemieckich.

Z kalendarza
Rozwalił się mi kalendarz i poszukując nowego, znalazłem wydany przez Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu, gdzie było moc cytatów Ojca Świętego. Oto jeden: Trzeba, byście się modlili w różnych miejscach i na różne sposoby. Sprawą kluczową jest, aby każdy człowiek się modlił, aby nie oddalał się od modlitwy, aby nie pozwolił nigdy zwyciężać się przez pokusę niemodlenia się, przez lenistwo duchowe, aby powrócił do modlitwy, także za cenę najwyższych wysiłków.

Z Juraty
Pogoda w kratkę, ale w niedzielę mieliśmy urozmaicenie na wieczornej mszy. Pokazał się na niej pan prezydent ze swą nie tak chudą żoną. Cicho wprowadzony przez proboszcza, zasiadł z nią w ławce, nawet nieotoczony borowcami. Rozpoczynając mszę, ksiądz przywitał przybyłą parę i podobnie podziękował na zakończenie mszy i zaprosił gości na doroczne święto parafii pierwszego lipca. Prezydent dał jakiś datek na tacę i z żoną przyjęli komunię.
Nim prezydent i żona ruszyli z miejsca, moc ludzi wyszło do kruchty kościoła. Para prezydencka miała zaszczyt przywitać się z korespondentem "Gońca", który przypomniał Prezydentowi, że w Polsce bez wyroku siedzi tymczasowo tysiące ludzi i on właśnie powinien coś w tej sprawie zrobić. Potem przed kościołem z 50 osób otoczyło prezydenta i trochę z nim rozmawiało. Świadczy to, że prezydent wcale nie jest taki popularny w kraju.
Następnego dnia zadzwoniłem do ciotki prezydenta i ponowiłem prośbę, by mu przypomniała, że bez wyroków w Polsce siedzi kilkanaście tysięcy ludzi. Dowiedziałem się jednak, że prezydent nie lubi informacji przekazywanych mu przez rodzinę. Czyli nie jest zbyt mądry, bo właśnie niezależne informacje są dla rządzących bardzo cenne. Trudno.

Tamte czasy (dokończenie)
Nadszedł styczeń i złe wieści z Polski. Na szczęście, nie wywożono rodaków na Sybir, ale moc ich siedzi w więzieniach.
Przed 13 stycznia Marek Gołdyn, ówczesny fotograf mego pisma "Słowo-Solidarność", wyszedł z cenną inicjatywą, by 13. każdego miesiąca robić pod konsulatem demonstrację. Pierwsza nie była zbyt udana, ale z biegiem czasu po kilkuset rodaków tam przybywało. Może to nie było wiele, ale w każdym razie komuchów w konsulacie nie bawiło.
Jeżeli wiem, to z tych, co aktywnie popierali "Solidarność", tylko Leszek Prusiński dostał jakiś order. Inni nie; ba, w Polonii też nie wszyscy byli cacy. Pana Jacka Adolfa, redaktora "Związkowca", organu Związku Polaków w Kanadzie, ówcześnie największego pisma będącego półtygodnikiem, wyrzucono z pracy. Zaoferowano jego stanowisko Grażynie Farmus, która tam przeszła z mego pisma kilka miesięcy przedtem, ale ona odmówiła i otworzyli nowe pismo "Echo", które podobnie jak ja popierało opozycję w Polsce.
***
Donosiliśmy, że Andrzej Poczobut, przewodniczący Rady Związku Polaków Białorusi, siedzi. Ma mieć w przyszłym tygodniu proces. Warto mu pomóc. Sugeruję, by czytelnicy posyłali mu pozdrowienia na adres jego e-mailu – administracja prezydenta doskonale będzie wiedziała, ile dostał pozdrowień. Adres Andrzeja Poczobuta: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Polska

piątek, 29 czerwiec 2012 17:34

Czuwać musi żołnierz

Napisane przez


michalkiewiczKoko koko euro spoko już zbliża się ku nieubłaganemu końcowi, zatem pora na podsumowania.
Oczywiście jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, zwłaszcza że reprezentacja naszego nieszczęśliwego kraju dała z siebie wszystko, a w przyszłości da jeszcze wszyściej. W obliczu takich perspektyw możemy w przyszłość patrzeć optymistycznie, że "z każdej sytuacji wyjdziemy obronnie, wojsko nasze czuwa, szkolone wszechstronnie". Wprawdzie trwają tak zwane kontrowersje wokół pana Grzegorza Lato, który nie widzi powodu, by rezygnować z alimentów przywiązanych do stanowiska prezesa związku piłki kopanej, ale na pewno wszystko zakończy się wesołym oberkiem, bo przecież pan prezes Lato należy do grona osób przyzwoitych, podobnie jak celebryci Wojewódzki i Figurski, którzy zaczęli dowcipkować na temat Ukrainek. Gdyby tak dowcipkował kto inny, to ormowcy politycznej poprawności z "Gazety Wyborczej" zrobiliby z niego marmoladę, a tak, to cały Fołksfront stanął w ich obronie.


Swój do swego po swoje, czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, a jeden przyzwoity rozpoznaje drugiego przyzwoitego po zapachu – do czego, jak wiadomo, trzeba mieć specjalnego nosa. Ciekawe, co teraz będzie, bo Rada Etyki Mediów, najwyraźniej nie skonsultowawszy uprzednio swego stanowiska ze starszymi i mądrzejszymi, orzekła, że celebryci Wojewódzki i Figurski dopuścili się "rażącego chamstwa". Słyszał kto takie rzeczy?! Rażące chamstwo – kiedy pan redaktor Stasiński z "GW" powiada, że owszem, ale w stosunku do chama polskiego. Chama polskiego, jak wiadomo, można, a nawet należy chłostać bez litości, nawet rażąco, w odróżnieniu od chama, dajmy na to, przyzwoitego, wobec którego należy zachowywać się wyrozumiale i z rewerencją. Nie ma co – Salon musi poprawić koordynację, bo w przeciwnym razie wszystko zacznie rozłazić się niczym Austria po I wojnie światowej: przyzwoici sobie, Rada Etyki Mediów – sobie, podobnie jak Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które też sobie. I jak w tej sytuacji mają się zachować, a zwłaszcza – co mają myśleć "młodzi, wykształceni z wielkich miast"? Nie będą nic myśleć, a w tej sytuacji może w naszym nieszczęśliwym kraju zapanować kompletna bezmyślność. Ma to oczywiście swoje plusy ujemne, ale ma i dodatnie, bo jak nikt nic nie myśli, to nie popada w myślowe aberracje. Ale nie martwmy się na zapas; "czuwać musi żołnierz, by nie przeszkodził wróg".


Najwyraźniej czuwa – a świadczy o tym choćby samobójstwo generała Sławomira Petelickiego dokonane bez udziału osób trzecich – o czym jeszcze przed wszczęciem energicznego śledztwa wiedziała niezależna prokuratura. W uroczystym pogrzebie uczestniczył m.in. JE abp Sławoj Leszek Głódź, co dla wielu obserwatorów stanowiło wyraźną aluzję, by opowieście niezależnej prokuratury o samobójczym charakterze śmierci generała nie traktować serio. Jak tedy tam było, tak tam było – a przy okazji pogrzebu opublikowano również życiorys nieboszczyka, z którego wynikało, iż w 1969 roku wstąpił do SB – jak wiadomo po to, by spełniać dobre uczynki – a w roku 1975 został w Nowym Jorku wicekonsulem, akurat do spraw Polonii. Jestem pewien, że ta świecka tradycja została utrzymana również po sławnej transformacji ustrojowej – bo cóż innego lepiej tłumaczyłoby przyczynę blokowania każdej próby politycznej integracji Polonii? Choćby i teraz; czyż Ministerstwo Spraw Zagranicznych, na którego czele postawiono robiącego szalenie groźne miny Radosława Sikorskiego, ale którym – jak w swoim czasie zapewniła dobrze w tej sprawie poinformowana "Gazeta Wyborcza" – kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez "drogiego Bronisława", czyli Bronisława Geremka – więc czy MSZ będzie tolerowało na przykład protesty w obronie Telewizji TRWAM, czy jeszcze może – horrible dictu – je inspirowało? Mowy nie ma, a skoro tak, to nie ulega wątpliwości, że "czuwać musi żołnierz", by ani w USA, ani w Kanadzie nie pojawił się nawet najmniejszy zalążek polskiego lobby. Po co w Ameryce polskie lobby, skoro jest tam już żydowskie? Żydowskie całkowicie wystarczy, zwłaszcza w obliczu perspektywy zainstalowania na resztówce naszego nieszczęśliwego kraju, jaka pozostanie po pomyślnym zrealizowaniu założeń unijnej polityki regionalizacji, sławnej Judeopolonii?


Tedy na wszelki wypadek były prezydent Lech Wałęsa "po raz pierwszy w życiu" kibicował Niemcom w Gdańsku, który w ostatnim czasie podobnież zmienił się nie do poznania. W każdym razie – do tego stopnia, że nie poznaje go sam były prezydent Lech Wałęsa. Pewnie dlatego ma tyle trudności ze wskazaniem miejsca, w którym podczas pamiętnego sierpnia w 1980 roku przeskoczył przez płot i tym śmiałym susem obalił komunizm. Jak pamiętamy – o wskazanie tego historycznego miejsca wielokrotnie prosiła go Anna Walentynowicz, ale już nie żyje, więc przynajmniej z jej strony byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju żadne molestowanie nie grozi. Ale nie tylko były prezydent odczuwa pewne obawy przed molestowaniem. Podobne odczucia muszą targać również urzędującym prezydentem, skoro z jego inicjatywy Sejm uchwalił właśnie nowelizację prawa o zgromadzeniach, krytykowaną jako nowelizację ustawy o zakazie zgromadzeń? Nietrudno mu się dziwić; podczas takich zgromadzeń pod adresem nie tylko prezydenta, ale i pozostałych Umiłowanych Przywódców ludzie wykrzykują słowa jeszcze gorsze od użytych przez celebrytów Wojewódzkiego i Figurskiego wobec Ukrainek.


Więc żeby w przyszłości położyć kres takim bezeceństwom, "czuwać musi żołnierz (najlepiej z "nieistniejących" WSI), by nie przeszkodził wróg".

Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

piątek, 29 czerwiec 2012 17:20

Krzysztof Ligęza Wina umyślna

Napisane przez

ligezaIm starszy jestem, niemniej jednak we mnie optymizmu i tym ciemniejsze wydają mi się otchłanie naszych czasów. Przestaję rozumieć świat tak samo jak ludzi owładniętych pustką wyjałowioną z wartości większych od nich samych.
Pewnie dlatego ostatnio zadziwia mnie niemal wszystko. Zupełnie odwrotnie, niż przed, powiedzmy: ćwierćwieczem. Zadziwiony nie na żarty, miałem wnikliwiej rozważyć, jakie powody wprawiają mnie w tak liczne konfuzje, gdy w sukurs przyszedł mi Fiodor Dostojewski, w opowiadaniu "Bobok" wykładając: "nie dziwić się niczemu jest znacznie głupiej niż dziwić się wszystkiemu. No i, poza tym, niczemu się nie dziwić – to prawie to samo, co niczego nie szanować. Zresztą głupi człowiek w ogóle nie potrafi niczego szanować".
Jak dalej przekonuje ekspert od specyfiki ludzkich dusz: "Najmądrzejszy według mnie jest ten, kto choć raz na miesiąc sam siebie nazwie durniem – umiejętność dziś niespotykana. Dawniej dureń przynajmniej raz w roku miał się za durnia, a teraz z tym ani rusz. Tak to wszystko dziś pomieszali, że durnia od mądrego już nie odróżnisz. Naumyślnie tak zrobili".

PIJANA KREWETKA
Spokoju nie odnalazłem, przeciwnie, niemniej jednak zgadzam się z autorem "Zbrodni i kary": w dzisiejszych czasach odróżnić mądrego od durnia coraz trudniej, ktoś tym steruje i niewątpliwie czuć w tym wszystkim piekielny odór siarki.
Ów smród produkują w pierwszym rzędzie media. Te tradycyjne i te "nowoczesne". Kiedy któregoś dnia Korea Północna ostrzelała Koreę Południową, portal onet.pl zaprosił internautów do wymiany myśli w ten oto, ponadprzeciętnie wyrafinowany sposób: "Czy koreański konflikt może przeobrazić się w spór międzynarodowy? Podyskutuj na czacie". Obśmiałem się wtedy jak pijana w sztok krewetka. Dziś usłyszałem w radiu, że "Niemcy są rdzeniem kryzysu". Naród słucha podobnych bzdur, mało tego, aktywnie uczestniczy w nonsensownych projektach (tu przykładem dyskusje internetowe) – no i nie może nie zidiocieć. Niesfornych przygarnia pod swoje skrzydła sracja TVN24, usiłując przemielić opornych na idiotów siłą (niektórym dziennikarzom tej sracji do rzetelności dalej niż dokądkolwiek), przy gazetowo-wyborczym wsparciu. Ktoś pamięta wyznanie byłego reportera tej gazety, mianowicie Wojciecha Jagielskiego? W wywiadzie dla "Polityki" podsumował on dziennikarstwo III RP słowami: "Sprzedawaliśmy głupotę na masową skalę i teraz mamy odbiorców wychowanych na tej głupocie". Albo weźmy tę informację rodem z Polskiego Radia: "w Polsce jest 547 grup przestępczych". No ludzie, dajcież spokój! Albo w Polsce BYŁO tyle i tyle grup przestępczych, albo polski wymiar sprawiedliwości potrafi bandyckie szajki wykrywać oraz ewidencjonować (pochwalić, pochwalić), lecz z sobie tylko znanych powodów likwidować ich nie chce.
I tak dalej, i tak dalej.

OCZY DIABŁA
Niewykluczone, że ów ostatni problem jest problemem typowo środowiskowym. Mam na myśli środowisko nadwiślańskich śledczych, którzy najwyraźniej borykają się z niedostatkiem czasu. Nie dziwota, skoro do obfitego zbioru zarządzeń autorstwa prokuratora generalnego, doszło kolejne, równie pryncypialne w tonie, przypominające podwładnym o konieczności walki z wszelkimi przejawami nacjonalizmu – ze szczególnym uwzględnieniem antysemityzmu, homofobii oraz dyskryminacji, w tym zwłaszcza dyskryminacji wobec mniejszości seksualnych. Wszak każdy jest równy wobec prawa i nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym ani gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny – jasna rzecz za wyjątkiem katolików oraz Telewizji Trwam.
O, to, to, nie inaczej. A skoro nie inaczej, nasi prokuratorzy powinni, poza sprawami karnymi, angażować się również – o czym stanowczo przypomina im pryncypał generalny – w procesy cywilne, o ile tylko powezmą wiadomość, iż do nieuzasadnionej dyskryminacji doszło. Wiadomo: "przestępstwa nienawiści" są jak cuchnące krosty na gładkich pośladkach unijnej szczęśliwości i należy wypalać je żywym ogniem, rany zasypując solą.


Notabene, z tym powiadamianiem organów prokuratorskich najmniejszych strapień nie będzie. Tu i ówdzie prokuratorów może zabraknąć, lecz delatorów nie zabrakło nigdy i nigdzie. Polscy wolontariusze niegdysiejszego Europejskiego Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii (dziś: Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej) oraz Robert Biedroń ze spółką, już zadbają o to, by prokuratorzy odpowiednią wiedzę posiedli, bez obaw. Jednakowoż mam w takim razie dla pań i panów niezależnych prokuratorów pewne przypomnienie. Otóż jest takie porzekadło: "Nie kłaniaj się oczom diabła, nawet jeśli przejdziesz na drugą stronę grzechu".
***
Przed nami jeszcze jeden mecz i koniec z igrzyskami. Mimo to wszyscy, którzy do rządowego ssaka zdołali podłączyć się umiejętnie przy okazji przygotowań do Euro 2012, swoje zarabiać będą w dalszym ciągu. Tym razem na remontach. Przynajmniej przez jakiś czas. Gdy podrożeje benzyna i odsetki od kredytów, ludzie ci odejdą w siną dal, nam zostawiając pasywa, ujemne salda, a w efekcie darowując gniew oraz marzenie o zemście na ich politycznych mocodawcach. To w sumie naturalna i zdrowa kolej rzeczy. Doczekamy. Albowiem, jak to mówią: "źle wyrzekać się buntu przeciwko łotrom".


Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.