farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 20 lipiec 2012 13:26

OST FRONT z nr 29

Napisane przez

pruszynskiProsto z Białorusi
Kości zostały rzucone. Tak miał powiedzieć Juliusz Cezar, ruszając na podbój Galii, czyli obecnej Francji. W czwartek, 12 lipca, ruszyłem z Warszawy na Białoruś. Pojechałem najpierw pociągiem do Białegostoku, potem taksówką na skraj miasta, gdzie powiewając dwoma dwudolarówkami, zatrzymałem po trzech minutach samochód z Baranowicz wracający po sprzedaży w Białymstoku ropy i małych zakupach dla domu. Prowadził zawodowy kierowca jeżdżący na furgonetce rosyjskiej Gazella, co osiem dni jeździ do Polski, zarabiając na przewozie ropy gdzieś z 50 dolarów, i jak wszyscy podobnie jest zły, że Prezydent zezwala jedynie tutejszym samochodom jeździć nie częściej niż co osiem dni.


Nikt jeszcze nie obliczył, jaki jest bilans przyjazdu do Polski jednego białoruskiego auta. Wiadomo – przewozi ropę, dwie paczki papierosów, dwie półlitrówki wódki. Natomiast zawsze coś wywozi. Ci, co wywożą więcej, zwłaszcza telewizory, które są w Polsce tańsze, odbierają na granicy podatek VAT, ale śmiem twierdzić, że co najmniej połowa towarów jedzie na Białoruś bez zwrotu tego podatku.


Na granicy mieliśmy szczęście, bo wytłumaczyłem kolejno trzem wopistom, że wiozę dla Polaków tamtejszą prasę, w tym wypadku głównie tygodnik "Niedziela". Dostałem tego z 16 kg po pielgrzymce Radia Maryja w Częstochowie, oraz sporo "Przyjaciółki" i innych kolorowych pism. Dzięki uprzejmości wopistów przejechaliśmy koło 400-metrowej kolejki aut czekających na odprawę i wjechaliśmy już na sam teren kontroli. Ostatecznie pokonanie granicy zajęło z 70 minut. Było też szczęście po białoruskiej stronie, bo nie przeglądali nam maneli, gdzie jeszcze były dwa komputery, jeden dar pana Chestera Sawki z Chicago dla tutejszej szkoły polskiej, a drugi mój do roboty na miejscu.
Po 45 minutach jazdy mój kierowca podrzucił mnie do Wołkowyska, do pani Marii, u której już kilka lat temu biwakowałem, gdy próbowałem wtedy stanąć w wyborach do parlamentu Białorusi. Rozgościłem się, a pani Maria dała mi kolację i przekazała lokalne plotki: jedna zła wiadomość, że chłopak, który po polskiej miejscowej szkole dostał się na uniwersytet w Lublinie, miał wpadkę, przewożąc narkotyki do domu, i teraz będzie siedział ze cztery lata.


Następnego dnia przyjechała po mnie dyrektorka polskiej szkoły, zabrała jeden komputer, drugi przywiozę następnym razem, zawiozła mnie do pani Anny, prezeski zdelegalizowanego tutejszego oddziału Związku Polaków, gdzie zdeponowałem część prasy, oraz do zakładu Welmet, którego załoga może wystawić mnie jako kandydata w wyborach.


Mówiący po polsku i sympatyczny starosta był zajęty, więc złożyłem tylko kurtuazyjną wizytę szefowi powiatowej komisji wyborczej, który na wieść, że będę ubiegał się o mandat w jego okręgu wyborczym, powiedział dyplomatycznie, że każdy obywatel ma prawo stawać do wyborów.
Wołkowysk wygląda odświętnie, bo postawione siedem lat temu z okazji ogólnokrajowych dożynek ogrodzenia zostały odmalowane, a ulice czyste, ba, i na słupach są flagi zielone i czerwone, bo 14 lipca jest święto miasta, bowiem tego dnia po trzech dniach walki Niemcy opuścili miasteczko, które przez 60 lat się znacznie rozrosło i teraz ma dwa duże kościoły katolickie, gdzie msze są po polsku odprawiane. Ba, z Wołkowyska pochodzi kilkunastu księży.


Odwiedziłem też tutejszego aktywistę opozycji, który powitał mnie serdecznie, ale jak wielu stwierdził, że szanse na wygrane są nikłe, ale w każdym razie obiecał pomoc, bo w myśl tutejszej ordynacji muszę ewentualnie zgłosić 10 nazwisk ludzi, którzy dostaną zezwolenia na zbieranie dla mnie podpisów. Zebranie 1000 podpisów jest drugim warunkiem dostania się na listę kandydatów, a trzeci warunek to wystawienie człowieka przez jakąś zarejestrowaną partię.


Ostatnim krokiem było udanie się do proboszcza drugiego, dwa lata temu otworzonego kościoła. Przyjął mnie niechętnie, w ogóle nie chciał mówić ze mną, gdy dowiedział się, że będę kandydował, ale dość ostro powiedziałem mu, że składam wizyty wszystkim liczącym się ludziom miasta, czyli też lokalnemu kapłanowi prawosławnemu. Trochę się rozchmurzył, pokazał kościół, gdzie jeszcze jest sporo do zrobienia, bo ołtarze są prowizoryczne, i wylądowałem w jego jadalni przy kawie.


Okazało się, że proboszcz, absolwent seminarium z Grodna, sporą część kosztów kościoła pokrył, zbierając złom po okolicznych wioskach, ale miał też niekoniecznie miłe doświadczenia z Polski. Kilka miesięcy temu był na Jasnej Górze i poprosił, by przekazali mu jakieś intencje mszalne, czyli wsparli finansowo. Niestety, został niekoniecznie elegancko potraktowany, a przecież Jasna Góra ma moc pątników, którzy w kolejce stali np. niedawno podczas pielgrzymki Radia Maryja, by zamówić Msze Święte.


Następnego dnia o 11.00 rozpoczęła się pod miejscem pamięci, gdzie pali się stale ogień i są popiersia czterech z 125 krasnoarmiejców Orłowskiej Dywizji i tablica z mniej więcej 110 nazwiskami tych, co polegli przy wyzwoleniu miasta. Uroczystość zgromadziła z 500, w tym odświętnie ubranych lokalnych notabli, oficerów policji w białych koszulach, oficerów armii i straży pożarnej oraz zapędzonych na nią dzieci z miejskiej półkolonii. Orkiestra wojskowa z Baranowicz odegrała hymn Białorusi. Odczytał przemówienie prezes rady powiatu, podkreślając, jak w czasie niemieckiej okupacji walczyło sowieckie podziemie, oczywiście nie wspominając, że było tu też podziemie akowskie, znacznie od niego silniejsze. Dodał, że w tutejszym obozie zagłodzili Niemcy 22 tysiące czerwonoarmiejców oraz zginęło z 6 tysięcy mieszkańców, w tym – nie dodał – większość to byli Żydzi. Przemówił prezes weteranów i na koniec odczytała laurkę dziewczyna – prezes nowego komsomołu – o wyraźnie polskim nazwisku Baranowska. Po tym złożono liczne wieńce i kwiaty, a dalej zebrani udali się na główny plac miasta. Po drodze złożyli wianki na grobach "internacjonalistów", czyli rodaków, którzy ubrani w sowieckie mundury poszli walczyć w Afganistanie i tam polegli. Na głównym placu postawiono wielką zasłoniętą dachem scenę i rozpoczęły się występy miejscowych i przyjezdnych zespołów, w tym zespołu z Toligatti, czyli miasta pobudowanego, by produkować tu sowieckiego Fiata noszącego nazwisko byłego szefa włoskiej kompartii zmarłego ze 30 lat temu podczas urlopu w ZSRS.
Rozmawiałem z matką jednej z dziewcząt z tego zespołu i powiedziałem, że to skandal, by jakość ich samochodów przez 20 lat się nie poprawiła. U nas rządzi mafia i patrzą tylko na swe kieszenie, powiedziała ta pani, która z zespołem jechała tu aż dwie doby i, co gorsza, rodzice musieli sami pokryć koszty przyjazdu, bo Wołkowysk to miasto braterskie Toligatti.


Co ciekawe, większość ludzi na placu nie oglądała zespołów, a tylko różne kioski z jedzeniem, gdzie też były pod namiotami stoły, a najpopularniejsze były szaszłyki ze świniny sprzedawane na wagę. Kilogram 120 tys. rubli, czyli z 14 dolarów.
Było moc stoisk z towarami przemysłowymi. Niestety, oprócz jednego stoiska rzemieślnika ze Słonimia produkującego wyroby z drewna reszta to chiński chłam. Były też liczne atrakcje dla dzieci, jak zjeżdżanki z wypchanych powietrzem górek czy strzelnice, gdzie można było oddać ognia z wiatrówek. Była też jakaś delegacja z Polski z jakiejś miejscowości nieopodal granicy białoruskiej i zespół z tej miejscowości potem występował.
Oczywiście, gdzie tylko mogłem, przedstawiałem się i dodawałem, że będę kandydował na posła, ale na razie formalnej propagandy nie mogę prowadzić, a zasadniczo kampania zaczyna się dopiero15 lipca.


Po południu była druga seria występów, ale teren przed sceną był ogrodzony, by nań wejść, trzeba było przejść przez dość pobieżną kontrolę milicji, gdzie zawsze była jedna dama, która kontrolowała głównie damskie torebki.
Poza występami zespołu z Polski nie było żadnego miejscowego występu po polsku, choć był jeden występ, gdzie młodzian śpiewał jakąś popularną piosenkę po angielsku.


Po południu było zatrzęsienie dzieci z młodymi mamami ubranymi dość elegancko, tylko ja i jakichś dwóch młodzianów było w szortach.
W poniedziałek odbyłem urzędowe wizyty, u sympatycznego starosty, u przewodniczącego Komisji Wyborczej i dowiedziałem się, że okręg się nieco zmniejszył i obejmuje tylko rejon, czyli powiat Wołkowysk.


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 20 lipiec 2012 13:17

Kuracja przeczyszczająca PSL

Napisane przez

michalkiewicz"Gazeta Wyborcza" informuje, że po aferze z taśmami w obozie ludowców panuje "smutek i powaga". No a jak było przed aferą? Czyżby w obozie ludowców panowała radość i jajcarstwo?

Tego wykluczyć nie można; Melchior Wańkowicz wspomina, jak to jeszcze przed wojną, pewnego razu wszedł znienacka do gabinetu prezesa pewnego banku i zastał go na fikaniu koziołków na dywanie. Zaskoczonemu Wańkowiczowi prezes wyjaśnił, że gdyby i on pasał w młodości krowy, a teraz został prezesem takiego banku, to też z radości fikałby koziołki. Niestety, na tym świecie pełnym złości, wszystko co dobre, szybko się kończy. Oto na początku stycznia br. do prezesa Kółek i Organizacji Rolniczych Władysława Serafina przyszedł rozżalony Władysław Łukasik. Rozżalony, bo właśnie stracił alimenty związane z utratą posady prezesa Agencji Rynku Rolnego. W stanie tego rozgoryczenia zaczął opowiadać panu Serafinowi różne pikantne historie – głównie o sposobach dojenia przez ludowców Rzeczypospolitej za pośrednictwem różnych agencji i spółek Skarbu Państwa, jakich wiele działa w obszarze polskiej wsi i rolnictwa. Rozmowa ta była sekretnie nagrywana – czy to przez samego pana Serafina, czy też jakichś innych szatanów – dość że wyznania pana Łukasika zostały utrwalone na magnetofonowej taśmie. Jak pamiętamy, tę nową świecką tradycję zawdzięczamy panu redaktorowi Adamowi Michnikowi, który w identyczny sposób nagrał korupcyjną propozycję, z jaką przyszedł do niego Lew Rywin – i tak upowszechnił się między dżentelmenami ten obyczaj ("gość w dom – kamera w ruch") i trwa aż do dnia dzisiejszego.


Wprawdzie rozmowa miała miejsce w początkach stycznia – ale gazeta "Puls Biznesu" "dotarła" do nagrań dopiero teraz, to znaczy – w połowie lipca. To zresztą też nie jest pewne, bo taki na przykład poseł Palikot twierdzi, że rzecz była znana w Sejmie już "kilka miesięcy" temu – na co poseł Jan Bury odpowiada, że skoro poseł Palikot wiedział o wszystkim już "kilka miesięcy" temu, to dlaczego już wtedy nie zawiadamiał o tym niezależnej prokuratury? To dobre pytanie, które skłania do refleksji nad wyborem właściwego momentu nagłaśniania takich rewelacji. Czy, dajmy na to, "Puls Biznesu" też wiedział o nagraniach już "kilka miesięcy" temu? Jeśli tak – to dlaczego ogłosił to dopiero w połowie lipca? Pan Waldemar Pawlak, wicepremier, minister gospodarki i prezes PSL, zapewnił, że opublikowanie nagrania rozmowy pana Łukasika z panem Serafinem nie ma żadnego związku z jesiennym Kongresem PSL, na którym zdymisjonowany w następstwie "afery taśmowej" minister rolnictwa Marek Sawicki miał walczyć z Waldemarem Pawlakiem o fotel prezesa Stronnictwa. Skoro pan Pawlak twierdzi, że nie ma tu żadnych związków, to oczywiście nie wypada nam zaprzeczać, chociaż z drugiej strony, niepodobna nie zauważyć, że szanse zdymisjonowanego w następstwie "afery taśmowej" byłego już ministra rolnictwa Marka Sawickiego na zdobycie fotela prezesa PSL na jesiennym Kongresie stały się bardzo niewielkie, prawdę mówiąc – zerowe, więc jakiś związek jednak jest. Ale skoro pan Pawlak mówi, że nie o to chodziło, to w takim razie – o co? Dlaczego nagranie rozmowy opublikowano dopiero teraz, chociaż – jak twierdzi poseł Palikot – rzecz była publiczną tajemnicą już "kilka miesięcy" temu?


Jesteśmy w tej sprawie skazani na domysły – ale skoro już tak czy owak jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie – domyślajmy się śmiało! Ja na przykład zwracam uwagę, że ogłoszenie tych rewelacji przez "Puls Biznesu" nastąpiło dosłownie w dwa dni po rozpaczliwym apelu rządu premiera Tuska do drobnych akcjonariuszy, by nie sprzedawali akcji ruskim inwestorom i w ten sposób zablokowali próbę "wrogiego przejęcia" przez Rosjan Zakładów Azotowych w Tarnowie. Z rządowego apelu wynikało, że ruscy szachiści zaoferowali 47, czy nawet 48 złotych za akcję wartą tak naprawdę 10 złotych mniej. Charakterystyczne jest przy tym, że rząd nie zdecydował się na zaoferowanie drobnym akcjonariuszom, dajmy na to, 57 złotych za akcję, przebijając w ten sposób ruskich szachistów, tylko apelował do ich patriotyzmu. Czy nie oznacza to przypadkiem, że rząd premiera Tuska wyprztykał się z pieniędzy na koko koko euro spoko? Wszystko to być może – ale revenons a nos moutons, czyli do ruskich szachistów. Mogli oni poczuć się dotknięci takim obrotem sprawy i w ten oto sposób doszło do opublikowania rewelacji. Jak wy nam tak, to my wam tak! Jeśli jednak ruscy szachiści są w stanie potrząsnąć w ten prosty sposób tubylczym rządem, to znaczy, że podejrzenia, iż nasza młoda demokracja podszyta jest różnymi bezpieczniackimi watahami, przewerbowanymi i wysługującymi się poważnym państwom trzecim, nie są pozbawione podstaw. A kiedy uzmysłowimy sobie, że według posła Palikota, już "kilka miesięcy" temu wszyscy o wszystkim wiedzieli – ale żaden nie puścił pary z gęby, to widzimy, że i świadoma dyscyplina wśród naszych Umiłowanych Przywódców jest większa, niżby się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Czy wynika ona z pragnienia przestrzegania sławnej niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: "my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych" – czy raczej z posłuszeństwa wobec oficerów prowadzących, czy z jednego i drugiego jednocześnie – oto pytanie. Jak tam jednak było, tak tam było – bo musimy wziąć pod uwagę przede wszystkim skutki afery. Jak dotąd, spowodowała ona nagłe zakończenie kariery pana Marka Sawickiego. Czy oznacza to, że na stanowisku prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego, które ma stuprocentową zdolność koalicyjną i z tej racji uczestniczy w charakterze języczka u wagi w prawie wszystkich rządach III Rzeczpospolitej, ruscy szachiści wolą sprawdzonego pana Waldemara Pawlaka? Wykluczyć tego z góry nie można, a w takim razie – "panie Waldku, pan się nie boi!". Pamiętamy tę inwokację ze słynnej "nocnej zmiany" w roku 1992, kiedy to pan Waldek na głos przepowiadał sobie harmonogram najbliższych posunięć politycznych rządu, którego miał zostać premierem: "czyszczę sobie MSW..." – i tak dalej. Nigdzie jednak nie jest powiedziane, że teraz też wszystko musi robić sam. Ruscy szachiści, kiedy tylko chcą, potrafią być bardzo uczynni – oczywiście nie za darmo, co to, to nie – ale tego – ile i w jakiej formie nasza biedna ojczyzna będzie musiała za tę kurację przeczyszczającą na tubylczej politycznej arenie zapłacić – dowiemy się znowu w stosownym momencie.


Oczywiście nie znaczy to, że na tubylczej politycznej scenie panoszą się wyłącznie ruscy szachiści. Co to, to nie – bo przecież nasi bezpieczniakowie jeszcze w drugiej połowie lat 80. poprzewerbowywali się i do innych państw poważnych. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego nieszczęścia chodzą parami. Bo akurat teraz, kiedy w obozie ludowców i tak panuje "smutek i powaga", Trybunał Konstytucyjny orzekł definitywnie, że Polskie Stronnictwo Ludowe będzie jednak musiało zapłacić 20 mln złotych za jedną z dawniejszych kampanii wyborczych. Lepiej rozumiemy, dlaczego CBA właśnie "wkracza" do spółki "Elewarr", a nawet Komisja Europejska "żąda wyjaśnień". Siła złego na jednego – ale to niekoniecznie musi być naprawdę – bo pamiętajmy, że jeśli nawet "czas zmienić politykę rolną, to ludzi krzywdzić nam nie wolno" – przypominał Towarzysz Szmaciak. Zatem, kiedy tylko opadnie kurz wzniesiony poruszeniem Mocy, wszystko może zakończyć się wesołym oberkiem w ramach przemeblowania tubylczej politycznej sceny w myśl zasady, że trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu. Inaczej mówiąc – bezpieczniacy muszą przebudować tubylczą scenę polityczną w taki sposób, by ciągnąć korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju co najmniej przez najbliższe 10 lat w sposób nie zwracający niczyjej uwagi, a zwłaszcza – nie zwracający uwagi "młodych, wykształconych", stanowiących najgłupszą część naszego mniej wartościowego narodu tubylczego.

piątek, 20 lipiec 2012 13:14

Archipelag polskości

Napisane przez

chojeckiProfesor Andrzej Zybertowicz z nadzwyczajnym zaangażowaniem stara się wyposażyć stronę patriotyczną w nowoczesne narzędzia walki społeczno-politycznej. Stworzył też ideę Archipelagu Polskości, który ma zbudować sieć kontaktów pomiędzy rozdrobnionymi środowiskami propaństwowymi, pokazać ich siłę i atrakcyjność oraz uzbroić w zdobycze współczesnej socjologii i psychologii. Z jakimi problemami muszą się jednak w Polsce liczyć reformatorzy? Opór władzy jest czymś oczywistym, ale czy to jedyny nasz problem?

Po pierwsze: gulasz
W swoim niedawnym wystąpieniu na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej radca polityczny Ambasady Węgier dr Imre Molnár przedstawił powód, dlaczego na Węgrzech w latach osiemdziesiątych nie doszło do żadnych buntów społeczeństwa. Komunizm Jánosa Kádára nazwano "gulaszowym". Stabilne, choć niewygórowane aspiracje bytowe społeczeństwa były spełnione – dobre zaopatrzenie w żywność, trabant, wartburg lub łada i możliwość wyjazdów na Zachód skutecznie pacyfikowały rewolucyjne nastroje. Epoka Tuskowska kieruje się podobną logiką. Dodatkowo ustawiczne kompromitowanie w mediach opozycji oraz ogrywanie jej na politycznym podwórku skutecznie pozbawia Polaków zdolnej do zmian warstwy przywódczej (na wypadek radykalizacji nastrojów władza posłuży się "zrywem kontrolowanym", po którym dojdzie do władzy nowa-stara ekipa). Kluczowym problemem Archipelagu Polskości może więc okazać się… brak Polaków zainteresowanych zmianą status quo. Sukces AP zależy w dużej mierze od jego masowości – tylko wtedy nabierze on cech atrakcyjności i przyciągnie do siebie niezdecydowanych. Z moich obserwacji wynika, że spora część osób zaangażowanych w działalność patriotyczną udziela się jednocześnie w kilku organizacjach czy środowiskach. Zbudowanie pomostów między tymi grupami może więc nie wpłynąć znacząco na zwiększenie ilościowego poparcia idei polskości.

Po drugie: charakter
Prof. Zybertowicz stawia tezę, że środowisku patriotycznemu brak znajomości metod odnoszenia sukcesu w sferze publicznej i umiejętności ich stosowania. Problem jednak, czy jest to brak podstawowy. Jeden z guru skuteczności w działaniu, Stephen R. Covey, zwraca jednak uwagę na pomijany obecnie fundament odnoszenia sukcesów:
Studiując literaturę sukcesu ostatnich 200 lat, dostrzegłem wstrząsający obraz, jaki się z niej wyłaniał. Sam mając bolesny problem i znając rozterki innych, coraz wyraźniej czułem, że większość z tego, co napisano na ten temat przez ostatnie 50 lat, należy uznać za powierzchowne. Było to wypełnione społeczną świadomością, technikami i środkami doraźnymi; na ostre problemy serwowano społeczne plastry i aspirynę, które choć czasem pomagają, nie rozwiązują kryjącego się za tym chronicznego problemu, który ropieje i od czasu do czasu daje o sobie znać.
Zgoła inaczej traktuje tę kwestię niemal cała literatura pierwszych 150 lat, uznająca za podstawę sukcesu coś, co nazwać by można etyką charakteru, a na co składają się takie wartości, jak: spójność wewnętrzna, pokora, wierność, umiar, odwaga, sprawiedliwość, cierpliwość, pracowitość, prostota, skromność i złota zasada (nakaz Jezusa: Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Mt 7,12 – przyp. PCh). (…) Etyka charakteru zakłada, że istnieją podstawowe zasady skutecznego działania i tylko ci osiągną prawdziwy sukces i trwałe szczęście, którzy je poznają i na ich podstawie zbudują swój charakter.
Jednak krótko po pierwszej wojnie światowej zasadniczy pogląd na sukces przesunął się od etyki charakteru w kierunku czegoś, co można nazwać etyką osobowości. Sukces stał się bardziej funkcją osobowości, prezentowanego na zewnątrz wizerunku, postawy i zachowania, umiejętności i technik, które "naoliwiają" stosunki międzyludzkie. (…) Jeśli odwoływano się do etyki charakteru, to na zasadzie frazesów, główny nacisk kładziono zaś na techniki wpływania na innych, strategię władzy, zdolność komunikacji i pozytywne nastawienie. "7 nawyków skutecznego działania", REBIS, Poznań 2003


Jako pastor, całkowicie zgadzam się z tym starym podejściem uznającym gruntowną i trwałą przemianę wewnętrzną za fundament do owocnego działania. Obracając się w polskim środowisku patriotycznym, spotykam wielu sympatycznych i uczciwych ludzi. Jakże jednak często, szczególnie u osób aspirujących do przywództwa, obserwuję nieuczciwość finansową, rozwiązłość seksualną, kłótliwość, prywatę czy niezdolność do przebaczenia. Gdy patrzymy na większość polityków opozycyjnych – czy nie mamy wrażenia, że nie różnią się oni jakościowo od swoich kolegów pasących się obecnie przy państwowym żłobie? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to właśnie przez grzechy opozycji tak duża część społeczeństwa nie bierze udziału w głosowaniach i jest politycznie obojętna. Obłuda głosicieli mocno odstrasza od idei – dobitnie wyraził to apostoł Paweł: Albowiem z waszej winy, jak napisano, poganie bluźnią imieniu Bożemu (Rz 2,24).

Po trzecie: Kościół
Autor, którego zacytowałem w poprzednim punkcie, wychował się w środowisku amerykańskim, gdzie żywy związek z Jezusem zapoczątkowany nowym narodzeniem (przez osobiste zaufanie Jemu i temu, co zrobił na Golgocie dla naszego zbawienia) jest podstawą kultury narodu. Gdy więc pisze on o roli wiary i modlitwy w etyce charakteru, odwołuje się do innych niż polskie skojarzeń kulturowych. Profesor Zybertowicz (jak prawie cała polska elita patriotyczna) szuka religijnego oparcia dla Archipelagu Polskości w odwołaniu się do katolicyzmu. Tak to określił w rozmowie ze mną w listopadzie ubiegłego roku:
Podsumowuję to tak: można być Polakiem, nie będąc katolikiem, można być dobrym Polakiem, nie będąc osobą wierzącą, ale nie można być dobrym Polakiem, jeśli się nie rozumie roli tradycji Kościoła katolickiego w umacnianiu polskości i w tworzeniu naszego narodu i państwa. iPP nr 1/90 2012
W swoim wystąpieniu we Wrocławiu w styczniu 2012 r., sprowokowany nieco moim publicznym zakwestionowaniem włączania stosunku do Kościoła katolickiego do minimum programowego Archipelagu, poszedł nieco dalej:
Jeśli ktoś uważa, że chce działać dla Polski i nie chce dokonać tego minimum, jakim jest zawieszenie na kołku na pewien czas swoich uprzedzeń wobec tej instytucji (która ma też ciemne karty w swojej historii – to nie ulega wątpliwości), to być może nie posiada dostatecznej dojrzałości emocjonalnej, by wzmacniać Archipelag Polskości.
Natrafiamy tu być może na decydującą przeszkodę na drodze do zbudowania Archipelagu Polskości, a nawet szerzej, do odbudowy narodu i państwa polskiego. Na charakter i duchowość człowieka w największym stopniu wpływa relacja z Bogiem. Wszyscy obserwujemy szybkie tempo upadku tych aspektów w naszym narodzie. Prof. Zybertowicz żartobliwie przyrównuje Polaków głosujących na PO do afrykańskich tubylców, którzy nie potrafili powiązać aktu seksualnego z następującymi dziewięć miesięcy potem narodzinami dziecka. Niestety, podobny syndrom obserwuję u naszej elity patriotycznej. Widzi ona upadek obyczajów, morale, ducha, moralności i religijności Polaków, ale nie potrafi powiązać tego z odpowiedzialnością religii panującej w Polsce. Ta uwaga oczywiście nie dotyczy prof. Zybertowicza, który niejednokrotnie dał wyraz swojej dezaprobacie wobec stanu Kościoła katolickiego w Polsce po 1989 roku. Tak na przykład mówił w lutym 2010 r. na KUL-u:
Sprawa Kościoła to jest jedna z najboleśniejszych spraw transformacji. Napisałem kilka lat temu mały esej opublikowany w Wydawnictwie UMK, że Kościół, który od tysiąca lat jest z narodem, zawiódł naród w ostatnich dwudziestu latach. Nie stanął po stronie prawdy – po prostu. Uwikłał się w rozmaite interesy, poczynając od odzyskiwania nieruchomości dzięki pomocy byłych funkcjonariuszy SB (mam na myśli kapitana Piotrowskiego, afery typu Stella Maris, odwracanie oczu od kapłanów uwikłanych we współpracę z tajnymi służbami). Mogę zrozumieć, że Kościół ma pewną misję, która wykracza poza horyzont nawet kilku pokoleń. (…) Rola Kościoła w życiu naszego narodu jest ogromna i naród ma prawo czuć, że Kościół go opuścił. Przypomnijmy sobie lata dziewięćdziesiąte – przewalają się przez Polskę afery za aferami – czy głos Episkopatu jest czysty i wyraźny? Nie. Gdy przyjrzymy się rzeczywistym grupom interesu, które wokół Kościoła funkcjonują (mam na myśli te związane ze zwrotem majątku, z przedsięwzięciami gospodarczymi typu Stella Maris, z brakiem odwagi rozliczenia się z bolesnym dziedzictwem agenturalności), to zobaczymy, że okazały się one silniejsze od przesłania, którego Kościół jest depozytariuszem. Z tego punktu widzenia Kościół katolicki ma taki sam głód postaci charyzmatycznych o potencjale odwagi i odnowicielstwa, jak nasza polityka. Kościół przestał być instancją, którą był w PRL-u – ponad- czy pozapolityczną, która może być kompetentnym sędzią tego, co polityczne. Kościół jest zbyt uwikłany w ziemskie słabości.
Jeśli więc Kościół katolicki tak sromotnie zawiódł w kształtowaniu charakteru Polaków, to czym skończy się projekt społeczno-polityczny opierający się na tym Kościele? (Niniejszy tekst powstał przed ogłoszeniem planów Episkopatu dotyczących spotkania z Cyrylem I i orędziem do narodów Polski i Rosji, które 17 sierpnia zostanie podpisane na Zamku Królewskim w Warszawie. Ocenę tych czynów, którą podzielam, przedstawił jasno Aleksander Ścios – "Jak kamień nagrobny".)
Rozumiem arcytrudny dylemat polskich światłych patriotów – powiedzenie prawdy o Kościele katolickim i spotkanie się z jego atakiem oraz z niezrozumieniem prostodusznych rzesz patriotów albo udział w tym chocholim tańcu, udawanie, że nie dostrzega się nagości polskiego króla dusz i stopniowe uświadamianie prostaczków. Przytłaczająca większość wybiera drugie podejście, ale ono utwierdza tylko chore fundamenty i charakter naszego społeczeństwa. 
Jak można uzdrawiać nasz naród, nie wskazując właściwego, czystego Źródła skutecznej odnowy? Kłanianie się w pas zepsutemu Kościołowi może zagwarantuje krótkotrwały sukces polityczny, ale zamyka przed narodem drogę do otwarcia oczu na Prawdę.
Zgodnie ze "starą" koncepcją odnoszenia sukcesów, poprzedza je budowa szlachetnego, chrześcijańskiego charakteru. To jedyna droga do naprawy Rzeczpospolitej. Warto więc, by rozumiejący to socjologowie i psycholodzy pomyśleli nie tylko nad technikami wzmocnienia obozu patriotycznego, ale by swoją wiedzą i zaangażowaniem włączyli się do odnowy duchowej narodu. Jak dotąd skuteczna ewangelizacja przegrywa w Polsce z powierzchowną religijnością i postępującym zeświecczeniem. Głos Prawdy jest eliminowany z przestrzeni publicznej zarówno przez lewicę, jak i prawicę.
* * *
Poniższe cytaty wybrałem jako komentarz do powyższej analizy:
"Uważam się za marksistę, w tym sensie, że system myślowy stworzony przez Karola Marksa uważam za poważny wkład do myśli ludzkości. (…) Odnoszę się do tradycji marksistowskiej zawsze z szacunkiem – od 1948 roku (II roku moich studiów) – i tego szacunku nie utraciłem do dzisiaj. (…) I Kościół, i marksizm mają przynajmniej dwa ważne punkty wspólne: pierwszy, życie społeczne powinno opierać się na jakichś zasadach społecznej sprawiedliwości; drugi, kapitalizm nie gwarantuje minimum sprawiedliwości społecznej, którego wymaga sumienie i rozsądna polityka. (…) Opieranie się tylko na Ewangelii to jest protestantyzm, a ja zawsze się deklaruję jako niewierzący katolik rzymski". Prof. Bogusław Wolniewicz 
"Czy ludzie tego nie widzą? Nie może być innej odpowiedzi, jak tylko: owszem – nie widzą. Gdybyśmy bowiem przyjęli, że widzą, a nawet rozumieją, co wydarzyło się w Smoleńsku, oraz dostrzegli wybory dokonane przez Polaków w roku 2010 i w roku ubiegłym, musielibyśmy przyjąć, że żyjemy w społeczności sowieckich rabów, których nigdy nie będzie stać na niepodległość. Spróbujmy zatem wierzyć w ludzką głupotę, bo zapewne nie znieślibyśmy wiedzy o bezmiarze naszego upodlenia". Aleksander Ścios


Paweł Chojecki
Artykuł pochodzi z aktualnego numeru miesięcznika "idź POD PRĄD"

piątek, 13 lipiec 2012 21:54

Widziane od końca: O. Rydzyk nas zawstydza

Napisał

kumorASłuchając polskich żalów, zwłaszcza wylewanych przez przeciwników dominującego układu politycznego, często spotyka się opinie, że wszystkiemu winne media – wiadomo – "oni je mają, my, nie za bardzo". 
    Strona "opozycyjna" cierpi prze-de wszystkim na brak telewizji. Co prawda, były momenty, kiedy udawało jej się kłaść cięższą rękę na mediach publicznych, jednak szybko się kończyły i znów jest, co jest.
    Słuchając tych narzekań, warto popatrzeć na tłumy zgromadzone podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja i zastanowić się, jak to moż-liwe, że niemal z niczego redemptorystom z Torunia udało się zbudować taką siłę medialną.
    Może dobrze byłoby, aby polscy politycy z ręką na sercu pomyśleli, dlaczego oni sami nie stworzyli własnej niezależnej telewizji, dlaczego nie mają w Polsce niezależnego radia?
    Odpowiedź może być banalnie prosta, nie zależało im na prawdziwych wiarygodnych środkach przekazu; wszyscy – ci z prawa i ci z lewa, chcieli mieć bowiem coś, co byliby w stanie kontrolować. Tymczasem  bez  niezależności nie ma wiarygodności, a bez wiarygodności nie ma siły oddziaływania.
    Czy polskie partie opozycyjne miały mniej pieniędzy niż redemptoryści? – Gdzie tam?! Przez te wszystkie lata przepuścili wielkie sumy! Skoro teraz narzekają, że wszystkie telewizory są przeciwko nim, to niech popatrzą na TV "Trwam", i zastanowią się, jak to było możliwe, żeby ze składek i dotacji zrobić taką siłę, jak to jest możliwe, że w Toruniu zbudowano alternatywne polskie instytucje państwowe, w czasach gdy nasi dzielni opozycjoniści zajęci byli taktycznymi kuksańcami i podjazdami (m.in. o publiczną telewizję).
    Gdyby ci politycy stworzyli parasol do tworzenia niezależnych mediów, gdyby wsparli, dzisiaj mieliby o wiele więcej szans na sukces.
    Radio "Maryja" nie spadło jak manna z nieba, rodziło się powoli i w bólach, rodziło się dzięki wielkiej pracy zakonników, ale też dzięki wiarygodności, którą zdobywali serca słuchaczy.
    Radio finansowane ze składek – radio zwykłego człowieka. Za moment taka sama telewizja...
    Radio, gdzie można było po polsku bez głupich śmiechawek rozmawiać o problemach państwa, o życiu; gdzie nikt nikogo nie wyśmiewał i nie wyszydzał.
    Radio, które przetrwało mimo zmasowanych ataków układu. Rządzący Polską zdali sobie szybko sprawę, że oto rośnie niezależne antidotum na trutkę w eterze; że u o. Tadeusza Rydzyka mogą mówić ci, którym wszędzie indziej  odbiera się głos.
    Dlaczego te religijne środki przekazu trafiły do serc tak wielu Polaków? – Bo mówią prawdę, a  nie ma innych polskich wiarygodnych o tak dużym zasięgu. Te pożal się Boże opozycyjne elity nie potrafiły wydać z siebie ani jednej instytucji medialnej, nie potrafiły zadziałać na rynku,  by stworzyć prawicową narodową i katolicką telewizję czy radio.
    Czasem byli blisko, ale zawsze coś przeszkodziło, a to pokłócili się  kto ważniejszy lub piękniejszy, a to kto ma więcej brać z kasy, a to wyłożyło ich agenturalne podkładanie nogi i leniwe czekanie, aż gołąbki same wpadną wprost do gąbki.
    Czy była szansa na polskie media? – Owszem, "Gazeta Polska" przy wszystkich swych mankamentach i skrzywieniach pokazuje, że jest nisza! Czy da się robić popularną telewizję, która będzie pompować narodowe i tożsamościowe treści? – Jak najbardziej!
    Nie pierwszy raz porównuję o. Tadeusza Rydzyka do ks. Stanisława Staszica. Mówię to bez żadnego kadzenie i lukru; ludzie, uczcie się, jak można bezinteresownie, prąc pod wiatr, gdy plują i wylewają pomyje, tyle dobrego zrobić dla Polski; tylu Polaków podnieść na duchu, umocnić, natchnąć wiarą w sens tego kraju.
    Proszę popatrzeć dookoła, kto zdradził ludzi, a kto pozostał z nimi. Odpowiedź jest prosta, odpowiedź jest podana na talerzu, nie trzeba szukać.
    Jeśli ktoś chce widzieć wielkość Polski i Polaków, jeśli chce się przekonać, że Polak potrafi być dobrym i gospodarnym organizatorem, przedsiębiorcą, powinien jechać do Torunia.
    Stanisław Tymiński kiedyś w wywiadzie dla "Gońca" stwierdził, że wartość człowieka poznaje się po jego wrogach. Ksiądz Rydzyk ma potężnych wrogów, którzy niejednokrotnie moralnie go mordowali. Nikomu takich ataków bym nie życzył,  aby je przeżyć i iść dalej, trzeba mieć stalowe nerwy i wyższą rację.
     Gdyby Polska miała normalne media, Radio "Maryja" puszczałoby Mszę św. i wspólny różaniec, ograniczyłoby się do posługi ewangelizacyjnej. Ale tych mediów nie potrafili stworzyć wszyscy ci, którzy dzisiaj tak skrzętnie korzystają z zasięgu toruńskiego nadajnika.
    Jak to ładnie mówią – kto ma telewizję, ten ma władzę. I właśnie dlatego trzeba było "zaczynać od telewizji"; trzeba było się bić o telewizor – nie ten publiczny, lecz o własny, niezależny, polski, otwarty dla wszystkich.
    Kolejne fale młodych i "zapalonych" odpływały w cynizm, kolejne fale młodych ludzi układ przejadał i wypluwał.
    Dlaczego tak mało udało się Polakom w ich własnym kraju, skoro tak wiele  potrafią?  (o czym każdy może się przekonać na przykładzie Telewizji "Trwam" i Radia "Maryja").
    Warto sobie na to pytanie samemu odpowiedzieć.
Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 13 lipiec 2012 21:45

Leksykon wiedzy o żydowskiej masonerii

Napisane przez

  ratierRecenzowanie książek wydanych przez Wektory to katorga. Każda z nich zawiera tak dużo niezwykle interesujących informacji (nieznanych, a przez to trudnych do weryfikacji), że liczba stron notatek z lektury rośnie w niebezpiecznym tempie, a wklepana recenzja zamienia się w długi esej. Tak jest z pochodzącą z 1993 r. (ale  wciąż ciekawą) pozycją francuskiego publicysty i politologa Emmanuela Ratiera "Tajemnice Zakonu Synów Przymierza", przetłumaczoną przez publicystę "Najwyższego Czasu" Mariana Miszalskiego (uznawanego przez filosemickie środowiska za antysemitę). Pozycję opisującą żydowską masonerię B'nai B'rith Ratier, jak sam twierdzi, oparł na materiałach dostarczonych mu przez anonimowego analityka francuskiego kontrwywiadu (motyw podobny do historii "Protokołów Mędrców Syjonu" – uznawanej przez filosemitów za falsyfikat).
    Według autora "Tajemnic Zakonu Synów Przymierza" celami B'nai B'rith są między innymi: walka z asymilacją (wynaradawianiem) Żydów (z tego też powodu powstał sam B'nai B'rith – mimo że masoneria zawsze była otwarta na Żydów), zjednoczenie Żydów, zachowanie czystości rasowej, podniesienie statusu społecznego, przeciwdziałanie dyskryminacji, zwalczanie poglądów uznawanych przez Żydów za antysemickie (do walki o pozytywny wizerunek Żydów B'nai B'rith powołał Anti-Defamation League). B'nai B'rith tworzy też dla Żydów infrastrukturę socjalną. Przejawem polityki antyasymilacyjnej B'nai B'rith jest przyjmowanie w jej szeregi tylko Żydów judaistów, skłanianie członków do ograniczania kontaktów dzieci z dziećmi gojów, wspieranie antyarabskiej i antymurzyńskiej działalności studentów żydowskich, przeciwstawianie się małżeństwom mieszanym, przy równoczesnym dostępie Żydów do wszelkich instytucji gojów.
    Opisując rolę B'nai B'rith, autor stwierdził, że Żydom udało się zjudaizowanie życia społecznego USA. Już w 1927 r. B'nai B'rith wymusił na Motion Picture cenzurę filmu o Jezusie (usunięcie niewygodnych wątków), niedystrybuowanie go w Europie i wszędzie, gdzie mógłby stać się niewygodny dla Żydów. Dzięki istnieniu lóż zawodowych B'nai B'rith zwiększył swój wpływ na amerykański przemysł filmowy. Loża w Hollywood powstała w 1939 r. Należało do niej ponad 1000 mężczyzn: aktorzy, reżyserowie, producenci (w tym właściciele Paramount Pictures i Warner Bros), scenarzyści. Po chwilowym kryzysie w latach sześćdziesiątych, w 1974 roku nadszedł kolejny okres prosperity. Loża rozszerzyła swoją działalność na inne media (jej członkami byli m.in. Leonard Simon Nimoy grający Spocka i William Shatner grający kapitana Kirka w serialu Star Trek).
    Według autora, Anti-Defamation League przeprowadziła wielkie kampanie propagandowe. B'nai B'rith i Anti-Defamation League rozpowszechniały w amerykańskiej sieci kinowej i telewizyjnej "fabularyzowany dokument" zatytułowany Holocaust, w którym fikcja mieszała się z historycznymi realiami (w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" Jerzy Robert Nowak stwierdził, że aż 128 milionów telewidzów oglądało ten sztandarowy przykład antypolonizmu, w którym znalazło się kilka scen potwornie wręcz zafałszowujących obraz Polaków. Najohydniejsza z nich pokazywała, jak to rzekomo oddział polskich żołnierzy w mundurach z orzełkami na rogatywkach (!) wchodzi w do warszawskiego getta, by dokonać okrutnej egzekucji na mieszkających tam Żydach). B'nai B'rith przesłał senatorom scenariusz filmu wraz z samym filmem oraz  rozpowszechnił w 11.000.000 amerykańskich szkół broszurę propagandową.
    Według Emmanuela Ratiera, B'nai B'rith zachęcał przemysł rozrywkowy do produkcji filmów o złych białych terrorystach. Podobne działania podjął w latach osiemdziesiątych w Europie Zachodniej. Jest to o tyle ważne, że świadomość społeczeństw Zachodu kreuje dziś nie edukacja, rodzina, własne doświadczenia, ale pop kultura.
    Emmanuel Ratier opisał niezwykle ciekawe związki B'nai B'rith z południem USA. Wbrew politycznej poprawności w czasie wojny secesyjnej Żydzi byli po obu stronach frontu. Na północy powszechnie oskarżano ich o bycie konfidentami południa. Zabójca prezydenta Abrahama Lincolna, John Wilkes Booth, był towarzysko związany z wieloma braćmi z B'nai B'rith. Wielki mistrz amerykańskiej masonerii i założyciel Ku-Klux-Klanu, Albert Pike, oficjalnie współpracował z B'nai B'rith (który nie krytykował Ku-Klux-Klanu do lat 20. XX wieku).
    B'nai B'rith ingerował też, wykorzystując swoje wpływy w władzach USA, w politykę Rosji. B'nai B'rith i USA potępiały carat za zwalczanie organizacji wywrotowych. Środowiska żydowskie z USA finansowały organizacje wywrotowe i broń dla terrorystów. Jednym ze sponsorów bolszewików był członek B'nai B'rith, Jacob Schiff, przedstawiciel rodziny Rothschildów w USA. Zdaniem Emmanuela Ratiera, "większość przywódców bolszewickich była żydowskiego pochodzenia, podobnie jak wiele osób filtrujących rewolucje". B'nai B'rith nie potępiał komunizmu (nawet komunistycznych represji wobec Żydów z burżuazji). Dzięki Joint Distribution Committee na Krymie powstało 180 żydowskich wiosek. Media B'nai B'rith chwaliły sytuację Żydów w ZSRS, podkreślały żydowskie pochodzenie Karola Marksa, pozytywne skutki rewolucji komunistycznej dla Żydów, jej żydowski charakter, uznanie przez ZSRS antysemityzmu za zbrodnie.
    Zdaniem Emmanuela Ratiera, B'nai B'rith wspierał powstanie Izraela. Dzięki wpływom B'nai B'rith we władzach USA wszyscy amerykańscy politycy chcący funkcjonować na scenie politycznej muszą deklarować swoje poparcie dla Izraela i jego polityki. To właśnie B'nai B'rith wymusiła na administracji USA uznanie niepodległości Izraela. B'nai B'rith i Anti-Defamation League dzięki zwolnieniom z podatków w USA mają środki na kreowanie pozytywnego wizerunku Żydów i Izraela. Organizują wycieczki do Izraela dla przedstawicieli ważnych grup zawodowych w USA, kreują sympatię Amerykanów dla Izraela, wymuszają dotacje USA, wspieranie medialne i finansowe Izraela.
    Według autora, już od połowy XIX w. B'nai B'rith wspierał społeczność żydowską w Izraelu. W latach 80. XIX w. na ziemiach w Egipcie i Palestynie zaczęły powstawać loże. To dzięki masonom z B'nai B'rith powstał nowoczesny język hebrajski (B'nai B'rith wcześniej używała tego martwego dla społeczności żydowskiej języka w swych wewnętrznych działaniach). Obecnie w Izraelu dział kilkaset lóż, które prowadzą sierocińce, ośrodki medyczne, biblioteki, szpitale, szkoły, spółdzielnie produkcyjne, pomagają nowo przybyłym do Izraela Żydom, niosą pomoc socjalną dla żołnierzy, wspierają osadników żydowskich na terenach okupowanych.
    Zdaniem autora, tradycją stały się dobre relacje społeczności żydowskiej z Niemcami (nie licząc okresu dominacji nazistów w Niemczech i rozpoczętego w 1935 r. przez B'nai B'rith bojkotu gospodarczego Niemiec). Założycielami B'nai B'rith byli Żydzi masoni z Niemiec. Współcześnie jednym, zdaniem Emmanuela Ratiera, z najbardziej lojalnych sojuszników sprawy żydowskiej był Axel Springer (według autora w III Rzeszy redaktor naczelny antysemickiego "Altonaer Nachrichten", mason, członek Wielkiego Wschodu, laureat nagród B'nai B'rith, filosemita, który deklarował, że masoneria doprowadziła go do lojalności wobec Żydów). Według autora od 1985 r. dziennikarze  Springera muszą podpisywać kartę, której jeden z punktów zakłada "promocję interesów narodu żydowskiego".
    Emmanuel Ratier bardzo dokładnie opisał wpływy B'nai B'rith na Drugim Soborze Watykańskim i skalę nagłośnienia posoborowego filosemityzmu. "B'nai B'rith odegrał główną rolę w przygotowaniach rezolucji II Soboru Watykańskiego zmierzającej do oficjalnego zmodyfikowania postawy religijnej i liturgii katolickiej wobec Żydów". Anti-Defamation League, dążąc do cenzurowania kultury tak, by była zgodna z interesami społeczności żydowskiej, dąży też do usunięcia ze świadomości publicznej niewygodnych dla Żydów fragmentów Biblii (które według środowisk żydowskich odpowiadają za holokaust). B'nai B'rith nagradzała medalami filosemickich hierarchów katolickich (w tym zlikwidowanie klasztoru karmelitanek w Oświęcimiu).
    Zdaniem Emmanuela Ratiera, Anti-Defamation League i B'nai B'rith działają na rzecz separacji państwa i Kościoła, wykluczenia wpływu religii na edukację, wykluczenia wszelkich przejawów chrześcijaństwa z życia społecznego, odrzucenia chrześcijaństwa jako fundamentu cywilizacji zachodniej. Na ich żądanie Sąd Najwyższy USA zakazał w publicznych szkołach i siedzibach władz modlitw nawet dobrowolnych lub milczących. Anti-Defamation League wymusiła zakaz treści religijnych w przysięgach urzędników, porannego czytania w szkołach wersetów z Nowego Testamentu. W latach 90. XX w. Anti-Defamation League starała się o usunięcie pieśni religijnych ze szkół, zakaz tworzenia przez uczniów pozalekcyjnych chrześcijańskich kółek zainteresowań, usunięcie z przestrzeni publicznej symboli religijnych (szopek) lub zamieniania symboli religijnych (by w szopkach zamiast Jezusa był renifer). Nauczyciele nie mogą w amerykańskich szkołach publicznych eksponować na swoich biurkach Biblii, szkoły publiczne nie mogą posiadać książek chrześcijańskich w swoich zbiorach (mogą za to posiadać książki wydawane przez inne wyznania). Równocześnie ze zwalczaniem symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej Anti-Defamation League promowała eksponowanie w miejscach publicznych symboli judaistycznych, broniła prawa żołnierzy USA do noszenia jarmułek, prawa wyznawców wudu do składania ofiar z żywych zwierząt. Równocześnie zwalczała wydawanie publikacji promujących chrześcijańskich przedsiębiorców i finansowała wydawanie identycznych publikacji o przedsiębiorcach żydowskich.
    Według autora, Anti-Defamation League została założona przez B'nai B'rith w 1913 r. (prace nad jej powstaniem trwały od 1908 r.). W jednej z pierwszych kampanii Anti-Defamation League broniła członka B'nai B'rith winnego analnych gwałtów na nieletnich robotnicach (jedną ze swoich ofiar oprawca zamordował). Po orzeczeniu trzech instancji sądowych o winie oprawcy został on uniewinniony przez gubernatora. Doprowadziło to do linczu. Do sukcesów Anti-Defamation League należy zaliczyć: niepublikowanie w amerykańskiej prasie rysunków satyrycznych uderzających w żydowskie interesy, niewspominanie o żydowskim pochodzeniu przestępców, niszczenie niechętnych Żydom publicystów, promowanie interesów Izraela, zwalczanie badań naukowych sprzecznych z interesami żydowskimi, stworzenie wielu ośrodków naukowych promujących interesy żydowskie, ograniczanie prawa posiadania broni palnej w USA, zwalczanie prywatnych szkoleń paramilitarnych, wymuszenie na amerykańskiej klasie politycznej nieustannych deklaracji lojalności wobec Izraela, oparcie swoich finansów na środkach publicznych, wydawanie czasopism,  produkcja materiałów audiowizualnych i radiowych, skuteczne monitorowanie nauki i kultury.
    Zdaniem autora "Tajemnic Zakonu Synów Przymierza", Anti-Defamation League udało się stworzyć szeroką sieć szpiegowską skutecznie infiltrującą organy państwa, organizacje społeczne i osoby prywatne. Dzięki wpływom Żydów na amerykańską politykę nie podejmowano w USA działań wobec siatki szpiegowskiej Anti-Defamation League. Anti-Defamation League współpracowała też z agencjami szpiegowskimi Izraela i publicznie broniła izraelskich szpiegów w USA przed odpowiedzialnością. W celu lepszej dezintegracji środowisk Anti-Defamation League szkoliła przedstawicieli służb państwowych. Wspierała też działania Office of Special Investigation zajmującego się m.in. ściganiem zbrodniarzy nazistowskich i wydalaniem ich z USA. Anti-Defamation League dostarczała organom USA rzekome dowody zbrodni nazistowskich (w rzeczywistości często były do falsyfikaty spreparowane przez KGB, mające na celu niszczenie antykomunistów). Anti-Defamation League skłoniła też część władz stanowych do tworzenia policyjnych kartotek rzekomych antysemitów i antysyjonistów. By uzasadnić swoje działania, konfidenci Anti-Defamation League infiltrowali ekstremistyczne grupy i skłaniali je do aktów terroru (Ku-Klux-Klanu i neonazistów).


    Zdaniem Emmanuela Ratiera, podobnie, w ramach skoordynowanych kampanii nienawiści, Anti-Defamation League niszczyła polityków uznawanych za nielojalnych wobec Żydów. Anti-Defamation League zwalczała przeciwników imigracji w USA i wspierała rasistowską politykę Izraela. Zwalczała antysyjonistyczne środowiska na amerykańskich uniwersytetach. Promowała na bohaterów Żydów, którzy podczas II wojny światowej nie dokonywali żadnych bohaterskich czynów. Dla Anti-Defamation League nazistami byli wszyscy, którzy nie popierali syjonizmu (nawet osoby niepełniące funkcji publicznych i dzielące się swoimi opiniami ze znajomymi oraz Żydzi z Izraela krytykujących syjonistyczny rasizm).


    Według Emmanuela Ratiera, "B'nai B'rith miało główny wkład w karierę Freuda" i "rozpropagowanie psychoanalizy" (w XIX i XX w., również po II wojnie światowej). Zygmunt Freud był członkiem B'nai B'rith od 1895 r. Działał aktywnie przez czterdzieści lat (współpracował też z syjonistami). Chasydzką metodę kabalistycznego odczytywania treści ukrytych w liczbach i literach przeniósł do psychoanalizy, w której odnajdywał ukryte znaczenie w snach.


    Pisząc o bardzo dużej populacji Żydów w Afryce Południowej, Emmanuel Ratier stwierdził, że byli to głównie żydowscy emigranci z Litwy i Łotwy, ortodoksi i syjoniści, którzy przybyli do Afryki od lat 80. XIX w. do pierwszej wojny światowej. Po II wojnie światowej B'nai B'rith wspierała rasistowską Republikę Południowej Afryki (przy czym równocześnie Żydzi tworzyli Południowoafrykańską Partię Komunistyczną, z którą blisko współpracował Afrykański Kongres Narodowy). W 1974 r. B'nai B'rith w RPA zbierał datki na policję i armię RPA oraz armię Izraela w ramach obrony zachodniej cywilizacji. Nawet kiedy państwa demokracji zachodnich bojkotowały RPA, Izrael i B'nai B'rith blisko współpracowały z RPA.
    Emmanuela Ratier w swojej książce dokładnie opisał: historię B'nai B'rith, historię innych odłamów masonerii w USA, wpływy i inspiracje żydowskie w innych organizacjach masońskich, masońską tożsamość B'nai B'rith, główne postacie B'nai B'rith w USA, współpracę B'nai B'rith z innymi organizacjami żydowskimi, wpływ B'nai B'rith na politykę USA XX w., losy B'nai B'rith we Francji (w 1981 r. jej przewodniczącym został urodzony w Polsce Stefan Zambrowski), liderów francuskiej B'nai B'rith, wpływy B'nai B'rith na francuską scenę polityczną i edukację (w tym i walkę z Frontem Narodowym).


    "Tajemnice Zakonu Synów Przymierza" kończą Aneksy i Przypisy. W nich znalazły się informacje o B'nai B'rith w Polsce. W tym i o odrodzeniu B'nai B'rith w III RP w 2007 r. Celem loży Polin stała się walka z antysemityzmem, promowanie interesów Izraela, walka o przejęcie mienia i zniszczenie Radia Maryja. W skład loży wszedł wbrew nauczaniu Kościoła katolickiego ksiądz Romuald Jakub Weksler-Waszkinel, Sergiusz Kowalski, autor "Mowy nienawiści" (wyboru rzekomo antysemickich cytatów z prasy katolickiej i prawicowej). Odrodzenie B'nai B'rith w Polsce z radością powitał w swoim liście prezydent Lech Kaczyński.


Jan Bodakowski - Warszawa

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.