farolwebad1

A+ A A-

Nie mamy gór w południowym Ontario, nie mamy i już, nic się na to nie poradzi. Ale jeśli ktoś za górami bardzo tęskni, to są piękne i ciekawe miejsca niedaleko Toronto, które mogą być ich namiastką. Jednym z nich jest Park Prowincyjny Mono Cliffs, położony na Wyniesieniu Niagarskim, na 732 hektarach dolin i wzgórz.


Wyniesienie Niagarskie na terenie Mono Cliffs Park ma 4,5 km długości i osiąga wysokość ponad 500 m nad poziomem morza. W pogodny dzień widać stąd okoliczne wzgórza, farmy, a nawet CN Tower w Toronto. Skały klifu zostały uformowane 400 mln lat temu z osadów olbrzymiego tropikalnego morza, które pokrywało większość Ameryki Północnej. Erozja spowodowana przedlodowcowymi rzekami i topniejącym lodowcem wyrzeźbiła wapienne skały.


Oprócz malowniczych widoków właśnie geologiczna historia stanowi o wyjątkowości tego miejsca i zwabia tu odwiedzających. Według naukowych badań, teren parku był sceną najbardziej dramatycznych naturalnych wydarzeń, jakie kiedykolwiek miały miejsce w tym regionie. Wzgórza rejonu Dufferin były wśród pierwszych krajobrazów, które wyłoniły się po ustąpieniu lodowca 11 tysięcy lat temu. Dwa jego wielkie płaty stykały się na terenie parku wzdłuż Wyniesienia Niagarskiego. Grubość lodu dochodziła tu do jednego kilometra. Gdy oba płaty zaczęły się cofać, topniejąca woda wymieszana ze żwirem i piaskiem wyżłobiła gigantyczną rynnę w poszukiwaniu ujścia. Spływała 40-kilometrowym odcinkiem od Singhampton na północy do Brantford na południu, odrywając od głównego skalnego masywu dwa olbrzymie głazy, tzw. Południowy ma dwa kilometry długości.
Wszystko to możemy oglądać na kilkudziesięciu kilometrach szlaków poprowadzonych doliną, grzbietem klifu, przez łąki, sosnowe, klonowe i cedrowe lasy, wzdłuż strumienia, sztucznie utworzonego stawu i bagien, także do polodowcowego jeziora. Niektóre nie są łatwe, na 40-metrowy klif trzeba się wspinać po stromych schodach lub tak samo stromą ścieżką, choć jest też łatwa trasa, drogą. Zbudowano tu platformę z widokiem na malowniczy pejzaż, schody i mostki w połowie klifu, z których można oglądać ciekawsze formacje skalne i jeszcze jedną wielką atrakcję Mono Cliffs – białe cedry na klifie, niektóre z nich przetrwały tu 700 lat i są najstarszymi drzewami w Ontario i jednymi z najstarszych we wschodniej Ameryce Północnej! I niech Państwa nie zmyli ten wiek, wiatry i deszcze wypłukały ze skał składniki odżywcze, odsłoniły korzenie, ta walka o przetrwanie w tak niesprzyjających warunkach odbiła się na ich wyglądzie, poskręcane pnie mają nie więcej niż metr wysokości i do pięciu centymetrów grubości. Ciekawostką Mono Cliffs są też szczelinowe jaskinie.


Zimą można tu jeździć na biegówkach, choć nie ma tworzonych maszynowo śladów, albo robić piesze wycieczki w miarę udeptanymi, dobrze oznaczonymi szlakami, są tablice z mapami i objaśnieniami historii geologicznej i ciekawostek przyrodniczych. W tej chwili jest w Mono Cliffs ponad metr śniegu, zapadaliśmy się głęboko po niefortunnej decyzji zejścia ze szlaku, więc potrzebne są porządne buty i skarpety chroniące przed wpadaniem śniegu pod spodnie albo rakiety śnieżne.


Warto też zatrzymać się w miasteczku-wsi Mono, założonym w 1832 roku i będącym kiedyś centrum handlowym okolicy. Teraz są tu śliczne stare domki w stylu kanadyjskim i stylu przypominającym góralskie chaty z bali, galeria i miła restauracyjka.
Opłatę za wejście do Mono Cliffs Park uiszcza się w automacie na parkingu, zależnie od czasu planowanego pobytu, trzeba mieć gotówkę; dwa lata temu było to 11 dol. za cały dzień, ile to kosztuje w tym roku, nie wiemy, plansza przy parkomacie wyjaśniała, ile zapłacimy kary za niekupienie biletu, ale o tym, ile kosztuje bilet, ani słowa. Niektórzy korzystają z bocznych wejść, najpopularniejsze w miejscowości Mono – parkować wtedy trzeba przy Mono Centre lub dalej na szosie, przy samym wejściu jest zakaz parkowania; przez park przebiega Bruce Trail, na którą wejście jest bezpłatne.
Dojazd z Hwy 410 i Hurontario St. (Hwy 10) do parkingu płatnego: kontynuujemy jazdę Hwy 10 na północ, mijamy Orangeville, w odległości około 10 km od Orangeville skręcamy w prawo w drogę Mono Centre Rd./Country Rd. 8 (jest znak Mono Cliffs Provincial Park), po około 8 km skręcamy w lewo w 3 Line East, jadąc jeszcze 1 km, będzie parking po lewej stronie drogi.


Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga

Opublikowano w Turystyka

Pisaliśmy już o Arrowhead Provincial Park w lecie, ale niech ktoś nie myśli, że zimą życie tu zamiera. Bliskość od Huntsville (7 kilometrów) i okolicznych cottage'ów oraz bogactwo oferty spędzenia czasu sprawiają, że mimo iż dziki park Algonquin jest stąd o godzinę jazdy, to właśnie bardziej "cywilizowany" Arrowhead jest centrum sportów zimowych dla całej okolicy.



Zimą odwiedza go rocznie 25 tysięcy osób. Mimo że usadowiony blisko autostrady, okoliczne wzgórza zapewniają w nim absolutny spokój i ciszę. Przepięknie położony na 1237 hektarach, z dwoma jeziorami, Arrowhead i Mayflower, południową granicą styka się z północnym brzegiem innego parku prowincyjnego, Big East River.


Arrowhead oferuje łącznie 28 kilometrów różnorodnych tras do narciarstwa śladowego, 11 kilometrów do kroku łyżwowego i 8 kilometrów oznaczonych tras do rakiet śnieżnych, choć na tych można zwiedzać park, nie trzymając się szlaku. Najpopularniejsza jest 5-kilometrowa trasa wokół jeziora Arrowhead, ale jeśli ktoś chciałby uciec od ludzi, proponujemy jej również prawie 5-kilometrową odnogę Beaver Meadow, mało kto tu jeździ. Warto też zajrzeć na Big Bend Lookout, gdzie z platformy widokowej na klifie jest piękna panorama na okoliczne wzgórza i zakole East Big River, spływaliśmy nią canoe w zeszłym roku. Piaszczyste, dziwnie pofałdowane w harmonijki klify rzeki pokrył śnieg, woda zamarzła i East Big River wygląda zimą jak kanion, a nie koryto rzeki.


Ale to nie koniec atrakcji. W lesie wylano ponadkilometrową lodową pętlę do jazdy na łyżwach (w niektóre weekendy można jeździć nocą w blasku ustawionych wzdłuż trasy pochodni), a także bezpłatnie poszaleć na snow tubbing, czyli pozjeżdżać na nadmuchiwanych oponach (trzeba mieć tylko wykupiony bilet wstępu do parku). Na zmęczonych i głodnych czekają dwie ogrzewane piecykami na drewno chatki, jedna przy parkingu, tak że nie trzeba nosić prowiantu ze sobą. Na obiad lub zmianę przemoczonego ubrania dzieciaków można wrócić do Huntsville (mnóstwo hoteli, moteli, restauracji), a po południu wypożyczone narty dla odmiany zamienić bezpłatnie na łyżwy lub rakiety śnieżne – wypożyczalnia jest na miejscu.
Wybraliśmy się ze znajomymi do Arrowhead w Family Day na biegówki, ale największą atrakcją okazało się obserwowanie ludzi uprawiających skijoring z psami. Skijoring to określenie zapożyczone z języka norweskiego (ski – narty, kjöre – powozić), przez analogię do wyrazu snörekjöring – powożenie na sznurze. To sport zimowy polegający na wyścigu narciarzy ciągniętych przez zwierzęta (zazwyczaj pojedynczego konia, ale także np. przez psi zaprzęg albo pojazd), wcale nie taki egzotyczny dla Polaków, bo uprawiany w tym wypadku z koniem przez zakopiańskich górali (zwany w Polsce skiringiem). W Kanadzie popularny jest głównie skijoring z psami, sportowy lub rekreacyjny. Do sportowego skijoringu używa się psów o wadze ponad 35 funtów, głównie są to syberyjskie i alaskańskie huskie, malamuty, samojedy lub psy eskimoskie, także pointery, teriery, sznaucery, buldogi i mastify, a najczęściej mieszańce ich wszystkich. Pies lub dwa w uprzężach powiązane są lejcami z narciarzem. Najpopularniejsze zawody w skijoringu odbywają się w Rosji, w Karelii, na dystansie 440 km i w Whitehorse na Jukonie na dystansie 160 kilometrów, te mniej znane są zwykle nie dłuższe niż 20 kilometrów.


W Arrowhead zawodowców było niewielu, za to mnóstwo właścicieli trochę ciapowatych, upasionych labradorów i retriverów, wykazujących nie mniejszy zapał do biegania i spalania kalorii nabranych na kanapach (proszę nie oczekiwać zdjęcia w akcji, było minus 17 stopni, zanim zdjęliśmy rękawiczki i wyjęliśmy aparat, w kadrze uwieczniony był narciarz i najwyżej psi ogon). Spotkaliśmy natomiast zawodowego starszego już maszera (maszer to prowadzący psi zaprzęg), który tym razem ćwiczył swoje osiem psów w jeździe na nartach. Poprosił nas o pomoc w starcie, bo jeden pies był nowy i nieobeznany z procedurą. Psy zamknięte w klatkach w przyczepie, na górze tym razem bezużyteczne sanki, wyły i szczekały, czyniąc straszny harmider, każdy chciał biec, każdy chciał na siebie zwrócić uwagę. Tylko nowy chował się i nie bardzo był pewny, co go czeka. Żal nam było psów na metalowej podłodze, lekko tylko podsypanej słomą, ale pewnie ich los nie jest gorszy od innych psich losów. Psy zaprzęgowe śpią na słomie na śniegu, zimno im niestraszne, bieganie lubią. Starszy pan maszer nowemu okazał trochę zainteresowania, przejeżdżając ręką po głowie, ale tak żeby to nie wyglądało czasem na za dużo czułości.


Psy na głośne "iiiihaaaa" ruszyły równo, nowy się sprawdził. Starszy pan maszer spotkany ponownie opowiadał nam tylko, że raz się wywrócił, bo psy, zobaczywszy innego czworonoga, gwałtownie skręciły w celu odbycia towarzyskiego spotkania, mając pana maszera w nosie.
Jeśli mają więc Państwo dużego psa, może warto wybrać się z nim do Arrowhead, żeby i jego odtuczyć trochę, a i samemu nabrać kondycji i pooddychać świeżym powietrzem.


Ceny:
Dzienny bilet – 11 dol. dorośli, dzieci w wieku 6-17 lat 5,50 dol., emeryci 9 dol., rodzina z dziećmi poniżej 18 lat 33,50.
Wypożyczenie sprzętu
Narty biegówki z butami i kijkami na cały dzień dorośli 23 dol, pół dnia 17,50, dzieci do lat 18 odpowiednio 17,50 i 13 dol., cała rodzina cały dzień 72 dol., pół dnia 55 dol. Za sprzęt do kroku łyżwowego parę dolarów więcej, łyżwy za cały dzień 6 dol., rakiety śnieżne 10 dol.
Park czynny jest w marcu w godz. 8.30-18.00 (w czasie organizowanych tu zawodów niektóre trasy mogą być zamknięte, proszę sprawdzić pod nr tel. 705-789-5105 lub na www.ontarioparks.com).
Dojazd do Arrowhead z aglomeracji torontońskiej: autostradą 400 ok. 2,5 godz. w stronę Huntsville, mijamy je, i jeszcze ok. 7 km od ostatniego zjazdu do miasta, dalej drogę (zjazd nr 226) z autostrady do Arrowhead wskażą tablice informacyjne.


Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga





Co? Gdzie? Kiedy? - propozycje turystyczne

•Crawford Lake Conservation Area, sobota, 2 marca, godz. 18.30-20.30 Moonlight Snowshoe Hike
Bazując na prognozach pogody na ten weekend, zorganizowano kolejny raz wycieczkę z przewodnikiem na rakietach śnieżnych. W programie odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca. Przewodnik poinstruuje, jak używać rakiet, wyjaśni ich historię i pokaże Państwu piękne fragmenty parku. Na koniec gorąca czekolada. Ceny dorośli 15 dol., emeryci i dzieci 10 dol., plus podatek. Wymagana rejestracja pod nr tel. 905-854-0234. E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.

Sezon zbioru syropu klonowego
Rozpoczął się sezon pozyskiwania syropu klonowego, poniżej kilka propozycji, gdzie można
w najbliższej okolicy Toronto zobaczyć, jak robili to Indianie, a jak się to robi współcześnie.

•Crawford Lake Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
W programie: prezentacje uzyskiwania syropu klonowego w indiański sposób, o godz. 11.00, 13.00 i 15.00, degustacja od 13.00 do 16.00, zwiedzanie XV-wiecznej wioski Irokezów, dla dzieci bezpłatne zajęcia plastyczne i polowanie z nagrodami, prezentacja wideo, 19 km szlaków, do nabycia wyroby z soku klonowego w parkowym sklepie. Godziny otwarcia 9.30-16.00. Ceny dorośli 7,50 dol., emeryci 6,50 dol. UWAGA! Nabycie biletu uprawnia do wejścia tego samego dnia do każdego conservation area w regionie Halton. E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.


•Mountsberg Conservation Area, weekendy od 2 marca do 7 kwietnia 2013 oraz March Break (11-15.03). It's Maple Syrup Time
Pokazy uzyskiwania soku z klonów cukrowych, jak sok jest przetwarzany na słodki syrop, sekrety wyrobu cukierków z syropu i darmowa degustacja, w pawilonie można zjeść naleśniki polane syropem, demonstracje w schronisku dla ptaków o godz. 11.00, 12.00, 13.00, 14.00 i 15.00, przejażdżka wozem zaprzężonym w konie – 3 dol. dorośli i 2 dol. dzieci. Bilety dorośli 7,50, dzieci w wieku 5-14 lat 5,25 dol., emeryci 6,60 dol. Miasteczko Klonowe otwarte w godz. 10.00-16.00. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0, Tel. 905-854-2276 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..


•Bronte Creek Provincial Park, 2-31 marca plus March Break
Miesiąc Syropu Klonowego. Wycieczki z przewodnikiem klonowym szlakiem, degustacja świeżo zrobionych cukierków i cukierków śnieżno-syropowych, a także naleśników polanych syropem, przejażdżki konnym wozem. Więcej szczegółów na stronie internetowej parku www.BronteCreek.org. Adres: 1219 Burloak Driver, Oakville, Ontario L6M 4J7, tel. 905-827-6911.


Opublikowano w Turystyka
piątek, 15 luty 2013 09:17

Szlakami bobra: Forks of the Credit

forksof


Pogoda w Toronto płata ostatnio figle, albo brakuje śniegu, albo jest go w nadmiarze. Co będzie w ten weekend, kiedy piszemy te słowa, jeszcze nie wiadomo. Tym razem proponujemy więc niedaleką (25 km na północ za Brampton) wycieczkę, którą można – zależnie od pogody – odbyć na nartach biegowych lub na własnych nogach.


Forks of the Credit to park prowincyjny utworzony na 282 hektarach otaczających rzekę Credit, przez który przechodzi słynna Bruce Trail i który jest fragmentem Rezerwatu Biosfery Wyniesienia Niagarskiego. Na terenie parku łączą się północna i południowa odnogi rzeki Credit i płyną razem czterokilometrowym wąwozem, na mapie przypomina to kształt widelca i stąd nazwa. Teren parku został ukształtowany przez cofający się lodowiec – wysokie wzgórza, Credit River wijąca się wśród zalesionych dolin, wyniesienia pokryte łąkami i piękne widoki z wysokiego zbocza wąwozu na dolinę. Wytyczono tu kilka parokilometrowych szlaków, które w zimie można przemierzać na piechotę udeptaną ścieżką (park odwiedza w weekendy wiele osób) lub na nartach biegowych, ślad prowadzi z reguły poboczem trasy.


Jeśli zaczną Państwo wycieczkę od oficjalnego parkingu – już stąd jest rozległa panorama całej okolicy – to przy starcie radzimy wziąć z pudełka mapkę, choć zgubić się na dłużej nie sposób, okolice są zamieszkane. Trasa prowadząca przez pofałdowane łąki, tereny dawnej farmy, zapętla się, mijając polodowcowe Kettle Lake, zasilane tylko wodą deszczową i topniejącym śniegiem. To dla tych, którzy chcą tu zajrzeć na krótko, z wysokiego zbocza obejrzeć malownicze widoki – są tu punkty widokowe, ławki do odpoczynku. Namawiamy jednak, aby zejść w dół, do rzeki, potwornie stromymi schodami – podobno mają 164 stopnie. Na dole trzeba skręcić w lewo, po kilkunastu metrach znajdziemy się w punkcie widokowym na 13-metrowy kataraktowy wodospad na Credit River właśnie o nazwie Cataract, przy którym znajduje się stara hydroelektrownia. W 1899 roku dostarczała prąd dla trzech eksperymentalnych latarni w miejscowości Cataract. Wodospad jest wyjątkowo piękny w zimie, kiedy zamienia się w zamarznięte kaskady. Natomiast jeśli skręcimy w prawo po zejściu ze schodów, dojdziemy do dwóch mostków na Credit River i jednego dużego mostu, który w ramach ćwiczeń zbudowała tu armia kanadyjska. Można z nich podziwiać rzekę albo pójść na spacer do miejscowość Cataract.
My zwykle korzystamy z innej drogi. Zostawiamy samochód na szosie przy wejściu na Bruce Trail od zachodniej strony parku, idziemy na wschód wytyczonym szlakiem po dawnej linii kolejowej, który jest fragmentem Trans Canada Trail prowadzącej przez całą Kanadę, przekraczamy ulicę Cataract Rd., potem wzdłuż rzeki, przechodzimy przez mostek i w prawo, do wodospadu. Za nim trzeba wspiąć się pod górę, potem jest bardzo stromo w dół do samej rzeki – tu z reguły zimą jest oblodzona droga i zdejmujemy narty. Szlak prowadzi do samego brzegu meandrującej rzeki, na wielką polanę (tu są toalety), potem wzdłuż jej brzegu, mijając ruiny domu pierwszych osadników, z XIX w. No a potem niestety ostro pod górę w lewo, w zimie prawie nie widać schodków. Jeśliby ktoś doszedł do szlabanu i drogi, znaczy, że jest za daleko i musi się cofnąć kilkadziesiąt metrów do znaku wejścia na ścieżkę, który jest słabo widoczny. Na górze wychodzimy z terenu parku, kilkaset metrów trzeba iść wiejską drogą, potem w lewo, parę kilometrów brzegiem zbocza, wzdłuż płotów – przez tereny prywatne, tu szlak jest trudny, aż do połączenia z trasą na łące. Potem do schodów lub kawałek dalej jest zjazd prowadzący do mostu "wojskowego".


Natomiast jeśliby ktoś chciał obejrzeć to miejsce zimą w komfortowych warunkach lub pokazać gościowi z Polski kawałek najbliższej Toronto okolicy bez forsownej wycieczki, to z Orangeville kursuje specjalny pociąg. 70-kilometrowy The Credit Valley Train Tour prowadzi przez Caledon Hills, miejscowość Cataracta, wzdłuż Credit River do Inglewood, a na końcu do Brampton i z powrotem. Można podziwiać piękne widoki za oknem, jedząc przy stoliku smaczny 4-daniowy posiłek (Sunday Brunch Tours) lub lekki lunch (Scenic Tours), a także skorzystać z baru. Jest też możliwość wynajęcia całego pociągu na specjalną uroczystość. Rezerwacja i więcej informacji pod nr 1-888-346-0046 lub na stronie www.creditvalleyexplorer.com.


Dojazd do Forks of the Credit na płatny parking (11 dol.): GPS N43.813738, W80.015683. Adres 17790 McLaren Rd., Caledon ON. Dojazd od autostrady 410, która się łączy z Hwy 10 (Hurontario St.), jedziemy na północ Hwy 10 w stronę Orangeville do Caledon Village, gdzie skręcamy w lewo na zachód w Hwy24 (Charleston Side Rd.), jedziemy około 3 km do McLaren Rd. (2nd. Line West), w którą skręcamy na południe w lewo, po około 2,5 km będzie parking.


Dojazd od zachodniej strony, parking bezpłatny przy drodze. Dojazd od Hwy 401 i Mississauga Rd., jedziemy na północ Mississauga Rd. Mijamy Brampton i Bellfountain, gdzie proszę uważać, bo Mississauga Rd. chytrze skręca w lewo, nie pomylić z drogą Forks of the Credit, musimy przejechać obok ośrodka narciarskiego Caledon Ski Club, po około 2 km będziemy przecinać dawny trakt kolejowy i tu możemy parkować.

Forks-of-the-Credit-Map

 


Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński

Opublikowano w Turystyka

Mountsberg Conservation Area, 16-18 lutego, Tales by a Winter Fire, codziennie w godz. 10.00-16.00. Wycieczki szlakami, kuligi i opowieści przy ognisku, program dla całej rodziny. Przejażdżki wozem konnym lub saniami 3 dol. dorośli, 2 dol. dzieci plus normalny bilet wejściowy. Te atrakcje potrwają do 24 lutego. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0.


Crawford Lake Conservation Area, 16-18 lutego, Celebrate the magic of Canada's most unique season at Crawford Lake's Snowflakes and Snowsnakes event, godz. 10.00-16.00

W programie:

•opowiadanie legend w "długich domach" Indian znajdujących się na terenie parku,

•chodzenie na rakietach śnieżnych i demonstracja tradycyjnych zimowych gier Irokezów,

•wycieczka z zimowym "surwiwalem",

•próbowanie Hemlock tea,

•pieczenie w ognisku marshmallow,

• i dużo więcej. Wstęp 15 dol. Adres poniżej.

Każda sobota w lutym, Moonlight Snowshoe Hike, godz. 8.30-20.30
Odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca i gwiazd. Przewodnik poprowadzi Państwa trasą na rakietach śnieżnych przez przepiękny teren. Wieczorne wycieczki odbywają się w każdą sobotę w styczniu i lutym w tych samych godzinach. Wieczór kończy się ogniskiem i gorącą czekoladą. Ceny: dorośli 15 dol., emeryci i dzieci w wieku 8-15 lat 10 dol., plus podatek. W razie braku śniegu wycieczka piesza. Wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-854-0234, Email: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub przez Internet na stronie Moonlight Snowshoe Hike. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.

 


Algonquin Provincial Park, sobota, 16 lutego, Winter in the Wild Festival. Mnóstwo atrakcji w kilku miejscach położonych wzdłuż drogi nr 60 – po wykupieniu dziennego biletu 16.00 dol. za samochód. M.in.: •Guided Winter Bird Walk, 8.30-10.00, 42,5. kilometr na drodze nr 60, licząc od bramy zachodniej, wycieczka z przewodnikiem w poszukiwaniu zimujących w Algonquin ptaków, dzięki The Friends of Algonquin możliwość skorzystania z lornetek,

•Winter Landscape Photography Tips with Peter Ferguson, 9.00-10.00, Algonquin Visitor Centre Theatre 43. kilometr. Peter Ferguson, fotograf przyrody i instruktor, podzieli się z Państwem fachowymi poradami, jak najpiękniej uwiecznić na zdjęciach widoki Algonquin,

•Tips for Winter Hiking and Camping with Ben Shillington, 10.30-11.30, Algonquin Visitor Centre Theatre, 43. kilometr. Doświadczony podróżnik i autor książki "Winter Backpacking" odpowie na pytania i podpowie Państwu, jak kempingować w zimie w parku.

•Winter Wildflife Excursion by Snowshoe, 10.30-12.00, Algonquin Visitor Centre, główny parking, 43. kilometr. Wycieczka z przewodnikiem na rakietach śnieżnych, mała liczba rakiet możliwa do wypożyczenia.

•Ice Skating, Campfire and Barbecue, 16.00-18.00, Mew Lake Campground, 30,8. kilometr. Pieczone marshmallow, gorąca czekolada i ognisko. I najważniejsze – lodowisko na jeziorze Mew. Hot dogi za dodatkową opłatą za gotówkę na miejscu 2 dol. lub hamburgery za 3 dol. I wiele innych atrakcji tego dnia w Algonquin, również kulinarnych. Więcej informacji pod http://www.algonquinpark.on.ca.


Horseshoe Valley, sobota, 23 lutego, Nordic Moonlight Ski
Wycieczka na nartach biegowych w scenerii zimowej nocy z lampionami, z rozgrzewką apple cidar. Ceny: 12 dol. bilet, 24 dol. łącznie za bilet i wypożyczenie nart. Adres: 1011 Horseshoe Valley Rd. Barrie, ON L4M 4Z8.

Opublikowano w Turystyka

Dla nas w Ontario ważna jest najbliższa nam zmiana na stanowisku premiera dobrze usadowionych w prowincji liberałów. Mamy nową premierę! Nie tylko pierwsza Dama (?) na czele rządu, ale także pierwsza oświadczająca śmiało, że jest osobą kochającą inaczej. Trudno przewidzieć – bo niezbadane i nieprzewidywalne właśnie są sympatie ludu – jak to wpłynie na jej popularność wśród wyborców – nie tylko liberałów.

Paręnaście lat temu (starsi imigranci pewno pamiętają) była już podobna sytuacja politycznej roszady, tyle że na szczeblu federalnym i w rządzie konserwatystów. Premier federalny Malroney, realizujący konsekwentnie rozwój gospodarczy Kanady i w doskonałych stosunkach z USA i prezydentem Reaganem, był zajadle krytykowany przez liberałów i NDP. Prasa i pozostałe media zwykle lubią się odchylać w lewo – bo co to szkodzi szermować szczytnymi hasłami, kiedy nie odpowiada się za ewentualne opłakane często efekty ich realizacji. Malroney, będący też prosperującym biznesmenem, zrezygnował, a jego następczyni prędziutko przegrała następne wybory. Rządy konserwatystów w Kanadzie przywrócił dopiero Harper.


W Ontario, najbogatszej prowincji, wahadło historii odchyliło się najbardziej wtedy w lewo i rządy objęła NDP. Wyborcy (vox populi vox Dei) wybrali na premiera nową, elokwentną gwiazdę na politycznym firmamencie – Boba Rae. Pełny po konserwatystach skarbiec pozwolił na realizowanie szczytnych, między innymi "medialnych", społecznych postulatów.
Bob Rae narobił szybko długów po uszy, rozdawał pieniądze podatników na lewo i prawo. Związki zawodowe (zaplecze NDP) rozszalały się w żądaniach płacowych, a ponieważ każdy skarbiec ma swoje dno, które się w końcu pokazało – żeby nadal zaspokajać potrzeby świata pracy – trzeba było przycisnąć tych, którzy ich zatrudniali. Wzrost podatków – bo jak mawiał kiedyś nasz polski mąż stanu – "z próżnego i Salamon nie naleje", oraz wygórowane żądania płacowe spowodowały ucieczkę biznesów za południową granicę. Miejsc pracy ubywało, związki (i lewicujące media) darły szaty, obwiniając za istniejącą sytuację wszystkich z wyjątkiem siebie, a "ichni" premier sromotnie wybory przegrał. Długo się potem usprawiedliwiał, uczciwie bijąc się w piersi, widocznie wystarczająco głośno, bo zapomniano mu grzechy młodości, a kiedy lewa noga mu zaciążyła – zmienił nawet barwy z pomarańczowych NDP na czerwone liberałów.
Ciekawostką jest, Bob, wychowywany przez samotną matkę, po której ma anglosaskie nazwisko; dopiero gdy skończył 18 lat, dowiedział się od niej, że jego ojciec jest Żydem. Czemu dopiero po osiągnięciu pełnoletności? Młodszy mógłby tego nie zdzierżyć? Dlaczego Boba Rea wspominam? Bo jest on przywódcą federalnych liberałów, a że żadna partia nie rządzi wiecznie, może stać się nową-starą (choć nie wiekiem) twarzą polityczną; ba, trudomania jest ciągle żywa. Wielu liberałów z łezką wspomina tego milionera, socjalistę i populistę. Nam podpadł, bo pochwalił Jaruzelskiego za wprowadzenie stanu wojennego (!).


Bogate z natury Ontario jakoś ciągnie, choć budżet jest niestety na minusie. Czy nowa premiera będzie nie tylko kochającą, ale też rządzącą inaczej od odeszłego premiera – i jakie ma szanse na wygranie wyborów – zobaczymy.
W Stanach – nihil novi – ten sam elokwentny prezydent, bo jak się okazuje, w polityce trzeba być wygadanym i obiecywać – ludzie uwierzą w to, w co chcą wierzyć, a o niespełnionych obietnicach łatwo zapominają. Tak też sprawy się mają między Odrą i Bugiem, gdzie jak w kolędzie, od lat "cuda, cuda ogłaszają!".
We Francji socjalista Hollande to istny Robin Hood. Zabrać bogatym pasibrzuchom, ścisnąć wysokimi podatkami (niech się odchudzą) i rozdawać biednym. Skutki nieletnie dziecko może przewidzieć, ale historia niczego socjalistów nauczyć nie może.
Tu należałoby wtrącić uwagę, tak dla jasności sprawy, że ta społeczna filozofia ma wiele twarzy i wiele mylących (czy celowo?) nazw. Zacznijmy od "poniewieranych" z lubością, zdemobilizowanych po I wojnie żołnierzy (znanej z bohaterstwa) armii włoskiej. Bezrobotni i rozgoryczeni zostali skaptowani przez oratora (a jak?) socjalistę Mussoliniego, redaktora pisma "Robotnik". Chwytem populistycznym było nadanie socjalistycznej organizacji nazwy nawiązującej do wielkości Imperium Romanum, symbolu władzy – rózg zwanych "fasces". Stąd pochodzi nazwa faszyzmu, na który tak plują obecni lewacy. Nie znają historii i socjalistycznego rodowodu czarnych koszul? A bolszewizm? Przecież to też nic innego tylko socjalizm internacjonalny (czytaj imperialistyczny, bo chcący opanować cały świat). Nie kim innym, tylko socjalistą był też elokwentny, krzykliwy pewien kapral austriacki. Wykrzyczał, co lud chciał usłyszeć, i po paru latach został dyktatorem. Tu socjalizm tym razem narodowy (co nie przeszkadzało mu w próbach zawładnięcia całym światem) przybrał dla niepoznaki nazwę nazizmu – skrótu od "nazional socializm", lub hitleryzmu. Soc-lewacy mają wiele – czasem bardzo brzydkich – twarzy. A socjalizm lubi się maskować.
W Czechach nowe oblicze władzy. Prezydenta Klausa zastąpił Zeman. Bardziej spolegliwy w stosunku do Unii Europejskiej, którą Klaus nazywał socjalistycznym kołchozem.


Mały (ale śmiały) Izrael ulokowany w nie najlepszym strategicznie miejscu w morzu arabskim, też wybrał nową-starą władzę. Anegdota odpowiada, dlaczego Mojżesz wodził Izraelitów po piaskach i bezdrożach pustyni na chudej diecie z manny, zanim Naród Wybrany osiadł po 40 latach w Palestynie (czy byli już tam wtedy Palestyńczycy Arabowie – oto jest pytanie?). Otóż trwało to tak długo, bo nie jest łatwo znaleźć na Bliskim Wschodzie miejsce, gdzie nie byłoby ropy naftowej.


Kieszonkowe mocarstwo od 1948 roku (ile to już lat?) radzi sobie nad podziw dobrze. Najtrudniejsze były początki. Ale wtedy izraelska kadra oficerska składała się w dużym procencie z byłych polskich żołnierzy pochodzenia żydowskiego.
Ówcześni korespondenci wojenni podawali, że wprawdzie oficerowie ci wydawali już komendy po hebrajsku, ale ruganie odbywało się po polsku. I jak to i u nas bywa, obrażano nie tyle żołnierzy, co ich mamusie. Porównywano ich też do ważnych organów.
Obecnie mały Izrael też nie ma lekko. Gratulacje z pozostania na stołku, panie premierze Milewski... o przepraszam, panie premierze Netanjahu. Pan potrzebowałeś (a może tatuś) zmienić nazwisko na bardziej brzmiące po hebrajsku. I słusznie. Jako Milewski na pewno nie wygrałby pan wyborów. Izrael to nie Polska, gdzie rząd dusz trzymają lub trzymali Gieremkowie, Michniki, Rywinowie czy Urbany. I sporo tych o pięknych nazwaniach. Tatuś pański w samą porę opuścił kraj prywiślański. Tam popularne było od dawna zmienianie niemiecko brzmiących nazwisk na te zakończone na "ski", "icz". Aż trzeba było wprowadzić ochronę nazwisk historycznych, bo Czartoryscy, Lubomirscy czy Potoccy wyrastali jak grzyby po deszczu.
Tu anegdota: w urzędzie zapytany podaje swoje imię. Izaak. Nazwisko? Blumstein. Zawód? Pachciarz. Wyznania? Oj, pan się będziesz śmiał – baptysta.


Trzymamy za pana kciuki, panie Netanjahu. Muzułmanie, zwłaszcza fanatycy religijni, są coraz niebezpieczniejsi nie tylko dla Izraela, ale także chrześcijan na całym świecie. Widmo krąży po Europie! Podlewane ropą naftową, pod półksiężycem i zielonymi sztandarami proroka. Ameryka też nie jest bezpieczna. Powinna wasze małe państwo ochraniać. Ale nowemu-staremu prezydentowi B. Huseinowi Obamie jakoś niesporo idzie twarde postawienie się islamowi (Bengazi). Do tego – otwarcie, głośno zachęcaliście Amerykanów żydowskiego pochodzenia, żeby nie głosowali na Obamę i przeszkadzali w jego wyborze. Nie wyszło. A przecież istnieje przekonanie o waszym silnym lobby w USA. Może to po prostu jeden z mitów? Czy opalony prezydent wam sceptycyzmu nie zapomni?
W każdym razie popieramy wasze, Izraelici, prawo do istnienia, jesteście tam od tysięcy lat i pozostaniecie. A co do muzułmanów – to nasi, chrześcijan, otwarci przeciwnicy. Przysłowie mówi: "Wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi". Trzymaj się pan nowy-stary premierze ku wspólnemu pożytkowi! Ale unikaj wojny, bo jej wyniki (jak zwykle) są nieprzewidywalne.


Jan Ostoja
Toronto
styczeń 2013

Opublikowano w Poczta Gońca

Algonquin – to nasza miłość, w dodatku odwzajemniona. Z każdą wizytą w parku odkrywamy coś nowego, niezapomnianego, każda trasa, nawet już znana, za każdym razem wygląda inaczej. I chociaż jeździmy tu tak często, nie zobaczyliśmy jeszcze wszystkiego.

Tym razem nie mieliśmy wyboru, śniegu w okolicach Toronto jak na lekarstwo, zaplanowaliśmy więc spenetrowanie tras biegowych po wschodniej stronie parku, jest ich tam więcej niż od strony Huntsville. Umówiliśmy się z kolegą przy wschodniej bramie na drodze nr 60 do Ottawy.
60-tka jak rana przecina podbrzusze Algonquin. Prawie 8 tys. kilometrów kwadratowych puszczy podzielone na dwie nierówne części, brutalnie rozerwane przez nitkę asfaltu. Ale nie można tej drodze odmówić piękna. Wije się wśród algonquińskich wzgórz, wzdłuż jezior i rzek. Można z niej zobaczyć łosie, jelenie, a czasami i niedźwiedzie, próbujące ignorować ten podział ustanowiony przez człowieka i przekraczające linię szosy. 60-tka to magiczna granica, ostatni skrawek cywilizacji, schodząc z niej, przechodzimy jak Alicja z Krainy Czarów na drugą stronę lustra – po tej drugiej stronie jest już tylko Puszcza.


Przy bramie wjazdowej do parku od strony Whitney (w przeciwieństwie do wejścia zachodniego, wschodnie zaczyna się prawdziwą wielką bramą górującą nad drogą, swą okazałością zapowiadającą niezwykłość tego, co jest za nią), na parkingu przy parkowym biurze zastaliśmy trochę wymarzniętego kolegę. Nocował od wczoraj w namiocie, a niespodziewanie temperatura spadła do minus trzydziestu stopni, zrejterował więc, wylazł z lasu i postawił namiot na kempingu Mew Lake, przynajmniej miał wyschnięte drewno na porządne ognisko i ciepłą łazienkę.
My też mamy niewesołe miny, miało być w dzień minus 5 stopni, a jest minus 17, może z czasem się ociepli, zapowiadana jest odwilż. Zabieramy z biura bezpłatną mapkę tras, rejestrować się nie musimy, posiadanie sezonowego wstępu do parków prowincyjnych ułatwia życie, i jedziemy parę minut na punkt startowy.


Wybraliśmy Leaf Lake Ski Trail (jest tu sześć tras o różnym stopniu trudności, łączących się – w sumie około 30 kilometrów – te łączenia umożliwiają zaplanowanie sobie indywidualnej drogi), która ma przygotowane ślady do biegówek i ubity teren do kroku łyżwowego, w tym trudną 11-kilometrową pętlę Pinetree. Okazała się trudniejsza, niż myśleliśmy. Licząc wszystkie podejścia, musieliśmy w sumie pokonać prawie 500 metrów pod górę, podejścia bardzo ostre, wyciskające z człowieka ostatnie poty, a po nich długie wspaniałe zjazdy, w czasie których wiatr wyziębia rozgrzane wysiłkiem ciało (tu uwaga, trzeba zawsze trzymać się kierunku trasy – zjazdy są bardzo ostre i jazda pod prąd grozi zderzeniem z nadjeżdżającym narciarzem). Trasa prowadzi przez las charakterystyczny dla wschodniej części Algonquin – rosną tu klony cukrowe, brzozy, topole amerykańskie, dęby, jodły i świerki. Wspina się na wzgórza, to znów schodzi w doliny, czasami wije się granitowymi kanionami, których ściany pokryte są lodospadami, niebieskawy lód w niektórych miejscach zmienia kolor na żółtobrunatny – woda spływająca po skale wypłukuje z podłoża jakiś nadający tę niespotykaną barwę składnik. Trafiliśmy na wyjątkowe widoki, świeży śnieg pokrył drzewa, gałęzie pochyliły się nad trasą, tworząc bajkowe tunele.
Początek w miarę łagodny, ostre podejścia zaczynają się po wejściu na pętlę Pinetree. Wyprzedza nas trzyosobowa grupa, jedyni ludzie spotkani na tej trasie. Po drodze kilka beczek oznaczonych czerwonym krzyżem. To pierwsza pomoc dla pechowców. Co w nich jest, nie wiadomo. Pewnie apteczka, może śpiwór i namiot. Podobno są też końcówki do złamanych nart do przyklejenia. Korci nas, żeby zajrzeć, ale nie chcemy uszkodzić solidnego zamknięcia.


W połowie szlaku z każdym kilometrem zaczynamy myśleć o odpoczynku, zaplanowaliśmy go w chatce na wzgórzu. Mijamy znaki, jeszcze tylko kilometr. Próżna nadzieja, kilometr ma kilka kilometrów, nie sprawdziliśmy, czy to tylko złudzenie, czy źle oznaczony szlak. I w dodatku pod górę, pod górę, to pod górę nie ma końca.


Ale jest nagroda, wreszcie na szczycie granitowego wzgórza śliczna chatka z bali z werandą, z widokiem na okoliczne wzgórza, jeziora i wyspy. W słoneczny dzień widoczność sięga stąd 15 kilometrów. W środku chatki – estetyczne zaprzeczenie widoków z "zewnętrza", po prostu typowa Kanada, kraj traperów, nastawionych na przetrwanie, na tymczasowość, a nie na wygody. I choć czasy traperów już minęły, mentalność i zwyczaje pozostały. Wnętrze wyłożone ohydną płytą ze sklejki, jakby nie można było jej wykończyć prawdziwym drewnem, ale po co? Chatka ma służyć przeżyciu, a nie przyjemnościom. I służy, gorący żeliwny piecyk tak nagrzany, że w środku prawie sauna. Prymitywna prycza z karimatą, gdyby ktoś musiał tu przenocować, dwa koślawe stoliki, podarty fotel i brudnawe barowe stołki pamiętające na pewno lata pięćdziesiąte – skąd oni je wytrzasnęli? Jest i garnek do stopienia śniegu i zapałki. Zapas porąbanego drewna na pewno starczyłby na miesiąc.
Na stoliku obszarpany zeszyt pełniący rolę księgi gości. Dużo wpisów, głównie z okolic Toronto. W rubryce miejscowość/kraj, mimo że mieszkamy w Mississaudze ponad 20 lat, bez wahania, jak zawsze idąc za głosem serca i w celach reklamowych, wpisujemy Poland. Wyciągamy termosy i kanapki, jest nam ciepło i miło, chatka robi się swojska i przytulna, nie przeszkadzają już niemyte okna, bo panorama za nimi na trzy strony świata rekompensuje wszystko. Zbieramy się w dalszą drogę, trzeba jeszcze tylko wypełnić obowiązki gościa, bo są i obowiązki. Trzeba dołożyć szczapę do ognia dla następnej osoby i z worka dosypać ziaren słonecznika do karmnika, przy którym ucztuje stado sikorek i kowalików.
Stąd już tylko kilka niewielkich podejść i długimi zjazdami w dół do kolejnej chatki, już bardziej eleganckiej – jak jest w środku, nie wiemy, nie zaglądaliśmy. Poświęcona jest Dee Dunsford, strażnikowi parku Algonquin, która zginęła tragicznie nad jeziorem Clarence w styczniu 2001 roku. Stąd już tylko dwa kilometry przez świerkowy las do parkingu. Pokonanie 16 kilometrów zajęło nam trzy godziny.
Dojazd: z Toronto hwy 400 dwie i pół godziny na północ do Huntsville, potem jeszcze drogą nr 60 do wschodniej bramy godzina jazdy.
Ceny : 16 dol. za dzień za samochód bez względu na liczbę osób.

 

W Family Day Weekend, Algonquin Provincial Park zaprasza na Winter in the Wild Festival w sobotę, 16 lutego 2013. Mnóstwo atrakcji w kilku miejscach położonych wzdłuż drogi nr 60 – po wykupieniu dziennego biletu 16.00 dol. za samochód, m.in.
•Guided Winter Bird Walk, 8.30-10.00, 42,5. kilometr na drodze nr 60, licząc od bramy zachodniej, wycieczka z przewodnikiem w poszukiwaniu zimujących w Algonquin ptaków, dzięki The Friends of Algonquin możliwość skorzystania z lornetek.
•Winter Landscape Photography Tips with Peter Ferguson, 9.00-10.00, Algonquin Visitor Centre Theatre, 43. kilometr "60-tki". Peter Ferguson, fotograf przyrody i instruktor, podzieli się z Państwem fachowymi poradami, jak najpiękniej uwiecznić na zdjęciach widoki Algonquin.
•Tips for Winter Hiking and Camping with Ben Shillington, 10.30-11.30, Algonquin Visitor Centre Theatre, 43. kilometr. Doświadczony podróżnik i autor książki "Winter Backpacking" odpowie na pytania i podpowie Państwu, jak kempingować w zimie w parku.
•Winter Wildflife Excursion by Snowshoe, 10.30-12.00, Algonquin Visitor Centre, główny parking, 43. kilometr. Wycieczka z przewodnikiem na rakietach śnieżnych, mała liczba rakiet możliwa do wypożyczenia.
•Ice Skating, Campfire and Barbecue, 16.00-18.00, Mew Lake Campground, 30,8. kilometr. Pieczone marshmallow, gorąca czekolada I ognisko. I najważniejsze – lodowisko na jeziorze Mew. Hot dogi za dodatkową opłatą za gotówkę na miejscu 2 dol. lub hamburgery za 3 dol.
I wiele innych atrakcji, więcej informacji pod http://www.algonquinpark.on.ca.

Horseshoe Valley, Nordic Moonlight Ski, sobota, 23 lutego 2013
Wycieczka na nartach biegowych w scenerii zimowej nocy z lampionami, z rozgrzewką apple cidar.
Ceny: 12 dol. bilet, 24 dol. za wejście i wypożyczenie nart.
Adres: 1011 Horseshoe Valley Rd. Barrie, ON L4M 4Z8.

Mountsberg Tales by a Winter Fire, Family Weekend, 16-18 lutego codziennie w godz. 10.00-16.00. Wycieczki szlakami, kuligi i opowieści przy ognisku, program dla całej rodziny. Przejażdżki wozem konnym lub saniami 3 dol. dorośli, 2 dol. dzieci plus normalny bilet wejściowy. Te atrakcje potrwają do 24 lutego.

 


 

 

Co? Gdzie? Kiedy? - propozycje turystyczne


Terra Cotta Conservation Area, Watershed Learning Centre, Snowshoeing II and Hot Chocolate, 9 lutego 2013, godz. 10.00-12.00 i 14.00-16.00
Nauka dla początkujących korzystania z rakiet śnieżnych w zimowej scenerii, zakończona gorącą czekoladą. Ten dwugodzinny program przeznaczony jest dla tych, którzy nigdy jeszcze rakiet śnieżnych nie używali, choć zaawansowani również mile widziani. Program zaczyna się zajęciami w budynku Watershed Learning Centre, potem ćwiczenia na powietrzu. Organizatorzy zapewniają rakiety, ale wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-670-1615 wew. 221 lub przez Internet na stronie www.creditvalleyca.ca/education. Ceny: dorośli 10 dol., dzieci w wieku 6-12 lat i emeryci 60+ 6 dol. Adres 14452 Winston Churchill Blvd., Halton Hills, ON N0B 1H0.


Mountsberg Conservation Area, 9 lutego 2013, Owl Prowl, godz. 18.30-20.30
Przedłużony o jeden weekend popularny program dla rodzin z dziećmi poznawania ontaryjskich sów jako nieustraszonych drapieżników. Nocna wycieczka w poszukiwaniu ontaryjskich sów, puppet show specjalnie dla dzieci i wizyta w schronisku u przebywających tam ptaków. Rejestracja jak wyżej.
16-18 lutego, Family Weekend, Tales by a Winter Fire, codziennie w godz. 10.00-16.00. Wycieczki szlakami, kuligi i opowieści przy ognisku, program dla całej rodziny. Przejażdżki wozem konnym lub saniami 3 dol. dorośli, 2 dol. dzieci plus normalny bilet wejściowy. Te atrakcje potrwają do 24 lutego. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0.


Hardwood Ski and Bike, 9 lutego 2013, Hardwood Demo Day
Jeśli ktoś jeździ na biegówkach, a chce na przykład spróbować, jak to jest na nartach do kroku łyżwowego, lub po prostu chce wymienić sprzęt na nowszy, to świetną okazję stwarza Hardwood Demo Day, będzie można bezpłatnie wypożyczyć i przez mniej więcej pół godziny wypróbować najnowszy sprzęt firm Fischer, One Way, Rossignol i Salomon. Trzeba tylko wykupić bilet wstępu. Dojazd z Toronto: autostradą 400 do Barrie, zjazdem nr 111 w Forbes Rd., w lewo na znaku stopu i 10 km jedziemy Forbes Rd. Ośrodek znajduje się po lewej stronie drogi. Współrzędne do GPS: N44 31.043 W79 35.333. Internet: www.hardwoodskiandbike.ca.


Crawford Lake Conservation Area, każda sobota w lutym, Moonlight Snowshoe Hike, 18.30-20.30
Odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca i gwiazd. Przewodnik poprowadzi Państwa trasą na rakietach śnieżnych przez przepiękny teren. Wieczorne wycieczki odbywają się w każdą sobotę w styczniu i lutym w tych samych godzinach. Wieczór kończy się ogniskiem i gorącą czekoladą. Ceny: dorośli 15 dol., emeryci i dzieci w wieku 8-15 lat 10 dol., plus podatek. W razie złych warunków pogodowych opłata nie jest zwracana. Wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-854-0234 lub przez Internet na stronie Moonlight Snowshoe Hike. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.


Algonquin Provincial Park, Family Day Weekend, sobota, 16 lutego 2013. Mnóstwo atrakcji w kilku miejscach położonych wzdłuż drogi nr 60 – po wykupieniu dziennego biletu 16.00 dol. za samochód. M.in.: •Guided Winter Bird Walk, 8.30-10.00, 42,5. kilometr na drodze nr 60, licząc od bramy zachodniej, wycieczka z przewodnikiem w poszukiwaniu zimujących w Algonquin ptaków, dzięki The Friends of Algonquin możliwość skorzystania z lornetek. •Ice Skating, Campfire and Barbecue, 16.00-18.00, Mew Lake Campground, 30,8. kilometr. Pieczone marshmallow, gorąca czekolada I ognisko. I najważniejsze – lodowisko na jeziorze Mew. Hot dogi za dodatkową opłatą za gotówkę na miejscu 2 dol. lub hamburgery za 3 dol. I wiele innych atrakcji, więcej informacji pod http://www.algonquinpark.on.ca.

Opublikowano w Turystyka
piątek, 25 styczeń 2013 16:07

Nad kołchozem ciemne chmury wiszą...

wyrzykowskiTak naprawdę, to nie nad kołchozem, ale nad Ontario, i są to nie tyle chmury, co groźba dalszego, pogłębiającego się kryzysu. Chociaż i w chwili obecnej nie możemy powiedzieć, że Ontario ma recesję za sobą. Co prawda szpece od propagandy robią wszystko, aby nam w głowach mieszać i wmawiać, że czarne jest już białe, a ludziom się żyje dostatnio, co jest zasługą wiekopomną (niektórzy wymawiają to... wielkopomną) łaskawie nam panującego... tu wpisujemy imię i nazwisko aktualnego premiera, prezydenta, dyktatora itd. Propaganda ma to do siebie, że bez względu na ustrój, szerokość geograficzną, kolor skóry zawsze jest taka sama: masom wmawia się, jak im się dobrze powodzi, i masy po jakimś czasie powtarzają zgodnym chórem, że np. "a u was to biją Murzynów". Można też masom powiedzieć, że chleb, co prawda, zdrożał, podobnie jak kości na zupę, ale, kochani, LOKOMOTYWY są już znacznie tańsze!

I nie wypada nawet zapytać, ile potrzebuję chleba, aby przeżyć do następnego dnia, a ile lokomotyw...
Ponieważ, jak co roku, mamy w Detroit wielką wystawę samochodową, można w prasie znaleźć wypowiedzi ludzi związanych z tą branżą, wypowiedzi, które wręcz zmuszają do zastanowienia się nad pytaniem: co dalej?
Myślę o montowniach samochodów w Ontario, ale też o tysiącach miejsc pracy w zakładach, które istnieją tylko dlatego, że – mimo wszystko – jeszcze się auta składa. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że przed laty w Windsor nie tylko Chrysler składał auta, ale np. Ford produkował tysiące samochodów. Ten sam Ford w roku 2000 miał w Windsor 6 fabryk i zatrudniał 6 tys. osób, co dzisiaj, zaledwie 13 lat później, wydawać się może opowieścią z zupełnie innej bajki.
Tak zwany szczyt (proszę nie mylić ze szczytowaniem, cokolwiek miałoby to znaczyć) wielkie firmy samochodowe mają za sobą, dzisiaj te tysiące aut, które budowano w Ontario, składa się chociażby w Meksyku. Co wynika nie tylko z faktu, że robotnik zarabia tam naprawdę grosze, ale także z faktu, że w ramach NAFTA, czyli porozumienia między Meksykiem, Kanadą i USA, firmy mogą swobodnie prowadzić działalność w każdym kraju. Mało tego, paragraf, czy też artykuł 11 owego porozumienia nadaje władzom tejże NAFTA-y tak ogromną władzę, że korporacja może pozwać np. rząd Kanady przed trybunał organizacji i Kanada przegra! Nie można bowiem korporacjom rzucać kłód pod nogi, jeżeli nawet korporacja niszczy środowisko albo ludzie sprzeciwiają się działalności jakiegoś truciciela. Ale nie tylko, bardzo świeża sprawa, oto goście od turbin wiatrowych chcą pozwać (a może już pozwali?) rząd, ponieważ ogłoszono moratorium na turbiny w wodach jeziora Ontario. Ludzie mówią, że jest to szkodliwe dla zdrowia? A cóż ludzie mają do powiedzenia, jeżeli my chcemy postawić wiatraki i kasować miliony? Moratorium? No problem, nasze straty wyliczamy na 475 mln dolarów, proszę nam wypłacić gotówkę i sprawa załatwiona... Tak to się mniej więcej odbywa. Premier Ontario skasował dwie elektrownie, które miały powstać na terenie metropolii Toronto, ale za tą decyzją idą ogromne pieniądze, które teraz trzeba wypłacić za zerwane kontrakty.
Chcę zwrócić uwagę, że jakaś ponadnarodowa agencja ma prawo podejmować decyzje wbrew rządom, czy to nie jest absurd? I może, tak na marginesie, przykład jak porozumienia o wolnym handlu pomagają naszej gospodarce. Mel Hurtig, autor książki pt. "The Vanishing Country. Is It Too Late To Save Canada?" (Toronto, 2002), podaje przykład następujący: w okresie grudzień 1988 – kwiecień 2001 utworzono w Kanadzie 1.381.000 stałych (full-time) miejsc pracy. W tym samym okresie czasowym, ale przed podpisaniem FTA, czyli porozumienia z USA, które poprzedziło NAFTA, stworzono ponad 3 miliony!
Nie lepiej jest w USA, tam również ludzie tracą dobrze płatne prace i chociaż niby tworzy się nowe, to są to już za znacznie mniejsze pieniądze, tymczasowe. Co oznacza spadek stopy życiowej, względnie przejście na pomoc socjalną.
Czy zatem w Meksyku stopa życiowa idzie w górę, czy robotnikom żyje się lepiej? Nie, np. w strefie przygranicznej jest około 4 tys. zakładów, gdzie płaci się grosze, a ludzie nie mają żadnych osłon socjalnych. Można zaryzykować stwierdzenie, że panują tam na pół niewolnicze warunki.
Kto zatem najbardziej korzysta na NAFTA? Nie my, szare baranki, skubani przez urząd podatkowy jak gęsi, a korporacje, inwestorzy, banki. Piszą ludzie, że nie jest to wolna wymiana, a eksploatacja najbiedniejszych, bezsilnych ludzi.
A zapewniano nas, i w dalszym ciągu się to robi (wystarczy wejść na stronę NAFTA-y), że trójstronne porozumienie o wolnym handlu na obszarze Północnej Ameryki dopiero nam poprawi poziom życia. Obiecywano jedno, zrobiono drugie. Wygląda na to, że chodzi o postępujące zubożenie społeczeństwa. Przy okazji rządzący kopią się we własną kostkę, a przecież budowa cepa jest zupełnie prosta: nie ma pracy? Nie ma wpływu z podatków. W kasie pustki? Zaczynamy szukać oszczędności albo zaciągamy pożyczki, dobrze wiedząc, że ich spłatę muszą przejąć na siebie nasze dzieci, a może i wnuki. Brakuje na emerytury? Pracujemy do 67. roku życia, albo i dłużej, najlepsze rozwiązanie jest takie: pracujemy dopóty, dopóki nie padniemy na stanowisku pracy! Jak w niemieckich obozach. Proszę pomyśleć, czy nie powinien to być patriotyczny obowiązek każdego obywatela?! Dzięki temu rządzący mogliby otoczyć opieką (czytaj fundować przedwyborczą marchewkę) jeszcze liczniejszą klientelę, tak potrzebną w czasie wyborów...
Ale dość tego swobodnego fantazjowania, okazuje się bowiem, że przysłowiowe chmury przybierają zupełnie realny kształt. Musimy się liczyć z tym, że koncerny samochodowe przygotowują się do przeprowadzki, na razie do USA, a z czasem nieco dalej: część postawi na Meksyk, inni na Chiny, jak np. Chrysler, który jeszcze kilka miesięcy temu wyśmiał kandydata na prezydenta USA, kiedy ten powiedział, że Chrysler przenosi część produkcji do Azji. Teraz oficjalnie powiedziano, że w Chinach zacznie się składać jeepy. Pierwszy krok został zrobiony, powstanie pierwsza montownia, później druga; a przecież mówi się też o Rosji. Niby to problem amerykańskiego robotnika, ale ustami wiceprezesa Jerry'ego Chenkina Honda dała do zrozumienia, że w Ontario jest za drogo składać auta. Dodał, że produkcja w Ontario jest obecnie wyzwaniem... Uzupełnił, że gros produkcji trafia na rynek amerykański, a więc tam należy składać samochody. Tym bardziej, że hondę civic buduje się także w USA i robi się to taniej. Jak więc gałąź kanadyjska może konkurować z amerykańską? Inna sprawa, że w Stanach nie tylko siła robocza jest obecnie znacznie tańsza, ale i rząd wykłada duże pieniądze, aby przyciągać m.in. firmy samochodowe. To są nie tylko ulgi podatkowe, ale np. budowa dróg dojazdowych. Chodzi o to, aby nowe miejsca pracy powstały, a nakłady szybko się zwrócą chociażby w postaci podatków, które zatrudnieni będą płacić.
Czy w Kanadzie możemy mówić, że mamy jakieś atuty? Tony Faria z windsorskiego uniwersytetu, zajmujący się biznesem, twierdzi, że tak naprawdę, to kanadyjski robotnik nie ma żadnej przewagi, żadnego atutu. Mówimy o kanadyjskiej sile roboczej, że jest wykwalifikowana, wykształcona, wydajna, ale robotnik w USA – pyta Faria – nie jest równie pracowity, wykształcony i wydajny? Podobnie jak robotnik meksykański. Zdaniem profesora, nie mamy obecnie żadnego atutu, żadnej przewagi. Dodam od siebie, że silny dolar kanadyjski też jest skuteczną blokadą. Honda w ostatnim czasie przeniosła produkcję nowego modelu acury MDX z Alliston do Alabamy, gdzie składane są półciężarówki.
GM też ogłosił, że w Oshawie trzeba się liczyć z mniejszym zatrudnieniem.
Prezes GM Canada, Kevin Williams, powiedział wyraźnie, że jego zdaniem, koszty produkcji w Kanadzie są zbyt wysokie. Co przekłada się na zmniejszanie zatrudnienia tutaj, a wzrost w USA. Trzeba w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że w Stanach zatrudnia się robotników za połowę stawki, powiedzmy za 14 dol., co przy naszych 34 dol. w Big 3 jest kolosalną różnicą. Ale kiedy Ford potrzebował ludzi w St. Thomas, zanim zakład zamknięto, przyjął zwolnionych w Windsor, za 20 dol.! I obciął im świadczenia, a kiedy zakład zamykano, ci ostatni nie otrzymali propozycji przejścia do Oakville! Widzimy zatem, że z jednej strony związki zawodowe krzyczą, że wszyscy są równi, ale w praktyce zgadzają się, że mimo wszystko przymykają oczy na dyskryminacyjne traktowanie swoich członków.
Nie jest tajemnicą, że jeżeli CAW "odpuści" i zgodzi się na niższe stawki, co może stworzyć nowe miejsca pracy, w kolejce ustawią się tysiące ludzi gotowych pracować nawet nie za 20 dol., ale za połowę stawki, czyli za 17, czy nawet 15 dol.
Taka jest brutalna rzeczywistość. CAW nie mówi głośno, ile nowych miejsc pracy powstało w Stanach, kładzie nacisk na to, że nowo zatrudnieni otrzymują niską stawkę i tego w Kanadzie nie będzie. I nowych miejsc pracy nie będzie... a na złość mamie odmrożę sobie uszy, prawda?
Wspomniany VIP z General Motors powiedział, że produkcja camaro zostaje przeniesiona do USA ze względu na koszty, co trzeba rozumieć w ten sposób, że koncern liczy pieniądze i może się okazać, że trzeba w Kanadzie zwijać żagle.
Ford potrzebuje w tej chwili miliard dolarów na unowocześnienie montowni w Oakville i wyciąga rękę w stronę rządu federalnego i prowincji, zdaniem prof. Fari, 400 mln może spowodować, że Ford wprowadzi do produkcji nowe typy, przez co przyszłość zakładu zostanie zabezpieczona; ale na jak długo?
Obecnie Ford inwestuje miliard dolarów w Kansas City, modernizuje linię produkcyjną i otwiera stalownię, co oznacza 1600 nowych miejsc pracy. Mało tego, firma zatrudni kilka tysięcy umysłowych pracowników, ogółem zainwestuje przeszło 6 miliardów i zatrudni 12 tys. pracowników. W Kanadzie mamy się cieszyć, że w ciągu najbliższych czterech lat powrócą (albo i nie, podobne obietnice składano już wielokrotnie) do pracy wszyscy zwolnieni. O inwestycjach w Kanadzie nikt nie mówi.
Nad kołchozem ciemne chmury wiszą, idzie Wania z pijaniutkim Griszą (stąd zapożyczenie w tytule felietonu)... więc co nam pozostaje, opić się i pogodzić z tym, co się dzieje? Przecież głową muru nikt nie przebije i najgorsze jest to, że właściwie nie ma się gdzie przenieść, wszędzie to samo g...
Świecą gwiazdy, świecą, na wysokim niebie, jeno nie myśl chłopie, że to i dla ciebie... pisała przed laty Maria Konopnicka i dobrze wywróżyła nie tyle chłopom, co nam wszystkim. W moich notatkach na temat położenia robotników w USA w XIX i XX wieku (w przyszłości chcę ten temat przybliżyć naszym czytelnikom) znajduje się komentarz jednego z właścicieli fabryki, a może kopalni, że przyjdzie taki czas, że robotnicy na kolanach będą prosić o zatrudnienie...
Proszę sobie tylko wyobrazić sytuację, że nie żyjemy w welfare state, gdzie są rozwinięte programy pomocowe, i mamy obecne bezrobocie – w Windsor np. 10,5 proc. Oficjalnie, bo nieoficjalnie może to być nawet i 20: kończy się zasiłek i wypadamy z kartoteki, jak gdyby udało nam się znaleźć zatrudnienie.
Najstarsi Polacy, pamiętający Windsor przed wojną, opowiadali mi, jak trudno było znaleźć pracę i czy tacy ludzie nie byli gotowi całować czyjegoś łapska, byle mieć pracę? Dochodziło przecież do takich sytuacji, że forman – wiedząc, że robotnik ma atrakcyjną żonę – prosił o klucz do domu. Niewiasta wiedziała, że trzeba wyświadczyć majstrowi pewną usługę... Może to bajka, może nie, ale tak mi opowiadano.
Może jeszcze jedna ciekawostka, firmy płaciły miliony dolarów na ochronę, kupowały broń palną, opłacały szpiegów i prowokatorów, ale nie mogły się zdobyć na to, aby robotnikom dać minimalną podwyżkę! Pisałem kiedyś o masakrze w Ludlow, gdzie strzelano do ludzi z karabinów maszynowych. W Detroit też padli zabici, zwolnieni z pracy robotnicy Forda. Pokojową demonstrację ostrzelano, padli zabici, byli ranni i nikt nie poniósł konsekwencji. Domaganie się lepszych warunków pracy, wyższych zarobków traktowano jako... komunistyczne zachcianki! Komunistów nikt nie powinien żałować, tym bardziej że są to głównie obcy, którzy chcą zniszczyć wspaniałą Amerykę. Wśród protestujących robotników były tysiące naszych rodaków.
Czy dzisiaj jesteśmy w stanie wykazać się podobną determinacją? Nie, nie jesteśmy w stanie, bo... są ostatecznie zasiłki, jest welfare, inne formy pomocy i jakoś to będzie. Ile w ostatnich latach zlikwidowano w samym Ontario miejsc pracy, dobrze płatnych miejsc pracy? 300 tys., a może nawet i 400! Co otrzymujemy w zamian? Prace przy nalewaniu kawy, jakieś prace okresowe, bez żadnej pewności, że i jutro będziemy potrzebni. Pamiętam czas, kiedy w Windsor praca na prasach gwarantowała, powiedzmy, dwie dychy na godzinę, obecnie stawka 12 dol. wydaje się pracodawcom wygórowana! Tyle, w najlepszym przypadku, płacą agencje, czyli pośrednicy, bez których pracy, nawet najgorszej, nikt nie znajdzie.
I znów mamy przykład, jak się traktuje ludzi. Moja znajoma jest pielęgniarką, może pracować i 60 godz. tygodniowo, ale to wciąż jest part-time bez prawa do świadczeń socjalnych.
I takich ludzi mamy tysiące i nic nie wskazuje na to, że będzie ich mniej. Pracując za stawkę minimalną, nie zarabia się grosza ponad granicę prawdziwego ubóstwa, nie ma się też zazwyczaj żadnych "benefitów"; ile kosztują lekarstwa? A czyszczenie zębów (zapłaciłem 155 dol.)? Przy stawkach, które się obecnie ludziom proponuje, i braku świadczeń socjalnych, czy w ogóle opłaca się pracować? Mówi mi znajoma, czy nie lepiej siedzieć na welfare? Pieniążki minimalne, ale o ile łatwiej wyczyścić zęby... dopłacą do mieszkania, ubiorą na zimę... a mając 67 lat, otrzymamy to samo!
Mimo wszystko jestem optymistą, chociaż, prawdę mówiąc, dopiero teraz, mając trzy prace, "wyrabiam" 40 godzin tygodniowo. A dlaczego jestem optymistą? Wierzę, że musi nastąpić zmiana. Przebudzenie ludzi, którzy pewnego dnia postawią rządzących przed alternatywą zmiany polityki, albo rewolucji. Nie da się nas sprowadzić do poziomu zahukanych półniewolników w kufajkach...


Leszek Wyrzykowski
Windsor

Opublikowano w Teksty
piątek, 18 styczeń 2013 18:56

Szlakami bobra: Wasaga Beach – zimą

Hasło Wasaga Beach wszystkim mieszkańcom centralnego Ontario nieodparcie kojarzyć się będzie z latem, piaszczystymi plażami, czystą ciepłą wodą Georgian Bay – zatoki jeziora Huron, mylnie uznawanej przez niektórych z powodu swej wielkości za oddzielne jezioro. Kraina domków letniskowych, żaglówek, miejsce letniego wypoczynku Polaków równie popularne jak Kaszuby ontaryjskie. Mało komu jednak Wasaga Beach kojarzy się z zimą, a jest to miejsce o tej porze roku równie atrakcyjne.

 


Prowincyjny Park Wasaga Beach oprócz spacerów nad zamarzniętym jeziorem, oferuje w zimie 800 hektarów wydm, na których utworzono Wasaga Nordic Centre i trasy do nart śladowych – numer dwa na naszej liście najatrakcyjniejszych miejsc na biegówki.


Lodowiec obejmujący większość powierzchni Ontario w czasie ostatniego zlodowacenia uformował krajobraz Wasaga Beach. Lodowcowe jezioro Algonquin pokrywające te tereny zanikło, zostawiając ukształtowanie terenu. 800 hektarów pasm wysokich wydm, "nadmuchanych" przez północno-zachodnie wiatry nanoszące piasek z plaż, w czasach nam współczesnych uformowanych w kształt podkowy, stanowi unikatowy rezerwat, specjalnie chroniony, bo każda, nawet niewielka ingerencja człowieka może zniszczyć delikatną roślinność, dlatego nie wolno tu używać żadnych pojazdów, palić ognisk ani polować. Udostępniono go jednak do zwiedzania w lecie w postaci szlaku Blueberry Plains, a zimą na biegówkach.


W zimie Wasaga Nordic Centre oferuje 30 kilometrów świetnie maszynowo przygotowanych tras, tym przyjemniejszych, że na tych łatwiejszych są podwójne ślady, można jechać obok siebie, w tym 8 kilometrów tras do kroku łyżwowego. Trasy od bardzo łatwych do bardzo trudnych, dla każdego. Prowadzą przez bukowe, świerkowe, ale w większości sosnowe lasy, dlatego tak tu pięknie zimą, zielone igły zwykle pokryte są czapami śniegu, tworząc bajkowy krajobraz. Po drodze można posiedzieć na ławeczce przy stale palącym się ognisku i odpocząć. Jeśli będziemy mieli szczęście, zobaczymy zimujące ptaki lub białoogoniaste jelenie, a na pewno wydeptane przez nie ścieżki.


Każda trasa w Wasaga jest piękna, ale polecamy szlak oznaczony "experts only" – Monument Hill i High Dune Trail, razem około 12 km. Wspinają się na grzbiety wydm, schodzą w dolinki, można tu szusować długimi zjazdami, a z góry jest przepiękny widok na okolicę, choć nie widać jeziora. Są tu dwa miejsca, oznaczone ostrzeżeniami, gdzie koniecznie trzeba zdjąć narty i zejść na nogach bokiem trasy, w paru innych też lepiej to zrobić, jeśli czujemy się niepewnie, ale wbrew pozorom nie jest tu tak strasznie. Zabraliśmy tu naszych przyjaciół, pierwszy raz w życiu byli na biegówkach – do jeżdżenia na nich naprawdę nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności – i bez problemu pokonali ten szlak, choć nie obyło się bez paru lądowań w śniegu, ale nie zrazili się, wręcz przeciwnie, wracają tu co roku. W sytuacji groźnej najwyżej trzeba zrobić tzw. siad-pupkę. Na trudniejszych trasach jest niewielu ludzi, co jest dużym plusem. Na High Dune Trail kiedyś w kilku miejscach były tobogany do zwożenia pechowców z trasy, teraz tylko numer telefonu do pogotowia – znak czasu, trzeba mieć komórkę. Pod koniec szlaku jest domek na łące, kiedyś był ogrzewany piecem, teraz tylko można się tam schronić przed wiatrem.


Główna baza mieści się w domku przy parkingu, tam kupuje się bilety, można po przystępnych cenach wypożyczyć narty dla dorosłych i dzieci, są szafki na buty i łazienki, mała jadalnia, gdzie można zjeść własny prowiant lub zakupić kanapki i napoje, a także zaopatrzyć się w smary do nart czy zapomniane rękawiczki. Jak ktoś chce się ogrzać w bardziej nastrojowych okolicznościach, w szopie obok są drewniane stoły i stale palący się ogień w żeliwnym piecu. Miasteczko Wasaga, w którym znajduje się park, oferuje cottage'e, motele i mnóstwo restauracji.
Wasaga Nordic Centre czynne jest od grudnia do marca w godz. 9.00-17.00. Ceny za cały dzień: dorośli 11,00 dol. (z podatkiem), dzieci w wieku 6-17 lat 5,50. Centrum oferuje niewygórowane ceny za wypożyczenie sprzętu, po informacje i w sprawie warunków na trasie proszę dzwonić bezpośrednio do Wasaga Nordic Centre, tel. 705-429-0943.


Dojazd: ok. dwóch godzin na północ od Toronto, alternatywne trasy Airport Rd. lub hwy 400. W Wasaga jechać River Rd. West, skręcić w Blueberry Trail na południe, Nordic Ski Centre znajduje się po lewej stronie drogi, wyraźnie oznaczony. Koordynaty do GPS: 44.50697 –80.01489.


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
Mississauga

 



Co? Gdzie? Kiedy?

Wasaga Nordic Centre, 26 stycznia, godz. 17.00-21.00, Moonlight Ski
Wycieczka na nartach biegowych pod gwiazdami w scenerii magicznej nocy zakończona gorącą czekoladą i popcornem. Możliwość wynajęcia nart na miejscu. Tel. do parku 705-429-0943. Koordynaty do GPS: 44.50697 -80.01489.


Mountsberg Conservation Area, 25 stycznia 2013, Owl Prowl, godz. 19.00-21.00
Popularny program dla dorosłych poznawania ontaryjskich sów jako nieustraszonych drapieżników. Wiele informacji o tym gatunku podczas nocnej wycieczki, oczywiście z odwiedzinami w schronisku dla rannych ptaków przechodzących rehabilitację, prowadzonym przez park Mountsberg, i z niezapomnianym spotkaniem z sową oko w oko. Bilety: dorośli 15 dol., emeryci 10 dol. plus podatek. Wymagana rejestracja, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub tel. 905-854-2276.

26 stycznia 2013, godz. 18.30-20.30
Ten sam program, ale przeznaczony dla rodzin z dziećmi. Nocna wycieczka w poszukiwaniu ontaryjskich sów, puppet show specjalnie dla dzieci i wizyta w schronisku u przebywających tam ptaków. Rejestracja jak wyżej. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0.


Hilton Falls Conservation Area, 25 stycznia 2013, godz. 18.30-21.00, Guided Moonlight Cross Contry Ski
Wycieczka z przewodnikiem pod gwiazdami na nartach biegowych, zakończona gorącą czekoladą i pieczonymi w ognisku przy wodospadzie marshmellow. Ceny: dorośli 17 dol., dzieci 11 dol., 15 dol. za wypożyczenie nart (trzeba zamówić wcześniej). Tel. 905-854-0262.


Crawford Lake Conservation Area, Każda sobota w styczniu i w lutym, Moonlight Snowshoe Hike, 18.30-20.30

Odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca i gwiazd. Przewodnik poprowadzi Państwa trasą na rakietach śnieżnych przez przepiękny teren. Wieczorne wycieczki odbywają się w każdą sobotę w styczniu i lutym w tych samych godzinach. Wieczór kończy się ogniskiem i gorącą czekoladą. Ceny: dorośli 15 dol., emeryci i dzieci w wieku 8-15 lat 10 dol., plus podatek. W razie złych warunków pogodowych opłata nie jest zwracana. Wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-854-0234 lub przez Internet na stronie Moonlight Snowshoe Hike. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.

Opublikowano w Turystyka

Jest takie powiedzenie, że to, co będziesz robił w pierwszy dzień nowego roku, będziesz robił przez cały rok. Oby się sprawdziło w naszym przypadku. 1 stycznia wybraliśmy się w miłym towarzystwie Edyty i Tomka na narty biegowe, dla nas pierwsze w tym sezonie. Wybór padł na ośrodek w Mansfield, raz z powodu bliskości – po sylwestrowej nocy nie chciało nam się wcześnie wstawać, dwa – nasypało tam wystarczająco dużo śniegu i były przygotowane trasy.


Do Mansfield jedzie się bardzo przyjemnie Airport Rd., nie ma dużego ruchu, szczególnie widowiskowy jest odcinek przechodzący przez Wyniesienie Niagarskie. Wybraliśmy na początek żółty 12-kilometrowy szlak, nie za trudny. Trasa świetnie przygotowana. Jak zwykle mało ludzi – co jest olbrzymią zaletą Mansfield, i cisza aż kłująca w uszy. Prószył śnieg, narty trochę kleiły się do podłoża. Choć był spory mróz, nam było gorąco, a Edycie zimno i w celu rozgrzewki narzuciła z Tomkiem takie tempo, że po połowie trasy zrezygnowaliśmy z ambicji dotrzymania im kroku. Udało nam się za to zobaczyć stado białoogoniastych jeleni. Spotkaliśmy się dopiero w bazie głównej na kawie.


Mansfield Outdoor Centre jest pięknie położony w dolinie wśród wzgórz, obejmuje obszar 300 akrów prywatnego terenu, dawnej farmy, i 2000 akrów dzierżawionych od Dufferin County Forest. Szlaki prowadzą przez bukowe i sosnowe lasy, pola, wzdłuż strumieni i jeziorek, z wielu miejsc widać okoliczne malownicze wzgórza. Jest tam 40 kilometrów tras do nart biegowych, o różnych stopniach trudności, od tras dla początkujących po bardzo trudne, a także 10-kilometrowa pętla do jazdy krokiem łyżwowym.


Baza główna mieści się w dawnym domu właścicieli farmy z początku dwudziestego wieku, w którym zachowała się nawet pierwotna piękna sosnowa podłoga. W sali jadalnej przez cały czas w żeliwnym piecu pali się ogień, można ogrzać się, posiedzieć, podziwiać wzgórza przez okna, zjeść własny prowiant lub skorzystać z domowych posiłków w postaci chili, zupy lub muffinów. Kuchnia na miejscu serwuje także bardzo dobrą kawę, można ją zamówić w prawdziwych kubkach, miła obsługa zapewnia sympatyczną atmosferę. W bazie głównej są również łazienki i prysznice.
W starej stodole urządzono wypożyczalnię sprzętu – jest tu 150 par nart. Ośrodek jest otwarty siedem dni w tygodni od 9 rano do 5 po południu.
Mansfield oferuje także wiele atrakcji na lato, ale o tym może innym razem.


Ceny:


• cały dzień – 18,50 dol., dzieci poniżej 12 lat 9,50 dol.
• w weekendy po godzinie 13.30 –14 dol., dzieci 7,00 dol.
• bilet rodzinny – 55,00 dol.,
• wypożyczenie sprzętu dla całej rodziny – 65,00 dol.


Można też wynająć instruktora do nauki jazdy.
Dojazd z Toronto: od lotniska Pearsona godzina jazdy na północ Airport Rd. Ośrodek Mansfield znajduje się po prawej stronie szosy, naprzeciwko widocznych z drogi tras zjazdowych prywatnego klubu narciarskiego. Wjazd jest wyraźnie oznaczony. Koordynaty do GPS: N44 12.229 W80 02.158.
Na stronie internetowej Gońca www.goniec.net w dziale turystyka znajdą Państwo zdjęcia z zeszłego roku, kiedy udało nam się zastać w Mansfield bajkowy śnieżny krajobraz.


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński
Mississauga

Opublikowano w Turystyka
piątek, 21 grudzień 2012 23:05

Szlakami bobra: Śnieg, mróz i zew puszczy

To był któryś piątkowy wieczór niedługo po Sylwestrze. Planowaliśmy krótki wypad na biegówki gdzieś w okolicy Toronto, trzeba było tylko ustalić szczegóły z naszym kolegą Tomkiem. Telefon rozwiewa nadzieje na wspólną wycieczkę. Tomek idzie na nocowanie z namiotem do Algonquin. No tak, trenuje przed kolejną wyprawą w wysokie góry. Andrzej by z nim natychmiast poszedł, ale wie, że ja zmarzluch, trudno, umówimy się za tydzień. A we mnie coś pęka. Skażenie w dzieciństwie książkami Curwooda, Londona i Greya Owla robi swoje, Złoto Gór Czarnych, Szara wilczyca, Pielgrzymi puszczy... Robi mi się tak strasznie żal… Tomek sobie będzie szedł przez dziką ośnieżoną puszcze cały dzień, a my na biegówki w okolicy? Nie ma mowy, jedziemy…


Jest dziesiąta wieczorem, szybko przepatrujemy zapasy, bo trzeba być w Algonquin wcześnie rano. Mamy świąteczny bigos i dwie chińskie zupy, polskie sklepy niestety już zamknięte, starczy. Pogoda – w sobotę po południu -25 stopni, w niedzielę lekkie ocieplenie. Do samochodu wrzucamy biegówki tak na wszelki wypadek, bo rakiet śnieżnych nie mamy, ale podobno szlak ma przedeptaną ścieżkę. Trzeba tylko wymyślić tobogan, bo w Algonquin jest półtora metra śniegu i z ciężkimi plecakami będziemy się zapadać. Chociaż raz procentuje niechęć do wyrzucania starych rzeczy, w składziku odnajdujemy piankową deskę do zjeżdżania mojego dorosłego już syna. Andrzej szybko dorabia do niej lejce i uprząż ze wspinaczkowych taśm. Mama zgadza się zostać sama na dwa dni z kotami i zaaplikować Pimpkowi lekarstwo.
Rano po trzech godzinach jazdy jesteśmy w Algonquin, rejestrujemy się w parkowym biurze na "60-tce", na parkingu na punkcie startowym jesteśmy punktualnie o 9. Tomek przygląda nam się z niedowierzaniem, sądził, że jednak początkowy entuzjazm opadnie i zrezygnujemy. Krytycznie ogląda nasze letnie buty górskie, sam ma zimowe ocieplane. Mamy dwie pary wełnianych skarpet, sto lat temu nie było ocieplanych butów i ludzie chodzili w wysokie góry, o Syberii nie wspominając.


Na parkingu rejwach, grupa Rosjan rozstawiła namioty koło samochodów i rozpija wódeczkę. Nie mamy pojęcia, czy dopiero idą na trasę, czy właśnie skończyli wyprawę, ale widać, że czują się jak u siebie w domu, mróz im niestraszny, może są z Nowosybirska lub Omska. Startujemy. Trasa zaczyna się romantycznym mostkiem na rzece Oxtongue i udeptaną szeroką ścieżką, która po kilkudziesięciu metrach gwałtownie się zwęża, dalej mało kto dochodzi. Cel: jezioro Guskewau. Idziemy wbrew szlakowi Western Uplands. Powiedzenie "iść wbrew" zostało mi z testu na prawo jazdy zaraz po przyjeździe do Kanady. Skuszona możliwością zdawania go na komputerze w języku polskim, nie przypuszczałam, że tłumaczenia dokonał ktoś z językiem polskim mający mało wspólnego – zacięłam się na punkcie, "gdy pieszy idzie wbrew". No co to może znaczyć? Jak się później okazało, przejście na czerwonym świetle, mało nie oblałam. No więc mapa sugeruje inny kierunek, a my idziemy wbrew.
Western Uplands ma łącznie z pętelkami ponad 80 km długości, wejścia na trasę są z kilku miejsc. Decydujemy, że idziemy tyle, ile damy radę. Kempingowanie w zimie ma o tyle dobrą stronę, że żadnych rezerwacji nie potrzeba, rozbić namiot można w każdym miejscu, byle nie był widoczny ze szlaku. Andrzej ciągnie prowizoryczne sanki, ja z plecakiem za nim.


Tomka wynalazek okazuje się o wiele bardziej użyteczny, wąskie plastikowe saneczki z Walmartu usztywnione rurkami idealnie mieszczą się w ścieżce. Nasze są za szerokie, Andrzej z trudem ryje nimi rynnę w wąskim tunelu, na zjazdach ja asekuruję je linką, żeby mu nie wjechały na plecy, a teren mocno pofałdowany, góra, dół i znowu góra, dół, zwalone drzewa, przeprawiać się musimy przez podmarznięte strumienie. Plecak mam nie za ciężki, a mimo to jak tylko niefortunnie stanę stopą troszeczkę z boku ścieżki, zapadam się po pas, ścieżka jest pokryta świeżym śniegiem, przed nami przez kilka dni nikt nie szedł. Przejście kilometra zajmuje tyle czasu, ile w lecie kilku.
Ale jest tak pięknie, że brakuje słów, żeby to opisać. Klonowy las stopniowo miesza się ze świerkami i sosnami. Na każdej gałązce czapy śniegu, absolutna cisza, zero wiatru, słońce przebłyskuje zza chmur, nie ma żywego ducha. Tylko my i puszcza.
Robi nam się gorąco, zdejmujemy wełniane swetry, rękawiczki, rozpinamy kurtki, wysiłek robi swoje. Po kilku kilometrach docieramy do potoku wypływającego z jeziora Guskewau. O dziwo nie jest skuty lodem i trzeba kombinować, jak go sforsować, by nie zmoczyć nóg.
Jezioro otoczone wzgórzami, po białej płaszczyźnie szaleje zadymka, śnieżne tumany przesłaniają chwilami widok. Guskewau znaczy w języku Indian Odżibuejeów ciemność – tak podaje parkowy przewodnik, choć nie potwierdza tego internetowy słownik języka Odżibuejów. W każdym razie ciemność rzeczywiście zapada. Czarne chmury zakrywają niebo. Zaczyna padać śnieg, robi się potwornie zimno, otulamy się szczelnie.
Zaraz za potokiem na śniegu ślady wilka, tak nam się wtedy wydawało, to znaczy mi i Tomkowi. Andrzej stwierdza, że wilki głupie nie są i w kółko nie biegają. Jego trzeźwy rozsądek zostaje potwierdzony nagłym szczekiem, wilki nie szczekają. Autorem śladów okazuje się być husky pary, która rozbiła się nad jeziorem. Wygląda, że biwakują tu od dłuższego czasu, wycięta przerębla do czerpania wody, porąbany zapas drewna na parę dni, siedzą przy rozpalonym ognisku, podziwiamy ich samozaparcie. Wymieniamy okolicznościowe grzeczności i maszerujemy brzegiem jeziora, już w poszukiwaniu miejsca na biwak, ewidentnie mamy dość, tym bardziej że ścieżka zanikła i trzeba przedzierać się przez świeży śnieg.
Znajdujemy polankę, która w lecie pełni rolę kempingu. Odgarniamy wierzchnią warstwę śniegu pod namioty. Moje wyobrażenia o tym, że położę się w śpiworze na karimacie w miękkim śnieżnym puchu, odpływają jak sen. Śnieg jest twardszy niż korzenie, pięścią trzeba ubijać wzgórki. Jeszcze trzeba wykopać dziurę na ognisko, żeby roztapiający śnieg go nie zgasił. Nie bardzo się to udaje, ognisko kiepsko się pali. Jest tak zimno, że nowe baterie w aparacie siadają, dokumentacja fotograficzna wycieczki się kończy. Kolacja, Andrzej na maszynce podgrzewa bigos, jest tak zimno, że jak mu się przypala od spodu, to od góry zamarza. Jemy ledwo ciepły. Dopełniamy chińską zupą zalaną wodą ze stopionego śniegu. Potem chowamy się do śpiworów, ja mam puchowy do minus trzydziestu, prezent od syna, i wcale nie jest mi za ciepło. Andrzej w dwóch syntetycznych, z padłymi bateriami pod pachą w celu wydobycia z nich resztek energii, wydaje się całkiem zadowolony. Usypiamy w bajkowej scenerii. Para z naszych oddechów skrystalizowała się w mrozie na ściankach namiotu i w blaskach latarek przenieśliśmy się w migający odblaskami kryształowy pałac.
Budzi mnie w nocy odgłos nerwowo szarpanego zamka w namiocie. Andrzej wypada z krzykiem, gdzie jest saperka. Nie wiem czemu, wydaje mi się to komiczne, chociaż przecież takie nie jest. Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku. Po trzech minutach wyskakuję ze śpiwora w takim samym pośpiechu. Żartów nie ma, potworna biegunka, a człowiek ubrany jak cebula. Ładujemy się z powrotem do śpiworów już spokojni, analizując przyczynę jednorazowej przypadłości. Bigos jadł i Tomek, nic mu nie jest, nie ma sprawiedliwości na tym świecie, więc chińska zupa lub stopiony śnieg z bakteriami. Dobrze, że to nic poważnego. Głupio byłoby tak zejść z tego świata, gdyby jeszcze w jakiejś walce z nieuśpionym niedźwiedziem, na którego mamy przy sobie gaz pieprzowy, czy honorowo ze stadem krwiożerczych wilków, ale tak z zatrucia pokarmowego? Tomek chichocze w namiocie, niewdzięcznik. Idziemy spać. Rano nie ma śladu po nocnej słabości.


Wracaliśmy już rozsłonecznioną trasa, temperatura podniosła się o minimum 10 stopni, nasz tobogan ciągnął się lekko przerytą wcześniej przez Andrzeja trasą. Rosjan na parkingu nie było, jedyną zwierzyną, która widzieliśmy, był pies husky. Czy było warto? Nie ma po co zadawać takich pytań, zew puszczy i tak jest silniejszy niż rozsądek.


Dojazd: Do Algonquin Park z Toronto hwy 400 trzy godziny, od bramy zachodniej trzy kilometry, wejście na trasę po lewej tronie, koordynaty do GPS 45.463177°, -78.797785°.


Gdyby ktoś chciał spędzić noc w namiocie w bardziej cywilizowanych warunkach, to przez cały rok czynny jest kemping Mew Lake w Algonquin, można tam rozbić namiot, zbudować igloo, ale jest dostęp do ogrzewanej łazienki z bieżącą ciepłą wodą, na Mew Lake są także do wynajęcia jurty z elektrycznym ogrzewaniem, a w okolicy mnóstwo zimowych tras pieszych i do nart biegowych.
Życzymy Państwu spokojnych świąt Bożego Narodzenia, a w nowym roku wspaniałych wycieczek i spotkań z Przygodą.


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński

Opublikowano w Turystyka
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.